Zlepek wywrócił oczami, słysząc nieudolne próby pocieszenia go ze strony szylkretki. Po co ona się w ogóle starała? Był do niczego. Od urodzenia taki był, ale dotychczas mógł przynajmniej z tym walczyć. A teraz... Teraz był bezsilny, zupełnie tak, jak małe kocię.
— A co mnie obchodzi K-klan Wilka? — burknął zirytowany, kładąc głowę na swoich łapach — w-wszystko, czego chciałem, t-to być dobrym wojownikiem. Partnerem, z którego Sroczy Żar b-byłaby dumna. Chciałem pokazać w-wszystkim, że nie jestem słaby. I co zrobiłem? S-spaprałem. Jak zawsze — westchnął ciężko, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że wyrzucił kotce to, co leżało mu na sercu. Podobnie zresztą, jak ona, jemu. Sam nie wiedział, czemu, ale poczuł wówczas w jej kierunku pewną sympatię. Nie miał łapy. Był definicją przegrywa. Nie mógł nic zrobić sam. A mimo to to do niego przyszła, aby porozmawiać o tym, co leży jej na wątrobie. Może... Może nie wszyscy widzieli w nim tylko kalekę? — C-Cyprysowy Gąszcz była dobrą kotką. Na pewno odpoczywa t-teraz w Klanie Gwiazd — odparł, siląc się na spojrzenie w kierunku kocicy i delikatny uśmiech. Ach, gdyby tylko wiedział, że jej siostra umarła tuż u jego łap. Gdyby ojciec zbudził go, zamiast podawać kocicy pierwsze lepsze zioło... Ale nie. Liliowy wtedy smacznie spał. Przecież co miał innego do roboty?
— Wolałabym, aby odpoczywała przy moim boku — jęknęła cicho Liliowa Sadzawka, a Zlepiona Łapa pokiwał głową. Dawno nie widział Niezapominajki, ale pewnie jego też zabolałoby bardzo, gdyby coś jej się stało. Było nie było, to jego siostra, prawda? Miał tylko nadzieję, że gdy powie jej, co zrobił Lis, ta w końcu kopnie go w dupę.
Zasługiwała na kogoś lepszego. Ten cały Aster, o którym mówiła, wydawał się w porządku. A już na pewno był lepszy od Lisiej Gwiazdy.
Każdy byłby lepszy od Lisiej Gwiazdy.
— Hej, w-wiesz, to c-co mówiłem, że możesz przyjść, j-jeśli chcesz... T-to nadal aktualne. P-po prostu... Mam ostatnio ciężki czas — spojrzał żałośnie na swoją łapę, wzdychając przy tym cicho.
— Ciężko nie zauważyć — mruknęła Lilia. Tylko na krótko zwiesiła wzrok na kikucie, zaraz od niego uciekając. Było równie jasne, co słońce, że czuła się niekomfortowo, spoglądając na urwaną kończynę kocura. Zresztą, na pewno nie ona jedyna. — Ale hej, siedzisz tu już kilka księżyców! Powinienneś się ruszyć, wiesz? Jestem pewna, że już możesz.
W istocie, mógł, a według Sokolego Skrzydła było to wręcz wskazane. Problem tkwił w tym, że Zlepiona Łapa nie chciał, aby obóz go oglądał częściej, niż musiał. Był szpetny. Okropny, brzydki kot bez łapy. Po co ktoś miałby psuć sobie oczy, patrząc na coś tak niegodziwego?
— N-nie chcę — omal nie pisnął, odwracając zawstydzony wzrok. Szylkretka jednak wydała się zdeterminowana, aby dopełnić swego.
— Nie ma nie chcę. Tym lenieniem się nic nie osiągniesz. Wstawaj, Brudna Łapo. Nie no, poważnie, kiedy ty się ostatnio myłeś? — Plan, który wpadł jej do głowy chyba nie był aż tak zły, albowiem liliowy spojrzał na nią z wyrzutem w zielonym oczach. Wzruszyła ogonem. I tak zgburzał, gorzej z nim nie będzie, prawda? Zresztą, Liliowa Sadzawka zdecydowanie potrzebowała teraz jakiegoś zajęcia. Byleby nie myśleć o tym, co spotkało jej siostrę.
— No dalej. Podnoś się i wychodzimy. Zaczerpniesz trochę świeżego powietrza— oznajmiła. Kocur jednak nie wydawał się przekonany. — No dobra, Zlepiona Łapo, sam tego chciałeś. Albo wstaniesz i pójdziesz na spacer, albo będę cię tak męczyć, a ty chyba wolałbyś szybko wrócić do leżenia i narzekania?
Podziałało. Uczeń niechętnie dźwignął się na łapach, korzystając odrobinę z jej pomocy. Stanie było dziwne, jednak nie najgorsze. Poczynił kilka niezgrabnych kroków, podskakując przy tym lekko. Było to okropnie niewygodne, ale obracając się za siebie odkrył, że nawet się przemieszcza.
— Widzisz? Jeszcze podziękujesz — rzuciła Liliowa Sadzawka, kierując się do wyjścia z leżą medyków. Zlepek parsknął pod nosem, niechętnie kuśtykając za nią.
— N-nie wydaje mi się — wybełkotał, bardziej do siebie, niż do niej. Słońce poraziło go w oczy, które zmrużył. Gdzie by nie spojrzał i tak ta wścibska kula gazu wciskała swoje durne promienie. Przeklęty śnieg! Ruszył kilka kroków przed siebie, uświadamiając sobie, jak dawno nie widział tylu kotów w jednym miejscu. Stos z zapasami na ziemię otaczały właśnie trzy postacie, zajadając coś. Wśród nich rozpoznał Żurawinowe Bagno i uśmiechnął się lekko. Kocur próbował go parę razy odwiedzić, ale kumpel z dzieciństwa zazwyczaj zbywał go zirytowanym spojrzeniem mrucząc, jaki jest zmęczony i senny. Zresztą, jak każdego. Może nie potrzebnie? Może mógł żyć normalnie?
Nie.
Poczynił parę kroków, gdy przypomniał sobie, że snieg jest śliski, a on niekoniecznie umie chodzić. Za późno. Poślizgnął się i wywinął orła, pyskiem wpadając wprost na śnieg. Usłyszał radosne śmiechy kociąt, na które szybko uniósł poirytowany wzrok. Za tą irytacją kryło się jednak dogłębne zranienie i zawiedzenie samym sobą. Oczywiście, że nie mógł żyć normalnie. Był kaleką. Zresztą, w Klanie Klifu takich nie brakowało, prawda?
— I na co się tak gapicie, c-c-o? — warknął w stronę dzieciaków, rozzłoszczony. — Nigdy nie widzieliście kota bez perspektyw na przyszłość? To się ROZEJRZYJCIE — fuknął, nawet nie zdając sobie sprawy, że się nie zająknął. Liliowa Sadzawka podeszła do niego, aby mu pomóc, ale Zlepiona Łapa odtrącił ją. — S-sam sobie poradzę. J-jak widzisz, spacery mi nie służą. Wracam do płaszczenia tyłka i płakania nad życiem w legowisku — syknął, jednak nie potrafił się podnieść. Zrezygnowany zaczął pchać się w stronę powrotną do leża medyków.
< Lilia? Mam nadzieję, że nie wyszło OOC>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz