— Mamusiu? — Pójdźka leżała w legowisku uczniów, przytulona do Sroczego Żaru i rozmyślała. — Dlaczego Wilcze Serce z nami nie mieszka?
Kotka gwałtownie zaciągnęła powietrzem.
— Bo... — zaczęła niepewnie, nie wiedząc co odpowiedzieć małej. — Bo widzisz... Wilcze Serce... on... on bardzo się nie lubi się z Lisią Gwiazdą — powiedziała zgodnie z prawdą.
Z zaciekawieniem wbite w nią brązowe oczka, analizowały słowa mamy.
— A czemu się nie lubią? — zapytała cicho, bojąc się, że to jakaś poważna sprawa.
— Widzisz... Klan Klifu kiedyś z pomocą innych klanów zniewolił Klan Wilka — skróciła bardzo tą historię Sroka. — i od tamtego czasu Wilcze Serce nienawidzi Lisiej Gwiazdy najbardziej na całym świecie. Nawet bardziej niż odkurzaczy — dodała z powagą, przypominając sobie historię o tej krwiożerczej bestii Dwunożnych pożerającej wszystko na swojej drodze.
Poczuła jak mimowolny dreszcz przechodzi po jej grzbiecie na samą myśl o tym potworze. Pójdźka wtuliła się mocniej w futerko mamy.
— Ale nam nie grożą żadne odkurzacze, prawda? — zapytała mała, patrząc na mamę z nadzieją.
Kotka uśmiechnęła wyjątkowo pogodnie jak na siebie.
— Nawet jeśli to mama i tata rozszarpią je na malusieńkie kawałeczki — mruknęła i liznęła czule córkę w czoło.
* * *
Pomimo złamanego ogona i ostrzeżeń Sokolego Skrzydła, Sroczy Żar, która niedawno przestała być uczennicą swojego ulubionego potomka, wybrała się na patrol łowiecki z córką i Lwią Grzywą. Chciała zobaczyć jak kociak, z którym jeszcze tak dawno bawiła się w żłobku w wojny i bitwy, radzi sobie z treningiem Pójdźkowej Łapy. Nie kryła się z tym, że cieszy się, że uczy ją wojownik z krwi i kości, a nie jakaś ciota jak Żywiczna Mordka. Pora Nagich Drzew nadeszła szybciej niż ktokolwiek się spodziewał, zamieniając jeszcze do niedawna zielonawy krajobraz w morze śniegu. Koty podnosząc wysoko łapy, próbowały przedostać się przez zaspy. Dla Lwiej Grzywy to nie był większy problem, lecz dla krótkołapnej Sroki oraz małej Pójdźki było to nie lada wyzwanie. Na szczęście wraz z pojawieniem się lasu wysokość śniegu się zmniejszała. Pewnym krokiem koty wkroczyły do sosnowego zagajnika skąpanego białym puchem. Przywodził on na myśl ich las na rodzimych terenach. Uśmiechnęła się na wspomnienie jak uciekła z obozu, gdy Zimorodkowa Pieśń, uważała, że przesadza i Cyprysowy Gąszcz wcale nie jest taka zła. Pokłóciły się wtedy i o mało co nie przypłaciły za to życiem, gdyż pointa zemdlała wśród śnieżnych zasp i przemoknięta Sroka cudem ją znalazła. Posmutniała na myśl o siostrze. Poczuła zbierające się łzy w oku i zaraz w głowie pojawił się obraz zmaltretowanego ciała Żurawinowego Bagna, który w końcu nie doczekał się narodzin swoich pierwszych kociąt. Poczuła jak nieprzyjemny dreszcz ogarnia jej ciało, a gula w gardle niebezpiecznie rośnie. Wszystkie śmierci najbliższych zaczęły pojawiać się przed jej oczami. Powoli wykrwawiający się Zlepiona Łapa, zgnieceni przez kamienie rodzice, rozszarpane gardło jej ukochanej córki, puste i zimne ślipia Zimorodkowej Pieśni, z której łba wyciekała bordowa krew, a na koniec cały splamiony krwią Żurawinek z wyszarpanymi jak dla zemsty ślipiami. Łapy zaczęły jej nerwowo drżeć, a oddech niebezpiecznie przyspieszył. Powoli zostawała w tyle, a moment, w którym Pójdźka i Lew zauważą, że coś jest nie tak był bliski.
Musiała coś zrobić.
Nie mogła okazać słabości.
— No to zaczynamy ten trening? — syknęła ostro, będąc na granicy załamania. — Lwia Grzywa uczył cię jak wspinać się po drzewach? — rzuciła, wbijając drżące łapy w pień sosny.
Lwia Grzywa widząc co ta chce zrobić, szybko podbiegł do kotki.
— Sroczy Żarze, nie sądzę, że to dobry pomysł — mruknął do kotki, kładąc łapę na jej barku.
Jego niebieskie ślipia biły współczuciem. Sroka zjeżyła się.
Nie chciała litości.
Miała jej serdecznie dość.
— Nic mi nie będzie — wycharczała cicho, strącając jego łapę z siebie. — Patrz uważnie, kochanie — zwróciła się do córki.
Zaczęła wdrapywać się na drzewo. Nie szło jej to tak dobrze jak myślała. Wszystkie zmysły mówiły jej, że to fatalny pomysł, a zwisający w połowie ogon, wręcz to potwierdzał. Lecz Sroczy Żar nie mogła się wycofać. Nie byłaby wtedy sobą. Zawzięcie wbijała łapę za łapą w przemarznięty pień sosny. Gdy znalazła się na wysokości trzech lisich ogonów zatrzymała się i wdrapała na pobliską gałąź. Widząc zafascynowanie w brązowych oczach córki, uśmiechnęła się lekko. Tą wspaniałą chwilę jednak zepsuła drżąca pod nią gałąź.
A może to jej łapy tak drżały?
Kotka nie była pewna.
— Sroczy Żarz, zejdź już proszę! — miauknął głośno Lwia Grzywa, wpatrując się w kiedyś niemal zastępującą mu matkę kotkę. — To niebezpieczne!
Słowa biało-rudego sprawiły, że jeszcze bardziej chciała udowodnić mu, że wcale nie jest taką mysią strawą za jaką ją uważa. Postawiła pewnie lekko drżącą łapę dalej na gałęzi i powoli przesunęła się na jej środek.
— Sroczy Żarze! — nie poddawał się młody wojownik, który już stał pod drzewem gotowy na to, by wspiąć się na górę i ściągnąć kotkę siłą.
Ta prychnęła niezadowolona, lecz postawiła łapę w stronę konaru drzewa.
— Lwia Grzywo, nie sądziłam, że masz mnie za taką... — urwała, mając wrażenie, że na dole zobaczyła sylwetkę Zimorodkowej Pieśni.
Nagle zamiast utrzymania równowagi najważniejsze stało się odnalezienie siostry wzrokiem. Sosnowy las był pokryty prawie całkowicie śnieżnym puchem, potężne gałęzie rzucały gdzieniegdzie ciemniejsze cienie, a przez wąskie gałązki przedostawały się promienie słabego słońca. Kotka widząc otaczającą jej biel i szarość, miała wrażenie, że w każdym zakamarku skryje się jej siostra.
— Zimorodku? — zawoła cicho zmarłą. — Zimorodku! — krzyknęła niemal pewna, że widzi kotkę.
Pognała do pnia drzewa, starając się jak najszybciej zejść ze sosny i pobiec na spotkanie z kotką. Gałąź zupełnie niegotowa na to drżała niczym łyse kocie na wietrze. Sroka jednak nie przejmowała się tym, pośpiesznie stawiała łapy, nie myśląc o niczym innym niż jak najszybszym zejściu na dół. Lecz jedna z tylnych łap nie trafiła w końcu na drewnianą podporę i pofrunęła w dół. Kotka w ostatniej chwili złapała się przednimi kończynami gałęzi, próbując się podciągnąć. Nie okazało się to tak łatwe jak myślała. Dyndała w powietrzu, czując jak powoli pazury ześlizgują się z grubego pędu.
— Trzymaj się mocno Sroczy Żarze! — krzyknął Lwia Grzywa, wspinający się na pień sosny.
Kotka spojrzała w stronę gdzie zdawało się jej widzieć siostrę, lecz zamiast ujrzeć tam niebieskiej pointki, zobaczyła jedynie pokryty śniegiem krzak. Poczuła jak łzy zbierają się jej w oku. Tak bardzo chciała ją zobaczyć, a umysł ciągle płatał jej figle. Pazury coraz bardziej ześlizgiwały się jej z gałęzi, a ona nie miała już ochoty walczyć.
— M-mamo? — usłyszała cichy pisk swojej córki.
Zamknęła oczy, wiedząc, że już długo nie wytrzyma i uśmiechnęła się do Pójdźki, mając nadzieję, że ta poradzi sobie bez niej. Kochała ją i nie chciała, by ta widziała, jak ta umiera, lecz czuła, że Lwia Grzywa nie zdąży jej uratować. Że spadnie na dół. Połamie sobie wszystkie kości. Łbem uderzy głucho o ziemię i zakończy tak swój żywot.
— Kocham cię — miauknęła cicho do Pójdźki, gdy poczuła, jak pazury ześlizgują się z gałęzi.
Upadła, a jej niewielkie ciało nadziało się na wystającą gałąź, przebijając jej wnętrzności.
Zaczęła wdrapywać się na drzewo. Nie szło jej to tak dobrze jak myślała. Wszystkie zmysły mówiły jej, że to fatalny pomysł, a zwisający w połowie ogon, wręcz to potwierdzał. Lecz Sroczy Żar nie mogła się wycofać. Nie byłaby wtedy sobą. Zawzięcie wbijała łapę za łapą w przemarznięty pień sosny. Gdy znalazła się na wysokości trzech lisich ogonów zatrzymała się i wdrapała na pobliską gałąź. Widząc zafascynowanie w brązowych oczach córki, uśmiechnęła się lekko. Tą wspaniałą chwilę jednak zepsuła drżąca pod nią gałąź.
A może to jej łapy tak drżały?
Kotka nie była pewna.
— Sroczy Żarz, zejdź już proszę! — miauknął głośno Lwia Grzywa, wpatrując się w kiedyś niemal zastępującą mu matkę kotkę. — To niebezpieczne!
Słowa biało-rudego sprawiły, że jeszcze bardziej chciała udowodnić mu, że wcale nie jest taką mysią strawą za jaką ją uważa. Postawiła pewnie lekko drżącą łapę dalej na gałęzi i powoli przesunęła się na jej środek.
— Sroczy Żarze! — nie poddawał się młody wojownik, który już stał pod drzewem gotowy na to, by wspiąć się na górę i ściągnąć kotkę siłą.
Ta prychnęła niezadowolona, lecz postawiła łapę w stronę konaru drzewa.
— Lwia Grzywo, nie sądziłam, że masz mnie za taką... — urwała, mając wrażenie, że na dole zobaczyła sylwetkę Zimorodkowej Pieśni.
Nagle zamiast utrzymania równowagi najważniejsze stało się odnalezienie siostry wzrokiem. Sosnowy las był pokryty prawie całkowicie śnieżnym puchem, potężne gałęzie rzucały gdzieniegdzie ciemniejsze cienie, a przez wąskie gałązki przedostawały się promienie słabego słońca. Kotka widząc otaczającą jej biel i szarość, miała wrażenie, że w każdym zakamarku skryje się jej siostra.
— Zimorodku? — zawoła cicho zmarłą. — Zimorodku! — krzyknęła niemal pewna, że widzi kotkę.
Pognała do pnia drzewa, starając się jak najszybciej zejść ze sosny i pobiec na spotkanie z kotką. Gałąź zupełnie niegotowa na to drżała niczym łyse kocie na wietrze. Sroka jednak nie przejmowała się tym, pośpiesznie stawiała łapy, nie myśląc o niczym innym niż jak najszybszym zejściu na dół. Lecz jedna z tylnych łap nie trafiła w końcu na drewnianą podporę i pofrunęła w dół. Kotka w ostatniej chwili złapała się przednimi kończynami gałęzi, próbując się podciągnąć. Nie okazało się to tak łatwe jak myślała. Dyndała w powietrzu, czując jak powoli pazury ześlizgują się z grubego pędu.
— Trzymaj się mocno Sroczy Żarze! — krzyknął Lwia Grzywa, wspinający się na pień sosny.
Kotka spojrzała w stronę gdzie zdawało się jej widzieć siostrę, lecz zamiast ujrzeć tam niebieskiej pointki, zobaczyła jedynie pokryty śniegiem krzak. Poczuła jak łzy zbierają się jej w oku. Tak bardzo chciała ją zobaczyć, a umysł ciągle płatał jej figle. Pazury coraz bardziej ześlizgiwały się jej z gałęzi, a ona nie miała już ochoty walczyć.
— M-mamo? — usłyszała cichy pisk swojej córki.
Zamknęła oczy, wiedząc, że już długo nie wytrzyma i uśmiechnęła się do Pójdźki, mając nadzieję, że ta poradzi sobie bez niej. Kochała ją i nie chciała, by ta widziała, jak ta umiera, lecz czuła, że Lwia Grzywa nie zdąży jej uratować. Że spadnie na dół. Połamie sobie wszystkie kości. Łbem uderzy głucho o ziemię i zakończy tak swój żywot.
— Kocham cię — miauknęła cicho do Pójdźki, gdy poczuła, jak pazury ześlizgują się z gałęzi.
Upadła, a jej niewielkie ciało nadziało się na wystającą gałąź, przebijając jej wnętrzności.
<trauma time>
Trauma time...
OdpowiedzUsuńPOCZUŁAM DRESZCZ
OdpowiedzUsuńDołączyła do Zlepka </3
Usuń