Ah... Pora Zielonych Liści. Wspaniały czas. Robiło się ciepło i przytulnie, a świat chociaż odrobinę nie wydawał się taki brudny, jak to zazwyczaj miało miejsce. Wylegiwał się na słońcu, wyglądając na ogród z siedziska postawionego na balkonie. Tutaj czuł się niczym pan i władca. Dostrzegał nawet okolicę i inne Gniazda Dwunożnych, które otaczały ten rejon. No i jak ktoś mógłby nie zazdrościć mu takiego życia? Ustawił się, oj ustawił.
Zadowolony uśmiechnął się pod nosem, wyciągając przed siebie łapy. Relaksował się miło, pozbawiony swojego sweterka, który zwykła mu nakładać starucha. Teraz jednak upał był tak okropny, że postanowiła się nad nim zlitować, więc cieszył się swobodą, która nie ograniczała mu ruchów.
Pewnie dla każdego mógłby to być szok, bowiem zwykle widywany był w ubraniu, ale na ten moment, nie miał żadnych gości, by to zauważyć. Jego słudzy najpewniej walczyli o krople wody, którą wysuszyło zdradzieckie słońce.
On nie musiał się martwić o brak tego życiodajnego płynu. Wystarczyło, że zszedł na parter i zajrzał do miski, w której zawsze była świeża i zimna z dziwnymi, wręcz lodowatymi kulkami woda. To wręcz orzeźwiało go po takim wylegiwaniu się w tej duchocie.
Słysząc dźwięk potwora, nadstawił uszy i zszedł z siedziska. Niewolnica jakiś czas temu pucowała podłogę na błysk, zaglądając do pokoju, który był zawsze zamknięty. Osobista niechęć do tego miejsca, nie pozwalała mu do niego zaglądać podczas tego wietrzenia starych śmieci. Czyżby...
Szybko wrócił do środka, czując jak chłód miło muska jego wygrzaną sierść, a następnie podbiegł do najbliższego okna, znajdującego się po drugiej stronie Gniazda. Wskoczył na parapet sprawnie, przyciskając swój nos do przezroczystej ściany i ze złością obserwując trójkę Dwunożnych, którzy właśnie opuszczali paszczę maszyny.
Wiedział, że do tego dojdzie. Przypuszczał to, ale jak zwykle wolał się oszukiwać. Przeklął pod nosem, machając zdenerwowany ogonem. Najgorsza rzecz pod słońcem właśnie kierowała tu swoje kroki.
Gdy drzwi się otworzyły, słyszał już z dołu radosne powitanie staruchy i znajomych mu osobników. Wolnym i ostrożnym krokiem zbliżył się do schodów, po czym nieco zszedł niżej, by spojrzeć na tą kreaturę z bliska.
Kocię Dwunożnych nieco urosło od ostatniego czasu. Teraz pokazywało swojej babci jakąś maskotkę, a jego rozbiegany wzrok przeczesywał teren. Wiedział kogo szukał i mu się to nie podobało. Nie zamierzał podchodzić do smarkacza, o nie. Dzieliły ich bariery gatunkowe oraz dawne urazy, które wciąż pamiętał. Nie dało się w końcu zapomnieć jak usyfił jego wspaniałą sierść jakąś dziwną mazią, którą trzeba było zmazywać tygodniami! No i te jego jeszcze lepkie łapki ciągające go za wszystko, co tylko wpadło mu w oko.
Słysząc swoje imię, wołane przez niewolnice, nie zareagował. Rodzice dzieciaka przytargali ze sobą jakieś pudło na okrągłych łapach, co dało mu jasną informację, że zatrzymają się tu na dłużej. Ugh...
Widząc, że starucha go zaczyna szukać, wycofał się na górę, chowając w swoim pokoju. Ciężko było jednak uciec przed tą wstrętną babą, ponieważ chwilę potem, wtargnęła do jego kryjówki, podnosząc na ręce. Z jego gardła wydobył się niezadowolony pomruk, ale ta sobie nic z tego nie zrobiła. Zaniosła go na dół, aby "przywitał się" ze smarkaczem, który na jego widok pisnął z radości.
Próbował się wyrwać z uścisku tych bezwłosych łap, ale starucha trzymała solidnie. Nauczyła się z nim obchodzić, co go samego zadziwiało. Lepkie łapki bachora zaczęły go smyrgać po łbie, a paplanina z jego pyska nie mówiła mu za wiele. Następnie dzieciak pocałował go i przytulił, zabierając z łapsk babci, a on wyczuł okazję do tego, by uciec, zwłaszcza że czuł jak ten smarkacz nie potrafi go trzymać, bowiem nogi zaczęły mu spadać w kierunku ziemi, a pachy bolały od tego jak go chwycił.
Syknął na niego ostrzegawczo, a ten w odpowiedzi tylko mocniej go docisnął do swojej piersi.
Dlaczego... Dlaczego ten glut wrócił?! Czemu wracał zawsze o tej porze? Nie miał innych zajęć?!
W końcu został postawiony na kanapie, a dzieciak zaczął coś do niego miauczeć. Wyprostował się dumnie, by pokazać mu, że nie był żadnym pierwszym lepszym sierściuchem. Miał wszak klasę. Kocię Dwunożnych jednak dalej mieliło językiem, pewnie zwierzając mu się z tego co robił i gdzie był. Nie obchodziło go to zbytnio. Wolał, aby zniknął i wrócił tam skąd przyszedł. Jego rodzice wkroczyli zaraz potem do wielkiego pokoju, siadając obok swojego potomka, a babcia przyniosła im jakieś napary.
Coś czuł, że to będzie ciężki okres w jego życiu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz