No a na sam koniec, musiała pomóc w sprzątaniu legowisk starszyzny. Co oczywiście, nie poprawiło jej humoru w żadnym stopniu, mimo że już dawno tego nie robiła i chyba faktycznie była jej kolej.
– To wszystko jest takie bez sensu – mruczała do samej siebie, idąc w stronę stosu zwierzyny.
W jej brzuchu burczało już od dawna i zdecydowanie zasługiwała na posiłek. Zatrzymała się jednak, widząc jakiś większy kamyk w miejscu, w którym chciała postawić łapę.
– Ty też chcesz mnie jeszcze dobić? – burknęła do niego, nie zastanawiając sią nad tym, jak może to wyglądać z boku. – Myślisz, że jaką będę wojowniczką, jeżeli skręcę sobie przez ciebie łapę? Ten dzień już i tak mi udowodnił, że się do niczego nie nadaję.
Przesadzała, ale to pomagało wyrzucić z siebie emocje, a przecież nikt nie słyszał. To znaczy… Tak myślała.
– Eh… Wszystko dobrze? – usłyszała obcy głos.
Podniosła głowę i zamrugała. Wilczak, obcy, w ich obozie. Jej panika trwała jednak tylko kilka sekund. Delegacja, no tak. Kotka przed nią musiała być zresztą uczennicą, sądząc po wzroście, pewnie właśnie tą medyczką, dla której to wszystko zorganizowano. Świat stanął na głowie. Wpuszczają inny klan do własnego obozu, ale jej się Ryjówkowy Urok czepia, że rozmawia z kotami na zgromadzeniu…
Zorientowała się, że kotka wciąż patrzy się na nią jak na wariatkę i że chyba jednak powinna się odezwać.
– Tak, po prostu miałam zły dzień. Mówienie głośno o własnych emocjach pomaga, jeśli akurat nie masz obok kogoś chętnego do słuchania, możesz mówić do samej siebie. – Machnęła ogonem lekceważąco, tłumacząc się niechętnie.
Odetchnęła i zmusiła się do pozbycia się z głowy uprzedzeń. Przecież to od nich brały się wszystkie dyskryminacje, których tak bardzo nie cierpiała! Kotka obok może i była z klanu, który sprawił na niej mało przyjemne wrażenie, ale to nie znaczyło, że nie mogła się okazać świetną towarzyszką. Może Wilczaki po prostu wymagały lepszego poznania, albo czasu żeby się otworzyć…
– Jesteś Cisowa Łapa, ta uczennica medyczki, prawda? Nazywam się Karasiowa Łapa, trenuję na wojowniczkę – przedstawiła się.
Kotka z wyrazu pyszczka pod tytułem “sprawiasz wrażenie totalnie szalonej” przeszła do zwykłego zdziwienia z nutą niepewności.
– Tak, będę się jakiś czas u was szkoliła – potwierdziła.
Zapadła na chwilę niezręczna cisza. Karaś rozejrzała się, szukając zaczepienia rozmowy.
– Widzę, że już zjadłaś – odezwała się w końcu, starając się brzmieć gościnnie. – Potrzebujesz czegoś jeszcze? Klan Nocy jest silny, a tegoroczna Pora Zielonych Liści obfita w ryby i inną zwierzynę, nie musisz się martwić o piszczki, póki jesteś w naszym obozie.
– Tak, pstrąg był całkiem smaczny, mimo że nie jestem zbyt przyzwyczajona do ryb – mruknęła Cis.
– Wszystkie ryby są smaczne – potwierdziła Karaś gorliwie, od razu wykazując większe zaangażowanie. – Koniecznie musisz spróbować kiedyś makreli, może uda mi się jakieś złowić w najbliższym czasie, przyniosę wam.
Miała na myśli raczej delegację klanu Wilka niż lokatorki legowiska medyka. Póki mogła się trzymać z dala od Różanej Łapy, póty nie chciała przekroczyć wejścia do jej królestwa ani jedną łapą.
– Um, dobrze – zgodziła się obca uczennica.
Nie była zbyt rozmowna. Karaś znów wysiliła się, szukając jakiegoś tematu do rozmowy.
– Masz teraz przerwę? Może chciałabyś, żebym zabrała Cię na jakieś szybkie obejście terenów? Po prawdzie mogę nie wiedzieć gdzie są które zioła… Ale może nic nie szkodzi na przeszkodzie, żebyśmy zabrały ze sobą Strzyżykowy Promyk.
***
Na obiecany spacer wybrały się dopiero następnego dnia o poranku, końcowo zarówno ze Strzyżykowym Promykiem jak i Ryjówkowym Urokiem. Sroczej Gwieździe zależało na tym, żeby kotki z Klanu Wilka czuły się dobrze w sojuszniczym klanie, tak też chętnie zaakceptowała propozycję Karaś dołączenia do medyczek. No a Ryjówkowemu Urokowi Tuptająca Gęś zasugerowała, żeby poszła z nimi, żeby miały do obrony również już mianowaną wojowniczkę. Chociaż sama kotka wydawała się całkiem zadowolona z tego spaceru. Wraz ze Strzyżykowym Promykiem szły na czele, rozmawiając przyjacielsko, podczas gdy Karaś opowiadała Cisowej Łapie o mijanych miejscach. Teraz właśnie mogły dostrzec drzewo, na które wspinała się jeszcze jako kociak pod czujnym okiem ojca, tak więc niezwłocznie poinformowała o tym nową koleżankę.
– To chyba niezbyt bezpieczne – zauważyła rozsądnie Cis.
– No pewnie! – Karaś uśmiechnęła się z dumą, tak jakby to była pochwała. – Dlatego nic nie mów Strzyżykowemu Promykowi. Ale nie martw się, Krzycząca Makrela zawsze nas pilnował i jestem pewna że uratowałby mnie w ostatniej chwili.
Chciała mówić dalej, jednak dorosłe kotki zatrzymały się i przywołały je do siebie. Były już na Kolorowej Łące. Większość kwiatów już przekwitła, jednak wciąż miejsce robiło wrażenie.
– To krwiściąg mniejszy – starsza medyczka zwróciła ich uwagę na roślinę z mnóstwem czerwonych, malutkich kwiatków na górze. – Cisowa Łapo, jesteś w stanie wymienić mi jego zastosowania?
Uczennica zastanawiała się chwilę, jednak po chwili udzieliła odpowiedzi:
– To jedno z ziół podróżnych, dodaje siły i wzmacnia organizm.
Strzyżykowy Promyk pokiwała głową:
– Dobrze jest podawać go karmicielkom spodziewającym się kociąt. Nie będziemy go teraz zbierać, mamy zapas w legowisku.
Przeszła parę kroków, szukając kolejnych ziół, których znajomość mogła przydać się Cisowej Łapie. Ryjówkowy Urok oddaliła się trochę by zapolować, Karaś spytała jednak czy to będzie duży problem, jeżeli też posłucha, a zapoluje dopiero wracając. Żadna z kotek nie miała z tym większego problemu, tak też chwilę później z ciekawością oglądała miętę polną – mogła pomóc w leczeniu ran, choć były do tego lepsze zioła, a także wywołać wymioty; rumianek – kolejne zioło wzmacniające, szczaw tępolistny – leczący oparzenia i zwykłe rany, a nawet żywo…coś lekarske, którego zapach sprawił, że kichnęła trzy razy z rzędu. Była pod wrażeniem wiedzy obu towarzyszących jej kotek – Strzyżykowy Promyk często pytała o coś uczennicę, żeby Cis mogła popisać się swoją wiedzą i dopiero po niej dodawała dodatkowe informacje, takie jak najlepszy sposób podania rośliny, czy dodatkowe właściwości. Karaś pomogła medyczkom zebrać niektóre z ziół, jednak dopiero po trzykrotnym upewnieniu się przez Strzyżykowy Promyk, że zrozumiała jak to zrobić – nisko przy ziemi, dobrze ugryźć, żeby odciąć łodygę, a nie rozgnieść i nic nie połykać. Zebrały tego tyle, że wszystko wskazywało na to, że Karaś i tak nie zapoluje, bo dwóm medyczkom nie mogło starczyć miejsca w pyszczkach na tyle zielska. Cóż, będzie musiała zrobić to potem. Jej brzuch na szczęście wciąż się nie odzywał, a słońce bardzo leniwie, wysoko przesuwało się po nieboskłonie, mimo że Pora Zielonych Liści zaczęła się już sporo czasu temu. Niedługo potem zaczęły wracać, droga powrotna została jednak przerwana co najmniej pięć razy z powodu przeróżnych ciekawych roślin do pokazania. Za każdym razem przystanek wymagał delikatnego odłożenia ziół, trzymanych przez obie medyczki na podłoże, czas podróży wydłużał się więc dość znacząco. Po delikatnie drgającym ogonie Ryjówkowego Uroku Karaś poznała, że jej mama powoli się irytuje tempem marszu, jednak wojowniczka nie komentowała tego w żaden sposób i posłusznie stawała za każdym razem, gdy jej koleżanka chciała czegoś nauczyć podopieczną. W końcu jednak dotarły i odłożyły zioła w obozie. Karaś odetchnęła z ulgą podwójnie: w końcu mogła pozbyć się gorzkiego smaku z pyszczka, a do tego nie musiała wchodzić do legowiska medyka, bo Strzyżykowy Promyk układania ziół tak niedoświadczonej osobie jak ona by nie poleciła nawet w potrzebie.
– I jak było? – spytała przyjaźnie Cisową Łapę, gdy jej tymczasowa mentorka się oddaliła pierwsza.
<Cis? :3>
[1380 słów, jeśli da radę to do poziomu medycznego]
[przyznano 28%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz