Patrzył na swoją mentorkę z widocznym w oczach zmartwieniem. Widział po niej doskonale, że ruszyła ją śmierć ojca, choć nie chciała, by dało się po niej to poznać. Syczek jednak nie potrafił nie zauważyć jej spiętego ciała, zaciśniętych zębów i oczu, które uciekały gdzie indziej, jakby próbowały nadążyć za kotłującymi się w jej głowie myślami. Chciał jej w jakiś sposób pomóc, lecz nie potrafił znaleźć na to żadnego sposobu. Trudno było mu patrzeć, jak kocica ciągle zaprzecza, jakoby cokolwiek było nie tak, ale nic nie umiał z tym zrobić.
— ...Dobrze — odparł ściszonym głosem na to, co przed chwilą powiedziała Mroczna Wizja. — Um, mogłabyś powtórzyć polecenie? — dopytał nieśmiało.
— Masz obrócić się na bok, wślizgnąć pod mój brzuch, udać, że zadajesz w niego cios, a następnie przetoczyć się i wstać. Ćwiczyliśmy już ten ruch — powiedziała beznamiętnie, jakby powtarzała to już setny raz. Syczkowa Łapa przełknął ślinę. Prawda, przecież to już robili... Czuł, że musiał się skupić, by wykonać to prawidłowo. Mrok nie potrzebowała już przecież więcej zmartwień w postaci niezdarnego ucznia.
Odszedł na odległość paru króliczych skoków, przygotowując swoje ciało do walki. To ćwiczenia wymagało od niego zwinności, szybkości i koncentracji, dlatego przyjmując odpowiednią pozycję, w głowie ustalał już sobie szkicowy plan. Syczkowa Łapa zmrużył nieco oczy, wyprostował ogon, by utrzymać lepszą równowagę... I wystrzelił, robiąc kilka prędkich kroków w stronę mentorki, a po nich przetaczając się na swój bok. Sunął przez uderzenie serca po ziemi, aż nie znalazł się pod puszystym brzuchem Mrocznej Wizji – odwrócił się na plecy, uderzył parę razy kocicę i jak najszybciej wypełzł, uciekając z zasięgu jej łap. Łapiąc oddech, uczeń odwrócił się w stronę mistrzyni z delikatnym uśmiechem. Zrobił to, poszło mu dobrze! Mrok jednak nie wyglądała na dumną, a przynajmniej nie można było tego wyczytać z jej obojętnego pyska. A może bardziej humor nie pozwalał jej na wykrzesanie żadnego ciepłego wyrazu.
Syczkowa Łapa położył po sobie uszy.
***
Jego źrenice zamieniły się w dwie cienkie kreski. Całe ciało kocura zesztywniało, nie będąc w stanie wykonać nawet najprostszego ruchu; tak, jakby zwołujący współklanowców głos Wieczornej Gwiazdy zamienił go w solny słup.
— Polna Łapo, udowodniłaś nam wszystkim swój wyjątkowy upór, lecz niestety, nie w zdobywaniu wiedzy i umiejętności — mówiła przywódczyni, wpatrując się z niechęcią na siedzącą pośrodku obozowiska uczennicę. Syczek chciałby wierzyć, że teraz śni. Że to zebranie wcale nie miało skończyć się tak, jak podpowiadały jego myśli... — Klan Wilka to nie przytułek dla darmozjadów. Nie tolerujemy próżniactwa — oznajmiła gromkim głosem. — Patrząc z tej racji na twój wiek i brak jakichkolwiek postępów, od dziś nie jesteś już dłużej członkinią wilczaków.
Polanka odwróciła się w stronę wyjścia, próbując uniknąć wilczego wzroku pobratymców. Parę wojowniczek szło za jej śladami, by odprowadzić ją w stronę granicy. Syczkowa Łapa potrafił oderwać wzroku od swojej siostry, która stawiała niepewne kroki na drżących łapach, nie mogąc pohamować fali troski i współczucia. Bał się o nią i nawet nie chciał myśleć, co teraz mogło się z nią stać. Nie mieli nigdy bardzo silnej relacji, lecz sama myśl, że mógł swojej siostry już nigdy nie zobaczyć, przyprawiała go o dreszcze.
Las był niebezpieczny. W klanie był już świadkiem rozszarpywania kotów żywcem przez stada psów, postrzeleń przez oszalałych dwunogów czy śmierci z powodu różnych chorób. Czy Polna Łapa była na tyle silna, by w pojedynkę dać sobie z tym wszystkim radę?
— Och, na Klan Gwiazdy — wymruczał do siebie pod nosem, przybliżając się dla otuchy do stojącej przy nim Mrocznej Wizji. Zbierało mu się na płacz, który usilnie starał się zatrzymać.
<Mentorko?>
[572 słowa]
[przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz