– Cała ta twoja arystokracja nie jest starsza niż ty sama – zaczęła spokojnie i dość cicho Karaś, patrząc na młodszą z kotek bez cienia sympatii. – A jedyne, w czym różni się od innych kotów, to możliwość objęcia stanowiska lidera. Co dla ciebie i tak nie jest już możliwe, od kiedy zostałaś uczennicą medyczki.
– Mówisz o tym, że stanę się jedną z najważniejszych osób w klanie? – Róża zaśmiała się prześmiewczo. – Sama widzisz, to my będziemy przy władzy i całe szczęście, bo długo by się ten klan nie ostał, gdybyś taka ty, lub twój nieszczęsny brat mieli podejmować decyzje wymagające choć cienia inteligencji. A teraz wybacz, mam dużo ważniejsze obowiązki niż wysłuchiwanie żali zwykłego plebsu.
To mówiąc odwróciła się i odeszła z wysoko podniesionym ogonem. Karaś wciąż potrzebowała chwili, żeby przetworzyć to, co się wydarzyło. Kiedy na pamiętnym zgromadzeniu usłyszała o decyzji Sroczej Gwiazdy, niespecjalnie ją ona obchodziła. Była zdziwiona, oczywiście, ale była na tyle mała, czuła się nieważna w klanie… Więc po prostu zaakceptowała to, co się działo. Niektóre dorosłe koty szeptały między sobą, jednak nikt nie odważył się na głośny sprzeciw. Nie myślała więc zbyt wiele i zdusiła głęboko w sobie rozczarowanie. Chyba każdy kociak marzył kiedyś o byciu liderem… Co prawda w zabawach musiała zwykle oddawać tą rolę siostrze (po długich kłótniach) lub którejś z kuzynek (chętniej i szybciej), jednak gdzieś w serduszku wciąż chciałaby… Mieć chociaż szansę. Szansę, którą Srocza Gwiazda odebrała wszystkim poza potomstwem jej córek. Teraz, po tym jak Różana Łapa postanowiła potraktować ją i jej brata jak zwykłe błoto tylko dlatego, że nie byli spokrewni, znów poczuła ukłucie w sercu. Skąd ten nagły pomysł, żeby niektóre koty były lepsze niż inne…? Czemu jakaś sierść miałaby być gorsza…? Dlaczego o stanowisku lidera miało wybierać pochodzenie, a nie umiejętności…?
Czuła, że musi o tym wszystkim z kimś porozmawiać, odczekała jednak aż do następnego dnia, żeby złapać Krzyczącego Makrelę poza obozem i sam na sam. Mimo wszystko, trochę się obawiała kwestionować wybory liderki otwarcie.
– Tato, ja… Tak właściwie chciałam o czymś z tobą porozmawiać – zaczęła niepewnie.
Krzycząca Makrela zastrzygł uszami, dając jej znak, że ma mówić dalej.
– Czy Ty… Żyjesz w klanie dłużej niż ja, nie uważasz tej całej władzy dziedzicznej za trochę niesprawiedliwą?
– To co uważam nie ma większego znaczenia – stwierdził spokojnie. – Słuchanie liderki jest ważną częścią życia wojownika, a to ona wybiera zastępcę. Srocza Gwiazda mogła wybrać kogo chce, a Tuptająca Gęś i tak z pewnością wybrałaby kogoś z własnej rodziny ‐ tu skrzywił się lekko. – Cała ta uroczystość i znaki rodziny królewskiej są trochę dziwne, ale w gruncie rzeczy nie wpływają na to, co i tak by się wydarzyło. Jedynie problem mógłby się pojawić, gdyby żadne z kociąt Wirującej Lotki nie nadawałoby się do tej pozycji i nie było nią zainteresowane… Ale to dopiero małe kocięta, zobaczymy co z nich wyrośnie. A zarówno Srocza Gwiazda jak i Tuptająca Gęś z pewnością jeszcze trochę pożyją. Możesz mi wierzyć, ten klan widział już gorsze rzeczy niż jedna dodatkowa zasada do sposobu wyboru zastępcy.
Wszystko co mówił wydawało się szczere, co dodatkowo potęgował fakt, że Karaś rzadko widziała go tak poważnego i spokojnego. Pozwoliła sobie jednak dopytać jeszcze:
– A ty nigdy nie chciałeś zostać liderem? Przecież jesteś świetnym wojownikiem.
– A gdzie tam – zaśmiał się. – To za duża odpowiedzialność, za dużo obowiązków na głowie. Myślisz, że jako lider mógłbym was zabierać na nielegalne wyprawy, gdy jeszcze byliście w żłobku? – mrugnął do niej, po czym podniósł głos: – A teraz, przebieraj tymi łapami, zostaliśmy daleko w tyle za naszym patrolem!
Nie czuła, żeby wszystkie jej wątpliwości zostały rozwiane, jednak z uśmiechem podążyła za swoim tatą. W końcu kochała swoją rodzinę bardziej niż cokolwiek innego.
***
Do rozmowy z mamą postanowiła podejść z innej strony. Zdążyła już zauważyć, że Ryjówkowy Urok do więzi klanowych miała dość specyficzne podejście i nawet w relacji z własnym partnerem, to Krzycząca Makrela był tym, który bardziej się stara i o wszystko zabiega. Nie żeby kiedykolwiek odczuła, że ojcu to przeszkadza, wprost przeciwnie, zawsze obok wojowniczki pojawiał się zachwycony i z pewnością bardzo ją kochał.– Tak, skarbie? – Ryjówkowy Urok delikatnie ją ponagliła, widząc że jej najstarsza córka od dłuższej chwilii próbuje poruszyć jakiś ważniejszy temat.
– Uh, po prostu… – Zaczęła Karaś. – Miałam sprzeczkę z Różaną Łapą i zaczęłam się zastanawiać nad rodziną królewską…
– Oh, kochanie! Przecież zawsze byłaś bardzo przyjacielska, dlaczego sprzeczasz się z uczennicą medyka? – mama przerwała jej ganiącym tonem.
Czy Ryjówkowy Urok z góry założyła, że to jej wina? Karaś od razu poczuła się gorzej.
– Przecież to nie ja, ja nie chciałam! – Wyjąkała. – Po prostu mam wrażenie, że Różana Łapa czuje się lepsza od innych przez to, że jest tą całą księżniczką…
Patrzyła na mamę błagalnie, licząc że ta zrozumie to, co czuła.
– Karaś, Różana Łapa jest wnuczką liderki, córką zastępczyni i uczy się na medyczkę. – Ryjówkowy Urok była niewzruszona. – To ważne pozycje i nic dziwnego, że jest tego świadoma. Uważam, że byłoby lepiej, gdybyś się z nią zaprzyjaźniła. Zawsze dobrze jest mieć wysoko postawionych przyjaciół, nawet jeśli w ich charakterze może nam coś nie pasować, to ważne, żeby umieć przełknąć takie niedogodności… – Przez chwilę zastanawiała się. – Pójdziesz ją przeprosić jutro z samego rana, pójdę z tobą, dobrze?
Patrzyła z niedowierzaniem na swoją rodzicielkę. Przeprosić?! Zaprzyjaźnić się?! Z kotką, która chciała pozbyć się z klanu Skrzelika, a jej groziła tym samym, nazywając przy tym plebsem i kimś głupim?! To niemożliwe, Ryjówkowy Urok nie mogła jej tego robić… Przecież nawet gdyby miała za co przepraszać, to tylko sprawi, że Różana Łapa poczuje się jeszcze lepsza! Już i tak pewnie myśli, że wygrała ich kłótnię… A teraz dostanie tak namacalne potwierdzenie i niemą zgodę na to, że może robić wszystko bez żadnych konsekwencji. Czuła gulę w gardle, wzrok Ryjówkowego Uroku jasno wskazywał jednak, że nie ma innego wyboru. Nie chciała sprzeciwiać się matce… Jednak przepraszać Różanej Łapy nie chciała tym bardziej! Całkowicie nieprzekonana kiwnęła głową. Pokłócić się z obcą uczennicą mogła, zwłaszcza jeśli ta obrażała jej brata, jednak pokłócić się z własną mamą…? To zdecydowanie nie leżało w naturze Karaś. Chciała żeby mama była z niej dumna, nie zawiedziona, jak teraz. Skuliła się w sobie gdy wracała do legowiska uczniów. Było jeszcze wcześnie, jednak chciała pobyć chwilę w samotności. Krabowa Łapa wciąż nie wróciła z treningu, a w legowisku spotkała tylko odpoczywającą Cyrankową Łapę, która szybko zrozumiała, że młodsza z kuzynek wyjątkowo nie ma ochoty na pogawędki i wyszła, przeciągając się i mówiąc coś o jakiejś sprawie do załatwienia.
Leżała na swoim posłaniu, z głową skierowaną do trzcin. Wszystkie wyglądały prawie identycznie i nieciekawie. Jedynie na jednej z nich wte i we wte poruszał się mały pajączek, zaczynając wić swoją sieć. Gdyby faktycznie przyjaźniła się z Różaną Łapą, tak, jak chciała tego jej mama, dałaby jej pewnie o tym znać, w końcu pajęczyny zawsze przydawały się medykom. Gdyby kiedykolwiek mogła się przyjaźnić z Różaną Łapą… Gdyby Różana Łapa nie była taka, jaką jest… Jęknęła, wkładając pyszczek pod ogon. Chciałaby móc porozmawiać teraz z Północną Łapą. Żartobliwie przezywała koleżankę księżniczką, pamiętając o jej pokrewieństwie z liderem klanu, z którego pochodziła; jednak dobrze wiedziała, że w Klanie Klifu nie używa się takich tytułów, jak i arystokratycznych zasad. Taka perspektywa była teraz czymś, czego potrzebowała. Czy naprawdę zwariowała i wszyscy poza nią w Klanie Nocy tak po prostu zgadzali się z pomysłem podziału kotów na lepsze i gorsze? Czy ktoś nieprzywykły do życia w tym klanie mógłby się z nią zgodzić i zauważyć całą tą niesprawiedliwość…?
Może nie będzie aż tak źle. Może dostanie rano poranny patrol, może Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu towarzyszenia w “przeprosinach” ‐ takich myśli trzymała się do wieczora.
– Czy Tuptająca Gęś wyznaczyła Piórolotkowy Trzepot na poranny patrol? – spytała pełna nadziei, rozpoznając po zapachu wchodzącą Krabową Łapę.
– Nie, możesz się wyspać – odpowiedziała Kazarkowa Łapa, wchodząc do legowiska wraz z Cyranką zaraz za siostrą Karaś.
Pytająca jęknęła kolejny raz tego dnia. Czy Tuptająca Gęś robiła to specjalnie? Czasem patrolami mogli mieć zawalony cały dzień, a jak raz chciała unikać obozu i iść na poranne polowanie to dostała wolny czas… Zrezygnowana położyła się z powrotem. Nawałnicowa Łapa, który znajdował się na swoim posłaniu bliżej środka legowiska, rzucił czterem kotkom zaciekawione spojrzenie, nie odezwał się jednak.
– Coś się stało? – spytała po chwili Krabik, patrząc niepewnie na rozpaczającą siostrę.
– Wszystko – miauknęła Karaś grobowym tonem. – Muszę iść przeprosić Różaną Łapę.
– Oho – mruknęła Krabik, kładąc się obok gotowa by wyrazić swoje wsparcie.
Karasiowa Łapa była wdzięczna, że nawet gdy spędzają ze sobą mniej czasu, są jednak siostrami i rzuciłyby się jedna za drugą w ogień.
– Od przeprosin jeszcze nikt chyba nie umarł – stwierdziła Cyrankowa Łapa spokojnie. – O co poszło?
– No tak jakby… Ona obrażała Skrzelika, więc ja jej powiedziałam co o tym myślę i ona mnie trochę zwyzywała i ja trochę zwyzywałam ją, no ale nie biłyśmy się przecież ani nic… Ale jakoś tak wyszło, że Ryjówkowy Urok się o tym dowiedziała i teraz chce iść ze mną rano do legowiska medyków, żebym przeprosiła Różę… – Pominęła fakt, że Ryjówkowy Urok o sprzeczce między uczennicami dowiedziała się od niej samej. – Normalnie jakbym była jakimś kociakiem…
Wszystkie trzy przyjacielsko zapewniły ją o swojej solidarności i niesprawiedliwości losu, który na poranny patrol wysłał Kazarkową Łapę, a nie ją (Kazarka była w tej kwestii szczególnie zgodna z Karaś). Krabik dodatkowo oznajmiła, że jest z siostry dumna i postąpiłaby dokładnie tak samo. Skrzelikowi nic jednak nie powiedziały, gdy wrócił; obawiając się, że nawet pomimo swojego wrodzonego spokoju i wycofania nie przyjmie tego najlepiej.
– Jesteście najlepsze – wymruczała jeszcze Karaś z wdzięcznością, gdy wszystkie cztery szły już spać.
***
– Karasiowa Łapo! – zabrzmiał miły głos matki, całkowicie niepasujący według uczennicy do aktualnej, beznadziejnej sytuacji.Zwlokła się niechętnie z posłania, na którym do tej pory mimo przebudzenia leżała. Do ostatniej chwili liczyła, że Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu, albo zaśpi i nie przyjdzie. Wszystko jednak wskazywało, że nic z tego.
– Witaj, mamo – mruknęła.
– Oh, rozchmurz się, już ci mówiłam, każdemu zdarzy się czasem posprzeczać! To bardzo ważna umiejętność, podać jako pierwszy łapę drugiemu kotu w takiej sytuacji… A Różana Łapa jest przecież taka miła, nie bądź wobec niej taka uprzedzona.
Karaś nie odważyła się powiedzieć na głos, że to Róża sypie uprzedzeniami na lewo i prawo. Doszła do wniosku, że kotka tylko udaje miłą damę przed kotkami ze swojej rodziny, skoro w sytuacji sam na sam dała się poznać jako tak narcystyczna, przekonana o niższości innych kotów i gotowa do otwartego wyzywania innych. Ale Ryjówkowy Urok nie mogła tego zrozumieć, nie próbując nawet wysłuchać swojej córki i wciąż szczebiocząc o tym, że Różana Łapa to dla Karaś cenna towarzyszka i powinny mieć ze sobą dobre stosunki.
– Dobrze? Jestem pewna, że sobie poradzisz! – Wojowniczka skończyła swój monolog, w trakcie którego uczennica całkiem się wyłączyła.
Stały przed wejściem do jamy borsuka. To znaczy, do legowiska medyków. Ryjówkowy Urok czym prędzej weszła do środka, wylewnie witając się ze Strzyżykowym Promykiem.
– Dzień dobry – miauknęła również Karasiowa Łapa, jednak dopiero po dłuższej chwili stania niezręcznie i słuchania pogawędki dorosłych kotek.
– Czy jest Różana Łapa? – spytała w końcu starsza z szylkretek. – Chciałyśmy ci ją ukraść dosłownie na kilka słówek.
Medyczka zapewniła, że nie ma z tym żadnego problemu, a poza tym uczennica sortuje zioła od rana i nawet dłuższa przerwa jej nie zaszkodzi. Udała się w głąb legowiska, a po chwili wróciła wraz z Różą, oraz jakimiś liśćmi w pysku, które, jak powiedziała, musi zanieść jednej ze starszych. Zaraz zniknęła. Z kolei czarno-biała mierzyła je spojrzeniem. Jej ogon drgał nerwowo od kiedy tylko ujrzała odwiedzające.
– Witaj Różana Łapo – odezwała się Ryjówkowy Urok dokładnie tym samym miłym tonem, którego od rana używała wobec Karaś. – Moja najstarsza córka wyznała mi, że przypadkiem się pokłóciłyście, ale ona jest tak nieśmiała, że samej głupio by było jej przyjść i przyznać do błędu, nawet mimo tego, że sama jest już go świadoma… Zgodziłam się więc jej towarzyszyć, no bo w końcu jesteście obie jeszcze takie młode, niepotrzebnie byłoby zaprzepaszczać szansę na tak piękną przyjaźń, przez jakąś błahostkę, z pewnością obie już to rozumiecie…
Lekko, lecz stanowczo położyła ogon na plecach córki. Oburzonej córki, doskonale świadomej, że nikt w tym klanie nie nazwałby jej nieśmiałą i Róża z pewnością o tym wie. Mimo to Karaś spróbowała przełknąć gulę w gardle i stać wciąż wyprostowaną, nawet mimo rozbawienia i satysfakcji w oczach młodszej uczennicy. Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana… Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana…
– Ta… Przepraszam – miauknęła głośno, lecz całkowicie nieszczerze, starając się sprawiać wrażenie, jakby cała ta sytuacja ją obchodziła tyle, co piszczka złapana zeszłej jesieni.
<Różana Łapo? Chyba musimy trochę poudawać>
[2072 słowa]
[przyznano 41%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz