Widząc jak podchodzi, stracił całą pewność siebie oraz radość z dobrze wykonanej roboty. Przełknął ślinę, bo zdawał sobie sprawę, że to mu się nie spodoba. Ile razy ostrzegał go przed zgubnym wpływem przyjaciół? A właśnie miał kogoś takiego, chociaż powoli ich relacja przerodziła się w coś dziwnego, co zaczęło go niepokoić.
— O-ona jest b-bardzo miła i... i wykorzystałem t-twój sposób, b-by wziąć ją na li-litość — miauknął. — A odkryłem b-bo... b-bo ona... ona się mną zainteresowała i... i tak... tak samo wyszło...
— Zainteresowała? — powtórzył z namysłem. — Chcesz mi powiedzieć, że rozkochałeś w sobie pierwszą lepszą gówniarę, a ona wyśpiewała ci takie informacje?
Wiedział. To było do przewidzenia. Jego tonacja jasno wskazywała, że się na nim zawiódł. Musiał naprawić to, nim pogrąży się bardziej w jego oczach.
— N-no niezbyt rozkochałem... O-ona... sama jakoś... tak nagle. Ja nawet nic nie zrobiłem. J-jak byłem kocięciem to pamiętam, że chciała się ze mną przyjaźnić, ale jej tego odmówiłem. Była na mnie zła, lecz teraz... odbiło jej. J-ja jej nie kocham, naprawdę! — starał się go o tym zapewnić.
Naprawdę nic nie czuł do kotki! Była dziwna i nieco go przerażała. Na dodatek wolał nie mieć nikogo bliskiego, by nie denerwować mentora.
— Tyle dobrego, miłość zrobi z ciebie mięczaka z dwiema lewymi łapami. Ignoruj ją, chyba, że powie ci coś jeszcze ciekawego. Ale poza tym nie pchaj się za głęboko w takie gówno, bo potem z tego nie wybrniesz.
— Nie zamierzam się w nic pchać. Mi na niej nie zależy. Nic nie sprawi, że ją pokocham. To głupie marzenie, które sama snuje, a ja tylko... wykorzystałem jej słabość.
Uniósł zaskoczony brwi.
— O wiele lepsza odpowiedź niż wcześniej — rzekł pochwalenie. — Zero zawahania. Kpina z cudzej naiwności. Robisz w końcu postępy dzieciaku — dodał.
Te słowa. Były takie cudowne. Pochwalił go? Niemożliwe! Jednak dobrze słyszał. Uśmiechnął się szerzej z dumy. W końcu udało mu się spełnić oczekiwania mentora. A już bał się, że przez Miodunkę dostanie po pysku.
— Dziękuje. Powiedziałbym, że się staram, ale nie chcę dawać ci pustych obietnic. Pokaże to czynami.
— To co mówisz brzmi dobrze, ale masz rację. Wolę to widzieć, niż o tym słyszeć — oświadczył. — Cóż, może to dobry dzień, by zobaczyć, jak ci wychodzi wspinanie się po drzewach. Nie po to dbałem o ich siłę, byś teraz nie potrafił wejść na pierwszego lepszego dęba.
Kiwnął głową, podchodząc pod drzewo i prezentując mentorowi jak sprawnie i szybko dociera do gałęzi, a potem następnej i następnej, by w końcowym efekcie zejść tą samą drogą, zeskakując na ziemię.
— Jest lepiej?
— Powiedzmy... — rzekł niechętnie.
Nie skomentował tej niechęci w głosie mentora. Usiadł przed nim grzecznie, oczekując na kolejne polecenia. Ta pochwała dodała mu skrzydeł. Pragnął ich usłyszeć więcej, co oznaczało, że musiał się bardzo postarać, by nie popełnić przed wojownikiem żadnego błędu.
— Wstań i podnieść jedna łapę przednią i przeciwległą tylna do góry. I tak stój, dopóki nie powiem, że koniec.
Zrobił to bez zbędnych pytań. Przyzwyczaił się już do wykonywania dziwnych poleceń czarnego. Musiał jednak przyznać, że stanie w taki sposób, było ciężkie. Dzięki jednak nauce lawirowania po ogrodzeniu, nabrał wprawy nad rozkładaniem środka ciężkości. To pozwoliło mu nie wywalić się za pierwszym razem, a stać tam całkiem stabilnie.
Zauważył jak niebieskooki rozejrzał się, wynajdując pod śniegiem pewną wypukłość. Wyciągnął drobny kamyk, taki, który bez problemu złapał w pysk i postawił go na jego czubku głowy.
— Nie zrzuć — polecił.
Ta dodatkowa trudność sprawiła, że zachwiał się. Może i ciężar nie był jakiś olbrzymi, ale z łatwością dekoncentrował. Starał się trzymać głowę w jednym miejscu, by nie zwalić kamyka. Na szczęście dał radę z czego był zadowolony.
<Mentorze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz