— Nie zawiedź mnie choć tym razem. — Szept Mrocznej Gwiazdy w jej uszach był tak głośny jak dzwony. Przytaknęła mu nerwowo.
— N-Nie zawiodę. Obiecuję — odpowiedziała z determinacją, choć każdy najmniejszy centymetr jej ciała kazał jej uciekać. Słyszała drwiny. Słyszała upiorny chichot. Była według innych słaba i niegodna. A gdy patrzyła w zimne, przymrużone oczy Gęsiego Wrzasku tylko utwierdzała się w tym przekonaniu. Musiała tylko wszystkim udowodnić, że nie jest wątłym, bezużytecznym pasożytem. W tym i sobie.
Drgająca końcówka ogona Gęsi zniknęła z pomrukiem w zaroślach. Chryzantemowa Krew podążyła za nią, znikając w gąszczu roślin, których ostre liście drapały nieprzyjemnie skórę kocicy. Z każdym kolejnym krokiem czuła większy niepokój. Lekkie dreszcze przechodziły przez jej całe ciało, a oczy śledziły jasnego wojownika w całkowitej ciszy.
— Poradzisz sobie, jesteś odważna, wierzę w ciebie... — powtarzała w głowie jak mantrę. Pogłębia to tylko jej stres i nie nabierała żadnej pewności siebie.
— Zatrzymaj się, wronia strawo, jeśli chcesz ode mnie cokolwiek usłyszeć — syknął Gęsi Wrzask, nagle się zatrzymując. Chryzantema przystała gwałtownie w miejscu, nie otwierając ani na moment pyska. — Spodziewałem się, że Mroczna Gwiazda nie postanowi cię zwerbować, jednak nie zamierzam pogardzać jego decyzją. Nie czujesz nic szczególnego odnośnie samotników?
— Nie — odmiauknęła cicho. Spodziewała się, że będzie musiała zrobić najgorsze.
— Dobrze. Jeżeli naprawdę chcesz zostać kultystką nie miej dla tych ścierw litości. To, czego od ciebie oczekujemy to przyprowadzenie samotnika przed oblicze lidera. Żywego — rzucił przez zaciśnięte zęby. — Nikogo nie obchodzi w jaki sposób to zrobisz – przekonasz, że czeka go różowo-słodziutkie życie w naszym Klanie albo rzucisz o drzewo i przyniesiesz w szczękach — przewrócił lekceważąco oczami. Chryzantemowa Krew analizowała słowa Gęsi z narastającym niepokojem. Nic dobrego. To wszystko to było nic dobrego. Nie chciała brukać swych pazurów w krwi.
Lecz musiała.
— A co później?
— Przekonasz się — rzucił jej na odchodne point, odsuwając się i odkrywając leśną ścieżkę. Wyglądała na zarośniętą, używaną jeszcze księżyce temu przez koty przed przyjściem Klanów. Ze zwisającymi roślinami przypominała mroczny tunel, na którego końcu mogło się kryć wszystko. — Zaczynamy polowanie, łowco — dodał jeszcze, prychając żartobliwie. Jej łapy drżały. Spojrzenie błękitnych oczu kotki zatapiało się w ciemnej alei. Nie była pewna co znajdzie na swojej drodze.
— Pewnie — szepnęła tylko, zniżając łeb i zanurzając się w zielonej gęstwinie.
***
Wątły zapach dobiegł do jej nozdrzy i momentalnie rozbudził zaspaną kocicę. Uszy Chryzantemowej Krwi skierowały się w stronę woni. Kociej woni. Tak długo wyczekiwany przez nią włóczęga nareszcie pojawił się na jej drodze, gdy już traciła nadzieje. Oblizała pysk, jak gdyby wytropiła zwierzynę w środku pory nagich drzew.
"Nie miej dla tych ścierw litości."
Ciemna, chuda sylwetka mignęła jej przed oczami. Słyszała ciche, zmęczone dyszenie. Śledziła z ukrycia wzrokiem, jak nieznajomy kładzie się z ulgą na ziemi. Układała słowa w głowie, by mieć pewność, że się nie pomyli. Wzięła głęboki wdech i ostrożnie opuściła bezpieczną kryjówkę.
Żółte oczy samotnika momentalnie się rozszerzyły. Podniósł się, jednak nie miał siły, by wstać na wszystkie cztery łapy. Syknął ostrzegawczo, wymuszając groźny wyraz pyska i zjeżył na grzbiecie futro, jednak nadal wyglądał słabo i bezbronnie. Chryzantemowa Krew machnęła ogonem.
— Nie sycz — miauknęła, czując jak jej łapy ponownie zaczynając się trząść. — Jestem p-przyjacielem. — Jej głos się złamał. Jej skronie pulsowały od stresu, jednak wewnątrz siebie czuła spokój.
Samotnik zamarł w bezruchu. Widocznie się wahał, wpatrując niekomfortowo długo obcej w oczy. Ogon włóczęgi bił o ziemię nerwowo. Wkrótce jego strach ustąpił miejsca ciekawości i desperacji.
— K-kim jesteś?
— Wyglądasz na głodnego. — Zignorowała jego pytanie i podeszła bliżej. Kocur chaotycznie próbował się wycofać. — Nie chcę cię skrzywdzić.
Te słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Nie wiedział jaki będzie jego los, gdy stanie przed obliczem kultu. Jego oczy zdradzały wszystko. Wcale jej nie ufał. Wściekłe spojrzenie samotnika złagodniało i posmutniało. Gdy Chryzantemowa Krew patrzyła na jego wyczerpane ciało, które od dawna nie zaznało zwykłego skrawka zwierzyny jej brzuch zaczął sam się skręcać. Błagał ją ostatkami swych sił o pożywienie, nie potrzebował do tego słów. Zacisnęła powieki, nie mogąc dłużej patrzeć na jego niedolę.
— M-mam jedzenie — jąkała się coraz bardziej, jej głos drżał i się urywał, jednak stała na swoim miejscu w bezruchu. — Nie oczekuję nic w zamian. Chcę ci... pomóc.
Bury patrzył na nią jak na wybawczynię. Porzucił wszelkie opory i głosy, które mówiły mu, by jej nie ufać. Doczołgał się do jej łap jak nędzny, wypruty z resztek godności żebrak. Trzęsła się, gdy ten dotknął jej łapy i spojrzał w górę.
— Błagam — jęknął żałośnie. — Błagam...
Cofnęła się o krok. Kocur podniósł łeb w zwątpieniu. Niepokój obezwładniał jej myśli. Nie chciała być dla nikogo wybawczynią, która może uratować od śmierci. Nigdy, a zwłaszcza teraz... Nie mogła tego zrobić. Nie mogła być panią życia i śmierci dla tego wynędzniałego kota!
— Nie, n-nie...
— Proszę, musisz mi pomóc! — przerwał jej płaczliwie, otaczając wokół jej nogi własne łapy. — Zrobię wszystko... zupełnie wszystko...
Miała byś bezlitosna. Miała traktować go gorzej niż błoto. Jej oczy były przerażone. Stała przed pytaniem, przed decyzją. Pytaniem dla własnej moralności. Czy pośle tego nędznego samotnika prosto na śmierć? Czy będzie w stanie spojrzeć sobie po tym w oczy?
Och, Klanie Gwiazdy, tak bardzo cię przepraszam... — pomyślała.
— Chodź za mną — wymamrotała, odwracając od niego wzrok. Nie mogła patrzeć.
— Czekaj! — wysyczał, gdy zaczynała odchodzić. — Nie wstanę... Proszę cię, śliczna pani, zabierz mnie tam... Oddam ci wszystko, co tylko mam...
Chryzantema przełknęła nerwowo ślinę. Musiała się przełamać. Wszyscy jej najbliżsi od dawna byli członkami kultu i nie mieli z tym żadnych problemów. Musiała mieć to we krwi... musiała to tylko w sobie obudzić...
Chwyciła za kark kocura, który majacząc dziękował i oferował jej wszystko po kolei, co tylko powiększało jej wyrzuty sumienia. Szła tak, omijając drzewa, przerzucając samotnika miejscami przez kłody i tworząc na jego ciele zadrapania i rany. Wcale nie reagował. Był zbyt wdzięczny i zmęczony, by powiedzieć cokolwiek. Chryzantemowa Krew westchnęła, widząc już w oddali ich miejsce spotkania.
— Na wieczność będę mieć u pani dług, przysięgam na własne serce... Nigdy żadnej innej kotki nie pokocham i nie będę tak wdzięczny jak pani. Och...
— Przymknij japę. — Zmierzyła go wzrokiem, a samotnik w chwilę całkiem ucichł.
***
tw - nieco brutalne sceny
Czuła bezpodstawny wstyd, gdy wkraczała w kółko kultystów. Przyszła jako ostatnia i jako jedyna w pysku trzymała ofiarę. Obcy zwisał jej z pyska niemal bezwładnie, jak martwy, jednak widocznie wciąż biorąc ciężkie oddechy. Mroczna Gwiazda posłał w jej stronę usatysfakcjonowany uśmiech. Patrzył prosto w jej opalowe oczy. Szybko odwróciła od niego wzrok. Chciała uciec. Wyrzucić włóczęgę na środek i schować się przed resztą świata. Czarny podchodził do niej coraz bliżej, wolno, a samotnik wydawał się być całkiem nieświadomy tego, co go czeka. Mamrotał coś tylko niezrozumiale.
— Dobra robota — wymruczał Mroczna Gwiazda, przyglądając się kocurowi, analizując każdy skrawek jego pokaleczonego, wygłodzonego ciała. Przygryzł wargę, jak gdyby nie mógł już się dłużej pohamować. Jakby pragnął już zasmakować krwi. Puściła burego, który spadł boleśnie na ziemię z jękiem.
— Dziękuję... — wycharczał jeszcze, nim otworzył oczy i przeraził się, widząc obce twarze. — Co się stało?!
Wzorem innych utworzyła krąg, w którego środku pozostawiła samotnika i lidera. Bury zerwał się ostatkiem sił na drżące, gliniane nogi. Posłał w stronę Chryzantemy zszokowane spojrzenie, lecz kocica odwróciła łeb. Prędko odgłosy walki jednak zmusiły ją i jej ciekawość, by spojrzeć.
Kocury krążyły wokół siebie, czekając na moment, by tylko się na siebie rzucić. Bury kulał i syczał przerażony. Omen za to zachowywał chłodny, stoicki spokój. Uśmiechał się chytrze, patrząc na niedolę i wątłą nadzieję przeciwnika, który nie miał żadnych szans. Słyszała w głowie jego śmiech, prawdziwego cynicznego wroga ludu.
Nie mogła przestać patrzeć, jak Mroczna Gwiazda rozrywał bok kocura pazurami, cios po ciosie. Pochłaniała ten widok, całkiem osłupiała. Nie potrafiła ruszyć pazurem, a jej wszystkie myśli nagle zastygły. Mroczna Gwiazda z dziecinną łatwością powalił samotnika, który tylko ciężko dysząc próbował flegmatycznie go od siebie odepchnąć – bez skutku. Omen odchodzącą od boku skórę pojął w zęby. Oderwał jej płat wraz z żałosnym krzykiem, który odegnał wrony i kruki siedzące uprzednio na gałęziach. Samotnik wrzeszczał z bólu, a jego krew sączyła się po brzuchu i ziemi. Omen puścił go, bawiąc się nim jak gryzoniem. Ostatkami sił dopełzł do Chryzantemowej Krwi z błagalnym wzrokiem.
— Pani, pomóż! — wyskomlał, a Chryzantema jedynie bez skrupułów kopnęła go w stronę ojca, który zatopił w jego szyi zęby. Piszczał w agonii, nie mając siły by się poruszyć. Wkrótce było już... po wszystkim. Mroczna Gwiazda oblizał pysk, a Chryzantemowa Krew czuła, jak treść jej żołądka posuwa się do jej gardła, a pisk jej własnego pulsu zaraz rozsadzi jej głowę. Mroczna Gwiazda, skąpany we krwi patrzył prosto na nią. Szara brała chaotyczne oddechy. Jej źrenice wirowały wszędzie wokół, nie mogąc się skupić w zamęcie jej myśli i emocji na jednym obrazie.
— Wystąp, Chryzantemowa Krwi — powiedział donośnie przywódca, stojąc zaraz obok zabitego. Kocica w końcu wyszła z osłupienia i postawiła krok przed sobą, by podejść zaraz przed Mroczną Gwiazdę. — Ja, Mroczna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka i lider kultu Mrocznej Puszczy, naznaczam cię w imię naszych przodków. Czy jesteś gotowy przyjąć na siebie nasze znamię jako dowód inicjacji?
Oczy Chryzantemowej Krwi lśniły. Błyszczały się w świetle księżyca tak, jakby patrzyły na największy skarb, jaki tylko mogła sobie wymarzyć.
— Tak — odpowiedziała, wpatrując się w kocura jak w zaczarowane zwierciadło.
— Zatem otrzymasz ode mnie znak, który pozostanie z tobą aż do śmierci i zawsze będzie przypominał ci o przynależności do kultu — przymrużył oczy, patrząc na stojącą twardo córkę. Nie miała czasu, by zastanowić się nad tym jakie otrzyma znamię. Zęby czarnego rozstrzępiły w uderzenie serca jej ucho, a Chryzantema zadrżała w szoku. Jucha spłynęła po jej skroni wyraźną strugą. — Tej nocy, zgodnie z wolą Mrocznej Puszczy, przyjmujemy cię oficjalnie jako pełnoprawnego członka naszej grupy. Wierzymy, że będziesz wiernie służyć naszym przodkom i działać na rzecz kultu, abyśmy nigdy nie upadli.
Kocica przytaknęła mu wolno, wyglądając, jakby nie była obecna. Omen zanurzył w mięśniach na rozdartym boku zdechłego łapę i wyciągnął ją zbrukaną w czerwieni. Odcisnął na czole Chryzantemy ślad.
— Chryzantemowa Krew!
— Chryzantemowa Krew!
— Chryzantemowa Krew!
Mimowolnie uśmiechnęła się, kręcąc głową w niedowierzaniu. Po raz pierwszy ktoś szczerze skandował jej imię. Byli z niej dumni! Naprawdę dumni!
Łzy szczęścia naleciały jej do oczu, gdy odwracała się w stronę bliskich. Zerknęła tylko ukradkiem na samotnika, z którego już całkiem uleciało życie. Pobiła ogonem ziemię jak biczem, wpatrując się w martwe ciało bez szczególnych emocji.
Znaczył już dla niej tyle, co życie zwierzyny.
<Mroczna Gwiazdo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz