Całe szczęście Owocowy Las okazał się jak dotąd bezpiecznym miejscem. Pełnym zwierzyny, bez żadnych zagrożeń, śladów rybojadów oraz drzewami, na których rosły jabłka. Teren był na tyle duży, że wysyłali częściej patrole, by go badali, oznaczali. Ciekawa była perspektywa, że to mógłby być ich nowy dom. Już czwarty. Uświadomiła sobie, że Klan Lisa dość często zmienia lokalizacje.
— Może wszystkiego dało się uniknąć, Horyzoncie. — miauknęła do siebie, wiedząc, że dawny lider ich nie usłyszy. Pokojowe życie przynosiło im jak dotąd kłopoty. Dziwny był czasami ten los.
Postanowiła się rozejrzeć. Nie powinno to stanowić problemu, o ile pozostanie niezauważona i nie zbliży się do terenów Klanu Nocy. Gdyby odkryli ich kryjówkę, mogłoby to się skończyć kolejną krwawą bitwą. Zadrżała na samą myśl. Leszczynka miała doczekać wkrótce kociaków. Nie byłaby w stanie uciec, a czarnulka jej pozostawić. Ostrożnie prześlizgnęła się pod ogrodzeniem, zakupując następnie dziurę. Otworzyła pysk, smakując powietrza. Napłynęła do niej woń lisów i mokrej trawy. Ruszyła powoli przed siebie, zachowując czujność, gdy rozglądała się wokół, wyczulona na najmniejszy dźwięk. Szyszka w sumie nie wiedziała, gdzie ją prowadzą łapy. W stronę rzeki?
Weszła w większą trawę, niemal w krzewy, gdy doleciał do niej zapach lisów. Zjeżyła futro. Drapieżniki przejęły ich tereny. Rude stworzenia były już praktycznie wszędzie. Nawet nie wiedziała, ile mogło być ich. Zapewne lisica Samuela i jej młode. Zmrużyła oczy, gotowa już zawrócić, gdy powietrze rozdarł niespodziewany wrzask. Przepchnęła się, chcąc zobaczyć co się dzieję, a może nawet uratować kogoś potrzebującego pomocy. Wtem istotka zaczęła uciekać. Mogła dojrzeć małe ciało sugerujące, że był to kociak.
— Hej! Szybko, chodź za mną!
Pobiegła za nią. Musiały działać szybko, zanim lis zbliżyłby się za bardzo, co skończyłoby się na nieuniknionym rozlewie krwi. Szyszka stanęła przed rudą pręgowaną koteczką. Nie było czasu, by się do niej odezwać. Przynajmniej nie teraz. Ogonem dała jej znać, by pobiegła za nią. Rzuciła się w kępę trawy, jak najszybciej zmierzając w stronę Owocowego Lasu, wraz z depczącą za nią kotką. Zatrzymała się jednak w połowie, nie biegnąc jednak do ogrodzenia. Zamiast tego skryła się w krzewach, wraz z nieznajomą. Obie nasłuchiwały, łapiąc oddechy, by w razie zagrożenia uciekać dalej. Wyglądało jednak na to, że lis odpuścił i nie podążył za nimi. Siedząc z napiętymi mięśniami w kryjówce, Szyszka musiała podjąć decyzję, czy zabrać koteczkę do schronienia grupy. Lis na szczęście nie podchodził do sadu, byli więc bezpieczni. Spojrzała na koteczkę, wychwytując jej zapach. Nie czuła woni Klanu Nocy.
— Dziękuję. — miauknęła nieznajoma. — Nie zrobisz mi krzywdy?
— Nie. Cieszę się, że mogłam ci pomóc. Nie powinnaś zbliżać się do lisów. To niebezpieczne stworzenia, samotny kot ma małe szanse, by z takim wygrać. — miauknęła czarnulka zgodnie z prawdą. — Możesz mi coś o sobie opowiedzieć? Nie czuję na tobie zapachu żadnego z klanów.
<Madziu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz