***Bardzo dawno temu - zima - czasy gdy strumień był ciałem stałym***
Skierka nieco się wykurowała po tym, jak prawie zamarzła podczas czuwania po otrzymaniu imienia wojownika. Była świeżą wojowniczką, ale się tak nie czuła. Nadal wypatrywała Płonącej Łapy i czy nie zamierza się jakoś zemścić za tamten "wypadek". W końcu liliowa nie zamierzała spaść z drzewa na młodszą. To nie było celowe! Wiedziała jednak, że tej samicy nie da się tego wytłumaczyć. Bała się jej tak bardzo. W dodatku niepokoił ją fakt, że od tamtego zdarzenia niemal nie widziała tej przerażającej istoty, co oznacza, że nie była aż tak bezpieczna, jak by się mogło zdawać. Zapewne ta osobniczka już coś knuła i Skierka nawet w legowisku wojowników nie była bezpieczna. Już nie raz żałowała tego, że podczas ich pierwszego spotkania odmówiła młodszej zjedzenia robaka. To był jeden z jej największych błędów. Zaraz po tym, że nadal istnieje. Właśnie... Istnieje. Nie była do końca pewna, czy chce przestać istnieć, czy też nie. Jednak coraz bardziej przekonywała się do faktu, że chce się spotkać z rodzicami i wieść lepsze życie. Z dala od Płonącej Łapy i tych wszystkich kotów. No może poza Kolczastą Skórą i jej bratem Ciernistą Zamiecią. Oni byli dla niej najważniejsi i tylko oni nadal trzymali ją w tym miejscu. Jednak czy ktokolwiek byłby w stanie tęsknić za taką kupą futra, jaką była? Płomień tylko utwierdzała ją w przekonaniu, że nie. Westchnęła i wyszła z legowiska wojowników. Wiatr zmierzwił jej futro, gdy poczuła zimny puch między palcami. Wbiła swoje małe pazurki w śnieg, a jej wychudłe ciałko zakołysało się od podmuchu wiatru. Była do niczego. Pod wpływem emocji stwierdziła, że dość tego myślenia i trzeba przejść do czynów. Jej oczy powoli zaczęły wypełniać się łzami, gdy uświadomiła sobie, że patrzy na obóz klanu wilka po raz ostatni. Pora skończyć to, co nigdy nie powinno się zacząć. Czuła, jak jej zmęczone już serduszko chce uciec z klatki piersiowej, gdy spojrzała za siebie na legowisko wojowników, w którym spał jej były mentor i brat. Czy powinna się pożegnać? Jednak nie wiedziała, co by miała powiedzieć. Najlepiej chyba po prostu nie mówić nic... Nie umiałaby spojrzeć im w oczy. Gniewaliby się na nią? Pewnie tak... Nie chciała tego, jednak co innego jej pozostawało? Głodziła się od długiego już czasu i to nie pomagało. Stała się może chudsza i słabsza, ale nie umarła. A miała. Przetarła łapką łzy, gdy postanowiła, chociaż przytulić ich oboje. Na pożegnanie. Wieczne pożegnanie... Weszła do legowiska i po cichutku zbliżyła się do Kolczastej Skóry. Owinęła go ogonem i spojrzała na niego i jego równomierny oddech. Spał. I dobrze. Nawet nie będzie wiedział, co się wydarzyło. Póki ktoś nie znajdzie jej ciała. Wyglądał tak spokojnie. Była mu wdzięczna za każdą chwilę spędzoną razem z nią. Za każdy trening i cierpliwość. Za to, że dawał jej poczucie bezpieczeństwa, którego nie dostała od rodziców. Zrobił tak wiele, a ona dla niego niemal nic... W jednej chwili odsunęła się od kocura. Poczuła ogromne poczucie winy i że nigdy nie była godna, by ten kochany osobnik został jej mentorem. Po prostu nie...
- Dz-dziękuję i prze-epraszam - szepnęła przez łzy. Tylko tyle była w stanie. Polizała go czule po głowie i podeszła do brata. Przy nim nie była w stanie nawet usiąść. Poczucie winy było za silne. Czas to już zakończyć. Miała tylko tyle w głowie. Polizała po głowie i Ciernistą Zamieć, po czym po cichutku wybiegła z legowiska. Miała tylko jeden cel - skończyć z sobą. Jej łzy jedna po drugiej spadały na biały puch, gdy liliowa biegła w stronę strumienia. Strumienia, który miał jej pomóc w odebraniu swego żywota. Wiedziała, jak to jest zamarzać i że można przez to umrzeć. Chciała tego. Chciała zamarznąć w lodowatej wodzie. Gdy była coraz bliżej celu, poczuła drętwienie na łapach. Bardzo się bała. Zresztą jak wielu rzeczy, ale nigdy nie stanęła w obliczu śmierci. Gdy stanęła przed swoim celem, otarła jeszcze raz oczy z łez. Nagle usłyszała łamaną gałąź. W jednym momencie stanęła jak wryta, bojąc się odwrócić w stronę hałasu. Chciała uciekać, ale tutaj był strumień. Musiała zostać. Po chwili ciszy uznała, że musiało jej się przesłyszeć. W końcu tak najprościej pozbyć się strachu, po prostu go odsunąć. Przełknęła głośno ślinę i po chwili zawahania weszła na lód. Był jeszcze zimniejszy niż śnieg, przez co kotka, jeszcze bardziej poczuła tę grozę. Gdy już stała na zimnej i śliskiej nawierzchni, zaczęła zastanawiać się, co zrobić, żeby ta pękła. Teraz odczuła jeszcze bardziej to, że przez ostatnie czasy się głodziła. Była za lekka, by samym ciężarem wywołać pęknięcie. Westchnęła i spojrzała w niebo. Zaczął sypać śnieg, który wpadał jej do oczu. Mimo to wyszeptała w jego kierunku kilka słów do mamy i taty, których mogła poznać tylko przez pierwszy księżyc swego życia. Nie pamiętała ich wyglądu, ale pamiętała, jak podczas ataku Stwórcy mama nakazała, pozostanie w kociarni i ona się posłuchała. Bała się, a teraz mama nie żyje. Razem z tatą. Gdyby może nie została, tylko mimo wszystko ruszyła za mamą, wszystko byłoby lepsze?... To były głupie myśli, bo co mógłby zrobić jednoksiężycowy kociak w obliczu takiej wojny. Jednak Skrząca Nadzieja wmawiała sobie winę przez całe swoje życie. Była odpowiedzialna. Odpowiedzialna za śmierć rodziców. Ile czasu minie, zanim dopuści do kolejnej śmierci? Nie chciała znów czuć tego samego. Była złym kotem. Musiała umrzeć.
- To koniec... - szepnęła obojętnie, jak dotąd nigdy. Była już pewna swego. Musiała umrzeć. - Przepraszam... - dodała i podskoczyła. Gdy wylądowała, lód zaczął pękać. Szczelina rozchodziła się powoli w dwie strony strumienia, a Skierka jak zahipnotyzowana patrzyła się na nią i czekała na rozwój wydarzeń. Musiała zginąć. Jednak w ostatniej chwili, gdy szczelina zbliżała się do drugiego brzegu strumienia, liliowa spanikowała. Przecież nie była pewna, czy trafi do rodziców i co tak naprawdę jest po drugiej stronie. Czy cokolwiek jest? Jej wątpliwości zaczynały rosnąć z prędkością światła z uderzenia na uderzenie serca. Dotarło do niej, że nie jest jeszcze gotowa. Nie jest! Nie chciała umierać! Chciała tylko żyć inaczej! Czy to źle? Spanikowanym wzrokiem zaczęła lustrować okolicę. Nie mogła się ruszyć, więc niemo wołała o pomoc. Jednak był wczesny ranek, przez co jej wszelkie nadzieje zaczynały upadać, a pęknięcie zaraz odbierze jej krótki żywot...
<Płomień? 0.0>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz