*bardzo dawno temu*
Ona była jakaś głupia. Sama doprowadziła do takiej sytuacji, a teraz mu tu płakała jaki był niedobry. Mentor miał w końcu za zadanie szkolić ucznia. To ona dawała mu wzór, a teraz dziwiła się, że był dla niej chamski, skoro ta nie wykazała względem niego ani odrobiny szacunku.
— Może i byłem, ale później ty mnie uczyłaś, przypominam. Reszta co cię spotkała, to twoja zasługa, nie moja.
— To nie jest moja zasługa, tylko twoja! — brnęła w to uparcie, co dla niego było śmieszne. Jego? To nie była jego wina, że nie dawała sobie rady z małym kociakiem, a teraz gdy był nieco starszy, wypominała przeszłość.
— Teraz zniżasz się do poziomu dziecka, kłócąc się tym ze mną. Może to ty pobiegnij po mamusie, by ci pomogła? Ah... Nie... Zapomniałem. Ty nie masz mamy.
Oczywiście... Pewnie ją to zabolało. Jednak tego właśnie oczekiwał. By poczuła tak ogromny ból, który przemówi jej do rozsądku i pokaże, że nie nadawała się do swojej roli. To przez nią miał kompleksy, przez nią nachodziły go takie destrukcyjne myśli, a ona mu tu mówiła, że to ona była ofiarą. Niby z jakiej strony? Nie utopił jej nawet, za to ta go kilkakrotnie. Dlatego też ten jej złowrogi syk i wysunięcie pazurów, nie zrobiły na niego większego wrażenia.
— Nie mam, bo umarła. Ciesz się z tego, że twoja jeszcze żyje. Chociaż... Żyć ze świadomością, że syn jest jedną wielką pomyłką... To wolałabym umrzeć.
— Jaką pomyłką? Jestem silnym kotem, nie zawaliłem treningu, chociaż miałem za mentorkę kogoś, kim moja matka gardzi. To powód do dumy, że się nie stoczyłem jak ty — stwierdził, patrząc na nią jak na wronią strawę.
Naprawdę Rudzikowy Śpiew oszalał, że go mianował jej uczniem. To była wielka pomyłka. Na dodatek dalej mało co potrafił, a czas uciekał. Nie chciał, aby Zając śmiała się z niego, że był jakiś opóźniony w rozwoju, bo dalej kisił się jako uczeń. W zasadzie miał jeszcze jakieś dwa księżyce nim ukończy dziesięć księżyców, więc nie powinien tak się martwić, ale... Ale się martwił. Coraz bardziej i coraz częściej.
— Czy ja się stoczyłam? Niby kiedy? — udawała głupią, co było wręcz żałosne.
— Wtedy gdy zostałaś zdrajcą i niewolnikiem w klanie — przypomniał jej o tym. W zasadzie... To gdyby nie śmierć Kruczej Gwiazdy, kotka dalej robiłaby za klanowego usługiwacza. Trochę szkoda, że jej brat dał jej szansę na poprawę, jak było widać, że to marnowała.
— Jakim niby niewolnikiem? I zdrajcą? Nigdy... Nigdy nie byłam zdrajcą! — krzyknęła, celowo pomijając to drugie.
Podszedł do zmaltretowanej ryby, mając dość tych jej pustych słów. Powinna się zamknąć. A jak można było to zrobić? A no własnie tak.
— Mhm... A w klanie co innego mówiono. — Chwycił piszczkę w pysk, po czym ponownie wsadził ją do jej gęby. — Masz, buzi, buzi ze swoją kochanką — zaśmiał się wrednie.
<Echo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz