Rozciągnął się powoli, gdy światło dnia przeszło przez zasłony wprost na jego pysk. Starucha zapomniała po raz kolejny zamknąć przezroczystą ścianę, czarną powłoką. Nic nowego. Coraz częściej łapał ją na tym, że nie wykonywała swoich obowiązków należycie.
Wysunął łapę z jedwabnego okrycia, dotykając nią drewnianej posadzki. W ślad za nią poszła i reszta jego kończyn. Chłód otoczenia nieco go zmroził. Nastroszył sierść, po czym wyszedł przez klapę w drzwiach, która prowadziła na korytarz. Mało który pieszczoch mógł poszczycić się własnym pokojem, co napawało go oczywistą dumą.
Ostrożnie zszedł z piętra na parter po marmurowych schodach, ostatnie stopnie pokonując z należytą mu gracją. Nie za bardzo przepadał za tą powierzchnią, ponieważ wielokrotnie się po niej ślizgał, lecz widok swojego odbicia w posadzce dawał mu poczucie tego, że dom wręcz lśnił czystością. A to cenił najbardziej.
Wznowił swoją wędrówkę, mijając drzwi do łazienki i przekraczając próg sypialni niewolnicy. Nigdy nie zamykała drzwi do żadnego pomieszczenia, by mógł kręcić się po nich ile chciał. Bardzo go to zadowalało. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie był jej dom, lecz jego. Ah… Naiwna. Właśnie dlatego tak ją lubił, pomimo jej głupich pomysłów.
Wskoczył na jej posłanie, po czym walnął w przedmiot, który zwykł wydawać śmieszny dźwięk, gdy na jego tarczy zalśnił konkretny symbol. Tym razem jednak milczał, co mu się nie podobało.
— Wstawaj — rzucił do Dwunożnej, unosząc dumnie głowę.
Z jej pyska wyrwał się tylko spokojny oddech. Dalej spała. Strzepnął uchem. Co ona już ogłuchła? Trącił ją łapą, powtarzając rozkaz. To zadziałało, bowiem jej wzrok spoczął nagle na nim.
— O nie — wyrwało mu się z pyska, ponieważ znał już tą jej mimikę twarzy. Babcia rozwarła swoje szerokie ramiona i objęła go, zaczynając cmokać w policzki.
Najeżył się, ale nie śmiał jej walnąć. Raz tak zrobił to starucha się na nim zemściła i nie dała pokarmu. Znosił to jak na prawdziwego kocura przystało, obserwując jak zaraz zwleka się z posłania, nakładając na swoje tylne łapy jakieś kapcie.
Mówiła coś do niego, ale nie znał na tyle jej języka, by to zrozumieć.
— Zamknij się i przynieś mi jeść. Już poranek, mam dużo do zrobienia — powiedział, unosząc dumnie ogon, kierując się w stronę miejsca, gdzie znajdowała się jego miska.
Dwunożna zdawała sobie sprawę czego oczekiwał. Wytrenował ją już doskonale. Skierowała się za nim, wyciągając z wysokiej półki pyszności, które pozazdrościłby mu nie jeden samotnik. Odczekał aż przygrzeje pokarm, bo dobrze wiedziała, że zimnego nie tknie, a następnie wsypała pyszne mięso do jego pozłacanej miski.
Wskoczył na stół, gdzie kobieta pozostawiła pokarm i zaczął się nim najadać, delektując się kawałkami. Jej bezwłosa łapa, przejechała po jego grzbiecie, znów coś do niego mówiąc. Wyłapał tylko jedno słowo, które wręcz wżarło mu się w głowę. Sweterek. Ugh… Czy ona zrobiła kolejny? Raz obserwował skąd ona brała te skóry i wyszło na jaw, że tworzyła je z piłek, którymi lubił się bawić.
— Nie nudzi ci się? — zwrócił się do niej widząc, że ta opuściła pomieszczenie.
Wspaniale. Zero poszanowania do jego wspaniałości.
Gdy kończył śniadanie babcia wróciła. Chwyciła go w swoje ramiona, przenosząc do salonu i kładąc go sobie na kolanach. Nie lubił być miętoszony. Na znak swojego buntu, jego koniec ogona poruszył się wrogo na boki. Dwunożna jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Uniosła jego pyszczek i wsunęła mu przez głowę owoc swojej pracy. Zrobiła to szybko i sprawnie, sprawdzając jak czerwony sweterek leżał na jego ciele. Położył po sobie uszy. Co za tortura. Następnie wyciągnęła z pudełka jego obroże, którą ponownie umieściła na jego szyi. Kobieta zwykła zdejmować mu te swoje robótki do spania, przez co z rana musiał przecierpieć ponownie te jej zabiegi.
Pomiziała go pod brodą dodając dodatki, w których jej mniemaniem wyglądał jak prawdziwy bóg. I tej wersji się trzymał. Akurat lubił te złote akcenty na swoich łapach, chociaż nie raz pieszczochy pytały czy to nie były jakieś bandaże, pod którymi ukrywał paskudne rany.
Bycie zagadką było wręcz wspaniałe i tylko podnosiło jego już i tak wysokie ego.
Gdy babcia skończyła się nad nim cackać, przytuliła go po raz kolejny, dając całusa, po czym życzyła mu miłego dnia, kładąc go na ziemi. No… Miły dzień. Już to widział. Ostatnio ci wszyscy petenci co do niego przychodzili prosili się o jedno – o lanie.
— Nie śpiesz się z obiadem! I ani waż się sprowadzać swoje przyjaciółki do mojego domu! — przestrzegł jeszcze staruchę, kierując się do tylnych drzwi, w których wbudowane było dla niego wyjścia, a które prowadziły do jego królestwa. Jego ogrodu. To było wspaniałe miejsce. Krótka, przystrzyżona trawa, krzewy i drzewa ustawione w specjalnych kombinacjach, pięknie pachnące kwiaty, marmurowa fontanna i jego ulubione miejsce. Wodospad. Przypominał te dzikie, o których słyszał lub widział w magicznym pudle, lecz w mniejszej skali. Przysiadł przy małej rzeczce, dostrzegając jak ktoś już na niego oczekiwał.
— O wielki Jafarze — zaczął samotnik, zerkając na niego niepewnie z krztyną strachu w oczach. — Przepraszam, że tak wcześnie, ale znów jest problem z… Łososiem. Nie chcę uiścić zapłaty. Byłem z tym u Jago, lecz kazała mi skontaktować się z tobą, bo prosiłeś o to, gdy sprawa znów się powtórzy.
Ah… Łosoś. Jego ulubieniec, który wręcz doprowadzał go do furii. Znowu nie wywiązuje się z obowiązku? Wbił pazury w ziemie, czego pożałował, bo brud zaraz szybko pomiędzy nie się dostał. Wytarł łapę zdegustowany w skałę obok, widząc jak jego pracownik temu się przyglądał ze strachem. Przecież nie chciał go zabić… Jeszcze.
— Tak. Więc twierdzisz, że ile jest mi winny? — Spojrzał w oczy rudego, który przełknął ślinę.
— To będzie już ze cztery wróble.
— Cztery wróble… — powtórzył po nim, podchodząc o krok. — A gdzie były trzy, gdzie były dwa?! — wydarł się nagle, dając mu po pysku. — Czemu dopiero teraz mnie informujesz, gdy stawka wzrosła do czterech?! — odpowiedziało mu milczenie i ciche popiskiwanie kocura, co tylko podniosło ponownie mu ciśnienie.
Widział, że rudy nie widział jak się z tego wytłumaczyć i schodził tu już na zawał, dlatego też wziął głębszy oddech, siadając i przyglądając się swoim pazurom.
— Natychmiast zawołaj mi tu Rogacza — w końcu powiedział, a gangster uciekł w tę pędy, aby spełnić jego rozkaz.
Co za mysie móżdżki były ostatnio wciągane do jego gangu. Musiał poważniej porozmawiać z Jago na temat tego, kogo mu tu przyprowadza. Jego biznes nie mógł ucierpieć przez ich idiotyzm.
Przyglądał się spokojnie spływającej z kamieni wodzie. Uspokajała i przynosiła ukojenie na jego zszargane nerwy. Jego czas był cenny. Każdy o tym wiedział. Nie cierpiał czekać. Teraz jednak był do tego zmuszony, ponieważ Rogacz mógł szlajać się nie wiadomo gdzie. Zaczął wylizywać swoją łapę, usuwając z niej brud. Będzie musiał znaleźć zaraz krzak mięty i nim porządnie wytrzeć opuszki, bo już teraz czuł ten nieprzyjemny, ziemisty zapach. On nie mógł cuchnąć jak jakiś brudas spod śmietnika. Był kimś wielkim. Kimś kto opływał w złoto.
***
Obserwował jak Łosoś krztusił się własną krwią. Siedział na jakimś w miarę czystym kawałku płotu, przyglądając się jatce, jaka miała pod nim miejsce. Rogacz raz jeszcze uderzył w łeb samotnika, który krzyczał o litość. Ah… Uwielbiał ten dźwięk. Chociaż sam widok strasznie go brzydził. Czemu mordowanie było takie… obślizgłe?
— Kończ to. Już te jego jęki mnie nużą — rzucił do masywnego kocura, który rozerwał gardło ofierze w kilka chwil.
— Co zrobić z trupem? — zapytał go bury, który oblizał się, by chociaż odrobinę oczyścić swój wizerunek w jego oczach. Wiedział wszak, że nie przepadał za niechlujstwem nawet podczas zabijania.
— Wrzuć do śmieci. Tam jego miejsce — miauknął tylko podnosząc się z miejsca. — I tu posprzątaj. Ktoś ci pomoże. — Zmierzył wzrokiem alejkę, dostrzegając jak jakiś pieszczoch szybko chowa się przed jego wzrokiem. Przypatrywał się chwilę temu miejscu, jak gdyby analizując, czy nie posłać Rogacza na tą zbłąkaną duszę. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał. Zwykła obserwacja również się pod to zaliczała.
— Zabić go? — Bury spojrzał w miejsce, w które spoglądał. A więc też dojrzał intruza.
Wykrzywił pysk niczym znudzony panicz, wolno kręcąc głową.
— Nie trzeba. Dziś mam dobry humor — odparł, po czym skierował kroki ku czekającej na niego obstawie.
Samotnicy wyprostowali się widząc, że nadchodził, nie śmiąc się odezwać. Jedynie jeden śmiałek, ośmielił się szepnąć mu na ucho coś, co go zaintrygowało.
— Mówisz? — zamruczał zadowolony. O tak, to był naprawdę dobry dzień. — Jeżeli tak mu zależy, to niech sam się do mnie ruszy.
Posłaniec skłonił głowę, po czym szybko zniknął za rogiem, by przekazać wiadomość. Na jego pysk wypełzł zadowolony uśmieszek. Może jednak warto było ruszyć się na mały mord, skoro jego obecność zaintrygowała Dumę do tego, by zaoferować mu wspólne spędzenie dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz