― Wiesz co, właściwie to ja się już czuje całkiem dobrze ― powiedział, odsuwając łapą nornicę od Szyszki.
Wreszcie ktoś go odwiedził! Niepowtarzalna okazja, żeby wyrwać się z tej zatęchłej nory. Żeby chociaż na chwilę poczuć coś innego niż przyprawiający o zapach mdłości podbiału i szczawiu.
Czegoś się jednak nauczyłem, pomyślał Sokół. Przez te wszystkie nudne dni spędzone w dusznym legowisku codziennie śledził ruchy Nowiu, która mieszała zioła i przygotowywała z nich rozmaite papki. Część z nich próbował polizać, a wtedy narażał się na srogie spojrzenia doświadczonej medyczki.
Właściwie to zioła były całkiem ciekawym tematem, chociaż szczerze wątpił, aby miał do nich cierpliwość. Gdyby był medykiem, musiały codzienne chodzić i szukać tych nieszczęsnych zielonych strzępków. Ale jednak te dłużące się w nieskończoność dni spędzane w legowisku medyczek strasznie mu się przydały. Poznał jakieś podstawy medycyny i wiedział, że wrotycz leczy kaszel, krwawnik wyciąga toksyny z ran, a aksamitki nie można dotykać bo Nów nakrzyczy.
― Na pewno? ― spytała z powątpiewaniem Szyszka, pomagając mu wstać. Poczuł się jakoś dziwnie niepewnie, gdy jego łapy stanęły na płaskim gruncie ― Nie wyglądasz najlepiej. Może lepiej, żebyś został.
― Nie no, Szyszko, co ty! Po tylu dniach…
― Nalegam. ― w jej złocistych oczach lśniła łagodność, ale i rozkaz.
Sokół westchnął i opadł z rezygnacją na posłanie.
― Wygrałaś, mamo ― mruknął. ― A jak się mają sprawy w klanie?
Czarnulka polizała się dwa razy energicznie po lśniącym futrze.
― Nie najgorzej ― powiedziała ― Ale ze zwierzyną nadal jest ciężko. Ostatnio Płomykówka wysłała trzy patrole i przynieśli tylko jakiegoś chudego wróbla i kilka myszy. Później okazało się, że ten wróbel jest jakiś niepewny i i tak nikt go nie zjadł. A u ciebie jak czas mija?
― Pytasz się kota, który spędził pół księżyca w norze w praktycznie tej samej pozycji…
<Szyszko? Wybacz za długość, no i niestety także za jakość>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz