- Tak, poznałam go na zgromadzeniu. Wydaje się naprawdę miły – zaczęła spokojnie, a jego kolejne słowa dopiero do niej dochodziły – To chyba niemożliwe, aby dwa koty były jednością. To znaczy… jak dla mnie to nie ma sensu – mruknęła, krzywiąc się. Jego słowa trochę wzbudziły w niej tęsknotę za kochanym dziadkiem. Gdziekolwiek ktoś nie wspominał o Lisiej Gwieździe, spotykała się z samymi negatywnymi zdaniami na jego temat. Nie wiedziała, co też takiego złego w życiu zrobił, że zasłużył sobie na taką opinię, ale ona i tak nie zamierzała zmieniać swojego podejścia. Zapamiętała go jako kogoś dobrego i z tym stwierdzeniem chciała też żyć.
- Mówię ci, to zasługa magicznych ziółek. Nikt nie rozumie ich działania, to jest po prostu niepojęte – Zimorodek z każdą chwilą się nakręcał. To był chyba pierwszy raz, kiedy powiedział coś dziwnego, a kotka wiedziała, że to po prostu nie ma racji bytu i w to akurat nie planuje wierzyć. Postanowiła jednak tego nie komentować, bo tylko wkręci się w jakąś dyskusję, która znowu namiesza jej w głowie i skończy się na tym, że nic nie będzie wiedziała.
- No dobra, załóżmy, że tak jest – mruknęła tylko, rozglądając się po otoczeniu i szukając czegoś, co zainspiruje ją do zmiany tematu. Obawiała się pozostawać przy tym, bo nawet nie miała żadnych argumentów, by udowodnić, że dwa różne koty nie mogą być tym samym.
Swój wzrok zawiesiła na skupisku białych roślinek na krańcu lasu.
- A w kwestii kwiatów – zaczęła, pacając go ogonem po grzbiecie, czym zwróciła jego uwagę od drzew, którym wciąż przyglądał się z dziwnym zainteresowaniem – Czy tamte się nie będę nadawać? – spytała, wskazując miejsce łapią. Zimorodek powędrował tam wzrokiem i miauknął z zafascynowania.
- Chyba mogą być, ale ja bym jeszcze poszukał – mruknął. – Kwaśny zasługuje na wszystko, co najlepsze – dodał. Kotka pokiwała z uznaniem głową. Dziwne było to, że niebieski potrafił do czegoś podejść bardzo na poważnie. Ostatnio przeżywała swój okres mentalnego dojrzewania i zaczynała wątpić w większość jego mądrych słów. Wciąż jednak lubiła jego towarzystwo i był jej przyjacielem, więc niezależnie od odmiennych poglądów, będzie utrzymywać z nim kontakt.
- No to chodźmy dalej. Kiedyś widziałam takie ładne, były jasne, może różowe – zawahała się, próbując przypomnieć sobie kolor roślinek – Albo niebieskie… Nie pamiętam. Wiem za to, gdzie były, więc możemy tam pójść. – dodała
- O, byłoby super! – oczy kocura zaświeciły z ekscytacji. Zgubiona ruszyła we wschodnią stronę, gdzie raz na polowaniu wpadła na to piękne miejsce.
- Mówię ci, to zasługa magicznych ziółek. Nikt nie rozumie ich działania, to jest po prostu niepojęte – Zimorodek z każdą chwilą się nakręcał. To był chyba pierwszy raz, kiedy powiedział coś dziwnego, a kotka wiedziała, że to po prostu nie ma racji bytu i w to akurat nie planuje wierzyć. Postanowiła jednak tego nie komentować, bo tylko wkręci się w jakąś dyskusję, która znowu namiesza jej w głowie i skończy się na tym, że nic nie będzie wiedziała.
- No dobra, załóżmy, że tak jest – mruknęła tylko, rozglądając się po otoczeniu i szukając czegoś, co zainspiruje ją do zmiany tematu. Obawiała się pozostawać przy tym, bo nawet nie miała żadnych argumentów, by udowodnić, że dwa różne koty nie mogą być tym samym.
Swój wzrok zawiesiła na skupisku białych roślinek na krańcu lasu.
- A w kwestii kwiatów – zaczęła, pacając go ogonem po grzbiecie, czym zwróciła jego uwagę od drzew, którym wciąż przyglądał się z dziwnym zainteresowaniem – Czy tamte się nie będę nadawać? – spytała, wskazując miejsce łapią. Zimorodek powędrował tam wzrokiem i miauknął z zafascynowania.
- Chyba mogą być, ale ja bym jeszcze poszukał – mruknął. – Kwaśny zasługuje na wszystko, co najlepsze – dodał. Kotka pokiwała z uznaniem głową. Dziwne było to, że niebieski potrafił do czegoś podejść bardzo na poważnie. Ostatnio przeżywała swój okres mentalnego dojrzewania i zaczynała wątpić w większość jego mądrych słów. Wciąż jednak lubiła jego towarzystwo i był jej przyjacielem, więc niezależnie od odmiennych poglądów, będzie utrzymywać z nim kontakt.
- No to chodźmy dalej. Kiedyś widziałam takie ładne, były jasne, może różowe – zawahała się, próbując przypomnieć sobie kolor roślinek – Albo niebieskie… Nie pamiętam. Wiem za to, gdzie były, więc możemy tam pójść. – dodała
- O, byłoby super! – oczy kocura zaświeciły z ekscytacji. Zgubiona ruszyła we wschodnią stronę, gdzie raz na polowaniu wpadła na to piękne miejsce.
- Ej, Zimorodku.. – zaczęła – Bo skąd w sumie się wie, że się kogoś kocha? I jak natrafić na takiego kogoś? To… taki ktoś inaczej wygląda w oczach? Wyróżnia się jakoś z tłumu? I… trzeba w sumie w ogóle mieć kogoś takiego w życiu?
<Zimorodku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz