Nie nadążała nad tym wszystkim. Masa kotów plątała się po jej legowisku. Każdy coś od niej chciał. Wylecz, podaj, przyjdź, zobacz... Głowa bolała ją od tej całej burzy wymagań. A była teraz tylko jedna. Witka nie była w stanie teraz jej pomóc. Leżała na swoim legowisku, odpoczywając. Nie miała jej tego za złe. Odpoczynek był dobry. Chciała, by jak najszybciej poczuła się lepiej i nie pogorszyła swojej choroby. Była bardzo dobrą asystentką. Nigdy nie odmawiała jej pomocy i zawsze starała się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Bardzo ją ceniła.
— Ja już nie mogę! — wydał się nagle wrzask.
Ruda aż podskoczyła. Odwróciła łeb i spostrzegła niebieskookiego albinosa, przekraczającego próg medycznego legowiska. Kocur zrobił kilka koślawych podskoków w jej kierunku.
— No pośpiesz się! Nie wytrzymam! On mnie torturował, nie mogłem tu przyjść! Umieram! Mam stan zapalny! — krzyczał, robiąc ślizg pod jej łapy. — Błagam cię! Zajmij się mną! Ja tu umrę! Już mnie nie zobaczysz!
Zdziwiona, rozszerzyła oczy. Ktoś robił mu krzywdę? Nie rozumiała, co miał na myśli. Wiedziała jednak, że musi mu pomóc.
— Co się dzieje — przełknęła ślinę i mruknęła niechętnie — Pasożycie? — bardzo nie chciała wymawiać jego "imienia".
Uczeń położył łapę na swoje czoło i przymknął oczy.
— Nie widzisz?! — zawył, znowu je otwierając. — Taki niby wielki medyk, a zupełnie nie zna się na chorobach! Już ja wiem więcej od ciebie! To niedorzeczne! Zakaziła mi się rana, mam stan zapalny, ja tu zaraz umrę, a ty nie reagujesz! Chcesz mieć na sumieniu życie własnego wnuka?! To okropne!
Pasożyt był dość... Specyficzny. Nic jednak nie mogła z tym zrobić. Kompletnie się jej nie słuchał. Sapnęła więc i nachyliła się nad nim, próbując znaleźć rzekome skaleczenie. Opuszkiem dotknęła jednego miejsca na szyi. Było to zaledwie malusieńkie zadrapanie. Zupełnie nie wyglądało na zakażone.
— To boli! — wrzasnął na całe gardło. — Pomocy! Auć! Ratujcie mnie!
Przestraszona jego wyciem, cofnęła się do tyłu. Przeprosiła go i obiecała zająć się nim delikatniej. Niewiele to jednak dało. Wciąż zdzierał sobie gardło, nie mogąc się uspokoić.
— Kurwa mać — zawarczała Fretka, stając nagle na progu. — Czy ten bachor może łaskawie przestać się drzeć? Nie mogę usłyszeć własnych myśli. Czyżby ten wspaniały tatuś nie wychował go tak jak należy? Jak mi przykro — zakończyła, odwracając się do wyjścia.
— P-przepraszam cię, Fretko — zapiszczała Plusk. — Robię co mogę. Nie chciałam zakłócić twojego spokoju. Wybacz.
Liliowa prychnęła jeszcze pod nosem i odeszła. Medyczka zdążyła się już nieźle zestresować. Ugniotła pazurami podłoże, nie wiedząc co robić. Nie chciała, by Pasożyt znowu krzyczał.
— Czy mógłbyś na momencik się nie ruszać i nie krzyczeć? Szybko wylecze twoją ranę. Będę delikatna, dobrze? — poprosiła go, próbując się uśmiechnąć.
— Nie! Kłamiesz! Wtedy też tak powiedziałaś! A to nie była prawda! — z powrotem zaczął krzyczeć.
Potrząsnęła głową. Nie wiedziała, co robić. Jeśli poszłaby po pomoc, kto wie, czy w tym czasie nie zdemoluje jej legowiska? Zacisnęła pysk i machnęła ogonem. Na całe szczęście, za moment w wejściu do jej legowiska pojawił się kremowy wojownik.
— Plusk! — zawołał Lukrecja. — Czy jest tutaj- Ach, oczywiście. Szukałem Pasożyta. Co mu jest? — spytał, podchodząc do niej cały zdyszany.
Zadłubała pazurem w podłożu. Nie wiedziała, czy ma być szczera czy nie.
— Strasznie panikuje, krzyczy, wrzeszczy, bardzo się denerwuje. Twierdzi, że ma ranę, która się zakaziła i stan zapalny — miauknęła bezradnie. — Ciągle się tak czołga, nie mogę nic zrobić. Ledwo go dotknęłam, to mnie okrzyczał i stwierdził, że go krzywdzę. Brak mi sił.
Kocur warknął i strzepnął ogonem. Wyminął ją i nachylił się nad synem.
— Uspokoisz się, czy nie? — rzucił groźnie, patrząc mu w oczy. — Plusk chce ci pomóc, a ty taki teatr odstawiasz — syknął, siadając obok. — Daj się zbadać. Skoro masz zakażoną ranę, a nie chcesz dać jej opatrzeć, możesz umrzeć.
Albinos podniósł się natychmiast i pokręcił głową.
— Nie chce umierać! No dobra, dobra, niech bada! Ale niech mnie nie szturcha tymi żółtymi pazurzyskami! Są obleśne! — wzdrygnął się i znowu położył.
Zwiesiła po sobie uszy. Rzeczywiście jej pazury były brzydkie? Przeniosła wzrok na swoje łapy. Zawsze wydawały się jej zwyczajne. Ale skoro inni tak uważali, zapewne rzeczywiście tak było. Podeszła do kocura i rozpoczęła leczenie od zbadania go całego. Rana, którą miał na szyi nie była tą właściwą. Miał na brzuchu sporą, zaropiałą ranę. Było to szczurze ugryzienie w które rzeczywiście wdała się infekcja. Kotka szybko nałożyła na ranę właściwe zioła i przedstawiła zalecenia.
— Gotowe — miauknęła, ocierając czoło z potu. — Czy ciebie również mogę zbadać? — zaproponowała synowi. Jego szyja nie wydawała się być w najlepszej kondycji.
— Wydaje mi się, że nic mi nie dolega — wzruszył ramionami, szykując się do wyjścia. — Ale skoro Ci zależy, w porządku — zgodził się i usiadł na jednym z legowisk.
Podeszła do niego i rozpoczęła badanie. Rzeczywiście, nie myliła się. Jego stan był na tyle poważny, że aż zaczęło wychodzić mu futro. Nie czuł tego? Nie była w stanie w to uwierzyć. Miał ślady po drapaniu się. Żółtooka podeszła do sterty z ziołami, wybrała odpowiednie i wróciła do kocura.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? — spytała zmartwiona. — Przecież ci już wychodzi futro. Gdybyś teraz wyszedł i nie dał się zbadać, zaczął byś łysieć na całym ciele — mówiła, nakładając mu papkę na podrażnione miejsca. — Gotowe. Staraj się nie drapać tych miejsc. Szybciej się zagoi i szansa, że łysienie się przeniesie, będzie mniejsza. Jeśli coś będzie się działo, przyjdź — poleciła, pozwalając Lukrecji wstać.
Wojownik podziękował i opuścił legowisko medyczek. Kotka odłożyła na stos resztę ziół których nie wykorzystała przy leczeniu Pasożyta i Lukrecji. Już chciała położyć się na swoim posłaniu, lecz do środka wszedł Komar. To był zdecydowanie pracowity dzień.
wyleczeni: Pasożyt, Lukrecja, Komar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz