*Jeszcze przed wypowiedzeniem wojny*
Mruczała do siebie, śpiewała cicho poukładane wcześniej pieśni ku chwale Mrocznej Puszczy, by uspokoić własne, splątane myśli wirujące w wiecznie aktywnym ośrodku myślenia. Ile oni światłości przynosili jej klanowi, w przeciwieństwie do tchórzliwych i milczących gwiazd! Dzisiaj miała zamiar ponownie odwiedzić tajemnego więźnia kultu - Puszka - rudego kocura ze specyficznym usposobieniem. Czas uciekał prędzej, niż pamiętała, i zamiast dni przemijały miesiące od ich ostatniego spotkania. Ciekawe było dla Szakala to, czy jeszcze w ogóle o niej pamiętał. Miała nieodparte wrażenie, że ich jaskiniowiec dysponował mózgiem wielkości orzeszka, który zmniejszał się z każdą chwilą, gdy ona nie spędzała z nim wspólnych godzin.
Wojowniczka wzięła ze sterty kolorową sójkę, wymieniła szybko spojrzenia z Ruiną, jedną z najstarszych uczennic, po czym pobiegła poza drzewa okalające główny punkt Klanu Wilka, by skierować niespokojne łapy tam, gdzie siedzieć musiał skazany osobnik. Kiedy szła przez mieniący się las, zauważyła, że zielone liście osiągnęły swój maksymalny rozmiar. Żar lał się z nieba, palił liźnięciem żółtych promieni, lecz wciąż nie zdołał wybić życia z roślin; wyłącznie trawy nie mające nad sobą cienia zgięły się pod potęgą nieznośnej temperatury, łamane następnie przez kroki mieszkających tu wojowników. Znane jej miejsca powoli zamieniały się w pustkowia. Dom wraz z pogodą przeistaczał swą postać w nieznośną Saharę, przy której kotka ledwo mogła oddychać.
Złota głowa z umaszczeniem podobnym do dzikich przodków wychyliła się zza stałego gruntu. Dotarła do niego, choć lawirowanie pomiędzy niemal identycznymi terenami nie należało do czegoś łatwego. Wszystko wyglądało tak samo - drzewa, krzaki, nawet chropowata kora. Tylko cud chyba ją tu sprowadził, wola mrocznych duchów, by nakarmiła biednego Burzaka.
Na początek postanowiła mu się poprzyglądać z daleka, nawet jeśli nie było to po prawdzie potrzebne. Wystarczył ułamek sekundy, by wywnioskować drastyczną zmianę. Coś się stało z jego futrem - a raczej brakiem futra; kocur łysiał po bokach, szczególnie przy karku, upodabniając swą postać do dziadka z niedoborem witaminy C i D, a przy okazji stracił głos. Zamiast słów, z gardła więźnia wypełzło duszone charczenie, gdy próbował przemówić po zweryfikowaniu obecności żywej duszy.
— Spokojnie, spokojnie. — wymruczała tak pieszczotliwie, na ile język jej pozwalał — Zaraz wrócę i zajmę się tobą.
W międzyczasie dostrzegła robaczkowy problem, czyli biegające i skaczące po skórze pchły; o jedno zmartwienie więcej. Że też wieczne tkwienie w dziurze doprowadzało do takich rzeczy! Szakali Szał zmarszczyła brwi i zawarczała po cichu. No cóż, wreszcie jej wiedza medyczna do czegoś się przyda, choć raz.
Nie zwlekała z postanowieniami - pobiegła na skraj znajomych terenów. Wymijając wystające drobne gałęzie i przestarzałe konary zdążyła upleść listę składników, którą będzie musiała wcisnąć do truchła ptaka. Na mieszaninę składała się kocimiętka, korzeń żywokostu i jagody jałowca - nic szczególnego. Większość ziół rosła na wilgotnych terenach, a takowych nieco istniało wokół Klanu Wilka.
***
Zbieranie tego, co trzeba, zajęło wystarczająco dużo czasu, by słońce pojawiło się w zenicie i zaczęło palić żywe organizmy. Szakali Szał dyszała ciężko. Pazurami ostrymi jak brzytwa przecięła puchaty brzuch Sójki i po kolei włożyła medykamenty; starannie, spokojnie, by żaden nie wyleciał poza czerwone flaki. Następnie, po ukończonej czynności, zrzuciła truchło wygłodzonemu Puszkowi, ażeby ten choć trochę uspokoił swój wieczny głód. W kolejnych ulotnych chwilach widziała spadającego ptaka, rozszerzające się szczęki, a na koniec - nicość. Dosłownie wszystko znikło w zębach żarłocznego kota.
— Pod tym względem nie zmieniłeś się nic a nic. — Wybuchła śmiechem. — Hmm... o, zapomniałabym!
Odwróciła swój pysk do przygotowanych na skraju kulek mchu. Wcześniej poszła z nimi, aby napełnić je wodą w znikającym nurcie rzeki. Upał panujący przy zbliżającej się porze zielonych liści był nieznośny, wręcz śmiertelnie niebezpieczny. Ona już dostawała od niego kociokwiku, lecz co miał powiedzieć porwany Burzak, który nawet nie miał przy sobie choćby drobnej kałuży?
— Pij starannie. — Poleciła i wrzuciła zbawienny napój. — Jeśli potrzebujesz więcej, po prostu tupnij nogą. Nie musisz silić się na słowa.
Zielone oczy, podobne do barwy liści bukszpanu, obserwowały kolejne poczynania syna Tygrysiej Smugi. Co powinna zrobić z nadpobudliwymi robalami? Jej wiedza w tym zakresie była równa zeru. Nie mogła wiele uczynić.
<Puszek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz