Leżał wtulony w bok babci i wysłuchiwał jej opowieści o zewnętrznym świecie. Jego oczka świeciły z podekscytowania na myśl, że tam za niewidzialną ścianą jest tak pięknie! Chciał pochodzić po ogrodzie, pozwiedzać teren i spotkać nawet samotnika! Jego żądna przygód dusza, rwała się do tego nawet w tej chwili, przez co kocica musiała go upominać, że to jeszcze nie ten czas. A kiedy on nadejdzie? Ciągle dorośli mówili "później". Dla niego to było takie irytujące! Już chciał to później!
Nagle ich miłe popołudnie przerwało nadejście jego ojca. Baron był w porównaniu do niego olbrzymem. Świadomość, że też będzie taki duży była niesamowita, ale budziła w nim także niepokój. Nie chciał być taki jak on... Już teraz widząc jak ten palił ich dwójkę wzrokiem czuł, że szykowały się kłopoty.
— Tu jesteś! Czy ty wiesz jaka jest już pora dnia? Czemu nie przyszedłeś na lekcję? — bury przeszył go swym wzrokiem, że aż skurczył się w sobie.
No tak! Zajęcia z etykiety! Tak się zagadał z babcią, że o tym zapomniał!
— Przepraszam... — pisnął cichutko, co spowodowało, że grymas na pysku pieszczocha się pogłębił. No tak. Nie powinien tak jawnie okazywać słabości, ale... Ale się bał! Tata był straszny! Te jego zajęcia były na dodatek nudne, a jego wrzaski tylko pogłębiały jego obawy przed dalszą edukacją.
— Nie przesadzasz trochę, Baronie? Ciągasz go na te "zajęcia" odkąd tylko otworzył oczy i nauczył się mówić. Mógłbyś dać mu nacieszyć się dzieciństwem. — Babcia wstała, biorąc stronę swojego wnuka. O tak! Chciał się bawić i nie myśleć o przyszłości. Tata jednak mówił, że to ważne, aby poznał jak działał ich świat, bo jak będzie duży odziedziczy cały majątek. W końcu nie mógł przynieść wstydu swojemu nazwisku. To byłaby hańba dla ich rodziny.
— Nie pytałem cię o zdanie. Powinnaś zająć się edukowaniem wnuczek z Hrabiną, a nie siedzisz i jedyne co robisz to wbijasz mu bzdury do łba. To nie byle jaki kociak! To mój pierworodny. Niedługo bankiet, na którym zamierzam się pochwalić swym spadkobiercą. Nie może przynieść mi wstydu!
— Na żaden bankiet nie pójdzie. Jest za mały! Ma całe życie na naukę, co ci się tak śpieszy? — prychnęła kocica, stając tak, aby Baron nie mógł porwać swojego syna, kończąc tak dyskusje. Często się to zdarzało, a on nie mógł nic zrobić! Był w końcu mały. Liczył, że babci tym razem uda się przegadać burego i ten odpuści mu ten jeden raz tej całej nauki.
— Czemu się śpieszę?! Van Cooin's mnie wyśmieję! Już teraz uważa, że wymyśliłem sobie syna! Musze zetrzeć ten jego parszywy uśmiech z pyska! To polityka! Nie zrozumiesz jakie to ważne, by reszta rodów widziała, że rośniemy w siłę. Dzieciak Van Cooin'a ma już dziesięć księżyców! Serafin musi go dogonić jeśli chcemy się im odgryźć! — tłumaczył swoje rację Baron. Mordując wzrokiem swojego potomka.
Serafin wiedział o co chodzi. Tata chciał, aby przestał chować się za babcią i do niego wyszedł. Nie podobało mu się to wszystko. To była bardzo stresowa dla niego sytuacja. Na dodatek nie wiedział kim byli ci cali Van Cooinowie. Tata ciągle o nich mówił... i to z taką nienawiścią, jakby kogoś mu zabili. Bał się jednak zapytać, bo to rodziło kolejne napięcie, a ono powodowało tylko kolejne krzyki. Ah! Jak chciał do mamusi! Niestety... mama też mu pewnie by nie pomogła. Zawsze, gdy do niej biegł czy to radosny czy zapłakany, odsyłała go do babci.
— Uspokój się! Straszysz dziecko. Nie oddam ci go, bo chcesz komuś utrzeć nosa. Nim skończy dziesiąty księżyc umrze z przepracowania! Pomyśl o jego zdrowiu! — babcia twardo stała przy swoim, głucha na syki kocura.
Kociak jeszcze bardziej się bał. Czuł jak napięcie wzrasta. Zaraz rzucą się sobie do gardeł! Raz to widział... Babcia dała tacie po nosie, a ten klął na nią siarczyście przez kolejny księżyc! Najwidoczniej i do takich samych wniosków doszedł bury, bo trzepnął ogonem rozeźlony i rzucił do swojego potomka:
— Wieczorem masz do mnie przyjść. — I odszedł.
Odetchnął z ulgą, a uśmieszek pojawił się na pyszczku, kiedy babcia rozluźniła napięte mięśnie.
— Udało ci się babciu! Uratowałaś mnie! — Przytulił się do jej łapki.
— Oczywiście. Nie pozwolę, by traktował cię jak jakiś przedmiot. Może i jesteś dziedzicem, ale to nie oznacza, że nie jesteś osobą. No, chodź do babci. — Kocica otuliła go ogonem i uspokajająco polizała po łebku. Od razu zrobiło mu się miło i rozluźnił się.
Był gotów na kolejną bajkę. Chciał zapomnieć o nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce. Pieszczoszka najwidoczniej to zauważyła, bo rozpoczęła kolejną opowieść, która ululała go do snu.
***
Od rana źle się czuł. To było dziwne... Nie wiedział co było tego powodem. Tata po niego przyszedł, aby zaciągnąć go na lekcje, ale nie był w stanie go wyciągnąć z posłania, bo zaraz wydawał z siebie pełne boleści miauknięcia.
— Zimno mi... — Dygotał, zwinięty w kłębek, gdy usłyszał kolejne niezadowolone sapnięcia ojca. — Coś mi się stało...
— No oczywiście! Stara jędza mi cię zaraziła, abyś mógł sobie lenić się i cieszyć swoim "dzieciństwem". Gdyby nie to, że twoja matka mnie błagała o jej pozostawienie, to już dawno trafiłaby do schroniska! — warczał, patrząc na niego takim wzrokiem, jak gdyby planował to z babcią od początku. A przecież... przecież tak nie było! Nie wiedział jak w ogóle wyglądało to całe zarażenie!
Zresztą... głowa go zaczęła boleć. Zacisnął mocniej oczka, słysząc jak zaraz pojawia się matka. Ta brzmiała na niezadowoloną, że Baron ją obudził. Kocur zaczął znów swoją tyradę, że jej matka psuje mu dziecko. W porównaniu z babcią, mama nie wdawała się w dyskusje, a jedynie przyswajała tą wiedzę w ciszy.
— Pójdę po Panią. Zabiorą go do Obcinacza i zaraz wstanie na łapy — powiedziała.
— No ja myślę... Nie chcę czekać kolejnych księżyców na potomka, jeśli coś mu się przez tą staruchę stanie. Trzeba ich odizolować. Kategorycznie!
O nie! Otworzył aż oczka przestraszony, gdy usłyszał te słowa. Nie chciał, aby pozbywali się babci! To nie była jej wina! Poczuł jak robi mu się smutno, a z oczu poleciał strumień łez. Zaraz potem zasmarkał się całkowicie, ku niezadowoleniu rodziców, którzy poszli po Wyprostowaną. Ta widząc w jakim był stanie, podniosła go na ręce i wsadziła do jakiegoś pudełka z ciepłym kocykiem i zabawką. Od razu się przytulił do pachnącego mamą przedmiotu. Nie zrobiło mu się jednak z tego powodu lepiej. Bał się, że jak wrócą to babci już nie zastanie! Wydał kolejne płaczliwe miauczenie. Czemu jego rodzina była taka okropna?
***
Wyprostowana była przy nim podczas całego badania. Wydawała się zaniepokojona jego stanem, gładząc go pocieszająco po uszku. Pan Obcinacz bardzo brzydko pachniał. Pamiętał go z ich pierwszego spotkania... Wtedy zrobił mu ał, ał... Jak tak o tym pomyślał, to teraz też wbił mu coś w ciałko. Zakwilił, ale nie był w stanie uciec. Ból zresztą jak się pojawił, tak szybko zniknął, a on wrócił do transportera.
Nie czuł się wcale lepiej... Pani zabrała go z powrotem do domu, ale nie oddała do rodziny. Zajęła się nim sama, przez co mógł nacieszyć się ciszą i spokojem. Sprawdzała jego stan praktycznie co chwila. Kojarzyła mu się z babcią. Była też miła i troskliwa. Nie krzyczała, a dawała pyszności! Dopiero pod wieczór mu się polepszyło. Zimno i nieprzyjemne uczucie w ciałku zniknęło. Zaczął na powrót swoje harce, biegając po łóżku Pani. Zapomniał, że martwił się o babcie... Przypomniał sobie o niej dopiero wtedy, kiedy Wyprostowana otworzyła drzwi i wpuściła ją do swojego pokoju. Od razu stanął na krawędzi łóżka, by zrobić hop ku niej, ale Pani w porę go pochwyciła i postawiła na ziemi.
— Dziękuję! — odmiauknął do niej, po czym już bez przeszkód, wtulił się w bok staruszki. — Babciu! Jesteś! Myślałem, że tata cię wyrzucił z domu, bo byłem chory!
— Phi! On? Wyrzucił mnie? Nie dałby mi rady. No już, nie martw się tak o mnie. Twoja babcia umie sobie radzić z takimi bucami. Powiedz mi jak ty się czujesz?
— Lepiej. Byłem u Obcinacza i on zrobił ał, ał, a potem Pani mnie tu zamknęła i o mnie zadbała i mi już lepiej — wyrzucił na jednym tchu.
Babunia słuchała go z uwagą, kiwając głową.
— To dobrze. Odpoczywaj i może dzisiaj nie wychodź z pokoju Pani — poradziła, nie chcąc, aby wnuczek słuchał kolejnych krzyków ojca, który najpewniej nie omieszkałby się zrzucać winę za jego stan na wszystkich, byle nie na siebie.
Serafin pokiwał głową. Tak też zrobił, zwłaszcza że babcia obiecała mu, że też z nim zostanie. Pani także się ucieszyła z tej gościny i posłała im kojec, by było im w nocy wygodnie. Obawiał się jednak, że jak tata zauważy, że mu było już lepiej to jak nic zaciągnie go do siebie na nauki... Może powinien jeszcze poudawać? Tak, aby zdobyć więcej wolnego czasu, by mógł cieszyć się z bycia kociakiem o czym ciągle przypominała mu babcia?
Wyleczony: Serafin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz