Wcale nie chciała, by teraz to się zaczęło. W jej planach działo się to w nocy. Gdy wszyscy spali, nikt nic nie słyszał i nie widział.
Wydawało jej się, że Wiśniowy Świt wiedziała, co będzie się niedługo działo. Od momentu, kiedy wczoraj odrzuciła ten nędzny posiłek, który jej przynieśli, zdawała się zerkać w jej stronę częściej niż zwykle. Nawet przyniosła jej mech nasączony wodą, co bardzo ją zaskoczyło. Nie mówiła nic o tym, jak jej pysk był suchy. Nie połączyła jednak tego z… tym. Myślała, że to przez te upały. Tak samo, jak budziła się z drzemek i nie wiedziała, gdzie jest. I jak nie wiedziała co zrobić z czymkolwiek. Mózg jej się po prostu gotował w tych temperaturach. Wiedziała tylko, że coś ją stresowało. Coś, ten klan. Nie mogła pozbyć się bachorów i będą musiały tutaj żyć. Nie ochroni ich przed nimi, nie ma jak. Nie miała gdzie ich schować, gdzie będą bezpieczne, bo nawet nie mogła stąd wyjść.
Ale byłoby zbyt pięknie, gdyby nie miała świadków, przed którymi by się wstydziła; miejsca szczególnie nie mogła znaleźć sobie od rana, a potem kręciła się z bólu. Ciężko jej się oddychało i wraz z zębami zaciskała powieki, a w którymś momencie, gdy je uchyliła, obok widziała niebieską plamę, która coś do niej mówiła. Po chwili mrużenia oczu i skupiania się bardziej niż powinna, rozpoznała Pokrzywową Skórę. Potem zniknął, a na jego miejscu pojawił się on, medyk, który ją bardziej stresował, niż pomagał. Wolałaby tamtą medyczkę…
Wszystko było mgliste, gdy próbowała sobie przypomnieć, co działo się minutę temu i nie poprawiało się, gdy masowała językiem kolejne kociaki, zajmując się tym, by nie skupiać się na bólu. Ale skończyło się przy trzecim. Wciąż rozrywało jej wnętrzności, ale przynajmniej nic się w niej nie ruszało.
Więc czemu nad nią wisieli. Defensywnie skuliła się wokół dzieci, blokując im do nich dostęp, na tyle ile mogła, dodatkowo strosząc sierść i sycząc, gdy byli zbyt blisko dla jej komfortu. Z niepokojem chowała pod łapą kocię, które wydawało jej się apatyczne i które
Na chwilę miała spokój. Chciała już iść spać, była zmęczona. Ledwo trzymała głowę w powietrzu.
Aż czyjaś morda nie zbliżyła się do tego czekoladowego malucha, którego tak zawzięcie chowała. Kłapnęła na nią zębami, wyrywając trochę futra.
— Zostaw! — krzyknęła, gdy czyjąś łapą na szyi została zmuszona do leżenia na ziemi. Machała na niego łapami, zaciekle wyjąc i próbując go dorwać. — Nie ruszaj go! Zostaw! Nie zabierajcie!
Ale liliowy kocur już wychodził z czekoladowym maluchem w pysku, nawet nie ruszając w jej stronę uchem.
<Chłód?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz