Przytuliła się do syna, zupełnie ignorując rozdzierający ból w klatce piersiowej. Nie wiedziała jednak, czy to po prostu uczucia, które żarliwie żywiła do każdego ze swoich dzieci i widok ich walczących ze sobą chociażby werbalnie był nie do wytrzymania, czy też odzywało się nieprzyjemne ściskanie w okolicach serca, które trzymało ją przez księżyce treningu. Koniczynka zignorowała jednak to. Teraz był czas dla jej syna, który jako jedyny zdawał się nie ignorować matki, nie na ból.
Po jej mordce pociekły kolejne łzy, gdy zdała sobie sprawę z tego, że najzwyczajniej w świecie jest jej przykro, że poświęciwszy każą sekundę dla tych szkrabów, tylko Orlik i Bluszczyk jakkolwiek podtrzymywali ich relacje. Owszem, nie oczekiwała nic w zamian, przecież nikt nie kazał jej dzieciom "stworzyć się" by później przyjść na świat. To była jej samodzielna decyzja, aczkolwiek... no, nie było to przyjemne uczucie.
Siedzieli tak zdecydowanie przydługą chwilę, powoli przechodząc do swobodnej rozmowy, która przez nerwy, stres i nie wiadomo co jeszcze zbytnio się nie kleiła. Szylkretce to jednak nie przeszkadzało. Wystarczyło, że czuła obecność syna. Zachód słońca zaskoczył ich niezwykle szybko. Kotka musiała udać się jeszcze na patrol, pożegnała się więc z kocurkiem, liżąc go po głowie, tak jak miała to w zwyczaju, po czym życząc mu dobrych snów, ruszyła w stronę zbierającej się grupy kotów.
Szli powoli, kierując się w stronę traktora, którego niektóre koty określały mianem blaszanej bestii. Tortie nie widziała jednak w tym powiązania. To coś nie wyglądało na groźne a tym bardziej żywe, zdolne zaatakować jakiegoś kota.
- Jak myślisz, Koniczynko, znowu wystraszysz się żaby? - miauknął rozbawiony Storczyk, trącając barkiem wojowniczkę, która z początku nie wiedząc jak zareagować, tylko rzuciła mu zdziwione spojrzenie. Zaraz jednak roześmiała się perliście, aż łezki zawitały w kącikach jej oczu.
- Możliwe, Storczyku - miauknęła pogodnie, krocząc na przód. Przed oczami miała scenę z ostatniego patrolu, podczas którego, idąc przy rzece wystraszyła się żaby, że aż wpadła do wody, pociągając za sobą Narcyza, który później przez dobre kilkanaście dni przeżywał ten niegodziwy podstęp, który został na nim przeprowadzony. Kotka już chciała coś odpowiedzieć, jednakże ból przeszył jej ciało. Charknęła, wypluwając krew na trawę. Dźwięk zaciąganej metalowej linki odbijał się echem w jej uszach.
Szarpnęła raz, drugi, trzeci, krztusząc się i plując krwią.
Wzrok stawał się z każdym uderzeniem serca co raz bardziej zamglony. Widziała, jak spanikowani towarzysze próbują wyrwać z ziemi kołek, jednakże zrobiony z metalu, wbity całkowicie w ziemię przedmiot skutecznie utrudniał zadanie. Koniczynka szarpała się, złudnie licząc, że jakkolwiek uda jej się wyswobodzić. W końcu jednak padła na ziemię, czując przeraźliwe ciepło, spływające po jej szyi. Wszystko rozmywało się w nicość, głosy stawały się przygłuche, powoli przestawała czuć czerwoną ciecz spływającą po niej, trawę pod łapami czy wiatr smagający futro. Łzy spływały po jej policzkach kaskadami. Nie chciała umierać, nie teraz, nie w taki sposób...
Otworzyła oczy, czując przyjemny chłód. Już nic ją nie bolało, nic nie przeszkadzało. Zamiast tego jakieś miękkie futro wtulało się w jej bok. Nie czuła jednak ciepła drugiego ciała. Zamiast tego ją samą ogarnął spokój, wyciszyła się. Podstać w końcu drgnęła, odsuwając się od niej.
- O-ostrzeń... - wyszeptała ze łzami w oczach, wtulając się w kocura. Tak tęskniła, tyle chciała mu powiedzieć... Jednakże to wszystko przyćmiło jedno pytanie - czy ona odeszła? Podniosła wzrok na partnera, który najwidoczniej wiedząc, jaka myśl kotłuje się w głowie jego ukochanej, skinął powoli głową.
- Spokojnie, poradzą sobie. Jestem dumny z naszych dzieci, Koniczynko - szepnął, dotykając nosem jej czoła. Kotka po raz kolejny zdziwiła się, że jednym zdaniem był w stanie wprowadzić ją w stan błogości, przez którego nawet nie potrafiła się rozpłakać, na myśl, że zostawiła swoje dzieci. Same. Zamiast tego i ona uwierzyła, że czwórka jej pociech sobie poradzi.
Koniczynka przylgnęła do Ostrzenia, pozwalając, by ten powoli ruszył. Udali się tam razem, przytuleni do siebie, jak za życia.
< Orliczku? Mame przeprasza >
popłakałam się
OdpowiedzUsuńTo było takie przykre jejku:((
OdpowiedzUsuńOjeju, Koniczynka ;‐;
OdpowiedzUsuńAle aż się wzruszyłam