BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

10 września 2022

Od Lukrecji

Jeszcze w Porze Nagich Drzew

Pora Nagich Drzew była okropna. Kremowy arlekin błądził właśnie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłby upolować. Węszył i się rozglądał, ale to było na nic. Nie mógł znaleźć niczego. Najwidoczniej myszy nie lubiły spacerować po śniegu. Młody kocur sapnął z niezadowolenia i trzepnął ogonem. Znowu wróci do obozu z niczym. Słysząc czyjeś kroki, nadstawił uszu.
— Wszędzie cię szukałem! — oznajmił przeciągle nadchodzący Wiatr.
— Tak? — spytał zdziwiony. — Co się stało, że mnie szukałeś?
Był zaskoczony. Chciał z nim potrenować?
— Szukałem cię w prawie całym obozie. Nawet u Plusk. Mam ci coś ciekawego do powiedzenia, Wietrzyku — miauknął bury, który za chwilę znalazł się przy jego boku.
Wietrzyk? Czemu go tak nazwał? Przecież miał na imię Lukrecja, a jego imieniem było Wiatr. Dziwne.
— Wietrzyk? Nazywam się Lukrecja — poprawił go, przekręcając łeb.
— Jak miło, że słuchasz, co do ciebie mówię — zamruczał. — To był akurat zabieg celowy. Dobrze usłyszałeś. A Wietrzyku dlatego, że bardzo przypominasz mi siebie.
Czy Wiatr powiedział właśnie, że on przypomina mu siebie? To brzmiało świetnie! Od pewnego czasu pragnął być taki jak on — silny i niczego się niebojący. Nie mógł uwierzyć, że mentor porównał go do siebie samego.
— Chodź za mną — miauknął wojownik, wskazując mu ogonem kierunek.
Kocury ruszyły do przodu, a śnieg pod ich łapami głośno zaskrzypiał. Chłodny wicher przeczesał gęste futro młodego kocura. Mentor przyprowadził swojego ucznia do sporej, zamarźniętej kałuży. Oboje usiedli obok niej i owinęli swoje ogony wokół łap.
— Pokażę ci coś — odparł Wiatr, po czym wysunął łapę w kierunku kałuży.
Wysunął szpony i uderzył nimi w lód. Szklana pokrywa za moment rozkruszyła się na kilka ostrych kawałeczków, które za chwilę oblała woda.
— Widzisz swoje odbicie? — zapytał, wbijając wzrok w wodę. — Jesteśmy do siebie podobni. Nawet jeśli nie jesteś bury.
To akurat niestety nie było prawdą. Pod żadnym względem nie byli do siebie podobni z wyglądu. Zupełnie inne kolory, wszystko było różne.
— Ale ja nie mam połowy jednego ucha i jestem biały w kremowe łaty — odpowiedział i położył po sobie uszy.
— Wygląd to nie wszystko, wystarczy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni z charakteru. Poza tym mamy podobny pysk i ten sam kolor oczu, ja widzę podobieństwo — przyznał jego mentor, wzór do naśladowania.
— J-ja wyglądam jak Bez — sapnął, a jego głos się załamał.
Nie chciał wyglądać jak Bez. Nie chciał być taki jak on. Nie cierpiał jego słabości. Był skończonym głupkiem. 
— Jak Bez? — zdziwił się bury. — Ja nie widzę w tobie Bza. Widzę w tobie mnie. Nie masz z nim nic wspólnego, synu.
Synu? 
Czy on się przesłyszał?
Wiatr nazwał go właśnie swoim synem? Przecież oboje widzieli, jaka jest prawda. Był dzieckiem tego białego mysiego bobka. To, że mentor próbował go pocieszyć było miłe, ale nie pomagało. Nie był jego synem, a świadomość, że jego ojcem był Bez, była okropna.
— M-miło, że próbujesz mnie pocieszyć, ale i tak to nic nie zmieni — kremowy westchnął i przymknął oczy.
— Czego nie zmieni? Ja mówię poważnie. Przyszedł czas, byś w końcu dowiedział się prawdy, Lukrecjo. Nie jesteś już głupim kociakiem, który nie zrozumie moich słów. Jesteś mądry.
Nie rozumiał go. Jakiej prawdy? O czym on mówił? Zgadzał się z nim, nie był już kociakiem, ale nie był wystarczająco mądry, by zrozumieć, co mówi.
— Jesteś moim synem i nic tego nie zmieni. To, że Plusk mówi, iż jest nim Bez, nie ma znaczenia. Nie mówi ci prawdy. Nie traktuje cię poważnie. Musisz się z tym pogodzić. Masz szczęście, że masz mnie. Ja powiem ci, co tylko chcesz. Wiem więcej, niż ci się wydaję. Jestem z tobą szczery, Lukrecjo — wyjaśnił kocur, wpatrując się w swojego ucznia. — Obiecasz mi, że to, co ci teraz powiem, nigdy nie wyjdzie na jaw? Będziemy wiedzieć o tym tylko my. Nikt więcej. Zgoda? 
Pokiwał głową, niezwykle zaciekawiony słowami swojego mentora. Przełknął ślinę, szykując się na to, co powie.
— Bez to potwór. Psychopata — warknął cicho, wbijając pazury w podłoże.
Arlekin nadstawił uszy, a jego serce zaczęło bić szybciej. Nie mógł w to uwierzyć. Ukochany Plusk był potworem? Zawsze wiedział, że jest wronią strawą pozbawioną mózgu, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Z dnia na dzień nie cierpiał go coraz bardziej.
— Kiedyś byłem zakochany w twojej matce. Świetnie nam się układało. Czuliśmy do siebie to samo. Było dobrze, dopóki Bez nie zaczął wtrącać się w naszą relację — syknął przez zęby bury. — Uczepił się Plusk, ma na jej punkcie obsesję. Kiedy po spacerze z nią wybrałem się na krótkie polowanie, rzucił się na mnie. Wcześniej wydawał mi się tylko nic nieznaczącym głuchym kocurem, ale wtedy wszystko się zmieniło. On nie jest głuchy. To tylko przykrywka. Na co dzień udaje głupiego i niewinnego kocura. Jeśli jest zdenerwowany, pokaże swoje prawdziwe oblicze.
Był w szoku. Nie mógł w to uwierzyć. Z każdym słowem Wiatru, nie cierpiał go coraz bardziej. Idiota. Przegryw. Świr. Nie zasługiwał na bycie w Owocowym Lesie. Nie zasługiwał na bycie gdziekolwiek.
Zjeżył się i zacisnął zęby. Uderzył ogonem w podłoże, a zaraz potem wysunął pazury.
— Nie cierpię tego gnoja — syknął Lukrecja. — Zawsze wiedziałem, że jest z nim coś nie tak. Powinni go wygnać.
— Mimo że wiesz, jak silnym kotem jestem, boję się go. Bardzo mocno mnie skrzywdził. Plusk boi się go jeszcze mocniej. Zastraszył ją tak, że nie jest w stanie się do mnie odezwać — westchnął, podnosząc prawą, przednią łapę. — Widzisz tę bliznę? To jego dzieło. Chciał wyrwać mi pazury.
Chęć wydrapania mu oczu wzrastała. Jak śmiał? Nienawidził go. Nie zasługiwał na nic dobrego.
— Obiecaj mi, że to będzie nasz sekret. Nie mów tego nikomu. To nie skończy się dobrze dla nikogo z nas. Rozumiemy się? 
— Tak — skinął łbem. — Obiecuje, tato.
Kremowy wstał i otarł się głową o jego łapy. Wiatr był jedynym kotem, któremu mógł ufać. Nie mógł pojąć, jak wcześniej mógł go nie lubić.
— Chodź, przejdziemy się, niech emocje opadną — zaproponował zielonooki wojownik.

***

Dwa wschody słońca przed zgromadzeniem

Mimo iż śnieg stopniał, o zwierzynę wciąż było trudno. Wrócił do obozu z kolejnego nieudanego polowania. Kocur usiadł wygodnie przed legowiskiem uczniów i przymknął oczy. Dobrze było odpocząć po czymś takim. Nabiegał się bez sensu, nie znalazł zupełnie niczego. No, może z wyjątkiem obrzydliwych dżdżownic, których w życiu by nie tknął. Kiedy otworzył oczy, spostrzegł sporego burego kociaka wymykającego się ze żłobka. Pamiętał, jak jeszcze niedawno sam tam siedział. Czas pędził. Ku jego zdziwieniu, kocię szło właśnie do niego. Był ciekawy, jakie było. Zgadywał jednak, że głupie i bezmyślne. Większość młodych kotów taka była.
— Cześć śmierdzielu — zachichotał nadchodzący kociak.
I wcale się nie mylił. Tego jeszcze brakowało. Gówniarz wyzywający go od śmierdzieli.
— Czego chcesz? — syknął chłodno, wrogo na niego patrząc.
Bura usiadła pod jego łapami i uśmiechnęła się szeroko.
— Jestem Sadzawka! — zawołała głośno. — Najmądrzejszy i najlepszy kociak w Owocowym Lesie. Dziwie się, że jeszcze mnie nie znasz!
— Mhm — mruknął, wywracając oczami. — Oj, jakie trafne imię. Jesteś jednością z tą kałużą, w której siedzisz.
Niebieskooka zaśmiała się cicho i położyła w wodzie. Co za idiotyczne, paskudne stworzenie. Fuj.
— No, już, wracaj do żłobka i przestań się popisywać — warknął przez zęby.
— Bo co mi zrobisz? — zakpiła, chluszcząc wodą na około. — No dalej! Pokaż, co potrafisz, straszny wojowniku!
Głupi dzieciak. Takie coś powinno było siedzieć w żłobku, trzymane przez rodziców szponami. Zdenerwowany arlekin wysunął lekko pazury i jednym ruchem złapał kotkę zębami za kark. Podniósł ją, mimo przeciwnych temu syknięć i zaczął iść w kierunku żłobka. Gdy dotarł na miejsce, w jego oczu rzuciła się odpoczywająca w środku biała kotka i drugie, czarne kocię. Jej matka i rodzeństwo.
Kremowy postawił wierzgającą się młodą kotkę na progu.
— Na przyszły raz pilnuj swojego dziecka — mruknął gniewnie.
Opuścił żłobek, nie słuchając nawet odpowiedzi karmicielki. Wrócił pod uczniowskie legowisko i za moment usiadł wygodnie, podkurczając łapy. Ziewnął i oblizał swój nos.
— Cześć Lukrecjo — z głębi obozowiska wydał się głos Wiatru.
Kocur od razu wstał i zamachał przyjaźnie ogonem.
— Witaj — odpowiedział, podchodząc do niego.
Cieszył się, że go widział. Był najlepszym kotem, jakiego znał. Tylko jemu mógł ufać. 
— Pójdziemy na krótki trening, co ty na to? — zaproponował bury.
— Dobrze — pokiwał łbem w odpowiedzi i oboje ruszyli w kierunku wyjścia z obozu.
Przyjemny, lekki wiatr musnął jego futro. Mokra trawa pod ich łapami skrzypiała, jakby była niezadowolona z faktu deptania po niej. Niebo natomiast zakrywały duże, szare chmury. Arlekin spostrzegł to samo drzewo, na którym miał "randkę" z Nikim. Z jednej strony kojarzyło mu się to z męczeniem go, więc zabawnie, ale z drugiej okropnie. To właśnie tutaj stracił połowę swojego ucha. Westchnął i przekierował spojrzenie na swojego mentora.
— Co będziemy robić? — zapytał cicho.
— Wspinać się na drzewo. Zdaje mi się, że już to umiesz, ale możemy jeszcze trochę poćwiczyć — miauknął, uśmiechając się.
Pokiwał głową. Aż do dotarcia pod znajome, łysawe drzewo, nie odzywał się więcej. 
— Chodź — zachęcił go wojownik.
Wiatr dwoma susami znalazł się na pierwszej, większej gałęzi. Zaśmiał się cicho i wskoczył na drugą.
— Na co czekasz? Nie bój się. Z tego co wiem, już się na nie wspinałeś z tym czarnym arlekinem, do którego tak się kleisz — zachichotał.
Uczucie słabości było okropne, ale teraz bał się wspinać. Wystarczy jeden, głupi przypadkowy ruch i straci kolejne ucho. Wysunął pazury i wbił je w ziemię. Nie chciał przyznawać się do lęku. Nie chciał być słaby. 
Niepewnie ruszył przodu i niepewnie przysunął łapy do kory drzewa. Wbił w nią szpony i podciągnął się do góry. Zrobił tak jeszcze raz i wspiął się na pierwszą gałąź.
— Świetnie, teraz przyjdź do mnie — pochwalił go bury.
Przełknął ślinę i zrobił to, co kazał mu kocur. Kiedy już znalazł się czterema łapami na gałęzi, sapnął i spojrzał mu w jego zielone oczy.
— Całkiem nieźle, ale musimy popracować nad tempem wspinania się. Na razie usiądźmy i porozmawiajmy. 
Usiadł, trzymając się pazurami. Bardzo bał się spadnięcia i utraty kolejnego ucha. Nie mógł patrzeć w dół. Miał świadomość, że nie była to ogromną wysokość, ale wciąż miał obawy. Nie lubił wysokości.
— Jak czujesz się z tym, co stało się na wojnie, synu? — zaczął i zamachał ogonem.
— N-na samym początku zaatakowała mnie jakąś szylkretka, przybiła mnie do ziemi i drapała. Nie mogłem jej z siebie strącić, była zbyt ciężka. Ale Fretka mnie uratowała. Rzuciła się na nią, a mi udało się uciec. Potem gryzłem się z takim srebrnym kocurem, zrobiłem mu ranę na poliku i szyi. Miałeś rację, tato, później już dobrze mi się walczyło.
— Miło mi to słyszeć — zamruczał. — Uważam, że jak na swój wiek jesteś bardzo silny. Dobrze radzisz sobie nawet z dorosłymi wojownikami. A co sądzisz o obecnej liderce i jej decyzjach?
— Nie przepadam za nią — odparł zgodnie z prawdą. — Nie chciała iść na wojnę, jest słaba i bojaźliwa. Lider powinien sam pierwszy pchać się do walki, a nie się chować. Ona całe dnie siedzi w legowisku i nie robi zupełnie nic.
— Mamy to samo zdanie — oznajmił z lekkim uśmiechem. — Przywódca powinien być dobrze wytrenowany, mocny i twardy kot. Z zapałem, chęcią i odwagą, a nie coś takiego, racja?
— Tak — przyznał. — Myślę, że był byś dobrym liderem, tato.
— Też tak sądzę — miauknął wojownik. — Kto wie, może kiedyś moje marzenie się spełni? A może mi w tym pomożesz? Właściwie, porozmawiajmy o tym później. Teraz czas na dalszą część treningu, Lukrecjo.
Bury wspiął się na kolejną gałąź i zachęcił do tego swojego ucznia, który z każdą gałęzią wyżej stawał się coraz bardziej niepewny.

***

Przed zgromadzeniem

Owocowy Las wybierał się na zgromadzenie. I do tego został wybrany do pójścia na nie. Wspaniale. Znowu miał się lać z kotami z Klanu Nocy? Średnio to widział. Żałował mocno, że nie wybrano Wiatru. Zanudzi się tam na śmierć. Będzie się tulić z Miodunką, czy może całować z Nikim? Żałosne. Głupie.
Kiedy koty już się rozeszły, miał zamiar pójść do uczniowskiego legowiska trochę odpocząć, ale zrezygnował, słysząc miauknięcie Wiatru.
— Co się stało? — spytał, gdyż nie zrozumiał, co powiedział kocur i przekręcił łeb.
Kocur machnął ogonem i westchnął. Popatrzyli sobie w oczy.
— Przejdziemy się. Chce ci o czymś powiedzieć — mruknął, odwracając się w kierunku wyjścia z obozu.
Zaczął iść za swoim mentorem, zaciekawiony tym, co chce mu przekazać. Może chciał zdradzić mu więcej informacji o tych paskudnych rybojadach? Wiatr wiedział wszystko i nigdy się nie mylił. Chciał być tak mądry i silny jak on.
Na niebie widniała masa ciemnych i groźnie wyglądających chmur. Miało padać? Miał taką nadzieję. Bardzo lubił, kiedy padało. Zupełnie nie przeszkadzało mu mokre futro. Jedyne, czego nie lubił, to masa dżdżownic i ślimaków, które kochają mokrą ziemię. Ble.
— Porozmawiamy tu — odparł Wiatr, siadając obok sporego krzaka. Bury wbił wzrok w niebo i westchnął.
Podszedł do kocura i zgodnie z prośbą, usiadł obok niego. Nie wiedział, o czym chciał mówić, więc siedział cicho i spojrzał w jego pysk. Był zmartwiony? Zdenerwowany? Nie był w stanie stwierdzić. Wyglądał dziwnie. Objął "ojca" swoim ogonem, czekając na jakąkolwiek reakcje. Bury odsunął się i wbił pazury w ziemię.
— Mam do ciebie bardzo ważną sprawę — oznajmił, mierząc go groźnym spojrzeniem. — Odeszliśmy tak daleko od obozowiska, by nikt nas nie podsłuchał. Nikt więcej ma o tym nie wiedzieć. Nikt oprócz nas.
— W porządku — miauknął luźno Lukrecja, nieświadomy powagi sytuacji.
Źrenice burego wojownika się zwężyły.
— W tej sytuacji wymagam od ciebie powagi. To nie żarty — syknął, odsłaniając kły.
A co on taki nerwowy? Ktoś mu wrzucił pchły do legowiska? Kusiło go o to spytać, ale w porę ugryzł się w język. Jedyne co zrobił, to skinięcie głową.
— Jak zapewne wiesz, Owocowy Las idzie nad zgromadzenie. Niestety, nie zostałem wybrany, by na nie iść. Ty natomiast idziesz. Nie rób niczego głupiego, nie rozmawiaj z innymi kotami i nie rzucaj się w oczy. Wrócisz z niego wcześniej. Dyskretnie wymkniesz się z tłumu i opuścisz zgromadzenie. Nikt nie może cię zauważyć. Jeśli zauważy, wszystko zepsujesz — warknął chłodno.
Co miał zepsuć? O czym on w ogóle mówił? Przekręcił łeb, dziwiąc się.
— Dobrze, ale nie rozumiem, co rzekomo miałbym zepsuć — spytał i machnął ogonem.
— Zmianę u władzy — odpowiedział, ponownie unosząc łeb. — Dziś zginie Brzoskwinia.
Co?
O czym on do cholery mówił? Skąd o tym wiedział? Aż sierść się mu zjeżyła. Wiedział, że Wiatr wie dużo, ale nie miał pojęcia, że przewidywał przyszłość. To było straszne.
— Jeśli dzisiaj nic z tym nie zrobimy, Owocowy Las upadnie. Widzisz, jaki problem mamy z pożywieniem. Ta pseudo-liderka nie umie rządzić. Długo tak nie pociągniemy. Dziś mamy okazję na zrobienie z tym czegoś. Brzoskwinia zginie z twoich łap, Lukrecjo — uświadomił mu, uśmiechając się lekko.
Co kurwa?
Miał zabić liderkę? On był normalny?
Zacisnął zęby i cofnął się do tyłu. Pokiwał przecząco głową, nie dowierzając. Miał stać się... Mordercą? Tak jak Bez i Plusk? Nie chciał mieć wyrwanych wąsów. Nie chciał jej zabijać. To było straszne. Był tylko głupim dzieciakiem. Ta kotka była słaba i bezmyślna, ale była dorosłą wojowniczką. A on wciąż był uczniem. Nie da rady.
— To co? Rozumiemy się? — zawarczał jego mentor.
Skulił się i spojrzał mu w oczy.
— A-ale czemu musimy to zrobić? Ja jestem jeszcze uczniem, nie pokonam jej, nie jestem wystarczająco silny, tato... Ja nie dam rady — wyszlochał, nerwowo trzepiąc ogonem.
Sierść burego się zjeżyła.
— Ach tak, poświęciłem cały mój czas na trenowanie ciebie, a ty tak mi się odpłacasz? Ranisz mnie. A tak bardzo się starałem. Chciałem, byś był szczęśliwy. Chciałem dla ciebie dobrze. A ty mówisz mi, że to nie jest wystarczające? Bolą mnie twoje słowa — westchnął smutno, odwracając się.
Nie chciał go zranić. To nie miało tak zabrzmieć. Zwiesił po sobie uszy.
— Owocowy Las upadnie. Drugiej takiej okazji nie będzie. Nie masz wyjścia. Jeśli tego nie zrobisz, oboje skończymy marnie. Jeszcze gorzej niż Plusk. A tego nie chcesz, prawda? — kontynuował kocur.
Nie chciał jej mordować, ale nie chciał kończyć bez wąsów i szacunku. Zacisnął zęby i wbił szpony w mokre podłoże. Rozglądał się nerwowo, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Ale... To było konieczne. Musiał to zrobić. Nie chciał upadku Owocowego Lasu. 
— Robisz to. Tak jak powiedziałem, bez wykręcania się. Rozumiesz? — rozkazał wojownik.
— A jak zginę? — podzielił się z nim swoimi obawami. 
— Nie zginiesz. Zginie ona, nie ty — mruknął. — Ona nie jest dobrze wyszkolona. Umiesz więcej. A teraz wracajmy do obozu, skoro wszystko jest jasne. Bo jest, racja?
— Tak — odparł niepewnie.
— Wspaniale — miauknął, wstając.
Przełknął ślinę i zaczął kierować się w stronę obozu, idąc tuż za swoim "ojcem". Bał się. Wątpił w swoje umiejętności, ale nie chciał ranić Wiatru. Strzepnął ogonem, walcząc ze swoimi emocjami.

***

Tłum kotów. Obce zapachy. Dziwne rozmowy. Nigdy wcześniej nie widział tyle kotów na raz. Był bardzo spięty. Myślał tylko o misji Wiatru. Nie odzywał się do zupełnie nikogo. Nie chciał niczego zepsuć. Nie zamierzał skończyć jak Plusk, a do tego jeszcze wrobić w to swojego mentora. Nie wiedział, kiedy miał się wymknąć. Wydawało mu się to nierealne. Tych kotów była masa. To było niemożliwe. Ktoś go zauważy i już wszystko zepsuje. Był zestresowany. Nie mógł sobie z tym poradzić. Bał się, że zawiedzie ojca. 
Sapnął głośno i rozejrzał się po polanie. Bezcelowo popatrzył na koty z innych, obcych klanów, jakby próbował się tym uspokoić. To jednak nic nie dawało. Jeszcze mocniej się denerwował. Nie wiedział, który moment na ucieczkę będzie odpowiedni.

***

Jak już uciekł ze zgromadzenia

Siedział tam już trochę czasu, a koty zdawały się być zajęte. Czy był to dobry moment na ucieczkę? Wolał to zrobić teraz, niż później mieć problem. Westchnął najciszej jak potrafił, klnąc w myślach na kolor swojej sierści. Będzie rzucał się w oczy. Dlaczego nie mógł urodzić się czarny albo bury?
Skulony, niemal przylegając do podłoża zaczął pełznąć, powoli oddalając się od tłumu. Szybko natrafił na mieszany zapach różny kotów, które tędy szły. Wkrótce poczuł też Owocniaki i odetchnął z ulgą. Trafi do domu.
Mokra trawa moczyła mu łapy i futro na brzuchu. Kończyny bolały go od chodzenia w taki sposób. Do tego, z trudem powstrzymywał się od wymiotów z obrzydzenia, kiedy natrafiał na ślimaki bez skorupy i dżdżownice. Starał się nie zwracać na nie uwagi, w końcu nie był już głupim kociakiem, piszczącym na widok robala. Czas było stać się... No właśnie, kim? Mordercą? Potworem? Bezdusznym tyranem? Nie chciał tego. Z jednej strony wolał zostać tym nieświadomym zła kocięciem i bawić się mchem w żłobku. Ale nic nie trwa wiecznie. Niestety.
Z daleka widział już zarys ich obozu. Był coraz bliżej. Jego myśli gryzły siebie nawzajem. Był tym coraz bardziej zmęczony. Nie chciał tego robić, a musiał. Nie zamierzał skończyć bez wąsów i szacunku, czy jeszcze gorzej.
Wyprostował się już nieco, próbując wypatrzeć, czy jakieś koty są w tej chwili w obozie. Błagał, by żadnego tam nie było. Przyśpieszył tempo kroku, lecz wciąż starał się iść cicho i niezauważalnie. Cieszył się, że była tutaj gęsta trawa. Szanse na spostrzeżenie jego były mniejsze.
Kocur był już bardzo niedaleko. Widział obóz dobrze. Przed nim siedział Wiatr. Widać, że mu zależało. Nie zapomniał o tym. Zapewne pilnował, czy dotrze na czas.
— J-już jestem — powiadomił go, wychylając się z trawy.
Bury wojownik podszedł do niego i uśmiechnął się lekko.
— Mam nadzieję, że zrobiłeś, co ci kazałem, prawda? — zapytał, podchodząc do niego jeszcze bliżej.
Kiwnął łbem.
— T-tak, z nikim nie r-rozmawiałem, nie rzucałem się w oczy — zapewnił, oblizując się ze stresu.
— Wspaniale, synu — szepnął Wiatr. — Wiesz, co teraz masz zrobić, racja?
Zamachał ogonem i zwiesił po sobie uszy.
— Nie wiesz? — rzucił zielonooki wojownik, zanim zdążył otworzyć pysk. — Musisz zwabić Brzoskwinię gdzieś w nasze tereny. Okolice drzewa, na którym ćwiczyliśmy. Będę się chować w krzakach. Nakłam jej, zwróć jej uwagę, dyskretnie zmuś ją, by za tobą poszła — dodał, odchodząc.
I miał zamiar go tak zostawić? Schować się w krzaki i oglądać krwawe sceny jak jakieś śmieszne widowisko? Wyszczerzył się gniewnie i wszedł do obozu. Udał się pod legowisko liderki. Przełknął ślinę.
Teraz albo nigdy.
Wnętrze kłody pod jego łapami zaskrzypiało. Podszedł do śpiącej szylkretki i popchnął ją nosem.
— B-Brzoskwinio? — miauknął jej do ucha. — Brzoskwinio...
Kotka sennie podniosła łeb i zamrugała oczami. Nie mógł patrzeć w te zielone ślipia. Takie nieświadome.
—  Brzoskwinio? — szepnął jej nad uchem. — B-bo... ja...
— Huh? — podskoczyła, mrugając. — C-co się dzieje?
Miał już plan. Nie wiedział jednak, czy mu się uda. Bardzo się bał. Był wręcz przerażony.
— T-tam był jakiś samotnik. P-proszę, ch-chodź tam ze mną, b-boje się — zapiszczał sztucznie, starając się zgrywać głupka.
— C-co?! — zaskoczona wstała z legowiska. — Dobrze, p-pokaż gdzie go widziałeś. Jeśli to jakiś kot z klanów...
Kotka przeciągnęła się szybko, a potem ziewnęła. Nie mógł na nią patrzeć. Nie mógł zwlekać. Chciał już to zakończyć. Nie chciał być dłużej zmęczony i przygniatany przez stres i obawy.
— J-j-ja nie wiem! Chodź, b-błagam cię! — skomlał, wychodząc z jej legowiska.
Ostry wiatr dmuchnął mu w pysk. Otrzepał się z kurzu i czekając, aż szylkretowa w końcu wygrzebie się z legowiska, pognał do przodu.
Słyszał, że za nim szła. Jak dobrze, że udało mu się ją zwabić. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby wysłała tam jakiś wojowników, albo powiedziała, że sprawdzi to rano. Pośpieszył ją, udając panikę. Sam przyśpieszył kroku, skupiając wzrok na drzewie, do którego zmierzali. Miał nadzieję, że ojciec go nie okłamał i na prawdę tam siedzi. Serce waliło mu jak oszalałe.
— B-był o tam! — miauknął, wskazując jej pazurem kierunek. — Obok tego drzewa!
Czy ona mogła iść szybciej? Miał dosyć tego napięcia. Chciał już to zakończyć.
Zielonooka skinęła głową i jak kremowy chciał, przyśpieszyła. Byli już coraz bliżej. Bliżej jej śmierci. Tak bardzo bał się to zrobić. Nie wiedział, jak mu to pójdzie. Dreszcz przeszedł przez jego ciało. Jeszcze tylko kilka kroków.
— B-był gdzieś tutaj, próbuje z-złapać zapach — szlochał, klnąc w myślach. Gdzie jest Wiatr? Cholera jasna. Miał wyskoczyć z jakiś krzaków, a go nie ma. Nie da rady.
Kotka rozejrzała się i pokiwała przecząco głową.
— N-nic tu nie ma, chyba ci się m-musiało przyśnić — mruknęła.
Tupnął, a jego sierść się zjeżyła.
— Nie przyśniło! Był tu, ale uciekł! — przekonywał, drąc się w myślach na wszystko dookoła.
Niebieska westchnęła i odwróciła się.
— No ale go tu nie ma, mały — powiedziała zirytowana. — Wracajmy już.
Tylko nie to. Nie mogła teraz sobie pójść. Nie pozwoli na to!
Już chciał otworzyć pysk, kiedy do jego uszu dobiegł trzask.
Wiatr.
Kocur wyskoczył z krzaków z wysuniętymi pazurami. Skoczył na nią, przewracając ją sycząc.
— Co?!  — wrzasnęła, próbując odepchnąć od siebie burego. — C-co wy robicie?!
Oboje nic nie odpowiedzieli. Kremowy wpatrywał się w to, co robił jego mentor z szokiem i przerażeniem. Zielonooki przygwoździł ją do podłoża i opluł jej pysk. Przejechał swoimi pazurami po szyi kotki. Szylkretowa charczała coś niezrozumiale, wpatrując się w oczy Wiatru.
— Teraz twoja kolej, synu — miauknął kocur, trzymając wierzgającą się kotkę pazurami.
Przełknął ślinę i wysunął pazury. Skoro Wiatr go nie zawiódł, on nie może zawieść Wiatru. Obnażył kły i podszedł do szylkretowej. Nie spodziewał się takiego ruchu z jej strony. Leżąc złapała go pazurami za poliki i pociągnęła w dół. Gwałtownie uniósł łeb, wyszarpując się z jej uścisku. Wyszczerzył się gniewnie i zamachnął się pazurami na twarz kotki, która zdążyła podnieść się z ziemi. Odsunął się, zszokowany własną siłą. Przez jej pysk przebiegała teraz okropna, długa szrama. Wyglądała jak Bez.
Korzystając z szoku zielonookiej, rzucił się na nią, łapiąc kłami jej szyję. Koty przeturlały się kawałek dalej, wyrywając sobie kłaki. Nawzajem pokopali się w swoje brzuchy, drapiąc i siniacząc. Zielonooka rzuciła się z zębami na jego nos, ale w porę odsunął łeb. Z tego wszystkiego, skóra kotki wyślizgnęła się mu z zębów. Ponownie wgryzł się w szyję niebieskiej, ignorując jej próby ataku, przypominając sobie wskazówki Wiatru. Syczała coś, ale nie mógł jej zrozumieć. Ranił pazurami klatkę piersiową kotki, wkrótce brudząc ją na czerwono. Wiatr mu nie pomagał. Dawał radę... Sam?
Nie przestawał gryźć szyi kotki, aż poczuł na języku ten specyficzny, ale znajomy metaliczny posmak. Puścił szylkretową, a jej ciało opadło bezwładnie na ziemię. Sapał zmęczony, a z jego pyska ciekła krew. Dał radę. Sam.
Zrobił to. Był silny.
— Brawo, synu — miauknął Wiatr, podchodząc do niego. — Udało ci się samemu. A tak wątpiłeś w mój trening. A teraz, pośpieszmy się. Musimy się umyć w rzece i wrzucić ją do niej.
Kiwnął głową, wciąż dysząc. Ruszył do przodu i podbiegł do rzeki. Przeglądnął się w niej. Wyglądał... Strasznie. Jego pysk był cały czerwony. Był mordercą.
Włożył brudną łapę w wodę, z radością patrząc, jak krew się zmywa. Za chwilę włożył do niej drugą, a potem wszedł cały. Zamoczył pysk w chłodnej wodzie, drżąc z szoku i zimna.
— Wydaje mi się, że już jesteś czysty — stwierdził bury wojownik, kładąc poturbowane ciało szylkretki przy brzegu. — Możesz wyjść z wody. Teraz ja i za chwilę ją wrzucamy.
Kremowy posłusznie wyszedł, a następnie się otrzepał. Jego mentor jednym susem znalazł się w rzece i pośpiesznie wymył futro z brudu. Wciągnął kotkę do wody, łapiąc jej łapę zębami.
— Gotowe — oznajmił, wyskakując i otrzepując się jednocześnie. — Możemy wracać. To początek czegoś nowego, Lukrecjo. Owocowy Las stanie się teraz zupełnie innym miejscem. Koniec z słabością i masowymi morderstwami. Czas, żeby władzą zajął się ktoś, kto się do tego nadaje.

[przyznano 35%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz