czas kilka dni po końcu tamtego opka
Jadła przy stosie zwierzyny. Nie widziała nikogo, z kim mogłaby pogadać, a w sumie od czasu kłótni z Topielcową Łapą liczba kotów, z którymi mogłaby to zrobić, spadła w sumie do zera. Kiedy się dosiadł, zignorowała to.
- Przepraszam za tamto - wymamrotał cicho. Nie zamierzała mu tamtego łatwo wybaczać.
- No to masz problem - odparła krótko. - Zdążyłam już zapomnieć, że w ogóle się znaliśmy. - Nie do końca było to zgodne z prawdą. Pamiętała o nim, jednak już przyzwyczaiła się do myśli, że pozna kogoś innego i że ta znajomość była tylko chwilowym żartem ze strony ucznia. Widać było, że uczeń natychmiastowo oklapł. Pewnie myślał, że to jakiś żart tak jak wtedy. Jeżeli tak to się grubo mylił.
- Nie! Nie mów tak! Nie możesz! - jęknął zrozpaczony.
- A właśnie że mogę. Do tego mam podstawy. Naśmiewałeś się ze mnie, ignorowałeś moje potrzeby, zostawiłeś mnie zupełnie samą i do tego dopiero po kilku wschodach słońca przychodzisz do mnie kiedy ja już ledwo daję radę myśleć o czymkolwiek innym niż zioła. - Cisowa Łapa wypunktowała mu twarde argumenty. Wcale nie musiał wiedzieć, że za każdym razem kiedy wychodziła po medykamenty i nikt jej nie widział, trenowała pozycję łowiecką, której ją nauczył. Może była zła, ale nie zamierzała wychodzić z wprawy, jeżeli miała inny wybór.
- A-ale ja się z ciebie nie naśmiewałem, to miały być głupie żarty! I-i n-nie wiem, jakie masz potrzeby! Nie znam się na kotkach! N-no i myślałem, że masz mnie dość! Dlatego odszedłem! Myślałem, że tak będzie lepiej! - wyjęczał czarny na jednym wdechu. - A-a poza tym, ty lubisz zioła!
- Głupie żarty to sobie lepiej włóż pod ogon. Robiłeś to przez dwa księżyce za każdym razem kiedy się spotkaliśmy. No i do mojej listy mogę też dopisać to, że mnie nie słuchasz. Lubię trucizny! Ciągle tylko słucham o ziołach i nie mam siły pomyśleć raz o czymkolwiek, co nie ma z nimi związku. - Uczennica medyczki kontynuowała swoją wypowiedź.
- Przepraszam bardzo! Ty też się ze mnie nabijałaś! A poza tym, myśląc logicznie, trucizny to też zioła! Też roślinki! - Dymny desperacko próbował uratować sytuację.
- Nie nabijałam się z ciebie. Po prostu nie umiem żartować. Jak widzisz nie jestem osobą, która rzuca żartami znikąd - powiedziała niebieska tak jak ostatnie wypowiedzi. - A poza tym jeżeli będziesz nazywać zioła roślinkami, to naprawdę będzie z tobą źle.
- U-umiesz żartować! Naprawdę! A poza tym... - Pręgowany klasycznie zamyślił się. - Nie wiem, o co ci chodzi. Zioła to są rośliny.
- Zioła są już podzielone na medykamenty i trucizny więc jeżeli będziesz mówić ogólnikowo, to ktoś zacznie zrywać trawę. - Szylkretka powiedziała z uśmiechem, nie umiejąc się już dłużej na niego gniewać.
- Aaa - podsumował krótkoogoniasty. - Jak tam życie?
Tortie spojrzała na niego z miną pod tytułem „W jakim stopniu dokładnie jesteś idiotą?” Po czym odpowiedziała.
- No wiesz, widzę chore koty, grzebię w ziołach, a potem widzę już mniej chore koty - powiedziała.
- Aaa - podsumował syn Geralta po raz drugi. - Ciekawie. Chcesz się nauczyć jakiejś podstawowej techniki walki może? Bo chyba się tam nudzisz.
- Mogę, ale wolałabym to załatwić szybko, bo mogą mnie zaraz wzywać do pomocy. Od kiedy zrobiłam postępy, przysyłają do mnie wszystkie koty z kolcami w łapie i innymi małymi zadrapaniami - poinformowała go pręgowana tygrysio.
- Ooo, coś ciekawszego! Chyba robisz postępy - zauważył żółtooki. - Ale jeśli nie masz za bardzo czasu, to zróbmy coś innego. Co ty na to?
- No dobra tylko co? - zapytała go brązowooka. Może miał jakiś super pomysł?
- Możemy powkurzać wojowników, albo naucz mnie czegoś o truciznach. Mi tam wszystko jedno - wzruszył ramionami brat Białej Łapy. No oczywiście. “Wspaniały Pomysł” czego ona się po nim spodziewała? Córka Olszowej Kory popatrzyła na niego jak na skończonego idiotę.
- Zaraz to ty mnie zaczniesz wkurzać - zagroziła, śmiejąc się. - A co do trucizn to jeszcze nic o nich nie wiem. No i taka wiedza jest cenna, wiesz?
- Cenna, cenna - przytaknął były uczeń Białej Śmierci. - Naprawdę cię nie uczą o trutkach?
- Szkolę się na medyczkę, a nie trucicielkę. Na razie dają mi tylko wiedzę leczniczą - wytłumaczyła mu siostra Wierzby.
- Ale to przydatny sposób obrony w walce - powiedział z niedowierzaniem syn Zapomnianego Pocałunku. - Nie rozumiem, czemu jest niewykorzystywany.
- Nie mam walczyć. Mam leczyć - powiedziała uczennica Naparstnicowej Kołysanki, bez uczuć. -Taką rolę wybrał mi klan. - Drugie zdanie powiedziała z nutą tęsknoty. Brat Bladej Łapy z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Ale ty tego nie chcesz - wytknął jej wprost. - A więc nie rób tego.
Córka Szeleszczącego Wiązu spiorunowała go wzrokiem już któryś raz podczas tej rozmowy.
-Chcę tego, co dobre dla klanu. Potrzebujemy medyka. Przeszłam rozmowę, więc nie ma zawracania - powiedziała. Była dzieckiem kultu. Tak naprawdę to był sens jej życia. Służba dla klanu i kultu. Nie mogła po prostu wybierać swojej ścieżki, sprzeciwiając się przywódcy.
- Ale czemu nie powiedziałaś im prawdy? Powinnaś mieć przynajmniej kilka treningów na wojownika, bo chciałabyś, prawda? A poza tym bycie medykiem to też ten cały klan gwiazdy... Czyli głupie bajki dla kociąt - powiedział uczeń Gronostajowego Tańcu.
- Nie powiedziałam im prawdy, bo wyszłabym na zdrajcę, którego nie obchodzą losy klanu. Zamierzam kiedyś poprosić o te wszystkie treningi, ale na razie nie mam czasu - powiedziała kotka. Na ostatnie zdanie zastrzygła uszami i mimowolnie wysunęła pazury. Klan Gwiazdy. No tak on nic nie wiedział. Nie wiedział o istnieniu kultu.
- Nie wierzę w Klan Gwiazdy- syknęła cicho. Kocur mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
- I dobrze. Ja szczerze mówiąc wkurzam się gdy słyszę "dowody" innych, które... Są po prostu idiotyczne. Bezsensowne. Mogliby nam powiedzieć prawdę, a nie w kółko wciskać kit i zaślepiać oczy kociętom, które wierzą w to do starości i przekazują to swoim krewnym. Jak to nawet głupio brzmi: kotki-gwiazdki. Bruh - splunął pod łapy.
- Mhm…Jasne. Nie mieliśmy przywódcy ani zastępcy i wtedy gwiazdeczki z nieba przytargały do nas samotnika. No na pewno. Najwyraźniej wasz klan jest słaby, skoro straciliście i przywódcę i zastępcę, a potem jeszcze wierzycie, że ktoś obcy poprowadzi was ku lepszemu jutru - szepnęła uczennica medyczki. Uczeń rozpromienił się i równie cicho powiedział:
- Taak, taak, a jak nie będziecie się nas słuchać, to was postrzelimy piorunem - zachichotał.
- Albo poszczujemy drzewem - zażartowała niebieska. Może kocur nie był z kultu, ale wyrażał się o Klanie Gwiazdy, jak różne koty stamtąd. Czarny zrobił kamienną minę.
- Ożywimy je, wyczarujemy mu szczęki i ostre jak brzytwa kły, by poszczuł wszystkich niewierzących. - Wyglądał jakby się naprawdę wspaniale bawił.
- Dokładnie. Wszyscy co w nich wierzą chyba upadli na głowę- mruknęła szylkretka.
- Ja powiem tak, mi nikt nigdy nie wciskał głupot o wierze do głowy. Może dlatego jestem zdrowy na umyśle. - Dymny zaśmiał się i machnął ogonem, by odpędzić jakiegoś natrętnego robala. Tortie nic nie odpowiedziała, nie chcąc przypadkiem powiedzieć za dużo. Pręgowany klasycznie przechylił głowę, widząc jej reakcję.
- Czemu jesteś nagle taka milcząca?- zapytał.
- Ah…nic po prostu wydawało mi się że ktoś mnie woła - powiedziała brązowooka, starając się wybrnąć z tego bez szwanku.
- A. - Krótkoogoniasty przestąpił z łapy na łapę. - Rzeczywiście musiało ci się zdawać.
- No tak…- powiedziała córka Szeleszczącego Wiązu zakłopotana. Źle się czuła kłamiąc mu prosto w twarz, lecz nie miała wyjścia. Jeżeli kult go dostrzeże, to sam się dowie.
- Toooo... Co robimy? - spytał żółtooki przechylając głowę. Zrobiło się trochę niezręcznie. Siostra Wierzby usłyszała jak Zaranna Zjawa ją woła. Na Mroczną Puszczę, w samą porę! Jak ona teraz chciała dziękować medyczce.
- Muszę iść! - powiedziała i poszła w stronę legowiska medyka, zostawiając go samego.
- Przepraszam za tamto - wymamrotał cicho. Nie zamierzała mu tamtego łatwo wybaczać.
- No to masz problem - odparła krótko. - Zdążyłam już zapomnieć, że w ogóle się znaliśmy. - Nie do końca było to zgodne z prawdą. Pamiętała o nim, jednak już przyzwyczaiła się do myśli, że pozna kogoś innego i że ta znajomość była tylko chwilowym żartem ze strony ucznia. Widać było, że uczeń natychmiastowo oklapł. Pewnie myślał, że to jakiś żart tak jak wtedy. Jeżeli tak to się grubo mylił.
- Nie! Nie mów tak! Nie możesz! - jęknął zrozpaczony.
- A właśnie że mogę. Do tego mam podstawy. Naśmiewałeś się ze mnie, ignorowałeś moje potrzeby, zostawiłeś mnie zupełnie samą i do tego dopiero po kilku wschodach słońca przychodzisz do mnie kiedy ja już ledwo daję radę myśleć o czymkolwiek innym niż zioła. - Cisowa Łapa wypunktowała mu twarde argumenty. Wcale nie musiał wiedzieć, że za każdym razem kiedy wychodziła po medykamenty i nikt jej nie widział, trenowała pozycję łowiecką, której ją nauczył. Może była zła, ale nie zamierzała wychodzić z wprawy, jeżeli miała inny wybór.
- A-ale ja się z ciebie nie naśmiewałem, to miały być głupie żarty! I-i n-nie wiem, jakie masz potrzeby! Nie znam się na kotkach! N-no i myślałem, że masz mnie dość! Dlatego odszedłem! Myślałem, że tak będzie lepiej! - wyjęczał czarny na jednym wdechu. - A-a poza tym, ty lubisz zioła!
- Głupie żarty to sobie lepiej włóż pod ogon. Robiłeś to przez dwa księżyce za każdym razem kiedy się spotkaliśmy. No i do mojej listy mogę też dopisać to, że mnie nie słuchasz. Lubię trucizny! Ciągle tylko słucham o ziołach i nie mam siły pomyśleć raz o czymkolwiek, co nie ma z nimi związku. - Uczennica medyczki kontynuowała swoją wypowiedź.
- Przepraszam bardzo! Ty też się ze mnie nabijałaś! A poza tym, myśląc logicznie, trucizny to też zioła! Też roślinki! - Dymny desperacko próbował uratować sytuację.
- Nie nabijałam się z ciebie. Po prostu nie umiem żartować. Jak widzisz nie jestem osobą, która rzuca żartami znikąd - powiedziała niebieska tak jak ostatnie wypowiedzi. - A poza tym jeżeli będziesz nazywać zioła roślinkami, to naprawdę będzie z tobą źle.
- U-umiesz żartować! Naprawdę! A poza tym... - Pręgowany klasycznie zamyślił się. - Nie wiem, o co ci chodzi. Zioła to są rośliny.
- Zioła są już podzielone na medykamenty i trucizny więc jeżeli będziesz mówić ogólnikowo, to ktoś zacznie zrywać trawę. - Szylkretka powiedziała z uśmiechem, nie umiejąc się już dłużej na niego gniewać.
- Aaa - podsumował krótkoogoniasty. - Jak tam życie?
Tortie spojrzała na niego z miną pod tytułem „W jakim stopniu dokładnie jesteś idiotą?” Po czym odpowiedziała.
- No wiesz, widzę chore koty, grzebię w ziołach, a potem widzę już mniej chore koty - powiedziała.
- Aaa - podsumował syn Geralta po raz drugi. - Ciekawie. Chcesz się nauczyć jakiejś podstawowej techniki walki może? Bo chyba się tam nudzisz.
- Mogę, ale wolałabym to załatwić szybko, bo mogą mnie zaraz wzywać do pomocy. Od kiedy zrobiłam postępy, przysyłają do mnie wszystkie koty z kolcami w łapie i innymi małymi zadrapaniami - poinformowała go pręgowana tygrysio.
- Ooo, coś ciekawszego! Chyba robisz postępy - zauważył żółtooki. - Ale jeśli nie masz za bardzo czasu, to zróbmy coś innego. Co ty na to?
- No dobra tylko co? - zapytała go brązowooka. Może miał jakiś super pomysł?
- Możemy powkurzać wojowników, albo naucz mnie czegoś o truciznach. Mi tam wszystko jedno - wzruszył ramionami brat Białej Łapy. No oczywiście. “Wspaniały Pomysł” czego ona się po nim spodziewała? Córka Olszowej Kory popatrzyła na niego jak na skończonego idiotę.
- Zaraz to ty mnie zaczniesz wkurzać - zagroziła, śmiejąc się. - A co do trucizn to jeszcze nic o nich nie wiem. No i taka wiedza jest cenna, wiesz?
- Cenna, cenna - przytaknął były uczeń Białej Śmierci. - Naprawdę cię nie uczą o trutkach?
- Szkolę się na medyczkę, a nie trucicielkę. Na razie dają mi tylko wiedzę leczniczą - wytłumaczyła mu siostra Wierzby.
- Ale to przydatny sposób obrony w walce - powiedział z niedowierzaniem syn Zapomnianego Pocałunku. - Nie rozumiem, czemu jest niewykorzystywany.
- Nie mam walczyć. Mam leczyć - powiedziała uczennica Naparstnicowej Kołysanki, bez uczuć. -Taką rolę wybrał mi klan. - Drugie zdanie powiedziała z nutą tęsknoty. Brat Bladej Łapy z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Ale ty tego nie chcesz - wytknął jej wprost. - A więc nie rób tego.
Córka Szeleszczącego Wiązu spiorunowała go wzrokiem już któryś raz podczas tej rozmowy.
-Chcę tego, co dobre dla klanu. Potrzebujemy medyka. Przeszłam rozmowę, więc nie ma zawracania - powiedziała. Była dzieckiem kultu. Tak naprawdę to był sens jej życia. Służba dla klanu i kultu. Nie mogła po prostu wybierać swojej ścieżki, sprzeciwiając się przywódcy.
- Ale czemu nie powiedziałaś im prawdy? Powinnaś mieć przynajmniej kilka treningów na wojownika, bo chciałabyś, prawda? A poza tym bycie medykiem to też ten cały klan gwiazdy... Czyli głupie bajki dla kociąt - powiedział uczeń Gronostajowego Tańcu.
- Nie powiedziałam im prawdy, bo wyszłabym na zdrajcę, którego nie obchodzą losy klanu. Zamierzam kiedyś poprosić o te wszystkie treningi, ale na razie nie mam czasu - powiedziała kotka. Na ostatnie zdanie zastrzygła uszami i mimowolnie wysunęła pazury. Klan Gwiazdy. No tak on nic nie wiedział. Nie wiedział o istnieniu kultu.
- Nie wierzę w Klan Gwiazdy- syknęła cicho. Kocur mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
- I dobrze. Ja szczerze mówiąc wkurzam się gdy słyszę "dowody" innych, które... Są po prostu idiotyczne. Bezsensowne. Mogliby nam powiedzieć prawdę, a nie w kółko wciskać kit i zaślepiać oczy kociętom, które wierzą w to do starości i przekazują to swoim krewnym. Jak to nawet głupio brzmi: kotki-gwiazdki. Bruh - splunął pod łapy.
- Mhm…Jasne. Nie mieliśmy przywódcy ani zastępcy i wtedy gwiazdeczki z nieba przytargały do nas samotnika. No na pewno. Najwyraźniej wasz klan jest słaby, skoro straciliście i przywódcę i zastępcę, a potem jeszcze wierzycie, że ktoś obcy poprowadzi was ku lepszemu jutru - szepnęła uczennica medyczki. Uczeń rozpromienił się i równie cicho powiedział:
- Taak, taak, a jak nie będziecie się nas słuchać, to was postrzelimy piorunem - zachichotał.
- Albo poszczujemy drzewem - zażartowała niebieska. Może kocur nie był z kultu, ale wyrażał się o Klanie Gwiazdy, jak różne koty stamtąd. Czarny zrobił kamienną minę.
- Ożywimy je, wyczarujemy mu szczęki i ostre jak brzytwa kły, by poszczuł wszystkich niewierzących. - Wyglądał jakby się naprawdę wspaniale bawił.
- Dokładnie. Wszyscy co w nich wierzą chyba upadli na głowę- mruknęła szylkretka.
- Ja powiem tak, mi nikt nigdy nie wciskał głupot o wierze do głowy. Może dlatego jestem zdrowy na umyśle. - Dymny zaśmiał się i machnął ogonem, by odpędzić jakiegoś natrętnego robala. Tortie nic nie odpowiedziała, nie chcąc przypadkiem powiedzieć za dużo. Pręgowany klasycznie przechylił głowę, widząc jej reakcję.
- Czemu jesteś nagle taka milcząca?- zapytał.
- Ah…nic po prostu wydawało mi się że ktoś mnie woła - powiedziała brązowooka, starając się wybrnąć z tego bez szwanku.
- A. - Krótkoogoniasty przestąpił z łapy na łapę. - Rzeczywiście musiało ci się zdawać.
- No tak…- powiedziała córka Szeleszczącego Wiązu zakłopotana. Źle się czuła kłamiąc mu prosto w twarz, lecz nie miała wyjścia. Jeżeli kult go dostrzeże, to sam się dowie.
- Toooo... Co robimy? - spytał żółtooki przechylając głowę. Zrobiło się trochę niezręcznie. Siostra Wierzby usłyszała jak Zaranna Zjawa ją woła. Na Mroczną Puszczę, w samą porę! Jak ona teraz chciała dziękować medyczce.
- Muszę iść! - powiedziała i poszła w stronę legowiska medyka, zostawiając go samego.
<Topielcu?>
[1198 słów]
[1198 słów]
[przyznano 24%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz