*Porą Opadających Liści*
Skierował kroki w stronę płotu, gdzie dojrzał czyjąś niebieską sierść. Od kiedy rozstał się z Blanką, jego życie strasznie się pokomplikowało. Ciężko było przeżyć, gdy było się poszkodowanym przez los kotem, który nie miał kompletnego ciała. Samotne noce w kartonie, zdawały się zimniejsze. Nie miał z kim pogadać, bo po prostu... Był sam. Nic więc dziwnego, że gdy groźnie wyglądający kocur, zjawił się u niego pewnego wieczoru, ten zrobił wszystko co zechciał, byle go nie zabijał.
Teraz jednak wrócił, podając mu przez dziurę w ogrodzeniu jeszcze świeżą mysz.
— I co? — zapytał samotnik, przeszywając go spojrzeniem żółtych ślepi.
— Tak jak chciałeś sprawdziłem te tereny, ale nie znalazłem żadnego Niedźwiedzia — odpowiedział, czując jak ślina napływa mu do pyska.
Rybitwa mruknął pod nosem, podsuwając mu zapłatę pod ogrodzeniem, którą od razu zjadł. Och! Jakie pyszności! Znacznie lepsze od tego co dostarczały mu śmieci Wyprostowanych. Wzrok kocura obserwował, aż piszczka zniknęła w jego żołądku, a następnie kontynuował.
— Zbadaj następny rejon. Na północ stąd.
Pokiwał łbem. Akurat taka fucha mu odpowiadała. Lubił zwiedzać okolice, bo dzięki temu poznawał rządzące w tym miejscu zasady. Gorzej tylko, że za towarzystwo miał dwa tłumoki, którzy robili za jego ochroniarzy albo jak sam uważał, za mysie móżdżki, które miały sprawdzać czy naprawdę był coś wart.
Oddalił się od niebieskiego i udał w miejsce, gdzie Grzmot i Łazęga zwykli na niego czekać. Jeden z nich ewidentnie miał pchły. Drapał się bezustannie i wręcz przypominał jego większą, sprawniejszą wersję.
— O trójłapy przylazł, nareszcie. Stwierdziliśmy z Grzmotem, że damy ci szansę i nie będziemy już tacy wredni, nie? — Bury trącił swojego towarzysza ramieniem.
Zmrużył oczy, słuchając ich paplaniny nieufnie. Ostatnim razem zrobili sobie z niego żarty i skończył w paszczy psa.
— Tak. Pójdziemy po całej tej akcji na panienki. Spodoba ci się — dodał Grzmot, rechocząc pod nosem.
Przewrócił na to oczami.
— Idziemy — rzucił do nich tylko, kuśtykając w miejsce, które wyznaczył mu na dzisiaj Rybitwa.
Trochę im zeszło dojście w te rejony, ale udało im się tego dokonać bez zbędnych niedogodności. Zaczęli przeczesywać teren w poszukiwaniu burego kocura, którego jego towarzysze podobno znali. Właśnie dlatego został wybrany do tej całej akcji. Bo nieznana morda i to dość kaleka, miała większe szansę na wzbudzenie litości i dowiedzenie się od napotkanych kotów o tym osobniku czegoś więcej.
Przechodząc się po betonowej ulicy, nagle poczuł obcy wzrok na karku. Gdy rozejrzał się, skąd może być obserwowany, uczucie zaraz zniknęło, jak najzwyklejsza, nieważna myśl. Jednak odległy, krótki trzask pokrywki od śmietnika zdążył zasiać w nim ziarenko niepewności. Czyżby mimo wszystko, ktoś oprócz jego znajomych go obserwował?
Wtem, drogę zagrodził mu niebieski kocur o soczyście pomarańczowych oczach i zawadiackim wyrazie pyska.
— O stary, ale ci się kiedyś oberwało — skomentował, obchodząc dookoła zaskoczonego Wypłosza. — Wyglądasz jak ocalały strawienia, przeżuty szczur, chłoptasiu. Ale stroniąc już od komplementów, nie powinno cię tu być. To nie twoje tereny, świeżaku.
Stanął jak wryty. Czyżby się przesłyszał?
— Ja... Szukam takiego burego kota. Niedźwiedzia. Widziałeś go może? — zwrócił się do kocura, ignorując te jego przytyki.
— Aj aj aj, koszczynko... — Nieznajomy pokręcił z politowaniem głową. — Nawet nie przedstawisz się starszemu koledze? Aż tak ci się spieszy? Phi, właściwie gdyby ci się nie spieszyło, nie chodziłbyś skrótami po terenach mojego ojca. Masz szczęście, że nie trafiłeś na któregoś z moich braci, bo na twoim ślicznym pyszczku pojawiłoby się więcej szram.
Koszcz... co takiego? Najeżył sierść słysząc te słowa. Nie podobał mu się ten typ. Był podejrzany. Wyczuwał na wiele lisich skoków, że miał nieczyste myśli.
— Nie chciałem naruszać waszego terenu... — zaczął ostrożnie. — Nazywam się Wypłosz dla twojej wiedzy. I muszę znaleźć tego kota, więc tak. Śpieszy mi się. To widziałeś go czy nie? — Strzepnął uchem, ponieważ chciał jak najszybciej się wynieść z tego miejsca.
Kocur uśmiechnął się szerzej.
— No widzisz, Wypłoszu? Czy nie lepiej mówić ci po imieniu? Pewnie, że lepiej — odpowiedział zaraz za niego, rozciągając się przeciągle z zadowoleniem. — I nie bój żaby, ja ci nic nie zrobię. Tatuś się nawet nie dowie o naszej małej pogawędce, jeśli o to się martwisz. A na przyszłość, nie wydawaj swojego imienia tak łatwo. Wiem, że może mój urok osobisty na to wypłynął, schlebiasz mi, naprawdę, jednak w tych okolicach to może być niebezpieczne — mruczał niebieski, zgrabnie wymijając odpowiedź na pytanie.
Gapił się na niego z lekka coraz bardziej zmęczonym wzrokiem. Nie miał czasu na te jego czcze i nic nie wnoszące słowa.
— Mam gdzieś czy ktoś zna moje imię czy nie. Umrę to umrę, tak działa natura. Jak widzisz... Nie stanowię dla nikogo zagrożenia. Chyba, że ktoś boi się szpetnego ryja — prychnął. — To odpowiesz mi czy nie? Nie mam czasu bawić się z tobą w jakieś gierki.
— Oh, ładny i w dodatku zabawny mi się trafił, coś takiego... — Pomarańczowooki z uciechą poruszył wąsiskami, żeby zaraz objąć go jedną łapą. — Gdybym od tak ci odpowiedział, to co bym z tego miał? Nasze spotkanie zostałoby szybko ucięte, a ty byś więcej nie postawił tu swoich trzech łapek. A nawet fajny jesteś, czemu miałbym pozwolić, żebyś tak szybko zwiał, co, skrznyrku? No już nie strosz się tak, nic ci nie zrobię przecież. Też nie stanowię zagrożenia, przynajmniej nie dla ciebie.
Jego sierść bardziej się uniosła, a łapy zesztywniały, gdy ten się do niego przylepił. Jaki ładny?! Był brzydki! No i śmierdział! Nieco się zaniepokoił jego słowami. Mówił dziwacznie i ewidentnie go wyrywał. Znał co nieco takie... koty. Myślały tylko o jednym. Nie był jednak samicą, by w ogóle dać się na coś takiego złapać!
— Zabieraj łapy. — Zamordował go okiem. — Ah, tak? A o czym teraz myślisz, co? Nie interesuję się kocurami...
— Woah, spokojnie! Spokojnie... — miauknął niebieski, po czym przesadzonym ruchem zabrał łapę i odsunął się na bezpieczną odległość. — I o co mnie posądzasz, koleżko? Tak bez pierwszej randki? O co ty mnie posądzasz — Pokręcił z pewnym zawodem głową, a na wiadomość o braku zainteresowania kocurami, cmoknął jedynie pyskiem. — Oh, żałuj. Kocurze podrywy bywają naprawdę... ekscytujące — zamruczał, drapiąc się pod brodą, a oczami uciekając gdzieś za Wypłosza, z błogim uśmiechem na pysku. Zaraz jednak otrząsnął się, prostując grzbiet. — Ale jak nie jesteś zainteresowany, nie będę przecież naciskał. Nie znaczy nie, tak jak matulka uczyła. Ale widzę, że nie masz humorku na wspólny spacerek po okolicy, a twoje koleżki robią sobie z nas beke za twoimi plecami, więc już cię zostawiam. Nie chcę robić siary nowemu samotnikowi na ulicach. Dobrze, że masz jaja żeby się postawić silniejszym od siebie, chociaż twój... ideologizm mnie niepokoi. Lepiej trzymaj się życia, póki masz się czego trzymać — rzucił, powoli odchodząc. — A Miśka może i znam, ale dawno go tu nie widziałem. A szkoda. Kawał chłopa z niego był, mógł się okazać przydatny dla ojczulka.
— Nie wiesz dokąd mógł sobie pójść? — rzucił jeszcze za nim, ponieważ nie chciał wracać ponownie do Rybitwy z niczym.
— Kto wie, kto wie. Pewnego dnia po prostu rozpłynął się w powietrzu. A że nikt u nas nie gania za duchami... to nikt nie chciał go szukać. Nikt, poza jednym... ale to za długa historia na takie krótkie spotkanie. Żałuj, żałuj, bo całkiem ciekawa... — Niebieski wskoczył na ceglany płot obok, po czym wysunął język i machnąwszy mu łapa na pożegnanie, zniknął po drugiej stronie ogrodzenia.
No i został z niczym... Łazęga wraz z Grzmotem zbliżyli się do niego, rozglądając po otoczeniu uważnie.
— No ja cię... Jak mogłeś mu odmówić? — rzucił bury, krzywiąc pysk. — Przecież widać było, że wie! Eh... Trzeba nauczyć cię podrywać nawet kocury. Czasem ta umiejętność się przydaje.
— To co? Na dzisiaj koniec? Lepiej się stąd zmywać. Pójdziemy do Kasztelana. Tam zawsze siedzi wiele panienek. Musisz Wypłosz poznać jak to się robi, bo no sorry... Ale śmierdzisz prawiczkiem na lisie skoki — skomentował to Grzmot.
— Właśnie. Nauczysz się bajery, rozkochasz każdego, a wtedy furtka do informacji stoi otworem. Trzeba mieć w sobie tylko... to coś. Ten czar podrywacza — rozmarzył się Łazęga, popychając go do przodu.
Ugh... Nie chciał wyrywać kocurów, a tym bardziej jakichś innych kotek. Tęsknił za Blanką. Nie potrafił zrozumieć jej wyboru. Tego, że od niego odeszła, by żyć z jakimiś Wyprostowanymi. Z nią chęcią poszedłby na spacer czy randkę, a nie z jakimś obcym samotnikiem.
Na dodatek... Nie wiedział kim ten Kasztelan był. Miał nadzieję, że nie czekają ich kłopoty...
***
Kasztelan okazał się o dziwo nie kotem jak przypuszczał, a miejscem, które służyło samotnikom za miejsce spotkań. Widział tam chichrających się z nie wiadomo czego nieznajomych i puszące się samice, które obserwowały walkę swoich adoratorów. Wchodziło się tu przez okno, które prowadziło do piwnicy, a sam klimat tego miejsca był dziwny. Może to przez ciężki, wręcz duszący zapach kocimiętki i sporej dawki kurzu? Trzymał się blisko swoich przewodników, nie zamierzając się tu zgubić. Coś czuł, że straciłby wtedy życie.
— Dużo tu samotników — zauważył, rozglądając się po kotach.
— Nie tylko. Pieszczochy też tu wpadają. Czasem trzeba się rozerwać. Tu nie ma żadnych granic, żadnych zasad. Robisz co chcesz. — Łazęga przeniósł wzrok na kremową samotniczkę, która otarła się o niego, gdy ten szedł. Posłał jej lubieżne spojrzenie, uśmiechając się pod nosem. — No... To ja was zostawiam... Powodzenia. Pilnuj młodego... — I po prostu ich zostawił.
Otworzył z szokiem pysk. No chyba nie! Co on sobie myślał?! Grzmot również zdawał się niezadowolony z decyzji kolegi.
— Super! Znowu to samo. Nie potrafi się powstrzymać i ja zawsze muszę odwalać brudną robotę — syknął pod nosem niebieski. — Dobra chodź. Powiem ci jak wyrywa się laski. — to powiedziawszy zabrał go na ubocze, siadając pod jakąś beczką. Nie miał pojęcia co w niej było, ale nawet nie chciał tego sprawdzać.
Gdy to zrobili, od razu podszedł do nich jakiś zapchlony sierściuch.
— Kocimiętkę? Świeży towar. Pieszczoch Snikers poleca. — Uśmiechnął się do nich paskudnie, a jego czarne zęby spowodowały u niego odruch wymiotny.
— Nie dzisiaj, Śmierdziel. Musimy być trzeźwi. Uczę kolegę życia. — Grzmot poklepał go po łbie.
Cholera miał ochotę stamtąd pójść, ale czuł, że nie będzie to takie proste. Było tu za dużo... Obcych.
Śmierdziel rzucił na niego okiem, drapiąc się po szyi.
— No dobra. A świerzb może? Ma dobrego kopa. Nieziemskie doznania — zaproponował. Oboje pokręcili głowami. Wolał już sam się wygryzać niż gdyby coś miało go zżerać. — Wasza strata. — Wzruszył ramionami i odszedł.
Odetchnął z ulgą.
— Nie bądź taki spięty. Czasem ktoś tu umiera, ale musiałbyś się mocno postarać, aby cię kropnięto — starał się go pocieszyć kumpel z mizernym skutkiem. — No dobra... To słuchaj uważnie. Nauczę cię wszystkiego co umiem... — i zaczął mu opowiadać.
Ten świat... Był inny od tego co znał nawet w poprzednim mieście. Tu była inna atmosfera. Taka... dziwna. A może to on dorósł i inaczej zaczął postrzegać świat? Po jakimś czasie dołączył do nich Łazęga i we trójkę zaczęli wypatrywać dla niego jakiejś ładnej dziewczyny. Tak bardzo chciał zniknąć... Kocury jednak dobrze się bawiły, wręcz zachęcając go do spróbowania i piszczenia mu nad uchem, że jeżeli tego nie zrobi to jest goguś. Nie miał pojęcia co to oznaczało, ale brzmiało dość obraźliwie.
Wziął głęboki oddech, po czym smyrgany przez śmieszkujących kumpli, wyruszył na swój pierwszy podryw w życiu.
***
— No weź... Na serio? — Grzmot dalej nie był w stanie uwierzyć, że prócz kilku gadek na podryw, których go nauczyli, nie zaliczył żadnej laski. — Może na serio jesteś gejem?
Nastroszył na to grzbiet. Nie! Wcale nie kręciły go kocury. Nie chciał pierwszej lepszej kotki ze śmietnika. Marzył tylko o jednej... — Nie. Nie jestem. To... skomplikowane — burknął do nich, nie zamierzając zdradzać im tego, że był już zakochany w innej.
— To zawsze jest skomplikowane. Nie musisz się obawiać. Będziemy cię wspierać — Łazęga poklepał go po ramieniu.
Skrzywił się. Wracali do Rybitwy z niczym. Znowu. Już czuł, że się wkurzy. W zasadzie nie rozumiał, dlaczego tak mu zależało na znalezieniu tego całego Niedźwiedzia. Ten niebieski samotnik, którego wcześniej spotkał dobrze mówił, że trzeba było dać duchom odejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz