BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

02 maja 2024

Od Nimfy do Tuptającej Gęsi

Tw: przemoc psychiczna, fizyczna, opis obrażeń fizycznych
Wiatr dął pomiędzy wysokimi, pokrytymi cienką warstwą szronu drzewami. Szum roznoszący się po lesie zagłuszał wszystkie pozostałe dźwięki. Rzeka stała skuta grubym lodem. Pora Nagich Drzew nie była gorsza od wielu, wielu sezonów, a podobną do tej znać mogli tylko martwi. Gałęzie skryły się pod gęstymi, śnieżnymi czapami, przypominając bardziej olbrzymich rozmiarów grzyby, niżeli drzewa, które jeszcze parę księżyców wcześniej mieniły się żywą zielenią, a po ich pniach pędziły zwinne wiewiórki. Po nich pozostało już tylko gorzkie wspomnienie. Poza śniegiem nie było nic. Ani roślinności, ani zwierząt, ani kotów.
Skrzypienie, które normalnie roznosiłoby się echem po zacienionym gaju, teraz było ledwo słyszalne. Tam, gdzie nie widać było żywej duszy, przez zdziczałą zamieć, przedzierała się postać, którą na pierwszy rzut oka nie ciężko było pomylić z wybrakowaną kuną. Pokryta prawie w całości bielą szła przed siebie, na drżących od zimna łapach, ciągnąc za sobą zbolały ogon. Śnieg sięgał jej do klatki piersiowej, pochłaniając większą część jej ciała. Głowę miała jednak wysoko zadartą, co nie było codziennym widokiem przy kimś w podobnej sytuacji. Jednak, gdyby się dokładniej przyjrzeć, ktoś uważny mógłby dostrzec kształt, do złudzenia przypominający wychudłego gryzonia. Za każdym razem, kiedy zmęczony wędrówką pysk kocicy opadał w dół, a mały balast zaczynał szorować czarnym zadkiem po śniegu, wydawał wysoki, wystraszony pisk.
– Już, już, wiem, zimno – wymruczała kotka, mrużąc oczy – Nic na to nie poradzę…
Stworzenie jednak zdało się nie być zadowolone tą odpowiedzią, desperacko wierzgając tylnymi łapkami, byleby znaleźć się dalej od mroźnego puchu. Z pyska starszej uciekło westchnienie, zduszone trzymanym w zębach kociakiem. Z poirytowaniem poruszyła oszronionymi wąsami, próbując zorientować się w terenie.
– Na osty i ciernie, czy tu naprawdę musi być tak ciemno… – skomentowała, zwracając się bardziej do siebie, niż do trzymanego przez siebie dziecka. – Nie możemy się zatrzymywać. Nadal mogą nas znaleźć – kontynuowała monolog, rozglądając się dookoła.
Niestety, jej oczom nie ukazało się nic poza ciemnością i drobnymi, wirującymi w powietrzu płatkami, od którego widoku zbierało się jej na wymioty. Czuła, że długo już tak nie pociągnie. Pod rzadkim futrem znajdowały się wyraźnie zarysowane żebra, a także kręgosłup, którego każdy kręg można było bez problemu policzyć. Zapadnięty brzuch, policzki, podziurawione uszy. Im dłużej się przyglądało kocicy, tym mniej było się pewnym, czy nadal żyła. Łapy, które niegdyś zdobiła piękna, biała sierść, teraz stały się bezwłose i sczerniałe, a różowe poduszeczki popękane. Z tyłu kotki ciągnął się sznurek, niegdyś pełniący rolę ogona, teraz jednak był niczym więcej, niż dodatkowym ciężarem, albowiem już od dawna nie stanowił on części kotki. Wyglądał podobnie do paliczków kotki – ciemny, łysy, o nieprzyjemnej w dotyku fakturze. Na jego końcówce zaś widniały liczne ślady po ugryzieniach, wielkości odpowiadające uzębieniu właścicielki.
Za parą rozległo się odległe ujadanie, pisk. Resztki futra rosnącego jeszcze na samotniczce podniosło się. Znalazły ich. Szły tu. Były coraz bliżej, a skoro mimo trwającej zamieci, do uszu kotki zdołały dojść ich wygłodniałe krzyki – były już blisko. Zbyt blisko. Zagryzła wargę i rzuciła się do przodu. Paniczne, nieskoordynowane ruchy świadczyły o jej braku doświadczenia. Resztkami sił próbowała przedrzeć się przez śnieg, blokujący jej możliwość ucieczki. Desperacko, raz za razem, podskakiwała na łapach, z których ponownie zaczęła sączyć się szkarłatna ciecz, barwiąca śnieg na charakterystyczny kolor.
Stawiała niezdarny skok za niezdarnym skokiem, a śnieg sypał jej się do uszu. Czuła, jak w kończynach zaczyna brakować jej sił, jak z jej pyska uciekają resztki ciepła. W końcu rozległ się trzask. Schowana pod białym puchem gałąź, na którą pechowo nastąpiła, pękła. Wszystko na chwilę stanęło, by po uderzeniu serca samotniczka poleciała w dół, koziołkując po wzniesieniu na skraju lasu. Zęby miała mocno zaciśnięte na kocięciu, które zapiszczało żałośnie, czując, jak kły wbijają się w jej skórę.
I tak oto wypadły na otwartą przestrzeń. W zamieci ciężko było się odnaleźć, jednak charakterystyczne zimno oraz śliskie podłoże, jasno wskazywały ich położenie. Znalazły się na zamarzniętej rzece. Ostry ból rozszedł się po ciele kotki, która z impetem uderzyła w tę lodową powierzchnię. Nie miała siły wstać. Wszystko ją bolało, jednak w tym momencie była w stanie odnaleźć pewien komfort. Czuła, że może już zasnąć, na tej zimnej, bezkresnej połaci. I nigdy nie wracać. Powieki samotniczki zaczęły powoli opadać, przysłaniając matowe, niebieskie oczy.
I wtedy znowu rozległ się pisk. I znowu. I znowu…
Samotniczka uchyliła powieki, spoglądając na ciemny kształt. Kocię, które wypuściła po upadku z zębów, teraz zawzięcie próbowało się do niej przysunąć, ślizgając się na kluskowatych łapkach do przodu. Larwka. Słaba, chuda, mała. Do tego miała ten paskudny pyszczek, przypominający do złudzenia szczura lub co gorsze – jej ojca. Mała, mokra glizdka, w której blado różowym pyszczku nadal brakowało zębów. Irytowała ją. Frustrowała. Była powodem, dla którego teraz były gdzie były. Dla którego ona nie miała szansy na swoje szczęśliwe zakończenie.
Za nimi znowu rozległ się oszalały skowyt. Kocica wzdrygnęła się. Nie chciała zostać pożarta żywcem przez te rude kreatury. Ostrożnie się podniosła na przednie łapy, próbując doczołgać się bliżej kociaka. Miały czas. Zanim lisy znajdą drogę do zejścia do koryta rzeki, one zdążą znaleźć się na jej drugim brzegu. Złapała za kark czarnego stworka i ponownie zaczęła brnąć przed siebie. Łapy wykrzywiały się w bolesny sposób, co chwila rozjeżdżając się na lodzie, którego ostre drobinki pootwierały ranki na opuszkach samotniczki. Nie była pewna, czy idzie w dobrą stronę. Szła przed siebie, byle dalej od szaleńczych odgłosów rudych. Nie widziała nic. Żadnego źródła światła. Niebo było bezgwiezdne, zakryte przez gęste chmury. A śnieżyca trwała w najlepsze, drwiąc z wykończonej kotki, rzucając ją w różne strony, przy każdym podmuchu wiatru, pchającego w jej oczy, nos i uszy śnieżny pył.
Kiedy w końcu poczuła pod łapami ląd, prawie się popłakała. Pociągnęła zziębniętym nosem. Już zaraz odpocznie. Położy się z czystym sumieniem, bo przecież próbowała. Zrobiła parę kroków. Wąsami wyczuła rosnące wokół nich trzciny, które następnie rozsunęła, by utorować sobie dalszą drogę. Widziała słaby zarys pary drzew przed sobą, o grubych korzeniach, tworzących pod nimi przestronne szczeliny. Odetchnęła z ulgą, kierując swoje kroki właśnie w ich stronę. I wtem do jej uszu dobiegł tupot łap, dużo cięższych od kocich. Skoczyła na przód, wpadając do wnętrza nory, po omacku próbując wcisnąć się z kociakiem głębiej, byleby znaleźć się dalej od tych potworów. Usłyszała za sobą wysokie warknięcie. Nie chciała się oglądać. To nie miało tak być. Wcisnęła się głębiej, niemalże wchodząc w korę drzewa. Obróciła się.
Pysk.
Olbrzymi, rudy pysk, wypełniony ostrymi zębami znalazł się na przeciwległej stronie drzewa, zaledwie parę długości ogona dalej. I te oczy. Świdrujące ją, bursztynowe, z wielkimi, wygłodniałymi źrenicami. Widziała w nich swoje odbicie. Marną, anemiczną postać, na której ciele można było policzyć każdą jedną kostkę. Resztki futra, otulające jej pierś i łeb. Ślepia, w których od dawna nie było widać żywotnej iskry, wybałuszone i wpatrujące się z przerażeniem w drapieżnika, od którego sama nie wyglądała lepiej. Załkała, pazurami próbując odepchnąć się do tyłu. Nie chciała tu ginąć! Wcale nie chciała ginąć! Miała niespełna dwadzieścia jeden księżyców na karku, nadal mogła tyle zobaczyć, poznać, poczuć! Kłapiące szczęki jednak nie zdawały się wyczuć emocjonalnej chwili, kontynuując wściekłe szamotanie się. Słyszała, jak drugi osobnik orze łapami korę korzenia nad nimi. Obrzydliwe, rude glizdy. Co jej pozostało? Nie miała gdzie uciec. Nikt nie przyszedłby jej na pomoc. Była zdana tylko na siebie, do tego musiała pilnować tej wpadki, małego robaka, którego z bólem wypluła ze swojego ciała zaledwie wschód księżyca wcześniej. Luźna skóra na brzuchu świadczyła o tym, jak niedawno do tego doszło. Samotniczka przerzuciła wzrok na kociaka. Nienawidziła go. To przez nie wszystko straciła. Swój dom, urodę, rodzinę, a także resztki szans na przeżycie tej Pory Nagich Drzew. Czując, jak matka się od niego odsuwa, znowu zakwiliło. To przelało czarę goryczy, szalejącą w sercu kocicy.
– Zamknij się, zamknij! – zaczęła syczeć, dociskając łapy do pyska kocięcia – To wszystko przez ciebie! Gdyby nie ty, byłabym daleko stąd bezpieczna! A teraz przez ciebie i to twoje piszczenie nas znaleźli! – kontynuowała, łkając i przełykając gorzką ślinę – Przestań, przestań wydawać te dźwięki… Nie mogę ich znieść!
Maluch szamotał się pod blokującą mu oddychanie łapą. Widać było, jak zziębnięte ciałko słabnie, nie mogąc złapać tchu. Niebieskooka zakołysała się. Cisza. W końcu cisza. Na jej pysk wstąpił słaby, nieobecny uśmiech. Ulży mu, tak samo jak jej. Głośne pęknięcie wyrwało ją z zamyślenia. Uniosła wzrok. Lis, który cały czas próbował wcisnąć swoją parszywą mordę do wnętrza ich kryjówki, skomlał wystraszony. Uszkodził sobie szczękę, która teraz bezwiednie zwisała z jego pyska. Wycofał się, a jazgot rozniósł po całej okolicy. Przynajmniej jego mieli z głowy. Spojrzenie niebieskich oczu powróciło na kocię.
Co ona robiła?
Odskoczyła jak oparzona od czarno-białego stworka, który w mgnieniu oka nabrał w płuca powietrze. Zerknęła na swoje zakrwawione, objęte martwicą łapy. Nie chciała mu robić krzywdy. Nie wiedziała, dlaczego się do tego posunęła. Skuliła się roztrzęsiona. Nie umiała zebrać myśli. Każda podjęta przez nią próba kończyła się falą bólu. Tym razem, kiedy mały szczurek próbował się do niej przysunąć, pozwoliła mu. Maluch przytulił się do telepiącej się kocicy, której okrągłe oczy wpatrywały się w pustą przestrzeń przed nimi.
***
Nastał ranek. Słabe, blade promienie słonecznie przedostały się do kryjówki, przedzierając się pomiędzy zrobionymi przez pazury i kły lisów szczelinami do wnętrza. Niebieskie ślepia nie zamknęły się nawet na chwilę, trwając wpatrzone w jeden punkt przez całą noc. Przynajmniej teraz widziała, jak wygląda ich nowy dom. Przestronniejszy niż się zdawało, pokryty drobnymi kępkami mchu od środka wyglądał całkiem przytulnie. Dno wyściełały zżółknięte liście, które wiatr lub poprzedni mieszkaniec nory musiał nanieść jeszcze Porą Zielonych Liści. Na zewnątrz rozległ się szmer.
– Niedawno przechodziły tędy lisy… – skomentował obcy, młody głos.
Samotniczka zjeżyła się, pozostając w miejscu.
– Ba, nie tylko przechodziły. Przyjrzyj się, Karasiowa Łapo. Ślady krwi – parsknął inny, także kobiecy.
Kotka zaczęła liczyć ilość słyszanych kroków. Dwa… Nie, trzy koty. Pokrywał je zapach, z jakim spotkała się już wcześniej, podczas przekraczania rzeki. Wtedy jednak nie miała czasu się nad nim zastanawiać. Teraz jednak, kiedy właściciele tych terenów znajdowali się tak blisko jej nory, czuła się co najmniej zagrożona.
– Świeża. Ale… Nie pachnie na tylko lisią… Trop prowadzi do nor-
– Shh! – ktoś uciszył wcześniej przemawiającego kocura.
W jamie pojawił się cień, rzucany przez stojącą przy wyjściu z niej postać. Po chwili wsunął się pysk – drobny, pokryty rudymi i czarnymi plamami. Zielone, zaciekawione oczy obcej, spotkały się z chłodnym i pustym spojrzeniem kocicy. Nastała cisza. Młoda kocica wpatrywała się w nią, tak jak zwierzyna wpatruje się w swojego oprawcę.
– Karaś, wyłaź stamtąd! – warknął donośnie kolejny kocur, ciągnąc kotkę za futro na karku do tyłu.
– T-tam ktoś jest, tato!
Kotka struchlała. Nie wiedziała, czego bardziej się teraz bać, w dodatku przeliczyła się i kotów było o jednego więcej, niż wcześniej zakładała. I tak teraz nie robiło jej to większej różnicy. Z trzema też nie dałaby sobie rady. Kątem oka zerknęła na tulące się do jej brzucha stworzenie. To była dla niego szansa. Ostatnia deska ratunku, jaka im pozostała. Wysunęła pysk do kocięcia, łapiąc je, tym razem o wiele delikatniej, za luźną skórę. Specjalnie nie starała się maskować swoich dźwięków, aby koty mogły się z wyprzedzeniem przygotować się na jej wyjście.
Ostre promienie słońca uderzyły w jej oczy, oślepiając ją na dobre parę uderzeń serca. Światło odbijało się od mieniącego śniegu, sprawiając, że uspokojone przez noc migreny na nowo do niej wróciły. Zamrugała, próbując przyzwyczaić swój wzrok do panującej jasności. Otaczały ją cztery sylwetki – dwie kotki, jedna czarno biała, o niebieskich oczach, druga, szylkretowa, którą już wcześniej miała szansę zobaczyć, a także dwa kocury, młody point, o niepewnej minie oraz wysoki, srebrzysty kocur. Po ich pyskach dało się stwierdzić, że wszyscy byli dosyć zszokowani lub zniesmaczeni jej widokiem. Nabrała powietrza. Nie miała dużo sił, więc musiała je dobrze wykorzystać.
– Uprzedzając wasze pytania - nazywam się Serwal i nie przychodzę ze złymi zamiarami. Zgubiłam się w trakcie śnieżycy i pech chciał, że znalazłam się na najwyraźniej waszych terenach. – wychrypiała – Odejdę tak szybko jak będzie to możliwe. Jednak, jak sami widzicie, nie podróżuję sama – zwolniła tempo, dokładnie ważąc wypowiadane słowa – Nie wyglądacie mi na złe osoby… Nadal tu stoję, a to o czymś świadczy. Słyszałam o kotach wam podobnych. Żyjecie w całkiem sporych grupach… – zatrzymała się, obserwując reakcję zebranych. Nie była przekonana, czy domyślają się do czego dąży – Widzicie mój stan. Długo już nie pociągnę, nawet gdyby zajął się mną oświecony uzdrowiciel, więc nawet nie będę prosić was o pomoc dla mnie, jednak ono… Ono ma jeszcze szanse na przeżycie. Jest małe, nie je dużo. Nie zajmie wam dużo miejsca. Wiem, że to spora prośba, jednak jesteście jej ostatnią nadzieją.
Skończyła przemowę. Miała nadzieję, że była wystarczająco przekonująca i że udało jej się zagrać na kruchych strunach ich serc.
– Rozumiem… – odpowiedziała po chwili milczenia czarno-biała – Weźmiemy ją. Nie mogę ci zagwarantować, co dalej się z nią stanie, jednak Srocza Gwiazda lubi jej podobnych… – wymruczała, wyciagając ostrożnie pysk do przodu, aby przejąć od niej kocię.
Serwal oddała je bez żadnego oporu. Czuła na sobie wzrok pozostałych trzech kotów, gotowych w każdej chwili skoczyć na nią, gdyby spróbowała jakichś sztuczek. Naiwne myślenie.
– Mam jednak jeszcze jedno życzenie – rzuciła w ostatniej chwili.
Kotka trzymająca jej potomka w pysku zmarszczyła brwi.
– Chcę, żeby jak urośnie się o mnie dowiedziała. To wszystko. Aby ktoś opowiedział jej o mnie i o tym, w jaki sposób się u was znalazła.
Czy jej życzenie było samolubne? Zdecydowanie. Jednak czy ją to teraz obchodziło? Poświęciła dla tego dziecka wszystko co miała. Nie chciała zostać ot tak zapomniana i zastąpiona. Wtedy czułaby, że cały jej trud poszedł na marne, a w ten sposób przynajmniej jeden kot ją zapamięta. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, rzuciła się do przodu, ujmując swoimi czarnymi łapami łapę najmłodszej z obcych, przez swoich kompanów nazywaną “Karasiową Łapą”, która z nich wszystkich wyglądała na najwrażliwszą.
– Proszę, obiecaj mi jej o tym powiedzieć… – wyszeptała, przytrzymując pazurami kończynę wystraszonej zielonookiej.
– Odsuń się od niej! – warknął, gotowy do ataku kocur.
W ślepiach szylkretki odbił się strach przed tą brzydką, pokraczną kreaturą, która uczepiła się jej jak rzep kociego ogona, a jednak pokiwała zgodnie głową.
– Dobrze… O-obiecuję – dopiero po tych słowach samotniczka mogła ze spokojem puścić i dać odejść grupie obcym.
Srebrny kocur zmierzył ją pogardliwym, zniesmaczonym spojrzeniem, podchodząc zmartwiony do niższej, aby obejrzeć wcześniej pochwyconą przez nią łapę. To był koniec. Ostatni raz spojrzała na to coś zwane “jej dzieckiem”. Całe napięcie towarzyszące jej od tak dawna zeszło z niej, wraz z odejściem kocięcia. Spełniła swoje zadanie. Czuła pustkę, ale teraz liczyła się dla niej bezgraniczna wolność, która ogarnęła jej ciało. Powolnymi krokami zaczęła oddalać się w przeciwną do obranej przez obcych stronę, by móc w końcu zaznać prawdziwego, upragnionego spokoju.
***
Długo czuła, jak ktoś ją niesie, a obce zimno smaga po pustym brzuszku. Nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Otaczały ją obce zapachy, a jedyny jaki dobrze znała, zniknął, zastąpiony tymi nowymi, przytłaczającymi woniami. Nie piszczała jednak, obawiając się ponownego gniewu, jaki może na nią za to spaść. Dała się nieść, czuła, jak ociera się o obce faktury, a odgłosy dochodzą do niej coraz wyraźniej. Prawdziwa fala zapachów zalała ją dopiero jakiś czas później, niczym morska fala porywając i miotając między nimi. Nastroszyła się na tyle, na ile pozwalała jej jej krótka okrywa. Słyszała głosy. Dużo głosów, dyskutujących nad nią, jednak nie była tym zainteresowana. W końcu ktoś ją położył. Niepewnie przeczołgała się w kierunku, z którego dopływało do niej ciepło, a także jedyny zapach jaki udało jej się rozpoznać – słodka woń mleka. Jednak nie takiego, jakie dotąd piła, a tłustego, ciepłego, a także w ilościach, z jakimi dotąd się nie spotkała. Nowe stworzenie było miękkie. Masywne. Nie przypominało chudego i zimnego, jakie zajmowało się nią poprzednio. Nieśmiało wtuliła się w jego sierść. Nie została odepchnięta.
<Gąsko?>

2 komentarze: