Jeszcze w Porze Nagich Drzew
Pora Nagich Drzew była okropna. Kremowy arlekin błądził właśnie w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłby upolować. Węszył i się rozglądał, ale to było na nic. Nie mógł znaleźć niczego. Najwidoczniej myszy nie lubiły spacerować po śniegu. Młody kocur sapnął z niezadowolenia i trzepnął ogonem. Znowu wróci do obozu z niczym. Słysząc czyjeś kroki, nadstawił uszu.
— Wszędzie cię szukałem! — oznajmił przeciągle nadchodzący Wiatr.
— Tak? — spytał zdziwiony. — Co się stało, że mnie szukałeś?
Był zaskoczony. Chciał z nim potrenować?
— Szukałem cię w prawie całym obozie. Nawet u Plusk. Mam ci coś ciekawego do powiedzenia, Wietrzyku — miauknął bury, który za chwilę znalazł się przy jego boku.
Wietrzyk? Czemu go tak nazwał? Przecież miał na imię Lukrecja, a jego imieniem było Wiatr. Dziwne.
— Wietrzyk? Nazywam się Lukrecja — poprawił go, przekręcając łeb.
— Jak miło, że słuchasz, co do ciebie mówię — zamruczał. — To był akurat zabieg celowy. Dobrze usłyszałeś. A Wietrzyku dlatego, że bardzo przypominasz mi siebie.
Czy Wiatr powiedział właśnie, że on przypomina mu siebie? To brzmiało świetnie! Od pewnego czasu pragnął być taki jak on — silny i niczego się niebojący. Nie mógł uwierzyć, że mentor porównał go do siebie samego.
— Chodź za mną — miauknął wojownik, wskazując mu ogonem kierunek.
Kocury ruszyły do przodu, a śnieg pod ich łapami głośno zaskrzypiał. Chłodny wicher przeczesał gęste futro młodego kocura. Mentor przyprowadził swojego ucznia do sporej, zamarźniętej kałuży. Oboje usiedli obok niej i owinęli swoje ogony wokół łap.
— Pokażę ci coś — odparł Wiatr, po czym wysunął łapę w kierunku kałuży.
Wysunął szpony i uderzył nimi w lód. Szklana pokrywa za moment rozkruszyła się na kilka ostrych kawałeczków, które za chwilę oblała woda.
— Widzisz swoje odbicie? — zapytał, wbijając wzrok w wodę. — Jesteśmy do siebie podobni. Nawet jeśli nie jesteś bury.
To akurat niestety nie było prawdą. Pod żadnym względem nie byli do siebie podobni z wyglądu. Zupełnie inne kolory, wszystko było różne.
— Ale ja nie mam połowy jednego ucha i jestem biały w kremowe łaty — odpowiedział i położył po sobie uszy.
—
Wygląd to nie wszystko, wystarczy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni
z charakteru. Poza tym mamy podobny pysk i ten sam kolor oczu, ja
widzę podobieństwo — przyznał jego mentor, wzór do naśladowania.
— J-ja wyglądam jak Bez — sapnął, a jego głos się załamał.
Nie chciał wyglądać jak Bez. Nie chciał być taki jak on. Nie cierpiał jego słabości. Był skończonym głupkiem.
— Jak Bez? — zdziwił się bury. — Ja nie widzę w tobie Bza. Widzę w tobie mnie. Nie masz z nim nic wspólnego, synu.
Synu?
Czy on się przesłyszał?
Wiatr
nazwał go właśnie swoim synem? Przecież oboje widzieli, jaka jest
prawda. Był dzieckiem tego białego mysiego bobka. To, że mentor próbował
go pocieszyć było miłe, ale nie pomagało. Nie był jego synem, a
świadomość, że jego ojcem był Bez, była okropna.
— M-miło, że próbujesz mnie pocieszyć, ale i tak to nic nie zmieni — kremowy westchnął i przymknął oczy.
—
Czego nie zmieni? Ja mówię poważnie. Przyszedł czas, byś w końcu
dowiedział się prawdy, Lukrecjo. Nie jesteś już głupim kociakiem, który
nie zrozumie moich słów. Jesteś mądry.
Nie
rozumiał go. Jakiej prawdy? O czym on mówił? Zgadzał się z nim, nie był
już kociakiem, ale nie był wystarczająco mądry, by zrozumieć, co mówi.
—
Jesteś moim synem i nic tego nie zmieni. To, że Plusk mówi, iż jest nim
Bez, nie ma znaczenia. Nie mówi ci prawdy. Nie traktuje cię poważnie.
Musisz się z tym pogodzić. Masz szczęście, że masz mnie. Ja powiem ci, co
tylko chcesz. Wiem więcej, niż ci się wydaję. Jestem z tobą szczery,
Lukrecjo — wyjaśnił kocur, wpatrując się w swojego ucznia. — Obiecasz
mi, że to, co ci teraz powiem, nigdy nie wyjdzie na jaw? Będziemy
wiedzieć o tym tylko my. Nikt więcej. Zgoda?
Pokiwał głową, niezwykle zaciekawiony słowami swojego mentora. Przełknął ślinę, szykując się na to, co powie.
— Bez to potwór. Psychopata — warknął cicho, wbijając pazury w podłoże.
Arlekin
nadstawił uszy, a jego serce zaczęło bić szybciej. Nie mógł w to
uwierzyć. Ukochany Plusk był potworem? Zawsze wiedział, że jest wronią
strawą pozbawioną mózgu, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Z dnia
na dzień nie cierpiał go coraz bardziej.
—
Kiedyś byłem zakochany w twojej matce. Świetnie nam się układało.
Czuliśmy do siebie to samo. Było dobrze, dopóki Bez nie zaczął wtrącać
się w naszą relację — syknął przez zęby bury. — Uczepił się Plusk, ma na
jej punkcie obsesję. Kiedy po spacerze z nią wybrałem się na krótkie
polowanie, rzucił się na mnie. Wcześniej wydawał mi się tylko nic
nieznaczącym głuchym kocurem, ale wtedy wszystko się zmieniło. On nie
jest głuchy. To tylko przykrywka. Na co dzień udaje głupiego i niewinnego
kocura. Jeśli jest zdenerwowany, pokaże swoje prawdziwe oblicze.
Był
w szoku. Nie mógł w to uwierzyć. Z każdym słowem Wiatru, nie cierpiał
go coraz bardziej. Idiota. Przegryw. Świr. Nie zasługiwał na bycie w
Owocowym Lesie. Nie zasługiwał na bycie gdziekolwiek.
Zjeżył się i zacisnął zęby. Uderzył ogonem w podłoże, a zaraz potem wysunął pazury.
— Nie cierpię tego gnoja — syknął Lukrecja. — Zawsze wiedziałem, że jest z nim coś nie tak. Powinni go wygnać.
— Mimo że wiesz, jak silnym kotem jestem, boję się go. Bardzo mocno mnie
skrzywdził. Plusk boi się go jeszcze mocniej. Zastraszył ją tak, że nie
jest w stanie się do mnie odezwać — westchnął, podnosząc prawą, przednią
łapę. — Widzisz tę bliznę? To jego dzieło. Chciał wyrwać mi pazury.
Chęć wydrapania mu oczu wzrastała. Jak śmiał? Nienawidził go. Nie zasługiwał na nic dobrego.
— Obiecaj mi, że to będzie nasz sekret. Nie mów tego nikomu. To nie skończy się dobrze dla nikogo z nas. Rozumiemy się?
— Tak — skinął łbem. — Obiecuje, tato.
Kremowy
wstał i otarł się głową o jego łapy. Wiatr był jedynym kotem, któremu
mógł ufać. Nie mógł pojąć, jak wcześniej mógł go nie lubić.
— Chodź, przejdziemy się, niech emocje opadną — zaproponował zielonooki wojownik.
— Chodź, przejdziemy się, niech emocje opadną — zaproponował zielonooki wojownik.
***
Dwa wschody słońca przed zgromadzeniem
Mimo iż śnieg stopniał, o zwierzynę wciąż było trudno. Wrócił do obozu z
kolejnego nieudanego polowania. Kocur usiadł wygodnie przed legowiskiem
uczniów i przymknął oczy. Dobrze było odpocząć po czymś takim. Nabiegał
się bez sensu, nie znalazł zupełnie niczego. No, może z wyjątkiem
obrzydliwych dżdżownic, których w życiu by nie tknął. Kiedy otworzył
oczy, spostrzegł sporego burego kociaka wymykającego się ze żłobka.
Pamiętał, jak jeszcze niedawno sam tam siedział. Czas pędził. Ku jego
zdziwieniu, kocię szło właśnie do niego. Był ciekawy, jakie było.
Zgadywał jednak, że głupie i bezmyślne. Większość młodych kotów taka
była.
— Cześć śmierdzielu — zachichotał nadchodzący kociak.
I wcale się nie mylił. Tego jeszcze brakowało. Gówniarz wyzywający go od śmierdzieli.
— Czego chcesz? — syknął chłodno, wrogo na niego patrząc.
Bura usiadła pod jego łapami i uśmiechnęła się szeroko.
— Jestem Sadzawka! — zawołała głośno. — Najmądrzejszy i najlepszy kociak w Owocowym Lesie. Dziwie się, że jeszcze mnie nie znasz!
— Mhm — mruknął, wywracając oczami. — Oj, jakie trafne imię. Jesteś jednością z tą kałużą, w której siedzisz.
Niebieskooka zaśmiała się cicho i położyła w wodzie. Co za idiotyczne, paskudne stworzenie. Fuj.
— No, już, wracaj do żłobka i przestań się popisywać — warknął przez zęby.
— Bo co mi zrobisz? — zakpiła, chluszcząc wodą na około. — No dalej! Pokaż, co potrafisz, straszny wojowniku!
Głupi dzieciak. Takie coś powinno było siedzieć w żłobku, trzymane przez rodziców szponami. Zdenerwowany arlekin wysunął lekko pazury i jednym ruchem złapał kotkę zębami za kark. Podniósł ją, mimo przeciwnych temu syknięć i zaczął iść w kierunku żłobka. Gdy dotarł na miejsce, w jego oczu rzuciła się odpoczywająca w środku biała kotka i drugie, czarne kocię. Jej matka i rodzeństwo.
Kremowy postawił wierzgającą się młodą kotkę na progu.
— Na przyszły raz pilnuj swojego dziecka — mruknął gniewnie.
Opuścił żłobek, nie słuchając nawet odpowiedzi karmicielki. Wrócił pod uczniowskie legowisko i za moment usiadł wygodnie, podkurczając łapy. Ziewnął i oblizał swój nos.
— Cześć śmierdzielu — zachichotał nadchodzący kociak.
I wcale się nie mylił. Tego jeszcze brakowało. Gówniarz wyzywający go od śmierdzieli.
— Czego chcesz? — syknął chłodno, wrogo na niego patrząc.
Bura usiadła pod jego łapami i uśmiechnęła się szeroko.
— Jestem Sadzawka! — zawołała głośno. — Najmądrzejszy i najlepszy kociak w Owocowym Lesie. Dziwie się, że jeszcze mnie nie znasz!
— Mhm — mruknął, wywracając oczami. — Oj, jakie trafne imię. Jesteś jednością z tą kałużą, w której siedzisz.
Niebieskooka zaśmiała się cicho i położyła w wodzie. Co za idiotyczne, paskudne stworzenie. Fuj.
— No, już, wracaj do żłobka i przestań się popisywać — warknął przez zęby.
— Bo co mi zrobisz? — zakpiła, chluszcząc wodą na około. — No dalej! Pokaż, co potrafisz, straszny wojowniku!
Głupi dzieciak. Takie coś powinno było siedzieć w żłobku, trzymane przez rodziców szponami. Zdenerwowany arlekin wysunął lekko pazury i jednym ruchem złapał kotkę zębami za kark. Podniósł ją, mimo przeciwnych temu syknięć i zaczął iść w kierunku żłobka. Gdy dotarł na miejsce, w jego oczu rzuciła się odpoczywająca w środku biała kotka i drugie, czarne kocię. Jej matka i rodzeństwo.
Kremowy postawił wierzgającą się młodą kotkę na progu.
— Na przyszły raz pilnuj swojego dziecka — mruknął gniewnie.
Opuścił żłobek, nie słuchając nawet odpowiedzi karmicielki. Wrócił pod uczniowskie legowisko i za moment usiadł wygodnie, podkurczając łapy. Ziewnął i oblizał swój nos.
— Cześć Lukrecjo — z głębi obozowiska wydał się głos Wiatru.
Kocur od razu wstał i zamachał przyjaźnie ogonem.
— Witaj — odpowiedział, podchodząc do niego.
Cieszył się, że go widział. Był najlepszym kotem, jakiego znał. Tylko jemu mógł ufać.
— Pójdziemy na krótki trening, co ty na to? — zaproponował bury.
— Dobrze — pokiwał łbem w odpowiedzi i oboje ruszyli w kierunku wyjścia z obozu.
Przyjemny, lekki wiatr musnął jego futro. Mokra trawa pod ich łapami skrzypiała, jakby była niezadowolona z faktu deptania po niej. Niebo natomiast zakrywały duże, szare chmury. Arlekin spostrzegł to samo drzewo, na którym miał "randkę" z Nikim. Z jednej strony kojarzyło mu się to z męczeniem go, więc zabawnie, ale z drugiej okropnie. To właśnie tutaj stracił połowę swojego ucha. Westchnął i przekierował spojrzenie na swojego mentora.
— Co będziemy robić? — zapytał cicho.
— Wspinać się na drzewo. Zdaje mi się, że już to umiesz, ale możemy jeszcze trochę poćwiczyć — miauknął, uśmiechając się.
Pokiwał głową. Aż do dotarcia pod znajome, łysawe drzewo, nie odzywał się więcej.
— Chodź — zachęcił go wojownik.
Wiatr dwoma susami znalazł się na pierwszej, większej gałęzi. Zaśmiał się cicho i wskoczył na drugą.
— Na co czekasz? Nie bój się. Z tego co wiem, już się na nie wspinałeś z tym czarnym arlekinem, do którego tak się kleisz — zachichotał.
Uczucie słabości było okropne, ale teraz bał się wspinać. Wystarczy jeden, głupi przypadkowy ruch i straci kolejne ucho. Wysunął pazury i wbił je w ziemię. Nie chciał przyznawać się do lęku. Nie chciał być słaby.
Niepewnie ruszył przodu i niepewnie przysunął łapy do kory drzewa. Wbił w nią szpony i podciągnął się do góry. Zrobił tak jeszcze raz i wspiął się na pierwszą gałąź.
— Świetnie, teraz przyjdź do mnie — pochwalił go bury.
Przełknął ślinę i zrobił to, co kazał mu kocur. Kiedy już znalazł się czterema łapami na gałęzi, sapnął i spojrzał mu w jego zielone oczy.
— Całkiem nieźle, ale musimy popracować nad tempem wspinania się. Na razie usiądźmy i porozmawiajmy.
Usiadł, trzymając się pazurami. Bardzo bał się spadnięcia i utraty kolejnego ucha. Nie mógł patrzeć w dół. Miał świadomość, że nie była to ogromną wysokość, ale wciąż miał obawy. Nie lubił wysokości.
— Jak czujesz się z tym, co stało się na wojnie, synu? — zaczął i zamachał ogonem.
— N-na samym początku zaatakowała mnie jakąś szylkretka, przybiła mnie do ziemi i drapała. Nie mogłem jej z siebie strącić, była zbyt ciężka. Ale Fretka mnie uratowała. Rzuciła się na nią, a mi udało się uciec. Potem gryzłem się z takim srebrnym kocurem, zrobiłem mu ranę na poliku i szyi. Miałeś rację, tato, później już dobrze mi się walczyło.
— Miło mi to słyszeć — zamruczał. — Uważam, że jak na swój wiek jesteś bardzo silny. Dobrze radzisz sobie nawet z dorosłymi wojownikami. A co sądzisz o obecnej liderce i jej decyzjach?
— Miło mi to słyszeć — zamruczał. — Uważam, że jak na swój wiek jesteś bardzo silny. Dobrze radzisz sobie nawet z dorosłymi wojownikami. A co sądzisz o obecnej liderce i jej decyzjach?
— Nie przepadam za nią — odparł zgodnie z prawdą. — Nie chciała iść na wojnę, jest słaba i bojaźliwa. Lider powinien sam pierwszy pchać się do walki, a nie się chować. Ona całe dnie siedzi w legowisku i nie robi zupełnie nic.
— Mamy to samo zdanie — oznajmił z lekkim uśmiechem. — Przywódca powinien być dobrze wytrenowany, mocny i twardy kot. Z zapałem, chęcią i odwagą, a nie coś takiego, racja?
— Tak — przyznał. — Myślę, że był byś dobrym liderem, tato.
— Też tak sądzę — miauknął wojownik. — Kto wie, może kiedyś moje marzenie się spełni? A może mi w tym pomożesz? Właściwie, porozmawiajmy o tym później. Teraz czas na dalszą część treningu, Lukrecjo.
Bury wspiął się na kolejną gałąź i zachęcił do tego swojego ucznia, który z każdą gałęzią wyżej stawał się coraz bardziej niepewny.
— Mamy to samo zdanie — oznajmił z lekkim uśmiechem. — Przywódca powinien być dobrze wytrenowany, mocny i twardy kot. Z zapałem, chęcią i odwagą, a nie coś takiego, racja?
— Tak — przyznał. — Myślę, że był byś dobrym liderem, tato.
— Też tak sądzę — miauknął wojownik. — Kto wie, może kiedyś moje marzenie się spełni? A może mi w tym pomożesz? Właściwie, porozmawiajmy o tym później. Teraz czas na dalszą część treningu, Lukrecjo.
Bury wspiął się na kolejną gałąź i zachęcił do tego swojego ucznia, który z każdą gałęzią wyżej stawał się coraz bardziej niepewny.
***
Przed zgromadzeniem
Owocowy Las wybierał się na zgromadzenie. I do tego został wybrany do pójścia na nie. Wspaniale. Znowu miał się lać z kotami z Klanu Nocy? Średnio to widział. Żałował mocno, że nie wybrano Wiatru. Zanudzi się tam na śmierć. Będzie się tulić z Miodunką, czy może całować z Nikim? Żałosne. Głupie.
Kiedy koty już się rozeszły, miał zamiar pójść do uczniowskiego legowiska trochę odpocząć, ale zrezygnował, słysząc miauknięcie Wiatru.
— Co się stało? — spytał, gdyż nie zrozumiał, co powiedział kocur i przekręcił łeb.
Kiedy koty już się rozeszły, miał zamiar pójść do uczniowskiego legowiska trochę odpocząć, ale zrezygnował, słysząc miauknięcie Wiatru.
— Co się stało? — spytał, gdyż nie zrozumiał, co powiedział kocur i przekręcił łeb.
Kocur machnął ogonem i westchnął. Popatrzyli sobie w oczy.
— Przejdziemy się. Chce ci o czymś powiedzieć — mruknął, odwracając się w kierunku wyjścia z obozu.
— Przejdziemy się. Chce ci o czymś powiedzieć — mruknął, odwracając się w kierunku wyjścia z obozu.
Zaczął iść za swoim mentorem, zaciekawiony tym, co chce mu przekazać. Może chciał zdradzić mu więcej informacji o tych paskudnych rybojadach? Wiatr wiedział wszystko i nigdy się nie mylił. Chciał być tak mądry i silny jak on.
Na niebie widniała masa ciemnych i groźnie wyglądających chmur. Miało padać? Miał taką nadzieję. Bardzo lubił, kiedy padało. Zupełnie nie przeszkadzało mu mokre futro. Jedyne, czego nie lubił, to masa dżdżownic i ślimaków, które kochają mokrą ziemię. Ble.
— Porozmawiamy tu — odparł Wiatr, siadając obok sporego krzaka. Bury wbił wzrok w niebo i westchnął.
Podszedł do kocura i zgodnie z prośbą, usiadł obok niego. Nie wiedział, o czym chciał mówić, więc siedział cicho i spojrzał w jego pysk. Był zmartwiony? Zdenerwowany? Nie był w stanie stwierdzić. Wyglądał dziwnie. Objął "ojca" swoim ogonem, czekając na jakąkolwiek reakcje. Bury odsunął się i wbił pazury w ziemię.
— Mam do ciebie bardzo ważną sprawę — oznajmił, mierząc go groźnym spojrzeniem. — Odeszliśmy tak daleko od obozowiska, by nikt nas nie podsłuchał. Nikt więcej ma o tym nie wiedzieć. Nikt oprócz nas.
— W porządku — miauknął luźno Lukrecja, nieświadomy powagi sytuacji.
Źrenice burego wojownika się zwężyły.
— W tej sytuacji wymagam od ciebie powagi. To nie żarty — syknął, odsłaniając kły.
A co on taki nerwowy? Ktoś mu wrzucił pchły do legowiska? Kusiło go o to spytać, ale w porę ugryzł się w język. Jedyne co zrobił, to skinięcie głową.
— Jak zapewne wiesz, Owocowy Las idzie nad zgromadzenie. Niestety, nie zostałem wybrany, by na nie iść. Ty natomiast idziesz. Nie rób niczego głupiego, nie rozmawiaj z innymi kotami i nie rzucaj się w oczy. Wrócisz z niego wcześniej. Dyskretnie wymkniesz się z tłumu i opuścisz zgromadzenie. Nikt nie może cię zauważyć. Jeśli zauważy, wszystko zepsujesz — warknął chłodno.
Co miał zepsuć? O czym on w ogóle mówił? Przekręcił łeb, dziwiąc się.
— Dobrze, ale nie rozumiem, co rzekomo miałbym zepsuć — spytał i machnął ogonem.
— Zmianę u władzy — odpowiedział, ponownie unosząc łeb. — Dziś zginie Brzoskwinia.
Co?
O czym on do cholery mówił? Skąd o tym wiedział? Aż sierść się mu zjeżyła. Wiedział, że Wiatr wie dużo, ale nie miał pojęcia, że przewidywał przyszłość. To było straszne.
— Jeśli dzisiaj nic z tym nie zrobimy, Owocowy Las upadnie. Widzisz, jaki problem mamy z pożywieniem. Ta pseudo-liderka nie umie rządzić. Długo tak nie pociągniemy. Dziś mamy okazję na zrobienie z tym czegoś. Brzoskwinia zginie z twoich łap, Lukrecjo — uświadomił mu, uśmiechając się lekko.
Co kurwa?
Miał zabić liderkę? On był normalny?
Zacisnął zęby i cofnął się do tyłu. Pokiwał przecząco głową, nie dowierzając. Miał stać się... Mordercą? Tak jak Bez i Plusk? Nie chciał mieć wyrwanych wąsów. Nie chciał jej zabijać. To było straszne. Był tylko głupim dzieciakiem. Ta kotka była słaba i bezmyślna, ale była dorosłą wojowniczką. A on wciąż był uczniem. Nie da rady.
— To co? Rozumiemy się? — zawarczał jego mentor.
Na niebie widniała masa ciemnych i groźnie wyglądających chmur. Miało padać? Miał taką nadzieję. Bardzo lubił, kiedy padało. Zupełnie nie przeszkadzało mu mokre futro. Jedyne, czego nie lubił, to masa dżdżownic i ślimaków, które kochają mokrą ziemię. Ble.
— Porozmawiamy tu — odparł Wiatr, siadając obok sporego krzaka. Bury wbił wzrok w niebo i westchnął.
Podszedł do kocura i zgodnie z prośbą, usiadł obok niego. Nie wiedział, o czym chciał mówić, więc siedział cicho i spojrzał w jego pysk. Był zmartwiony? Zdenerwowany? Nie był w stanie stwierdzić. Wyglądał dziwnie. Objął "ojca" swoim ogonem, czekając na jakąkolwiek reakcje. Bury odsunął się i wbił pazury w ziemię.
— Mam do ciebie bardzo ważną sprawę — oznajmił, mierząc go groźnym spojrzeniem. — Odeszliśmy tak daleko od obozowiska, by nikt nas nie podsłuchał. Nikt więcej ma o tym nie wiedzieć. Nikt oprócz nas.
— W porządku — miauknął luźno Lukrecja, nieświadomy powagi sytuacji.
Źrenice burego wojownika się zwężyły.
— W tej sytuacji wymagam od ciebie powagi. To nie żarty — syknął, odsłaniając kły.
A co on taki nerwowy? Ktoś mu wrzucił pchły do legowiska? Kusiło go o to spytać, ale w porę ugryzł się w język. Jedyne co zrobił, to skinięcie głową.
— Jak zapewne wiesz, Owocowy Las idzie nad zgromadzenie. Niestety, nie zostałem wybrany, by na nie iść. Ty natomiast idziesz. Nie rób niczego głupiego, nie rozmawiaj z innymi kotami i nie rzucaj się w oczy. Wrócisz z niego wcześniej. Dyskretnie wymkniesz się z tłumu i opuścisz zgromadzenie. Nikt nie może cię zauważyć. Jeśli zauważy, wszystko zepsujesz — warknął chłodno.
Co miał zepsuć? O czym on w ogóle mówił? Przekręcił łeb, dziwiąc się.
— Dobrze, ale nie rozumiem, co rzekomo miałbym zepsuć — spytał i machnął ogonem.
— Zmianę u władzy — odpowiedział, ponownie unosząc łeb. — Dziś zginie Brzoskwinia.
Co?
O czym on do cholery mówił? Skąd o tym wiedział? Aż sierść się mu zjeżyła. Wiedział, że Wiatr wie dużo, ale nie miał pojęcia, że przewidywał przyszłość. To było straszne.
— Jeśli dzisiaj nic z tym nie zrobimy, Owocowy Las upadnie. Widzisz, jaki problem mamy z pożywieniem. Ta pseudo-liderka nie umie rządzić. Długo tak nie pociągniemy. Dziś mamy okazję na zrobienie z tym czegoś. Brzoskwinia zginie z twoich łap, Lukrecjo — uświadomił mu, uśmiechając się lekko.
Co kurwa?
Miał zabić liderkę? On był normalny?
Zacisnął zęby i cofnął się do tyłu. Pokiwał przecząco głową, nie dowierzając. Miał stać się... Mordercą? Tak jak Bez i Plusk? Nie chciał mieć wyrwanych wąsów. Nie chciał jej zabijać. To było straszne. Był tylko głupim dzieciakiem. Ta kotka była słaba i bezmyślna, ale była dorosłą wojowniczką. A on wciąż był uczniem. Nie da rady.
— To co? Rozumiemy się? — zawarczał jego mentor.
Skulił się i spojrzał mu w oczy.
— A-ale czemu musimy to zrobić? Ja jestem jeszcze uczniem, nie pokonam jej, nie jestem wystarczająco silny, tato... Ja nie dam rady — wyszlochał, nerwowo trzepiąc ogonem.
Sierść burego się zjeżyła.
— A-ale czemu musimy to zrobić? Ja jestem jeszcze uczniem, nie pokonam jej, nie jestem wystarczająco silny, tato... Ja nie dam rady — wyszlochał, nerwowo trzepiąc ogonem.
Sierść burego się zjeżyła.
— Ach tak, poświęciłem cały mój czas na trenowanie ciebie, a ty tak mi się odpłacasz? Ranisz mnie. A tak bardzo się starałem. Chciałem, byś był szczęśliwy. Chciałem dla ciebie dobrze. A ty mówisz mi, że to nie jest wystarczające? Bolą mnie twoje słowa — westchnął smutno, odwracając się.
Nie chciał go zranić. To nie miało tak zabrzmieć. Zwiesił po sobie uszy.
— Owocowy Las upadnie. Drugiej takiej okazji nie będzie. Nie masz wyjścia. Jeśli tego nie zrobisz, oboje skończymy marnie. Jeszcze gorzej niż Plusk. A tego nie chcesz, prawda? — kontynuował kocur.
Nie chciał jej mordować, ale nie chciał kończyć bez wąsów i szacunku. Zacisnął zęby i wbił szpony w mokre podłoże. Rozglądał się nerwowo, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Ale... To było konieczne. Musiał to zrobić. Nie chciał upadku Owocowego Lasu.
— Robisz to. Tak jak powiedziałem, bez wykręcania się. Rozumiesz? — rozkazał wojownik.
— A jak zginę? — podzielił się z nim swoimi obawami.
— Nie zginiesz. Zginie ona, nie ty — mruknął. — Ona nie jest dobrze wyszkolona. Umiesz więcej. A teraz wracajmy do obozu, skoro wszystko jest jasne. Bo jest, racja?
— Tak — odparł niepewnie.
— Wspaniale — miauknął, wstając.
Przełknął ślinę i zaczął kierować się w stronę obozu, idąc tuż za swoim "ojcem". Bał się. Wątpił w swoje umiejętności, ale nie chciał ranić Wiatru. Strzepnął ogonem, walcząc ze swoimi emocjami.
***
Tłum kotów. Obce zapachy. Dziwne rozmowy. Nigdy wcześniej nie widział tyle kotów na raz. Był bardzo spięty. Myślał tylko o misji Wiatru. Nie odzywał się do zupełnie nikogo. Nie chciał niczego zepsuć. Nie zamierzał skończyć jak Plusk, a do tego jeszcze wrobić w to swojego mentora. Nie wiedział, kiedy miał się wymknąć. Wydawało mu się to nierealne. Tych kotów była masa. To było niemożliwe. Ktoś go zauważy i już wszystko zepsuje. Był zestresowany. Nie mógł sobie z tym poradzić. Bał się, że zawiedzie ojca.
Sapnął głośno i rozejrzał się po polanie. Bezcelowo popatrzył na koty z innych, obcych klanów, jakby próbował się tym uspokoić. To jednak nic nie dawało. Jeszcze mocniej się denerwował. Nie wiedział, który moment na ucieczkę będzie odpowiedni.
***
Jak już uciekł ze zgromadzenia
Siedział tam już trochę czasu, a koty zdawały się być zajęte. Czy był to dobry moment na ucieczkę? Wolał to zrobić teraz, niż później mieć problem. Westchnął najciszej jak potrafił, klnąc w myślach na kolor swojej sierści. Będzie rzucał się w oczy. Dlaczego nie mógł urodzić się czarny albo bury?
Skulony, niemal przylegając do podłoża zaczął pełznąć, powoli oddalając się od tłumu. Szybko natrafił na mieszany zapach różny kotów, które tędy szły. Wkrótce poczuł też Owocniaki i odetchnął z ulgą. Trafi do domu.
Mokra trawa moczyła mu łapy i futro na brzuchu. Kończyny bolały go od chodzenia w taki sposób. Do tego, z trudem powstrzymywał się od wymiotów z obrzydzenia, kiedy natrafiał na ślimaki bez skorupy i dżdżownice. Starał się nie zwracać na nie uwagi, w końcu nie był już głupim kociakiem, piszczącym na widok robala. Czas było stać się... No właśnie, kim? Mordercą? Potworem? Bezdusznym tyranem? Nie chciał tego. Z jednej strony wolał zostać tym nieświadomym zła kocięciem i bawić się mchem w żłobku. Ale nic nie trwa wiecznie. Niestety.
Z daleka widział już zarys ich obozu. Był coraz bliżej. Jego myśli gryzły siebie nawzajem. Był tym coraz bardziej zmęczony. Nie chciał tego robić, a musiał. Nie zamierzał skończyć bez wąsów i szacunku, czy jeszcze gorzej.
Wyprostował się już nieco, próbując wypatrzeć, czy jakieś koty są w tej chwili w obozie. Błagał, by żadnego tam nie było. Przyśpieszył tempo kroku, lecz wciąż starał się iść cicho i niezauważalnie. Cieszył się, że była tutaj gęsta trawa. Szanse na spostrzeżenie jego były mniejsze.
Kocur był już bardzo niedaleko. Widział obóz dobrze. Przed nim siedział Wiatr. Widać, że mu zależało. Nie zapomniał o tym. Zapewne pilnował, czy dotrze na czas.
— J-już jestem — powiadomił go, wychylając się z trawy.
Bury wojownik podszedł do niego i uśmiechnął się lekko.
— Mam nadzieję, że zrobiłeś, co ci kazałem, prawda? — zapytał, podchodząc do niego jeszcze bliżej.
Kiwnął łbem.
— T-tak, z nikim nie r-rozmawiałem, nie rzucałem się w oczy — zapewnił, oblizując się ze stresu.
— Wspaniale, synu — szepnął Wiatr. — Wiesz, co teraz masz zrobić, racja?
Zamachał ogonem i zwiesił po sobie uszy.
— Nie wiesz? — rzucił zielonooki wojownik, zanim zdążył otworzyć pysk. — Musisz zwabić Brzoskwinię gdzieś w nasze tereny. Okolice drzewa, na którym ćwiczyliśmy. Będę się chować w krzakach. Nakłam jej, zwróć jej uwagę, dyskretnie zmuś ją, by za tobą poszła — dodał, odchodząc.
I miał zamiar go tak zostawić? Schować się w krzaki i oglądać krwawe sceny jak jakieś śmieszne widowisko? Wyszczerzył się gniewnie i wszedł do obozu. Udał się pod legowisko liderki. Przełknął ślinę.
Teraz albo nigdy.
Wnętrze kłody pod jego łapami zaskrzypiało. Podszedł do śpiącej szylkretki i popchnął ją nosem.
— B-Brzoskwinio? — miauknął jej do ucha. — Brzoskwinio...
Kotka sennie podniosła łeb i zamrugała oczami. Nie mógł patrzeć w te zielone ślipia. Takie nieświadome.
— Brzoskwinio? — szepnął jej nad uchem. — B-bo... ja...
Kotka przeciągnęła się szybko, a potem ziewnęła. Nie mógł na nią patrzeć. Nie mógł zwlekać. Chciał już to zakończyć. Nie chciał być dłużej zmęczony i przygniatany przez stres i obawy.
— Brzoskwinio? — szepnął jej nad uchem. — B-bo... ja...
Kotka przeciągnęła się szybko, a potem ziewnęła. Nie mógł na nią patrzeć. Nie mógł zwlekać. Chciał już to zakończyć. Nie chciał być dłużej zmęczony i przygniatany przez stres i obawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz