Jak codziennie, Brzoskwiniowa Bryza doglądała swoich oraz siostry partnera dzieci, zapewniając jakiś spokój w żłobku. Kaczorek siedział z Malinką i Jesiotrem, dając Zarazie chwilę spokoju. Smark za to chętnie do nich od czasu do czasu podchodził, żeby "zabawić się nieco".
— Hej, siostla. — młoda poczuła niesłabe szturchnięcie z boku. Smark przybliżył swój biały pyszczek blisko do niej, delikatnie łaskocząc jej mordkę długimi wąsikami. Zaraza ostrożnie wzróciła ku niemu uszy, mając nadzieję, że jej brat nie ma zamiaru znów obwieścić jej nowiny o tym, jak zaraz będzie się wspinał na ciotkę Brzoskwiniową Bryzę żeby zwrócić na siebie uwagę chorobliwe zazdrosnego o jej uwagę Kaczora.
— Suchaj. Ide se pobafić z Malinką. Idzies ze mno? — zamruczał, łypiąc zielonym ślepiami w stronę skaczącej na kawałek mchu razem z roześmianym Jesiotrem i napuszonym groźnie Kaczorkiem. Zaraza zaraz pokręciła przecząco głową, szeroko otwierając oczy i odsuwając się od białego.
— Ne! Psecies Kacol se snofu bedzie dalł jak spobacy ze im psekasadzamy... — niebieska koteczka zamruczała niezadowolona, przymykając oczy. Naprawdę, ostatnim co chciała dzisiaj usłyszeć był rozsierdzony pisk rudego karzełka. Był od niej niższy, a wciąż darł się głośniej niż Zaraza i Smark razem wzięci. Śnieżno-białe futerko kocura poruszyło się nagle, gdy ten prychnął, wywracając oczami.
— No co ty, boidufa? — miauknął znudzonym tonem, unosząc jedną brew. —Bedzie fajnie!
— Nie chces polobic cegos innego? — zapytała w końcu, próbując odwrócić uwagę braciszka od głupiego pomysłu. Przecież znowu mu się dostanie!
— Na psykład cio? — Smark rozejrzał się dookoła, jakby w poszukiwaniu zastępczego zajęcia, dostatecznie dla niego ciekawego. Zaraza zaraz poszła jego śladami, mając nadzieję, że jej zielone ślepia szybko coś wypatrzą. Zanim jednak rodzeństwo zdołało wymienić się zdaniami, do żłobka weszła masywna postać. Zielonooka widząc, jak biały porusza uszkiem i obraca się w stronę prawdopodobnie źródła jakiegoś dźwięku podążyła wzrokiem za jego pyszczkiem. W końcu, jej oczy zatrzymały się na smukłej, wyniosłej kocicy z zimnym jak lód spojrzeniem.
— Ej, ona fygląda jak ty. — mruknął Smark prosto do zdrowego ucha Zarazy. — Plawie. Myslis ze...
— Lodowy Szpon? — Brzoskwiniowa Bryza otworzyła szerzej oczy, zaskoczona przybyciem wojowniczki. — Coś się stało? — miauknęła niespokojnie, wstając z swojego posłania. Jej kociaki zwróciły pyszczki w stronę nowej, zaciekawione niebieską panią.
— Przyszłam zabrać Zarazę i Smarka. Na spacer. — burknęła, spoglądając na zastygłe w miejscu rodzeństwo. W jej spojrzeniu było coś dziwnego, czego najwidoczniej Smark nie odczytał. Zaraza widziała w nich... obrzydzenie? Młoda skrzywiła się delikatnie, mając dziwne wrażenie, że coś jest nie tak.
— Ale... twoje kociaki są za młode. Mają dopiero trochę księżyc, nie powinny wychodzić z kociarni... — powiedziała Brzoskwinia, co raz rzucając okiem na zmieszane maluchy. Zaraz.... oni byli jej kociakami? To znaczy, że... to była ich mama? W końcu przyszła? Przecież Jesionowy Wicher powiedział Zarazie, że ich mama jest bardzo zajęta... w końcu znalazła czas? Lodowy Szpon fuknęła cicho pod nosem, marszcząc brwi.
— Moje bachory. Moja sprawa. — mruknęła, wypuszczając z nosa powietrze z podirytowaniem. Pręgowana dziko kotka odwróciła się i spojrzała na młode. — Idziemy.
Smark bez zastanowienia ruszył za rodzicielką, dając znać ogonem Zarazie, żeby szybko do niego dołączyła.
— No fidzis, nas ploblem sie lozwiozal! Idciemy na wysiecke! — zamruczał zadowolony kocurek, szturchając siostrę. Zaraza przechyliła głowę na bok, nie będąc pewną, czy na pewno powinni iśc za żłobek. Przecież Brzoskiwniowa Bryza mówiła, że są za mali żeby wyjść na zewnątrz...jakiś tego musiał być podwód, prawda? Kotka jednak zignorowała cichy głosik z tyłu głowy, mając nadzieję na to, że mama po tym spacerze zamieszka z nimi, jeśli zrobią dobre wrażenie.
CDN.
— Suchaj. Ide se pobafić z Malinką. Idzies ze mno? — zamruczał, łypiąc zielonym ślepiami w stronę skaczącej na kawałek mchu razem z roześmianym Jesiotrem i napuszonym groźnie Kaczorkiem. Zaraza zaraz pokręciła przecząco głową, szeroko otwierając oczy i odsuwając się od białego.
— Ne! Psecies Kacol se snofu bedzie dalł jak spobacy ze im psekasadzamy... — niebieska koteczka zamruczała niezadowolona, przymykając oczy. Naprawdę, ostatnim co chciała dzisiaj usłyszeć był rozsierdzony pisk rudego karzełka. Był od niej niższy, a wciąż darł się głośniej niż Zaraza i Smark razem wzięci. Śnieżno-białe futerko kocura poruszyło się nagle, gdy ten prychnął, wywracając oczami.
— No co ty, boidufa? — miauknął znudzonym tonem, unosząc jedną brew. —Bedzie fajnie!
— Nie chces polobic cegos innego? — zapytała w końcu, próbując odwrócić uwagę braciszka od głupiego pomysłu. Przecież znowu mu się dostanie!
— Na psykład cio? — Smark rozejrzał się dookoła, jakby w poszukiwaniu zastępczego zajęcia, dostatecznie dla niego ciekawego. Zaraza zaraz poszła jego śladami, mając nadzieję, że jej zielone ślepia szybko coś wypatrzą. Zanim jednak rodzeństwo zdołało wymienić się zdaniami, do żłobka weszła masywna postać. Zielonooka widząc, jak biały porusza uszkiem i obraca się w stronę prawdopodobnie źródła jakiegoś dźwięku podążyła wzrokiem za jego pyszczkiem. W końcu, jej oczy zatrzymały się na smukłej, wyniosłej kocicy z zimnym jak lód spojrzeniem.
— Ej, ona fygląda jak ty. — mruknął Smark prosto do zdrowego ucha Zarazy. — Plawie. Myslis ze...
— Lodowy Szpon? — Brzoskwiniowa Bryza otworzyła szerzej oczy, zaskoczona przybyciem wojowniczki. — Coś się stało? — miauknęła niespokojnie, wstając z swojego posłania. Jej kociaki zwróciły pyszczki w stronę nowej, zaciekawione niebieską panią.
— Przyszłam zabrać Zarazę i Smarka. Na spacer. — burknęła, spoglądając na zastygłe w miejscu rodzeństwo. W jej spojrzeniu było coś dziwnego, czego najwidoczniej Smark nie odczytał. Zaraza widziała w nich... obrzydzenie? Młoda skrzywiła się delikatnie, mając dziwne wrażenie, że coś jest nie tak.
— Ale... twoje kociaki są za młode. Mają dopiero trochę księżyc, nie powinny wychodzić z kociarni... — powiedziała Brzoskwinia, co raz rzucając okiem na zmieszane maluchy. Zaraz.... oni byli jej kociakami? To znaczy, że... to była ich mama? W końcu przyszła? Przecież Jesionowy Wicher powiedział Zarazie, że ich mama jest bardzo zajęta... w końcu znalazła czas? Lodowy Szpon fuknęła cicho pod nosem, marszcząc brwi.
— Moje bachory. Moja sprawa. — mruknęła, wypuszczając z nosa powietrze z podirytowaniem. Pręgowana dziko kotka odwróciła się i spojrzała na młode. — Idziemy.
Smark bez zastanowienia ruszył za rodzicielką, dając znać ogonem Zarazie, żeby szybko do niego dołączyła.
— No fidzis, nas ploblem sie lozwiozal! Idciemy na wysiecke! — zamruczał zadowolony kocurek, szturchając siostrę. Zaraza przechyliła głowę na bok, nie będąc pewną, czy na pewno powinni iśc za żłobek. Przecież Brzoskiwniowa Bryza mówiła, że są za mali żeby wyjść na zewnątrz...jakiś tego musiał być podwód, prawda? Kotka jednak zignorowała cichy głosik z tyłu głowy, mając nadzieję na to, że mama po tym spacerze zamieszka z nimi, jeśli zrobią dobre wrażenie.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz