BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 lipca 2020

Od Fasolkowej Łapy CD. Wróblowej Łapy (Wróblowego Serca)

— Cześć, Fasolko — starszy kocurek odpowiedział na jej powitanie.
— Coś się stało? — uśmiech Fasolkowej Łapy przygasł na widok jego nietęgiej miny.
— Cóż, ja… zwymiotowałem. To pewnie nic poważnego, chyba ta mysz, którą zjadłem… — wytłumaczył Wróbelek, wzdychając cicho. Pointka zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć co powinna zrobić w przypadku prawdopodobnie zatrucia zwierzyną. Na pewno nie można wtedy dać pacjentowi niczego na wstrzymacie wymiotów, bo to by tylko pogorszyło sprawę. Skoro zwracanie to mechanizm ochronny organizmu to powinni się teraz upewnić, że w żołądku Wróblowej Łapy nie zostało już nic z tej myszy.
— No dobrze, zrobimy tak... — zamruczała do siebie, a cofając się w głąb legowiska zaprosiła buraska ogonem za sobą. Cętkowany kocur rozejrzał się nieśmiało po "pomieszczeniu", a Fasolkowa Krzywica chwyciła trochę kory i ostrożnie wsunęła na nią trochę pokrzywy. Położyła medykamenty przed Wróblem i wróciła się jeszcze żeby wziąć trochę miodu lub nektaru wrzosowego. Zdecydowała się na nieduży plaster miodu i szybko wróciła do czekającego kocura. — Musisz to zjeść. Spowoduje wymioty, ale cóż, musimy mieć pewność, że ta mysz ci więcej nie zaszkodzi.
Fasolka wskazała na pokrzywę zwyczajną, leżącą na korze i westchnęła, widząc skrzywioną w niezadowoleniu minę Wróblowej Łapy. W końcu wziął tylko głęboki wdech i połknął roślinę podaną mu przez Fasolkową Łapę i po chwili wybiegł z legowiska, prawdopodobnie powstrzymując się od zwymiotowania na ziemię w ich legowisku.
Miło z jego strony.
Wkrótce wrócił, wyglądając na dosyć zmęczonego.
— To chyba wszystko... — mruknął w końcu, spoglądając na Fasolkową Łapę. Kotka podsunęła mu następnie plaster miodu.
— To pomoże ci się pozbyć tego posmaku z pyska. I pamiętaj, że musisz pić dużo wody, bo wymioty odwadniają organizm. — zamruczała łagodnie, uśmiechając się sympatycznie do kocurka.

< Wróblowa Łapo? Możesz zrobić skipa jak chcesz i sry za gniota;; > 

Od Zimorodka cd Rosy

– Ej! Mesku! – zawołał kociak. Pomarańczowe, wypełnione nienawiścią oczy zwróciły się na niego.
– Czego fhcesz, ośli sadzie... – warknął na brata, wspomniany kocur. Zimorodek nie wydał się jednak zrażony.
– Zlobis głośno? – zapytał, uśmiechając się szeroko. Rosa stanęła obok brata, trochę niepewnie.
– Plosimy! – dodała. Ten spojrzał na ową dwójkę, jakby się z choinki urwali.
– A sami sobie lóbcie głośno! Won mi stąd! – krzyknął na nich, jeżąc się na całym futerku. Rosa skuliła się, przestraszona.
- Ne bój se go Losa, nas jest dwójka, a on jeden.
- Mondlala się znalazł! - warknął brat. - No jus! Spadówa! 
Zrobił smutną minkę, ale zaraz w jego główce pojawił się pomysł. Skoro Meszek nie chciał im pomóc, robiąc głośno, to go do tego zmuszą! Szybko skoczył na brata, gryząc go w ogon. Ten wrzasnął wściekle, klnąc na wszystkie strony. Zimorodek szybko umknął przed jego ostrymi pazurkami, następnie chowając się o ironio za mchem. Mama już szła do braciszka z niezadowoloną miną. Machnął ogonem na Rose, która wpatrywała się w to nadal na widoku.
- Losa! Tutaj! - szepnął.
Siostra widząc go, szybko do niego podbiegła.
- Telas mamy sanse na psygode. Za mną! 
Szybko wyskoczył z kryjówki i zaczął kierować się w stronę wyjścia ze żłobka. Przypadł przy tym do ziemi, czołgając się ostrożnie, łapka za łapką.
- Nie ma na to casu. Mama jus wlaca! - Popchnęła go siostra.
Już? Tak szybko? Ale jeszcze nie wyszli! Zerwał się na łapki i zaczął sadzić susy. Dadzą radę. Dadzą. To tylko kawałek... i... Ktoś pojawił się w wejściu. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to jego biało niebieskie ubarwienie. Czyli musiał to być kocur. Zderzył się z jego łapą, upadając na tyłek. 
- Uh... - Wstał powoli i przyjrzał się tej niefortunnej i niezapowiedzianej przeszkodzie.
Już kilka razy go widział w żłobku, ale wtedy był za bardzo zajęty zabawą, by do niego podejść. Rosa nieśmiało wychyliła łepek zza brata.
- Kim pan jest? - zapytała.
- Ja wiem! To stlasnik światłości! Jak mama! Tseba go pokonać! Glysiemy, Losa! Bes litości! - po czym rzucił się na łapę Bluszczowego Poranku.
Wojownik zdziwiony nagłym atakiem, nawet nie miał szans, aby zrobić unik. Haha! Wygrają z nim! Jak już wspomniał przy Meszku, mają większe szanse na zwycięstwo, bo była ich dwójka! Co z tego, że kocur był większy! Może jest głupi, tak jak twierdzi Meszek o nich wszystkich. 

<Roso?>

Od Zimorodka cd Meszka

- No, przeproś Zimorodka. Pamiętasz, czego cię uczyłam, Meszku? - Kocica chyba powoli traciła cierpliwość.
Zimorodek czekał, aż braciszek powie te słowa, o które prosiła go mama. Nie rozumiał, co było trudnego w wypowiedzeniu przeprosin. Wystarczyło otworzyć pyszczek i już. Niestety brat chyba nie rozumiał albo nie potrafił. Było to bardzo dziwne, ponieważ zawsze sądził, że niebieski z ich trójki jest dość rozumny.
- Jezdeś gupi! Jak ona! - miauknął, wskazując na przestraszoną Rosę
- Siam jesteś gupi - odpowiedział bratu, wystawiając mu język. 
No bo jak mógł tak mówić? Jeszcze sprawił przykrość siostrzyczce. A ona była bardzo miła i fajna. Cały czas bawiła się z nim w chowanego! Dużo się udzielała w ich zabawach. A Meszek? On tylko na wszystko narzekał i robił te swoje krzywe miny. Nawet nie chciał się przyłączyć do berka, czy chowanego. Powinni z Rosą coś z tym zrobić. Bo skoro to ich brat, musiał się z nimi bawić, inaczej... No właśnie, co inaczej? Chyba będą musieli wymyślić jakąś karę dla tego niegrzecznego kociaka. 
- Nie kłóćcie się. Oboje się przeproście! - Mama ponownie starała się zapanować nad kociakami.
- Pseplasam... - Uśmiechnął się dumny z tego, że potrafił wypowiedzieć to słowo.
- Nadal jesteś gupi! Kulwa! - zakrzyknął to ostanie braciszek, kiedy matka dała mu po tyłku. 
- Meszku! - Kocica zaczęła znów swoją tyradę, odnośnie dobrego słownictwa.
Zimorodkowi zrobiło się przykro, ponieważ mama się tak starała, a ten mysi móżdżek, nie potrafił wypowiedzieć takich prostych słów. Może tak... Zachęcić go do tego po swojemu? Może dzięki rywalizacji w końcu nauczy się tego słowa? 
- Ej Mesek! - Brat spojrzał na niego mordującym wzorkiem. - Mówis se jesteśmy gupkami, a ty se jesteś mondly. Jednak nie potlafis powiedzieć pseplasam, cyli... jesteś gupi! 
Tak! Był mądrzejszy od brata! Jej! Uniósł dumnie głowę pokazując kociakowi, że jest lepszy od niego, dzięki znajomości i umiejętności wypowiedzenia tego słowa. Rosa powoli kiwnęła głową, najwidoczniej popierając słowa Zimorodka. 
- Ty jesteś gupi! - warknął w jego stronę Mech.
- Ne... Bo ty. Ne umies "pseplasam". Nie umies mówic. Ne umies mówic. Nie umies, nie umies, nie umies! 
Zaczął skakać dookoła niego z zadowolonym pyszczkiem. Tak jak mówił braciszek Szczawiowy Liść, był lepszy od innych, czyli też od Meszka! A teraz dostał na to dowód! Znał więcej słów od niego! Jeeeej! 

<Meszku?>

Od Jesionowego Wichru cd Jaskrowego Pyłu

Biegł przez śnieg, aby tylko nie zgubić śladu pozostawionego przez stado Dwunożnych. Musiał zrobić wszystko, aby ocalić Jaskrowy Pył. Nie mógł go pozostawić sam na sam, z tymi kreaturami! Co jeśli będą chcieli go zjeść? Pokręcił głową, próbując pozbyć się tych nieprzyjemnych myśli. Uratuje go. Na pewno. Na pewno. W końcu dotarł na teren tych stworzeń. Powoli rozejrzał się, ale nie widząc nikogo na zewnątrz, skierował się w stronę legowiska Dwunożnych. Słyszał, że w środku odbywała się jakaś wrzawa. Ciekawe o co chodziło? A co jeśli jedli już jego byłego ucznia? Przełknął ślinę. Nagle ściana się otworzyła, wypluwając na zewnątrz dobrze znanego mu osobnika. Szybko podbiegł do kocura, czując jak spływa po nim ulga.
- Jaskier! Żyjesz, dzięki Klanowi Gwiazdy!
Kocur podniósł się z ziemi jak oparzony.
- Żyję… chyba. Jesionowy Wichrze, nawet nie wiesz, jak cieszę się, że cię widzę. Ci Dwunożni to najbardziej przerażające istoty na tej ziemi!
- Lepiej stąd jak najszybciej uciekajmy. Mogą jeszcze zmienić zdanie i cię zjeść.
Wojownik pokiwał głową i razem udali się z powrotem do lasu, gdzie czekał na nich Żółwi Brzask. Kocur widząc nadchodzących, wyskoczył ze swojej kryjówki, ciesząc się, że oboje wrócili cali i zdrowi.
- Co tam się stało? - wypytywał.
Jesionowy Wicher spojrzał na nadal rozdygotanego rudego arlekina.
- Może później. - Wskazał dyskretnie ogonem młodszego.
Żółwi Brzask kiwnął głową, po czym zabrali się w stronę powrotną. Będą musieli zdać raport z tego co się stało. W końcu Dwunożni grasowali na ich terenach. Nie mogli tego tak zostawić, bo jeszcze jakiś inny kot, zostanie porwany. 
***
Od tamtego momentu minęło mnóstwo księżyców. Zbliżała się pora nowych liści, Malinowa Łapa zmarł, a czekoladowy dostał nowego ucznia. Bardzo dziwnie było chodzić na treningi, udając że to dzień taki jak zwykle. Jednak nie był. Wrócił z polowania, rzucając na stos dorodną rybę. Kątem oka wychwycił Jaskrowy Pył, który tłumaczył coś swojej uczennicy. Teraz to on był mentorem. Ciekawe jak się teraz czuł. Podszedł do niego powoli, machając na powitanie ogonem.
- Cześć, Jaskrowy Pyle. Jak tam? Widzę, że wracacie z treningu. Radzisz sobie? 

<Jaskrowy Pyle?>

Od Konwaliowego Serca cd. Świtającej Maski

- O-one tak szynko rosną. – zaśmiała się pod nosem Konwaliowe Serce. – Bawią się ze sobą i innymi kociakami, Stokrotkę chyba ciągnie do ziół… - miauknęła kotka.
- Naprawdę?
- No chyba tak… Nie jestem pewna… A co z Nocą? 
Kotka czuła jak przebiega po niej dreszcz podenerwowania. Złamała kilka zasad kodeks, przygnębiało ją to, czuła jak powoli ją to od środka niszczy. Co kilka uderzeń serca nerwowo rozglądała się po miejscu spotkań. Musiałą być pewna, że nikt ich ni podsłuchuje. Wiedziała, że jeśli prawda wyszła by na jaw jej życie zakończyło by się szybko, a przynajmniej byłoby doszczętnie rozwalone, podobnie i żywot Świta. 
- Jest pewnie tak samo urocza jak reszta naszych dzieci. – mruknął cicho płowy. – A są jakieś podejrzenia, wiesz…?
- Nie, na szczęście nie. Małe zadają dużo pytań, ale przecież nie podejrzewali by medyczki, prawda?
- Tak.
- A u ciebie? Jest dobrze…?
Kocur skinął głową. Rozejrzał się. Wyglądał jak by wsłuchiwał się w wiatr.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że będziesz już iść? – odrzekła asystentka medyka przyglądając się ukochanemu.
- Nie, po prostu trochę się boję, że jakiś lis może znów się pojawić, nie chcemy tego. – Świtająca Maska odwrócił głowę w stronę żółtookiej.
- Tamtego razu bałam się zginiesz… Naprawdę. Nie chcę byś mnie opuszczał. – miauknęła czarna wtulając się w jasne futro syna Sójczego Gniazda. – Bardzo cię kocham… - szepnęła w ucho kocura. – Brakuje mi ciebie…
Łaciata liznęła kilka razy kochanka po płowym pysku.

<Świtająca Masko? Wybacz, tego strasznego gniota>

Od Świtającej Maski cd. Potrójnego Kroku

przed przyniesieniem Nocy do klanu

Zbierał pająki z klanowej hodowli ze swojego legowiska. Pani Tkaczowa nie marudziła i dawała coraz większą liczbę dzieci, dzięki czemu medyczne zasoby pajęczyny systematycznie się powiększały. Minusem całego medycznego biznesu okazała się ilość małych cholerstw w legowiskach wojowników, przynajmniej w przypadku Świtającej Maski. Płowy któryś dzień z rzędu wyjmował potomków znalezionego przez niego pająka i zanosił całe garście czarnych do Potrójnego Kroku i Fasolkowej Łapy. Nie znosił widoku tych gagatków na swoim mchu. Kawałek zieleni należał do niego i żadna nędzna forma życia nie miała prawa przerywać mu snu. A w nocy co po chwilę coś po nim łaziło. Konwalia nadal oczekiwała na wydanie na świat potomstwa, więc zrezygnował z chodzenia na granice przez najbliższe tygodnie. Zamiast normalnie się wyspać, pajęcza rodzina urządzała schadzki po jasnym futrze wojownika.
Wyszedł, niosąc w pysku zawinięte w jakieś stare pajęczyny owady. Skierował swoje kroki ku legowisku medyków. Z wyuczeniem poruszał się po klanie, więc marsz poszedł szybko i zwięźle.
- Jak się czujesz? - usłyszał głos Potrójnego Kroku. Przez chwilę Świtająca Maska zdziwił się troską, bijącą od kuzyna. Czyżby po lynxie było widać efekty nocnego zrzucania z siebie pająków i wzbudził tym litość w kamiennym sercu medyka? Potem przypomniał sobie, że trójnogi podał mu zbyt dużą ilość ziół w mięsie, przez co morskooki przymilał się jak pszczoła do kwiatu do własnego kuzyna. Wzdrygnął się na tę myśl. Fuj, oni razem ze sobą? Nigdy w życiu! Trójka za bardzo walił ziołami i charakterem predzej oczarowałby jakiegoś masochistę.
Wojownik przewrócił oczami i wszedł do legowiska medyków. Machnął ogonem na powitanie Fasolkowej Łapie i położył pajęczynę z małymi czarnymi kropkami na bok, w tym samym miejscu co zawsze. Odetchnął z ulgą. Nareszcie nie musiał iść ze świadomością noszenia dziesiątki maluchów w swoim własnym pysku. Przegryzł leżący z boku rumianek, wzmocnić siebie na resztę dnia. Pamiętał z gadaniny Potrójnego Kroku, że te białe kwiatki działały cuda i oczyszczały umysł.
- Jest tak źle, że zjadłeś rumianek? - zapytał się z drwiną kuzyn lynxa, gdy płowy wyszedł z kącika medyków.
- Hm, nie, moja wymyślona partnerka kazała mi to zjeść. Wiesz... Świeższy oddech - odpowiedział płowy. Wolał brnąć w to, że wyobraził sobie ukochaną i oszalał, niż wybierać obiekt zauroczenia. Żadna kotka z klanu wilka nie podobała mu się w takim stopniu jak czarna medyczka z klanu burzy. Brak kontynuowania tego tematu ochroniłby związek jego i żółtookiej. Poczuł niemałą ulgę i przy okazji rozbawienie.
Potrójny Krok trzepnął łapą kuzyna w głowę.
- To nie jest zabawne! Masz halucynacje! Powinieneś odbyć przymusową kwarantannę! - oburzył się Potrójny Krok.
Świtająca Maska potarł głowę, mrucząc niespokojnie. Wrrr, co za typ kocura. Nie można zażartować, bo zaraz Pan Największy-Medyk-I-Największa-Piękność oburzy się i potraktuje pazurem.
- Wyluzuj, po prostu chciałem się wzmocnić. Źle sypiam przez te pająki. Tkacz się mnoży i nie może przestać! - narzekał na owada wojownik.
- Nie śmiej mi narzekać na mojego pająka. To cud dla naszego klanu. Sam go przyniosłeś, więc klan gwiazd z jakiegoś powodu ci na to pozwolił. Maluchy widocznie cię lubią, bo do Fasolkowej Krzywizny już tak nie lgną. Proszę, proszę... Pajęczy tatuś - prychnął Potrójny Krok.
Świtająca Maska zamilkł. Niejako Trójka uderzył w dwie drażliwe rzeczy: wiarę w klan gwiezdnych kotków i ojcostwo. Lynx odruchowo chciał rzucić informację dotyczącą braku dowodów na istnienie klanu gwiazd, ale w porę ugryzł się w język. Liliowy wydziedziczyłby kuzyna i do końca życia omijałby go szerokim łukiem. Natomiast bycie ojcem... Uwaga dotycząca niańczenia pająków miała być czymś w stylu żartu, ale płowy był świadomy, że kilka kilometrów od obozu jego dzieci żyją w ciele Konwalii. Został już tatą, dawcą życia bękartów.
- Coś nie tak? Znowu widzisz swoją kochankę? - zapytał się Potrójny Krok. Oj, ten przeprowadziłby na lynxie eksperymenty naukowe, gdyby tylko mógł.
- Ja... - Świt zająkał się. Przestał czuć się pewnie, jak zaledwie kilka minut wcześniej. Powietrze stało się cięższe. - Muszę iść na dłuższe posiedzenie w krzakach - odparł szybko i pobiegł w swoją stronę, zostawiając kuzyna z uśmiechem drwiny na pysku.

po wypędzeniu Strzyżykowej Pręgi z legowiska 

Świtająca Maska usłyszał z plotek o wkurzeniu i furii Potrójnego Kroku, spowodowanej zajściem w ciążę jego bliskiej przyjaciółki, Strzyżykowej Pręgi. Nigdy nie przepadał za czekoladową. Emanowała od niej dziwna aura, w jej towarzystwie czuł się strasznie niezręcznie. Nagle zaszła w ciążę i została wygoniona z legowiska.
Poszedł do kuzyna.
- Wchodzę - rzucił od wejścia, żeby zakomunikować swoje przybycie.
Lilowy leżał z boku, sam ze sobą. Spuszczoną głowę położył na przednich łapach. Uszy położył po sobie, chociaż nie wydawał się być we wrogim nastroju. Nie wydał żadnego dźwięku, prócz beznamiętnego oddychania.
 Płowy nie poznał własnego kuzyna. To nie mógł być ten sam kocur. Nie, nie, nie. Niemożliwe. On... Posmutniał? Zielonooki odczuwał jakieś inne emocje prócz drwiny i pogardy?
Świtająca Maska chciał rzucić jakąś ciętą uwagę, ale skryte głęboko w nim sumienie odezwało się. Przypomniał sobie zmartwiony wyraz pyska Leszczynowej Bryzy, troskliwe spojrzenie Leśnego Świtu, gdy nowy wojownik odbywał swoje nocne czuwanie, a Świt jako kocię przyprawił mu dodatkową robotę. Ujrzał we własnych myślach uśmiechniętego Wróblowe Serce, który przecież tak niedawno był mniejszy od pniaka drzewa. Nie wiedział, dlaczego o tym wszystkim pomyślał. Po prostu... Chciał pomóc Trójce. Okazać pomocną łapę i wesprzeć. Tak po prostu. Widok cierpiącego kota przyprawił płowego o zwykłą litość.
Przewrócił oczami. Świetnie, z tym litowaniem się daleko nie zajdzie. Kuzyn pozna jego słabą stronę i wykorzysta to przy późniejszej okazji. A jak komuś rozgada...
Lynx usiadł tuż przy liliowym. Medyk spojrzał z nutą zniecierpliwienia na kuzyna. Zapewne planował wygonić nieproszonego gościa, ale morskooki nie zamierzał nigdzie sie ruszać.
- Wiesz co... Przyjaźnie to cholernie zdradziecka sprawa. Doskonale cię rozumiem. Nie patrz się tak na mnie. Jestem młodszy, ale swoje już wiem. Po prostu... Oddaj się swoim roślinkom, klanowi gwiazd czy tej... Krzywiźnie czy jak tam ta twoja uczennica się nazywa. Jeśli za bardzo skupisz się na Strzyżykowej Prędze, to zobaczysz gwiezdne kotki szybciej niż myślisz. No cóż... No ponoć niektórzy umierają z powodu zbytniego przejmowania się. Mówiłem coś o tym gapieniu się! Nie uśmiechaj się tak, co za krzywy uśmiech... Eh... Co ja mówiłem... Aaaaa, tak... Skup myśli i na czym innym. Postaw sobie jakiś cel podążaj ku niemu, bo z tym zmartwieniem masz więcej zmarszczek na pysku niż Iglasta Gwiazda - miauczał pierwsze, co mu wpadło do głowy. Świtająca Maska sam nie czuł zażyłej przyjaźni z nikim z klanu. Wprawdzie ktoś tam go lubił, ale tylko w towarzystwie Konwaliowego Serca nie czuł samotności i poczucia wyobcowania. Może... Kiedyś uciekłby do klanu burzy i tam kontynuował swoje życie? - Wiem, od czego możesz zacząć. Ogarnij Tkaczową. Jej bachory łażą mi po ogonie i nie dają spać.
<Potrójny Kroku?>

Od Konwaliowego Serca cd. Cętkowanego Kwiatu

- Puszczaj! Cały Klan nas widział! - Konwaliowe Serce usłyszał głos Cętkowanego Kwiatu.
Wyjrzała z legowiska medyka. Najwyraźniej szykowała się jakaś kłótnia... I to pewnie nie byle jaka, małżeńska. 
- O, dobrze, że jesteś, Konwalio. - miauknął naglę Orlik zauważając w rogu puszysty czarno-biały ogon kotki. - Potrzebny nam własnie medyk. Chodź.
- Nie, nie! - zawołała bura uderzając nerwowo łapą o ziemię. - Nie jest nam potrzeby uzdrowiciel. Orlik tylko jest nadopiekuńczy. - Biały wywrócił oczami.
Żółtooka zrobiła kilka kroków w przód i usiadła koło wojowniczki. 
- A więc... Co się stało, Orlikowy Szepcie? - zapytała się spokojnie. Podniosła ku górze jedną brew. Była ciekawa co się stało jej przyjaciółce, że musiał interweniować jej partner. 
- No to ten... Cętka mówiła, że boli ją brzuch i widziałem, że wymiotowała dzisiaj rano. - mruknął syn Koniczynki posyłając drugiej kotce niepewne spojrzenie. - Ratuj ją, proszę... Nie chcę by zginęła... 
Asystentka medyka zbadała wzrokiem ''chorą''. Wyglądała całkiem normalnie, ale nie można było ukryć, że jeden szczegół jej ciała najbardziej przykuwał uwagę. Burej urósł brzuch. Łaciata zaczynała łączyć te wszystkie fakty i zadawać pytania typu: ''Czy je więcej niż inni?'' albo ''Czy szybciej się męczy?''. Na prawie wszytki dostała odpowiedź ''tak''. 
Konwaliowe Serce poklepała Kocura po ramieniu, a na jej pysku pojawił się uśmiech podekscytowania.
- Zostaniesz ojcem. - miauknęła.
Cętka zaczęła skakać z radości i wydawać z siebie piski oznaczące radość. 
Orlikowy Szept zaczął powoli się czerwienić i spojrzał się dziwnie na partnerkę oraz na czarną. Na jego twarzy dojrzeć było niemrawy uśmiech oraz zestresowania.
- Wody, Orliku, przynieś ci wody? - spytała się starsza kotka. 
- T-tak.

<Orlikowy Szept? Cętkowany Kwiat? Dokończcie sobie sami sesję ^^> 

Od Jesionowego Wichru cd Króliczej Łapy

- Jutro też tak będzie. Spotkamy się przy wyjściu z obozu. Wstaniesz?
- Postaram się. - miauknął kocurek, otaczając ogonek wokół ślicznych łapek.
Kiwnął głową i oddalił się do stosu ze zwierzyną, aby coś przekąsić. Musiał przyznać, że pokazywanie całych terenów, umiało wyssać siły. Szybko wziął jakąś soczystą rybkę i udał się na bok, aby ją zjeść. Smak słonego mięsa, podbił jego kubki smakowe, zachęcając do dalszej konsumpcji. 
- Jak tam pierwszy trening z nowym uczniem? - Obok dojrzał Brzoskwiniową Bryzę, która właśnie wróciła z patrolu. 
- Całkiem dobrze. Mam nadzieję, że jutro nie będzie padało. - westchnął zauważając, że chmur od ostatniego czasu przybyło.
- Życie wojownika nie jest proste. - odparła.
Kiwnął głową. Musiał nauczyć Króliczą Łapę, wszystkiego co potrafił, bez względu na warunki pogodowe.
***
Jego pragnienie o bezdeszczowym treningu, zawaliło się dość szybko. Ale czego on oczekiwał, widząc przecież te chmury. Czekał na swojego ucznia w umówionym miejscu, zastanawiając się, czy pogoda nie pokrzyżuje im planów. Postanowił dziś zaznajomić go z techniką polowania. Pewnie i tak młodszy nic nie złapie, to graniczyłoby z cudem, więc nawet jeśli zwierzyna ukryłaby się na czas deszczu w norach, to mogli poćwiczyć to na sobie.
- Witaj, Królicza Łapo! - przywitał się widząc ziewającego ucznia. - Mamy okropną pogodę, ale to nie powinno nam pokrzyżować planów. 
Zresztą padało już nieco słabiej. Zachęcił go ogonem do ruszenia za nim. Wyszli z obozu i skierowali się w stronę lasu. Krok za krokiem, zbliżali się do zielonych już drzew. Ich liście szybko się odradzały. Mogło to świadczyć, że pora zielonych liści była tuż, tuż. 
- Zatrzymamy się tutaj - zdecydował otrzepując sierść z deszczu. 
W lesie mniej padało, dzięki rozłożystym koronom drzew.
- Pierwsza lekcja z polowania. Po pierwsze; trzeba wywęszyć posiłek, później przypadasz do pozycji łowieckiej - Zaprezentował. - A następnie powoli się skradasz. Musisz dobrze wyczuć moment, aby rzucić się na zwierzynę. Za późno, usłyszy cię. Za wcześnie, nie dosięgniesz jej i spłoszysz. Wszystko jasne? 
Królicza Łapa pokiwał głową i zaczął naśladować ruchy wojownika. Jesionowy Wicher sprawdzał ułożenie jego łap, dorzucał swoje uwagi, a gdy w końcu zauważył, że uczeń wie o co chodzi, postanowił go sprawdzić. 
- Będę myszą. Ukryje się, a ty masz do mnie podejść tak, abym cię nie usłyszał, jasne? 
- Jasne. 
- To zamknij oczy i nie podglądaj! - zawołał, a gdy Króliczek zrobił to co kazał, szybko odbiegł, klucząc pomiędzy drzewami, aż następnie schował się w jakichś krzakach. Raz po raz grzebał łapą w ziemi, naśladując dźwięk, poszukującej pożywienia myszy. Jego uszu były czujne. Sprawdzał czy Królicza Łapa się zbliżał, aby jak najszybciej poderwać się do ucieczki. Był teraz jak mysz, chociaż tak naprawdę czuł się, jakby bawił się z kociakiem w chowanego i berka w jednym.

<Królicza Łapo?>

Od Ryjówki

Obserwowała w skupieniu lot motyla. Istotka przeleciała jej przed ślepkami, pokazując swoje piękno, które wręcz kusiło Ryjówkę, by zadać mu cios łapką. Tak się właśnie stało. Odczekała cierpliwie, aż motylek znowu podleci bliżej, zanim skoczyła  w jego stronę. Uderzyła go łapką. Owad spadł na ziemię, przyciśnięty następnie  do ziemi. Szylkretka poruszyła z zadowoleniem wąsikami.
— Notylek spi! — ogłosiła.
Spojrzała za siebie, z płomykami szczęścia w oczach, chcąc pokazać rodzicom swoją zdobycz. Jednak ich nie było w norze, którą jej rodzina zamieszkiwała. Nie dzielili się z nią informacją, gdzie tak znikają, ale zawsze po powrocie, wielka pani miała brzuch pełen smacznego mleka. Podobno mieszkali z dala od lasu, na nikomu nieznanym terenie, gdzie panowała niezwykła cisza. Na razie jednak nie miała dość odwagi, by zapytać o to rodziców. Może gdy będzie starsza?
Westchnęła cicho, chwytając w pyszczek za skrzydełko owada. Było niezwykle delikatne. Ale czym była łagodność? Ryjówka nie wiedziała, jak powinna się obchodzić z takową istotką. Z dumnie uniesionym do góry ogonem, wróciła na mchowe posłanie. Melon spał, natomiast Mucha zdawała się być pogrążona we własnych myślach. Najważniejsze jednak, że przynajmniej mogła jej poświęcić uwagę. Ryjówka chociaż nie przepadała za byciem w centrum czyjejś uwagi, musiała się przecież pochwalić własną ofiarą. Mocno ogonem uderzyła w bok siostrę.
— Ałaa!
Mucha odwróciła w jej kierunku pyszczek, posyłając pierworodnej niezadowolone spojrzenie. Najwyraźniej musiała ją mocno uderzyć. Koteczka wzruszyła ramionami. Trudno. Było się odwrócić od razu. Nie poczuwając się do przeprosin (z resztą czym to było? dlaczego powinna tego użyć? przecież to tylko ból) położyła martwego motylka przed łapami Muchy.
— Cio to?
— To notylek! Sana go upolowalan. — pochwaliła się Ryjówka. — Nio nie lub tiakiej niny.
Sama wydęła policzki, chcąc pokazać siostrze, że również będzie zirytowana, jeśli ta jej nie pochwali, za wspaniałe złapanie ich dzisiejszego posiłku.


<Mucho?>

30 lipca 2020

Od Leszczynowej Bryzy CD Nagietkowej Pręgi

Zatrzymał się w półkroku, rzucając Nagietkowi nienawistne spojrzenie. Z początku miał ochotę jak jeszcze nigdy wcześniej wykrzyczeć mu wszystko w pysk. Jak bardzo mu zniszczył życie swoim natręctwem, jak bardzo go nienawidzi i nim gardzi. Nagle obudziła się w nim troska czy też miłość względem Leszczynka? Kocur wykrzywił pyszczek, w takim razie gdzie on był, gdy w klanie panowała wojna domowa? Owszem, sam syn Iglastej Gwiazdy nie należał do kotów odważnych, od których bije męstwo, jednakże był lojalny swojemu liderowi nie tylko przez fakt, iż był jego ojcem. 
Jeśli faktycznie chodziło o to, że Nagietek jest w nim zakochany, to Leszczynek zdecydowanie wątpił, że im cokolwiek wyjdzie.
Raz, że obecnie czuł do pręgowanego zwyczajną nienawiść, niechęć oraz zawód, do tego dochodził jeszcze fakt, że on i jego kochana starsza siostra, Przygasający Płomyk MIELI DZIECI. Całą trójkę w dodatku! Jak on mógł później jej popatrzeć w oczy? Jak mógł przyznać się do bycia z kocurem, który zrobił jej kocięta a później zostawił, zupełnie się nimi nie interesując?!
Ominął więc kocura, kierując się bezpośrednio do swojego legowiska.
* * *
Od tamtego dnia Leszczynek nie zamienił ani jednego słowa z Nagietkową Pręgą, zaś wszelakie próby starszego kocura, by ten chociaż go posłuchał, nadal spływały na panewce. Delikatnie mówiąc, młody wojownik był wściekły i niesamowicie podminowany, co jednak zmieniało się, gdy tylko ojciec Potrójnego Kroku znikał mu z pola widzenia. 
Aktualnie rudzielec oczekiwał na Wróblową Łapę, który musiał tylko zamienić słówko z siostrami, nim mógł spokojnie udać się na trening.
— C-czego?! — chyba jeszcze nie użył takiego słownictwa. Zmierzył zmieszanego kocura gniewnym spojrzeniem, po czym wstał, strosząc futro na grzbiecie.
— Chciałem porozmawiać, Leszczynku — miauknął zmieszany zielonooki. Syn Iglastej Gwiazdy aż zachłysnął się własną śliną. Wysunął pazury, wbijając je w glebę.
— O-oczym ch-chcesz n-niby r-rozmawia-ać?! — wykrzyknął wściekle, ściągając uszy do tyłu. Jego krzyk zwrócił uwagę kilku kotów, jednakże na zaledwie kilka uderzeń serca — Z-zniszczyłeś m-mi w-sz-szystko, do c-cholery! Nie mamy o-oczym r-rrozmawiać! N-nien-nawidzę cię! — wrzasnął, po czym przywołując do siebie zszokowanego Wróblową Łapę, ruszył w stronę lasu, zamiatając starszemu kocurowi puchatą kitą przed nosem.
Nie zamierzał z nim rozmawiać.
Sam był sobie winien, że Leszczynek go teraz nienawidzi.

< Nagietku? >

Od Iglastej Gwiazdy CD Fasolki (Fasolowej Łapy) i Potrójnego Kroku

Wciąż zaspany otulił swoją córeczkę ogonem, przyciągając ją najbliżej do siebie jak to tylko możliwe. Nie do końca wiedział, co potwornego mogło się śnić jego małemu słoneczku, że aż podreptała tutaj, uciekając od mamy. Postanowił to jednak zignorować i skupić się na uspokajaniu roztrzęsionej kotki. Polizał ją w policzek, szturchając nosem. Fasolka przetarła załzawione ślepka swoją malutką łapką, po czym wtulając się w szorstkie futro ojca, zamknęła oczęta. Igła uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie czasy, gdy Zmierzch, Gasnąca i Gorzka były jeszcze malutkimi kluseczkami. Nadal gryzły go wyrzuty sumienia, że nie zajął się tak, jak należy swoim drugim miotem. To przez niego w klanie wilka wybuchła wojna domowa i kocur miał tego świadomość.
Po prostu spieprzył na całej linii.
— Jeśli coś będzie się działo złego, obiecuję, że cię obronię, księżniczko — zamruczał cicho, unosząc kącik pyska ku górze. Jego małe słoneczko... Dokładnie obserwował, jak bardzo się w niego wdała. Co prawda cała trójka odziedziczyła po liliowym jego futerko, jednak gdy się na nich patrzyło, to właśnie Fasolka najbardziej przypominała ojca, mimo innego wzoru pręg. Kaczuszka natomiast brak pręg odziedziczyła po matce, aczkolwiek najbardziej do Miedzi podobna była Piórko, a mogła być jeszcze bardziej, gdyby nie posiadała pręg na futerku. 
— Bardzo cię kocham — miauknął szeptem, obserwując, jak bok malutkiej koteczki powoli unosi się i opada.
Jego malutkie szczęście...
Nazajutrz obudził się już sam, Fasolka zniknęła, jednak dostrzegł jej zmierzwione futerko pomykające po obozie, w trakcie gonitwy z Piórkiem. Mimowolnie na jego mordce zawitał uśmiech. Taki widok niesamowicie pokrzepiał jego serce. Wstał, przeciągając się. 
Syknął, czując, jak jego stare gnaty strzelają. Oblizał pysk i pierwsze, co zrobił, to odwiedzenie jego kochanego wnuczka, Trójki. Liznął go po głowie, na co ten fuknął rozeźlony, mimo to, odezwał się jako pierwszy i po krótkiej dyskusji, Igła został postawiony przed faktem dokonanym, że jego mały, słodziutki Trójeczka wyprowadza się na stare śmieci. Cóż, przyjął to lepiej, niż się spodziewał, aczkolwiek nadal było mu zwyczajnie smutno, mimo iż gdzieś z tyłu jego głowy tańcowała świadomość, że przecież liliowy nie wyprowadza się gdzieś daleko za góry i lasy, tylko dosłownie do legowiska obok.
Sielanka jednak nie trwała długo. Potrójny Krok szybko poruszył temat snu, który otrzymał ostatnio od klanu gwiazdy, który wprowadził lidera w nie małą konsternację. Nastawił uszu, gdy w jego stronę padło pytanie, co o tym wszystkim sądzi.
— Potrójny Kroku... — zaczął niemrawo, ryjąc pazurem w ziemi — Czy ta fasola... M-może oznaczać m-moją Fasolkę? — szepnął, oczekując odpowiedzi.
— Nie wiem, dziadku. Możliwe, aczkolwiek nie jest pewne.
— Jeśli fasola nawiązuje do niej, to te kocięta mogą być jej... Wilk to nasz klan... — miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej — Co jeśli ta burza może oznaczać zniszczenie dla naszego domu? Że sprowadzi je na nas moja córka... — zacisnął szczęki.
— N-nie. To głupota. Fasolka nie może mieć nic z tym wspólnego. Mam po prostu urojenia na starość — warknął do siebie, mamrocząc pod nosem. Trójka przyglądał mu się tylko w skupieniu.
* * *
Księżyce mijały nieubłaganie i nim Igła zdążył spostrzec, jego małe skarby były już duże i niemalże kończyły trening, Wróbelek został mianowany na wojownika zaś on... dopiero gdy zobaczył swoje odbicie w kałuży zrozumiał, jak niewiele życia mu jeszcze pozostało. Jego pysk posiwiał o wiele bardziej niż wcześniej, stawy też powoli odmawiały posłuszeństwa... Miał wrażenie, że przestał sobie powoli ze wszystkim radzić. Wyrzuty sumienia, tęsknota, nerwy spowodowane słowami Wilczego Serca... do tego dołożyła się jeszcze śmierć Kreciej Norki. 
Point starł łzy z pyska, wracając do obozu. Jego prawa łapa znacząco spuchła od kiedy wyjął sobie z łapy kolec. Nie chciał męczyć tym medyków, przecież to tylko kolec. Co mogło się stać?
Jakby tego było mało, miał wrażenie, że jakieś poważne choróbsko zaczyna go łapać. Ból pleców, głowy czy wiecznie załzawione oczy, które powodowały, że obraz mu się rozmazywał nie ułatwiała życia. Co raz częściej musiał przecierać nos łapą, by chociaż trochę pozbyć się wiszących z niego glutów. Oddychać też nie mógł za bardzo. Słychać to było w jego głosie, przez co Miedziana Iskra szybko zauważyła, że z jej partnerem jest coś nie tak i omal nie kopiąc go w dupę, zmusiła do udania się do medyków, najszybciej, jak to możliwe.
No więc szedł.
Szedł.
Zmęczenie powoli narastało, postanowił więc przysiąść niedaleko stosu ze zwierzyną.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować Igła runął jak długi w kałużę wody nieprzytomny.

< Fasolko? Trójko? Jak coś to choroba zabierze Igle dwa życia > 

Od Fasolkowej Łapy CD. Pierzastej Łapy

— Coś się stało? Słyszałam, że krzyczysz! — miauknęła od razu Fasolkowa Łapa. Na widok rany niebiekookiej, wytrzeszczyła oczy.
— Ugryzł mnie szczur! Spędzę godziny na czyszczeniu futra z krwi! Jasny kolor w połączeniu z takim ciemnym to fatalna sprawa — oceniła Pierzasta Łapa po odłożeniu powoju na górkę z ziół. Fasolkowa Łapa zmarszczyła nos niezadowolona, widząc ranę na ogonie siostry. Nie wyglądała za pięknie, czego można by się spodziewać po okropnych zębach obrzydliwego szczura. 
— I teraz się martwisz futerkiem? — westchnęła, podchodząc do Piórka. Dokładnie obejrzała ugryzienie i delikatnie pokręciła głowę. — W każdym razie musimy wracać. Lepiej to szybko opatrzyć nim się wedrze zakażenie czy infekcja i wtedy dopiero będzie fatalna sprawa.
Pierzasta skinęła głową, po czym Piórko i Fasolka wzięły w pysk tyle ziół ile tylko mogły ze stosu, a Ciężki Krok pogoniony ogonem Fasolkowej Łapy chwycił resztę i cała ekipa udała się do z powrotem do obozu. Tonkijka westchnęła, trochę niezadowolona ze zwrotu wydarzeń. Miała nadzieję, że zostaną dłużej na polance, spędzając razem czas na pogaduszkach i zbieraniu pachnących roślin. Gdy zgraja dotarła do celu, Fasolka od razu zabrała Piórko jak najszybciej do legowiska medyków, niemalże zaciągając ją tam za ucho, gdy ta marudziła o plamach krwi na sierści.
— Siadaj. Muszę to najpierw trochę oczyścić z krwi. — mruknęła morskooka, wchodząc głębiej do leża uzdrowicieli w poszukiwaniu odpowiednich medykamentów. Szybko wzięła trochę pajęczyny wytworzonej przez ich pająki i korzeń łopianu leżący niedaleko na skalnej półeczce. — Już jestem. — zamruczała łagodnie, po czym przyłożyła pajęczynę do rany. 
— Będzie szczypało? — mruknęła odwrócona jak tylko mogła Piórko, marszcząc nosek.
— Może troszeczkę. — miauknęła skupiona Fasolka, próbując spokojnie uprzedzić siostrzyczkę o ewentualnym bólu. Uczennica Potrójnego Kroku zaczęła przeżuwać kawał korzenia na papkę, po czym położyła okład na ogonie. — Lepiej, żebyś dzisiaj już nie szła nigdzie i najlepiej będzie, jak zostaniesz tu przez noc, tak na wypadek żeby nic już się tam nie babrało.

< Pierzasta Łapo? sry za gniota;; >

Od Mokrej Gwiazdy CD Miodowej Łapy

Burza rozpętała się na dobre, gdy próbowałem opanować humorki Miodowej Łapy. Stała zdenerwowana, targana negatywnymi emocjami. Nie, nie, nie! To nie czas na kłótnie!
– Wiesz, że to nie tak. Nie chciałem, żeby coś ci się stało. - Miauknąłem, a silny wiatr mierzwił moje futro, deszcz z kolei moczył je, skapując kroplami z pyska i wibrysów.
– Och, no tak, bo ja jestem taką małą, nieporadną kluseczką, co to sobie sama w życiu nie poradzi. Przyznaj się, że po prostu nadal widzisz we mnie zwykłą pieszczoszkę! - Wykrzyknęła głośno, a ja poczułem, jak coś we mnie drgnęło.
Otworzyłem pysk by odpowiedzieć w tej samej chwili co stare spróchniałe drzewo, łamiące się wpół. Swoją miażdżącą siłą runęło w dół, a moje ciało ruszyło się samo. By ocalić Miodową Łapę. Nie pozwolę jej umrzeć, nie zginie następny uczeń! Nie znowu z mojej winy!
Odepchnąłem silnie kotkę, która zszokowanym, mieszanym ze złością spojrzeniem spojrzała w moje niebieskie oczy, nim nie uderzył we mnie spadający odłam drzewa.
Słyszałem trzask własnych kości, pozbawiający tchu ścisk miażdżący mnie od środka.
I nagle obezwładniająca cisza, tak znajoma i kojąca, jakbym dzień w dzień tracił życie pozwalając się jej poznać.
Stanąłem w nicości, otoczony gromadami gwiazd, krążącym wokół pyłem, mieniącym się w milionach barw. Moje łapy spoczęły na trawie, a oczy ujrzały polanę naszych starych terenów, które przed wieloma księżycami wszystkie klany opuściły. Nie rozumiałem, dlaczego przodkowie pokazali mi akurat tę scenerię.
Czekałem uderzenie serca, nim nie dostrzegłem burego futra, zdobionego gwiazdami i pyłem, a wychudzone, tak znajome mi ciało nie spoczęło lekkim krokiem przede mną. Zielone oczy uważnie spotkały się z moimi.
- Ciernista Gwiazdo! - Miauknąłem, a kotka mrugnęła powoli, podchodząc. Stąpała tak lekko i zgrabnie, jak tylko duchy potrafiły.
- Witaj, Mokry. - Przywitała się, pozwalając, bym wtulił się w jej bure futro. Nie było to prawdziwe uczucie, jednak byłem rad, że ją widzę. 
- Cieszę się, że cię widzę. - Zacząłem, a moje oczy świeciły szczerością.
Posłała mi lekki uśmiech, którego tak dawno nie widziałem. Dawna mentorka machnęła ogonem. - Umarłeś w obronie swojej uczennicy.
- Oh, tak... Miodowa Łapa ma trudny charakter, ale wyszkolę ją na mądrą wojowniczkę. - Odparłem unosząc głowę, pozwalając by nasze spojrzenia się spotkały.
Krajobraz zaczął się przeobrażać. Trawa czerniała, a niebo zdawało się tracić na błękicie. Chmury otoczyły nas, ciemniejąc nagle.
- Posłuchaj mnie - miauknęła, jakby nie przejmując się tym zjawiskiem. Ja z kolei rzucałem nerwowe spojrzenia na każdą możliwą stronę. - Musisz wiedzieć, że jestem z ciebie dumna, Mokra Gwiazdo.
Uśmiechnęła się lekko, a ja otworzyłem szerzej oczy. Zaraz się obudzę! Ale chciałem jej jeszcze tyle powiedzieć...o tym, co się działo, poprosić o jakieś rady, wskazówki...
- Ciernista Gwiazdo, ja-
- Spotkało cię i twój klan dużo złego, jednak przed tobą wciąż długa droga. - Miauknęła, a jej oczy zaświeciły zielenią mocniej, niż kiedykolwiek. - Musisz być silny i rozważny, gdyż twój klan na ciebie liczy.
Moje oczy traciły na mocy. Obraz rozmazywał się, odzyskiwałem przytomność.
-A teraz wracaj do tej panikary! - Usłyszałem, nim nie otworzyłem zszokowany oczu.
Leżałem obok drzewa, które widocznie silny powiew wiatru zrzucił z mojego jeszcze chwilę temu martwego ciała. Utraciłem kolejne życie. Jednak nie dowiedziałem się zbyt wiele od zmarłej. Przede mną długaa droga, ale co nas czeka? Co czeka Klan Burzy?
Deszcz dudnił o ziemię, gdy podnosiłem powoli głowę. Moje uszy zaczęły wyłapywać pierwsze odgłosy, płacz, pociąganie nosem, deszcz, trzepot skrzydeł spłoszonych ptaków.
Gdzie byłem? Ah tak, tereny Klanu Burzy. Zwaliło się na mnie drzewo, gdy odpychałem Miodową Łapę. Właśnie! Gdzie ona jest?!
- Miodek...? - Mruknąłem słabo, rozglądając się wciąż zamglonym wzrokiem.
Oddychałem ciężko, deszcz wpadał mi do otwartego pyska, przez który łapałem łapczywie powietrze. Byłem przemoczony, a wszechogarniający chłód uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Znów usłyszałem płacz, mieszany z krokami. Po chwili poczułem, jak czyjaś zmoknięta łapa uderza mnie jakby zrezygnowana w zabliźnione niegdyś ramię.
- S-skończony idiota! - Usłyszałem łamiący się głos swojej uczennicy, a gdy podniosłem wzrok, ujrzałem załzawione błękitne oczy.
- H-hej...no nie płacz, Miodek...no weź - starałem się ją uspokoić, jednak co pomoże kotu, który właśnie zobaczył śmierć mentora, który nagle wstał?
Mrugnąłem powoli, posyłając kotce niepewny uśmiech. Chciałem nim wyrazić "już w porządku, jestem tutaj". Nawet deszcz zdawał się tracić znaczenie.

<Miodowa Łapo? A to szoczek >

Od Kolczastej Łapy (Kolczastej Skóry) cd. Wróblowej Łapy (Wróblowego Serca)

*skip time*
Przypatrywał się cicho jak Wróblowe Serca poluje na ptaka. Nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać. W końcu wojownik zakończył życie szpaka szybkim ruchem łapy. Zwierzątko bezwładnie zwisało z jego pyska. Bury odstawił je na stos ze zwierzyną. Pora nowych liści sprawiła, że było pokarmu dużo więcej niż przedtem, co na pewno nie jednego kota cieszyło. Usiadł koło kolegi, otoczył swój ciepły ogon wokół łap.
- Cześć! - przywitał się pogodnie niebieskooki kocur.
- Witaj, Wróbelku. - miauknął liliowy. - Dzisiaj mamy wspólny patrol, czyż nie? 
- Zgadza się. Nie masz nic przeciwko temu bym wziął ze sobą Górzystą Łapę? Wiesz mojego ucznia.
- Możesz go wziąć. To ten nowy, prawda? - postanowił się upewnić. Spojrzał z ciekawością wojownika.
- Tak.
- Sprawia problemy? - zapytał się syn Dzierzby.
- Nie sprawia. - odrzekł starszy rozglądając się po obozie z uśmiechem na pysku.
- To ja na razie idę na polowanie, widzimy się po południu. Pa!
- Pa!
***
Obojga szli remem blisko granicy z Klanem Klifu. Oddzielał ją strumyk. Dziwnie koło niego pachniało, no i nie można było ukryć, że właściwie tam umarł Krecia Norka. Kolczasta Skóra czuł na swojej skórze rosnący z każdym uderzeniem serca niepokój, medycy mówili, że jest duże prawdopodobieństwo, że się czymś zatruł. Ale czym? 
- Czujecie to...? - miauknął niepewnie.
- Co? - zapytał się zdezorientowany Góra.
- Ten zapach..., Wróblowe Serce, czujesz? 
- Coś... Coś chyba dziwnie pachnie..., ale to bardzo delikatny zapach. Sądzisz, że to coś poważnego?
- A-ale co? - mówił dalej uczeń, który najwyraźniej nic takiego nie czuł. 
- Chyba... Chyba powinniśmy to zostawić i iść dalej. - mruknął brązowooki. - Najwyżej damy raport Iglastej Gwieździe. 
Cicho westchnął dłubiąc pazurem w ziemi i patrząc się trochę nerwowo na towarzyszy. 

<Wróbelku? Przepraszam za gniocika i za to, że musiałaś tak długo czekać :c> 

Od Jałowcowego Świtu cd. Orlikowego Szeptu

Na wspomnienie o Bluszczowej Poświacie lekko się zawiesił. Ona to zawsze wywracała jego świat do góry nogami. Gdy zauważył, że kocur przed, nim patrzy na niego dosyć zdziwiony, szybko otrząsnął się i powiedział:
     — Dziękuję, chętnie pójdę na patrol. Może przejdziemy się do granicy z Klanem Nocy? Poranny patrol poszedł do Klanu Wilka... Podobno. Ale... mogę coś jeszcze załatwić?
     Biały skinął głową i Jałowiec skoczył do przodu, doganiając cynamonową szylkretkę. Lekko dysząc, spojrzał jej prosto w oczy. Nie znał się na relacjach rodzinnych, ale musiał coś zdziałać...
     — Co się dzieje... z tobą i Orlikowym Szeptem? Wiesz... może spróbujecie się... pogodzić? Rodzina jest bardzo ważna... Naprawdę — miauknął, wpatrując się wciąż w jej brązowe oczy. Czuł ciepło, rozmawiając akurat z nią. Tak... po prostu.
     — Może... A teraz gdzie się wybierasz? — Zmieniła szybko temat. Była bardzo skrępowana, a to nie było do niej podobne. Nieśmiała, wrażliwa oraz przyjacielska... Teraz znikła w otchłani, którą były problemy. Jałowcowy Świt miał tylko nadzieję, że z niej wypłynie... Usłyszał za sobą wołanie starszego kota. Biały siedział przy jednym z tuneli, gapiąc się na niego wyczekująco.
     — Ja idę na patrol. Czy możesz zgłosić to Mokrej Gwieździe? — spytał, przebierając nerwowo łapami. Spieszyło mu się, nie mógł zaprzeczyć. Kotka kiwnęła potakująco i przygnębiona poleciała do przodu. Smutno spojrzał na odchodzącą Bluszczową Poświatę. Kochał ją... Ale wszystko powoli legło w gruzach. Co jeśli... poświęcał jej zbyt mało czasu? Coraz bardziej się oddalali, tak jak teraz. Bardzo chciał, by znowu byli razem. Potruchtał z powrotem do Orlikowego Szeptu. Tamten przez całą drogę próbował zagaić temat, lecz arlekin tylko coś mruczał pod nosem. Przecież... on nie mógł się z nią pokłócić. Jak?
     — Halo, wszystko okej? — rozległ się głos przy jego uchu. Potrząsnął głową.
     — Nie, tylko wciąż denerwuję się tym mianowaniem na wojownika... — skłamał, nerwowo wbijając pazur w ziemię.
     Biały nie był chyba zbyt przekonany jego wymówkami. Ciszę przerwał mały szmer obok nich. Starszy zniżył się do pozycji łowieckiej i powoli zaczął się skradać do zwierzątka, jakim okazała się malutka myszka, która zrobiła sobie norkę w szczelinie na skale. Tamten skoczył na nią i szybko zabił. Zwierzątko nawet nie pisnęło, tylko bezwładnie opadło u stóp Orlikowego Szeptu. Arlekin poszedł trochę dalej, wchodząc głębiej na ich terytorium. Im szybciej dojdą, tym lepiej. Wrzosowiska ciągnęły się i ciągnęły, tak jak lubił. Przyzwyczaił się do monotonnego szumu traw, on sam kochał to miejsce. Niejeden śmieje się z warunków życia Klanu Burzy, że za niedługo sami zamienią się w króliki. Oj, słyszał takie osoby. Sam nawet pamiętał jak Filek niespodziewanie wkroczył do rozmowy o klanach, którą zaoferowała im Konwalia. "Jak oni mogą spać pod gwiazdami, to ja nie wiem. Przecież pod tą ciemną osłoną drzew jest miło, i cieplej gdy hula wiatr. A poza tym są najsłabsze. Nie mają się na co wspinać, by wzmacniać mięśnie", tak powiedział. Och, ten Filek, myślał, że pozjadał wszystkie rozumy. Koty z Klanu Burzy nie są najsłabsze. Są mniejsze, trudne do wykrycia, szybkie. I chyba taki się stał. Przystosował się do tych warunków, które lubił. Zawsze miło było obserwować białe punkciki na Srebrnej Skórze, biegać do woli oraz czuć jak wicher mierzwi futro. Za nic nie wróciłby do lasu. Nie znał zalet takiego życia. Zawsze te wrzosowiska majaczyły mu się przed oczami. To było jego miejsce, za nic by go nie zmienił. Rozmyślania przerwał nagły zapach, który dotarł do jego nosa. Króliki! Te cudowne stworzenia, zawsze sprawiające kłopot... Ale przepyszne. Młody zajęczak właśnie skubał trawę przed nim, dobrze, że stał pod wiatr. Podskoczył do przodu i chwycił pazurami jego szorstką sierść. Niestety, królik się wyrwał i już pędził do przodu. Czy kiedykolwiek uda mu się złapać to stworzenie, bez pogoni? Wystrzelił do przodu. Już po chwili trzymał w zębach stworzenie. Całe szczęście, że byli na patrolu. Inaczej musiałby zanieść je dla klanu. Od rana nie jadł, więc pochłonął królika w kilku kęsach. Oblizał pysk ze smakiem. Gdy tylko zerknął na bok, zauważył, jak daleko zaszli. Już za niedługo mieli dojść do swojego celu. Ale...czy musieli iść szybko? Tak serio... Nie. W spokoju poszedł dalej. Biała sylwetka mknęła obok niego. Gdy tylko dotarli do granicy, Jałowcowy Świt miauknął:
     — Ja poprawię oznaczenia zapachowe, o tam.
     I szybko podszedł do jednego z drzew. Nagle poczuł tą samą ostrą woń, co spotkał już kiedyś. Podbiegł do starszego kocura.
     — Lis... Nie wiem, w jakim wieku, ale zapach zwietrzały. Kieruje się w stronę starych terytoriów Klanu Lisa...

<Orlikowy Szepcie? (sorka za gniocik)>

Od Rosy C.D Zimorodka

Kotka wychyliła się zza większego od siebie braciszka i spojrzała na rodzicielkę. Strażnik światłości? Nieee. Jak dla niej na takiego nie wyglądała.
– O cym ty mówis? Dla mnie mama wygląda jak mama – oznajmiła naiwnie. Kocurek pokręcił głową.
– Nie wasne, jak wygląda! Nie psepuści nas! – podkreślił. Ach, więc to jest problem! No tak, jest dość... Problematyczny. Rosa rozejrzała się po żłobku, szukając jakiegoś rozwiązania. Meszek ucichł na chwilę, więc uwaga rodzicielki skupiona była teraz na nich... Ale gdyby tak...
– Może Mesek nam pomose? – zaproponowała, uśmiechając się lekko. – Wies, on robi duuuzio hałasu. Mama skupi się na nim.
Zimorodek spojrzał na swoją mniejszą, naiwną siostrę. Iskierki w jego oczach wskazywały jednak na to, że jest on równie naiwnym, co ona. Podskoczył radośnie. 
– O, tak! Mesek nam pomose. – I jakby nigdy nic ruszył w kierunku najstarszego z miotu, uśmiechając się przy tym. Rosa poszła za nim, ciekawa tego, co powie niebieski kocurek.
– Ej! Mesku! – zawolał. Pomarańczowe, wypełnione nienawiścią oczy zwróciły się na niego.
– Czego fhcesz, ośli sadzie... – warknął na brata wspomniany kocur. Zimorodek nie wydał się jednak zrażony.
– Zlobis głośno? – zapytał, uśmiechając się szeroko. Rosa stanęła obok brata, trochę niepewnie.
– Plosimy! – dodała. Ten spojrzał na ową dwójkę, jakby się z choinki urwali.
– A sami sobie lóbcie głośno! Won mi stąd! – krzyknął na nich, jeżąc się na całym futerku. Rosa skuliła się, przestraszona. Może to nie był taki zaraz super pomysł...

< Zimorodku? Wybacz gniota> 

Od Zimorodka cd Szczawiowego Liścia

Otworzył oczy, słysząc jakieś dziwne głosy. Kto to był? Spojrzał na kotkę, stojącą przed nim. Czy to jego siostra? Miała podobne futerko, co Rosa, ale bez jaśniejszych plam.
- O, hej mały. - miauknął przybysz, uważnie go oglądając. - Zimorodku? tak, Zimorodku. Jestem Szczawiowy Liść, twój starszy, wspaniały brat. W Klanie Klifu jestem najlepszym wojownikiem. Każdy ma do mnie szacunek, a w walce pokonałem niejednego. Super, prawda? A ty to taka mała kulka. Ale spokojnie, mały, jesteśmy rodziną, więc ty też będziesz super, może mniej niż ja, ale na pewno lepszy od większości wojowników w naszym klanie.
Brat? On... był jego bratem? Usiadł aż ze zdziwienia, przypominając sobie lekcję z czarnym panem/panią, który twierdził, że nie kolor futra determinuje płeć, a coś pod ogonem. Musiał więc tak dla pewności to sprawdzić. Co miał jego "brat" pod, że był bratem. On nadal nie potrafił znaleźć u siebie tego czegoś. Chyba, że źle szukał? A może to przez to, że trudno mu było się tak wygiąć, by sprawdzić spód ogona?
- Ja jestem supel! - Uśmiechnął się zadowolony, że tak mówił jego tajemniczy braciak. - A cemu ne jesteś siostlom? 
Szczawiowy Liść przez chwilę próbował zrozumieć kierowane do niego słowa. W tym czasie Zimorodek szybko zanurkował mu pod brzuchem, szukając tej braterskiej rzeczy. 
- Ej! Co robisz? - zapytał kocur, odsuwając od siebie kociaka.
- Sukam tego co mają koculki, by se upewnić se ne jesteś siostlom.
- Kto ci nagadał tych głupot? 
- Taki panio pani, co pokasywał swoim ogonem futelko. Miał je takie mieciusie! I mówił se jak ma calne to tes jest koculem. A ty mas futelko jak siostla, a mówis se jesteś blatem. A blacia pofinni mieć niebieskie, a nie jak siostla. - próbował wytłumaczyć, chociaż wyszło mu to zbyt chaotycznie. - Pokas więc co mas pod ogonem - Tupnął łapką. 
Naprawdę chciał wiedzieć. Mieć pewność, że nie pomyli płci kolejnego kota. Od tego całego myślenia, aż zabolała go główka. Jak to jest, że inni po prostu wiedzą, kto jest kim? 
- Nie patrzy się pod ogony innych kotów, mój blask za bardzo by cię olśnił. Uwierz mi na słowo, w końcu jestem najprzystojniejszym kocurem w całym Klanie Klifu - odezwał się starszy.
Przez chwilę pobudzał swój mały móżdżek do intensywnej pracy. Chyba będzie musiał tak zrobić, jak mówił brat. 
- A cemu jesteś najpiękniejsy?
- Czemu? Czemu? No spójrz na moje futerko - zaprezentował swój profil.
Chciał dotknąć jego futerka, lecz ten powstrzymał go ogonem,
- Nie dotykaj, bo pobrudzisz. 
- Zachowujes się jak calny kocul z oklapniętymi uskami! On tes się chwalił. - wyznał. 
Czy to było normalne? Czy każdy kocur musiał chwalić się swoim pięknem? Dla niego wydawało się to nieco dziwne, bardziej uważał to za zachowanie godne kotek, ale skoro to już drugi kocur, na dodatek jego brat, który świecił przykładem, postanowił sam spróbować. Stanął rozkraczony na swoich łapkach, machając ogonem, ukazując tym sposobem blask futerka.
- Pats i podziwiaj moją sielść! Tak, dobse? - zapytał czekając na opinię Szczawiowego Liścia.

<Braciak?> 

Od Miodowej Łapy C.D Mokrej Gwiazdy

Powoli kroczyła wzdłuż wyznaczonego terenu, obserwując jego granicę.
– Nudy – mruknęła sama do siebie. I owszem, miała rację. Zarówno na ich terenach, jak i na tych należących do Klanu Wilka nie działo się nic interesującego. Żadnej żywej duszy, prócz niej samej (oraz Mokrej Gwiazdy, ukrytego kilka zajęczych skoków za nią). Gdy tak powoli wędrowała i obserwowała wszystko wokół, zauważyła, że sytuacja na niebie (o wiele ciekawsza od tej na ziemi) robi się niepokojąca. Musiała się zwijać, jeśli nie chciała wrócić do obozu przemoknięta. Ach ten Mokry, w ogóle nie zwraca uwagi na pogodę. Stary dureń, jakby nie mógł zrobić jej tego testu jutro, albo kiedy będzie ładniej. Przecież wiedział, jak nie znosiła moczyć swojego futra. Kiedy tak rozmyślała i klnęła na mentora w myślach, usłyszała pisk. Uśmiechnęła się do siebie, rozpoznając ten zapach. Mysz. Zastygła w bezruchu, próbując zlokalizować nieszczęśnicę. Udało jej się to po krótkiej chwili. Maleńka stała, grzebiąc coś w ziemi. 
Jakieś ostatnie słowa? Kocica pochyliła się i poczęła stawiać powolne kroki, aż w końcu skoczyła i pochwyciła zwierzę w zęby, odbierając mu życie. Zadowolona z siebie podniosła się i już miała ruszać dalej, gdy nagle wiatr przywiał jej zapach, którego zdecydowanie tutaj nie oczekiwała. 
Zapach Mokrej Gwiazdy.
Dupek...! Miodowa odwróciła się, patrząc teraz wprost na niego, chociaż oczywiście nie widziała samego kocura, ukrytego pod wysoką trawą. Wypuściła zwierzynę na podłoże.
– Zgłodniałeś, staruszku? – warknęła ironicznie, pokazując zęby. Była w tej chwili naprawdę wściekła. Miał ją puścić samą, a on... Polazł za nią! Nie ufał jej? W tym momencie poczuła na futrze pierwsze krople deszczu. Zadrżała, czując jak jej zły nastrój potęguje się. – Nie udawaj, że cię tam nie ma! Nie zamierzam przez ciebie zmoknąć – oznajmiła, dalej przez zęby. Mokry wychylił głowę znad trawy.
– Oj, już się tak nie dąsaj. Szło ci naprawdę nieźle – powiedział, uśmiechając się lekko. Ten kaczy łeb...
– "Zostanę tutaj, Miodowa Łapo"... Łgarz. Po co za mną polazłeś? Martwiłeś się, że zjedzą mnie polne myszy? – mówiła coraz szybciej. Ulewa natomiast rozszalała się na dobre, gdzieś w oddali słychać było nawet pioruny. Mokra Gwiazda poczuł się wyraźnie zaalarmowany takim stanem rzeczy. Wiedział, że musi szybko zażegnać kryzys w postaci obrażonej na niego kotki i znaleźć schronienie.
– Wiesz, że to nie tak. Nie chciałem, żeby coś ci się stało. 
– Och, no tak, bo ja jestem taką małą, nieporadną kluseczką, co to sobie sama w życiu nie poradzi. Przyznaj się, że po prostu nadal widzisz we mnie zwykłą pieszczoszkę! – Krzyknęła, o wiele głośniej, niż poprzednim razem. Niebieski już chciał jej odpowiedzieć, gdy usłyszał trzask. Jedno spojrzenie w bok pozwoliło mu w pełni zrozumieć sytuację. Skoczył przed siebie, wprost na zdezorientowaną Miodową Łapę. Tymczasem drzewo z terenu Wilczaków runęło w jej kierunku.

< Mokra Gwiazdo? > 

Od Zimorodka cd Rosy

- Bawimy! A ty mnie znalazłeś. Więc, telaz ja szukam, no nie? – Uśmiechnęła się szeroko do braciszka, chcąc zachęcić go do schowania się przed nią.
Przekrzywił łepek, po czym gorliwie nim pokiwał. W końcu na tym polega chowanego! Trzeba się ukrywać, a ktoś cię szuka!
- To ne podglondaj - powiedział.
Siostra zamknęła oczy, a wtedy on szybko zaczął rozglądać się za jakąś kryjówką. Co tu wybrać, co tu wybrać? Może za ogonem mamy? Ale tu już była przecież Rosa! A może pod? Czy by zobaczyła go, gdyby schował się tuż za nią? Pewnie nie! Wierząc w swój genialny plan, wskoczył pod ogon mamy, szybko zakrywając się jej sierścią. 
- Szukam! - zawołała Rosa, po czym zaczęła się rozglądać.
Hihihi nie znajdzie go tu! Nagle jej wzrok spoczął na nim. Pewnie tylko się zgrywa. Nie ma szans, by go tu znalazła! Usłyszał jej westchnięcie.
- Znalazłam ce. Powinieneś gsieś iść indziej, jesce las. 
Co? Jak jeszcze raz? Nadal siedział w swojej "genialnej" kryjówce, będąc pewnym, że siostra próbuje tym sposobem odgadnąć, gdzie tak naprawdę się chowa. Zachował więc milczenie, czekając aż ruszy się na poszukiwania. 
Rosa widząc, że brat najwidoczniej nie wierzył w tak szybkie zakończenie zabawy, zaczęła się rozglądać dla nie poznaki.
- Och... gdzie on jest? Chyba go nie znajdę. Tak dobse się uklył.
Zimorodek poruszył wibrysami. Ha! Był genialny! Nagle włos mamy załaskotał go w nos, przez co kichnął, zwracając tym sposobem uwagę siostry. Ta zadowolona, że sam się wydał, strzepała z niego ogon zastępczyni. 
- Jus naplafde cię znalazłam. Jesce las - powiedziała. - Ale tym lasem sklyj się dalej. 
Wyszedł ze smutną miną, ale słysząc słowa siostry, uniósł czujnie uszy. Czy ona właśnie dawała mu drugą szansę? TAK! 
- Dobse! - Nie czekając na to, aż kotka zamknie oczy, wybiegł na zewnątrz, co zaalarmowało mamę. 
- Zimorodku! Wracaj tu! - Kotka się podniosła i skierowała swoje kroki w stronę uciekiniera. 
O nie! Mama chciała się bawić w berka! Zawrócił więc, przemykając jej pod łapami, nie chcąc zostać złapanym! 
- Aaa! Losa uciekaj! Mama jest belkiem! - zawołał zderzając się z siostrą, ze zduszonym jękiem.
O nie. Teraz na pewno przegrają! Widział już jak kotka się zbliżała. To koniec! Pociągnął szybko Rose za kark, pomagając jej wstać i dał jej znak ogonem, by za nim pobiegła. Mama widząc, że jej pociechy zaczęły się bawić na terenie żłobka, odpuściła i położyła się na posłaniu, uważnie się im przyglądając.
Zimorodek dysząc, w końcu się zatrzymał pod ścianą.
- Musimy... telas... oplacofać plan... Mama to wielki stlasnik światłości. Nie psepsuści nas! 

<Roso?>

Sarnia Pręga urodziła!

Sarnia Pręga urodziła jedną koteczkę!
Stokrotka
miot fabularny

Od Wróblowej Łapy (Wróblowego Serca) cd. Fasolkowej Łapy

Już kiedy jadł miał przeczucie, że będą z tego kłopoty. Mysz wyglądała jak zwykła mysz i pachniała jak zwykła mysz, ale gdy wziął pierwszy kęsi przełknął, jego żołądek zabulgotał niebezpiecznie. Kolejny kawałek piszczki wędrował po jego przełyku i kocurek utwierdzał się w przekonaniu, że coś jest nie tak. Jakby zwierzyna nie leciała tam, gdzie powinna. Zignorował jednak dziwne uczucie, mówiąc sobie, że przecież nic mu nie będzie i jak trochę odpocznie, jego żołądek spokojnie poradzi sobie ze strawieniem posiłku. Korzystając więc z wolnej chwili, rozciągnął się w cieniu rzucanym przez otaczające obóz drzewa. Chyba nawet się chwilę zdrzemnął. Otworzył ślepia, czując błogi spokój, gdy nagle… jego żołądek skręcił się boleśnie. Beknął paskudnie, czując ohydny niesmak w pyszczku. Brzuch zabulgotał, a on zerwał się na równe łapy. Tego uczucia nie dało się pomylić z żadnym innym. W panice ruszył do miejsca na odpadki. Zdążył w ostatniej chwili - jego ciałem wstrząsnęły torsje i cały jego wcześniejszy posiłek radośnie plasnął do dołu. Odetchnął, ale jego żołądek nie dawał za wygraną. Kiedy skończył, trzęsły mu się łapy, a pyszczku miał paskudnie gorzko.
- No, to chyba tyle? - zapytał sam siebie. Brzuch chyba się uspokoił, dla pewności posiedział jeszcze chwilę w pobliżu dołu.
- Mmm, chyba tak. W takim razie…
"nie ma co niepokoić medyków" miał pomyśleć, ale w tym momencie jego żołądek wykonał gwałtowny fikołek.
Upewnił się, że nie zarzyga medykom legowiska i na drżących łapach ruszył pochwalić się swoją dolegliwością.
W progu przywitała go Fasolka.
- Cześć, Fasolko - odpowiedział na jej powitanie.
- Coś się stało? - Jej uśmiech przygasł na widok jego nietęgiej miny.
- Cóż, ja… zwymiotowałem. To pewnie nic poważnego, chyba ta mysz, którą zjadłem…


<Fasolko? Przepraszam za gniota xd>

Od Meszka CD Zimorodka

Z początku ignorował tego jełopa, który nie rozumiał jasno wyznaczonych granic oraz tego, czym była "przestrzeń osobista". No właśnie, z początku. Szybko jednak Zimorodek począł naginać i powoli przekraczać cienką linię, stanowiącą maksymalny poziom cierpliwości Mchu, nim kocurek wpadnie w szał, wyzywając wszystko dookoła i waląc na oślep łapą z pazurkami, które bardziej przypominały igiełki, aniżeli faktyczną broń wojownika.  
Mama zdawała się nie zwracać uwagi na dramat, który rozgrywał się obok jej brzucha, na tym samym posłaniu. Niebieski kocurek syknął na to rozjuszony. Cholerna konfidentka, cokolwiek to słowo znaczyło. Słyszał je już od wujka Bluszcza, którego czasem zdarzało mu się nazwać mianem "taty", chociaż nie do końca wiedział, czym właściwie ten "tata" jest. Jego teoretyczni starsi bracia i siostry mówiły tak o niejakim Żywicy, który miał jasne liliowe futerko. No tylko skoro był tym jego tatą i ponoć był przy Myszku i reszcie ekipy, to dlaczego nie było go teraz? Za to wujek Bluszcz i Lis bywali. Ten drugi co prawda częściej niż ten pierwszy, ale bywali. Wniosek był więc prosty - jeden z nich był jego "tatą".
— Szpadaj! — pisnął, machając chaotycznie łapką, gdy ta gruba klucha nastąpiła mu na brzuch. Kocurek pisnął w agonii, krzywiąc się niesamowicie — MAMO! ON MNJE BIJE! — miauknął, składając skargę do wyższej instancji władającą kociarnią, a co ważniejsze - żarciem. Instancja jednak uśmiechnęła tylko ten swój pysk, wyciągając znielubione przez malucha różowo-miękkie-mokre coś, co mlasnęło o jego ciało, natychmiast pokrywając go glutowatą mazią, wątpliwej świeżości. 
— Messsek! Messsek1 — Zimorodek nie dawał jednak za wygraną, ponowił atak, napierając na nieosłoniętą, przez to różowe coś, część ciała brata, wbijając w jego łopatkę ostre jak igiełki pazurki. Ta zniewaga wymagała jednak przelania krwi. Swojej czy ich - Mech postanowił, że na swój własny honor nie może się wycofać. Odparł więc kolejny atak, drapiąc brata po nosie, na co ten pisnął, odsuwając się z nie małym zdziwieniem.
Instancja natychmiast zaprzestała "pieszczoty", które nimi były praktycznie w tylko jej mniemaniu, po czym przyciągnęła do siebie starszego z synów. 
— Meszku, nie ładnie tak. Przeproś brata.
Co?
Jak to nie ładnie!? To ON był ofiarą! Ona i Zimorodek byli krwiożerczymi napastnikami, z którymi musiał sobie poradzić zupełnie SAM! Syn Żywicznej Mordki nadął policzki, strosząc futerko.
— Nje. Gupgi s was! — napuszył się dumnie niczym paw, po czym ruszył koślawo, na swych serdelkowych łapkach przed siebie, prosto w stronę wyjścia ze żłobka. Nim jednak dotarł do upragnionej wolności, matka-konfidentka złapała go za skórę na karku, odrywając od podłoża.
Niezadowolony przyjął twardo rzeczywistość taką, jaka była. Nim jednak jego kuper zniknął we wnętrzu azylu dla małych purchląt, zdążył obrazić jakiegoś czarnego kota, który przechodził niedaleko, nazywając go, czy też ją, Meszka to serio nie obchodziło, głupim bobkiem.
— No, przeproś Zimorodka. Pamiętasz, czego cię uczyłam, Meszku? — kocica chyba powoli traciła cierpliwość.
— Jezdeś gupi! Jak ona! — miauknął, wskazując na przestraszoną Rosę.

< Zimorodku? >

Od Meszka

W klanie klifu nastąpiło poruszenie, głównie pośród członków rodziny Berberysowej Bryzy i Żywicznej Mordki, aczkolwiek pojawił się nawet i sam Lisia Gwiazda, zawleczony za wąsy, no, może nie dosłownie, przez Szczawiowego Liścia, który nie przestawał trajkotać o tym, jak rudzielca nie może zabraknąć przy tak ważnym wydarzeniu. 
W samym żłobku natomiast panował potworny zaduch, nic dziwnego, skoro siedziało tam dobre sześć dorosłych kotów, nie licząc samej karmicielki oraz jej maleństw, a także Żmijowego Płaczu, która ostatnimi czasy zawędrowała do kociarni na dłużej. Bluszczowy Poranek siedział kawałek dalej od tej całej zgrai, aczkolwiek Rumiankowa Pręga ani myślała, by dać mu odejść chociaż kawałek dalej. 
— Oh! Zaraz powie pierwsze słowo! Będzie czadowy jak ja! Ha! Uważaj świecie, drugi w kolejne najlepszy wojownik klanu klifu nadchodzi! — miauczał podekscytowany Szczawik, wskazując łapą na mniejszego niebieskiego kocurka, który z niezadowolonym wyrazem mordki i napuszonym futerkiem przyglądał się zebranym kotom, na zmianę otwierając i zamykając mordkę, wyraźnie chcąc coś powiedzieć.
— Ku... ku... — piszczał, nabierając w płuca tyle powietrza, ile zdoła.
— Kukułka! — wykrzyknęła Dalia,
— Kulawy? — zamyśliła się Rumianek.
— No chyba coś was boli, Mysie móżdżki! Na pewno chce powiedzieć KU CHWALE WSPANIAŁEMU KLIFOWI I NAJLEPSZEMU WOJOWNIKOWI - SZCZWIKOWI! — kocurek wypiął dumnie pierś do przodu. Berberys chciała już coś powiedzieć, jednak szybko zamilkła, widząc, że Meszek ponownie nadyma policzki.
Wkrótce donośne miauknięcie wypełniło kociarnię, wpędzając zebrane koty w nie małe zdziwienie i zakłopotanie.
— KULWA!
Tak, pierwszym słowem Meszka było nieudolnie wypowiedziane "kurwa". Słodki początek, nieprawdaż?

< Szczawik? :3 >

Od Ryjówki

Dasz radę! To nie może być trudne!
Oślepiło ją światło. Zrobiło się nagle tak jasno, że przez pierwsze uderzenia serca, szylkretka dalej leżała z zamkniętymi ślepkami, niezbyt chętna do ich ponownego otworzenia.
Nie bądź tchórzem, mysi bobku!
Po raz kolejny otworzyła brązowe oczka. Mrugając, by przyzwyczaić je do promieni słońca, koteczka uniosła łebek, rozglądając się po miejscu, w którym przebywała.
Wow!
Świat był ogromny! Zupełnie tak go sobie wyobrażała, a teraz nareszcie mogła go ujrzeć na własne oczka, zamiast ciągle próbować je otworzyć. Musiała być już naprawdę duża. Zerknęła na swoje rodzeństwo. Znała ich imiona, które bardzo często słyszała. Mucha i Melon. Siostra i brat. Zabieracze części mleka i przestrzeni osobistej. Była z nimi złączona, odkąd tylko pamiętała. Wspomnienia zacierały się, pozostawiając po sobie czarną dziurę. Pierwszym co pamiętała, było wicie się przy brzuchu wielkiej istoty, żeby osiągnąć najlepszą pozycję, odpychając pozostałe maluchy. Rodzeństwo smacznie spało, wtulone w siebie na mchowym posłaniu. Ryjówka rozejrzała się wokół, w poszukiwaniu mamy, a przynajmniej taką rolę pełniła w jej życiu Melodyjka, chociaż koteczka nazywała ją po prostu "wielką panią", nie wiedząc jak powinna się właściwie zwracać. Poznała ją już bliżej i chociaż czuła się dobrze, wtulając się w jej futro, wiedziała, że nie powinna z nią zadzierać. Nie raz oberwała po uszach, gdy za głośno pisnęła. Miała być grzeczna, nie odzywać się, wtedy przynajmniej nie będzie na nią zła. W pierwszej kolejności troszczyła się otóż o siebie.
Powoli podniosła się ze swojego skrawka miejsca. Zatrzęsła się, upadając na pyszczek. Skrzywiła się niezadowolona, zanim ponowiła próbę wstania na równe łapki. Tym razem się udało. Przeszła kawałek, co jakiś czas się potykając i wstając na nowo. Musiała się jeszcze tyle nauczyć!
Dotarła do wyjścia. Na zewnątrz panował chłód, wiatr musnął ją po pyszczku, cofnęła się więc głębiej w norę. Spojrzała na ubrudzone łapki. Musi je umyć, jeśli nie chciała by wielka pani była zirytowana. Odwróciła pyszczek w stronę siostry i brata. Spali. Lenie jedne. Fuknęła pod noskiem, ruszając w ich kierunku.
Mysie bobki. Będąc już blisko, pochyliła się i mocno ugryzła w ogonek najbliżej leżącego kociaka. Padło na Melona.  Kocurek obudził się z piskiem. Skierował pełne wyrzutów spojrzenie na starszą o kilka uderzeń serca siostrę.
— Sianiast spac, lepiej slub cos poszytecnego. — ofuknęła braciszka.


<Melon?>

Od Ryjówki

Jej imię było cudowne! Po prostu cudowne!
Uwielbiała je miauczeć, ciesząc się każdą literką. Mogło brzmieć trochę dziwnie przy pierwszym brzmieniu, ale i tak było czadowe! Nie to co jakieś nudne Jeżyki czy Paprotki. Nie, jej było oryginalne, czuła to i była z niego bardzo dumna. No może trochę mniej niż z siebie samej. Bo imię to jedno, ale osobowość bardziej  się liczyła. Szylkretka uważała, że jest bardzo wyjątkowym kociakiem. Lubiła w sobie wszystko, szczególnie charakter, który oczywiście dopiero się rozwijał i istniała spora szansa, że wraz z upływem księżyców, zmieni się na lepsze lub gorsze. Chyba dużo zależało od wychowania i przeżyć. A wiadomo, że życie poza klanem do łatwych nie należało i mogło się zdarzyć, że po drodze będzie czaić się sporo niebezpieczeństw. Koteczka sądziła jednak z pewnością, że mama ją przed całym złem uchroni. Była przecież taka wielka! No i  dawała jedzenie, a  to ogromny plus, jeśli było się kociakiem i potrzebowało tego dwa razy bardziej, by poprawnie rosnąć. Nie była już taką małą kuleczką, chociaż wzrostem na razie była podobna do siostry, podobnie jak wagą ciała. Inaczej z jedynym kocurkiem w miocie.
Gdyby koteczka znała jakąś opowieść o odważnych wojownikach, pewnie z dumą by uważała, że kiedyś będzie lepsza od nich. Na razie jednak ani Melodyjka, ani Słonik, nie darzyli swojego niechcianego potomstwa historiami, które rozbudziłyby tylko ich wyobraźnię oraz zapewniły wielką przyjemność. Zwłaszcza gdy zasypiali, słuchając jedynie panującej wokół ciszy.

Od Ryjówki

Czas płynął w zaskakująco szybkim tempie. Zdawało się jakby zaledwie wczoraj trójka kociaków przyszła na świat, a teraz? Bardziej już przypominali kocięta, zamiast różowiutkich fasolek. Nie zmienił się jednak sposób ich bycia. Dalej wili się przy brzuchu, wcinając najsmaczniejszy pokarm. Ciepło futra wielkiej istoty, której szylkretka dalej nie nazwała inaczej, chroniło ich od chłodu. Świadomość otaczającego świata, była naprawdę cudowna.
Węch zaostrzył się. Teraz łatwiej wychwytywała otaczające ją ze wszystkich stron zapachy. Niektóre były słodkie, inne śmierdziały, zawsze przy tych drugich wpadała w piski niezadowolenia. Czuła się jednak dobrze i przede wszystkim bezpiecznie, a tego właśnie potrzebowała malutka do prawidłowego rozwoju. Kto wie, może będzie podobna z charakteru do rodziców? Babć? Albo kompletnie inna niczym czarna owieczka?  To się miało dopiero okazać.
Oprócz węchu, szylkretka też o wiele lepiej słyszała. Nie jak przed mgłę. Chociaż była za mała, by zrozumieć znaczenie  słów, odgłosu nie stanowiły już dla niej wyzwania. Głośne pski rodzeństwa były znajome, dokładnie takie jak jej, tyle tylko, że koteczka rozumiała każdy z nich. Ten pełen złości, smutku, tęsknoty, czy zwykłej radości. Ah, te piski. Z kolei głos wielkiej istoty, był przyjemny w słuchaniu, każda nuta miała w sobie jakieś szczególne znaczenie i szylkretka z przyjemnością zagłębiała się w nie, niekiedy przyłapując się na tym, że mruczy, wtulona w futro rodzicielki.

Od Ryjówki

Przywykła. Może brzmiało to zbyt łatwo, w końcu maleństwo przyszło na świat kilka dni wcześniej, ale już zdążyła polubić nowy świat. Był co prawda zimny i budzący niepokój, ale dało się wytrzymać, jeśli wtulało się w futro źródła ciepła i pokarmu. Czekoladowa szylkretowa kotka nie wiedziała, że świat jest niebezpiecznym miejscem, gdzie na każdym kroku trzeba zachować ostrożność. Mała koteczka o brązowych ślepkach i półdługiej sierści, spędzała czas przytulona do futra kocicy albo pijąc mleko, dające jej wiele sił. Z każdym kolejnym czuła się mocniejsza. Taka była wojownicza! Cudowna kulka, jeszcze taka niewinna, malusia, a już mająca w sobie ambicje.
Rodzeństwo jej nie przeszkadzało jak na razie, ot każdy miał swój przydział jedzenia, przepychali się, ale zawsze zdołali napełnić głodne brzuchy. Tak mijał czas, w jednym, spokojnym rytmie, na czynieniu tych samych umiejętności, czasami będąc mytym, lub wymykając się trochę dalej niż strefa brzucha.
Małe kulki rosły jednak prawidłowo i było pewne, że wkrótce podbiją świat.
Ich charaktery nie były jeszcze znane. Cechy i zachowanie w danej sytuacji, rozwiną się dopiero z czasem, gdy trójka kuleczek będzie coraz większa. Do tego momentu, potrzebują ciepła, pożywienia i oczywiście uwagi. Rozpoznanie członków rodziny oraz miejsca, w jakim przyszło im żyć, też trochę zajmie. Szylkretka umiała rozpoznać zapach rodzeństwa, bardzo podobny do tego jej oraz wielkiej istoty. Czasami pojawiała się obok nich również inna woń, która była o wiele mocniejsza. Koteczka jej nie lubiła. Może gdy się dowie do kogo należy, to zmieni powstałe w małym łebku zdanie.

Od Ryjówki

Niewielka fasolka powstała po wpadce, czy innymi słowy kocimiętkowym szaleństwie Słonika i Melodyjki, powoli stawała się coraz większa. Zdobywająca świadomość, czując, pragnąc, nowe życie wierciło się, szykując na pojawienie się na świecie. Mimo ciepła i bezpieczeństwa glutkowatej strefy, ile można siedzieć w ciasnocie, gdy jeszcze inne bobki pchają się na ciebie? W pewnym momencie kociątko zaczęło mocniej wić. Nie wiedziała co ją dalej czeka. Nie znała wielu pojęć. Jedynym znanym była jej płeć, śliczna koteczka. Dar powstania, który uzyskała, nie mógł być zmarnowany.
Wszystko działo się szybko. Wiercąc się, pchając, mała podążyła ku dziwnemu tunelowi. Jako pierwsza z rodzeństwa, przedarła się do nowego świata. Zapiszczała głośno, dając znak, że tutaj jest. Piski powtarzały się, robiąc się coraz bardziej dosłyszalne dla uszu. Świat był zimny. Docierał do niej chłód. Poczuła strach, niepewność, nowe dotąd ukryte odczucia.
Nagle coś jej dotknęło, liznęło kilka razy czyszcząc sierść z kleistej substancji, pozwalając złapać kolejny oddech. Dziwne, naprawdę dziwne uczucie. Mała została ogonem przyciągnięta bliżej brzucha. Instynktownie dopadła do niego, zabierając się za jedzenie. Miły smak prędko do niej dotarł. Ugniatała małymi, miękkimi łapkami brzuch istoty dającej ciepło i bezpieczeństwo, coraz bardziej zadowolona. Chłodność nowości już jej tak bardzo nie dokuczała, koteczka zbyt zajęła się posiłkiem. Jakieś te obecności zabrały jej trochę miejsca przy brzuchu, jednak zbytnio jej to na razie nie przeszkadzało. Najedzona wydała z siebie jeszcze jeden pisk, zanim wtuliła się w ciepłe futro. Polubiła tą istotę, mogła zostać z nią dłużej za jedzenie.

Od Szczawiowego Liścia CD. Daliowej Łapy

Wrócił z kolejnego treningu, który odbył z Piaskową Łapą. Dzisiaj pokazał mu kolejne ruchy bitewne oraz opowiedział trochę o kilku wojnach, które przeżywał Klan Klifu. Kocur był dumny z ucznia. Dobrze się dogadywali, a Piaskowa Łapa ciężko pracował, by sprostać jego wymaganiom.
— Daj karmicielką coś do jedzenia i możesz odpocząć. — miauknął do ucznia.
Ten energicznie pokiwał łebkiem, zanim się oddalił. Liliowy kocur rozejrzał się po obozie. Tętniło w nim życie, pomimo strachu o zagrożenie, wciąż wiszące nad ich klanem, niczym ciemna chmurka. W tym wszystkim dojrzał swoją siostrę, Daliową Łapę. Siedziała przybita. Wojownik przyjął to z zaskoczeniem, nie widywał jej zbyt często, odkąd zdobył nową rangę, ale nawet w przelocie, jego ukochana siostra wydawała się pełna życia.
— Daliowa Łapo? — zapytał się swojej siostry lekko przekrzywiając głowę liliowy, kiedy tylko znalazł się bliżej niej.
Ciało tortie jeszcze raz przeszył dreszcz. W trakcie jednego uderzenia serca poderwała się na łapy stając pysk w pysk z bratem. Z zaskoczeniem cofnął się o krok, na ten wybuch złości, widoczny na jej pyszczku. Zrobił coś nie tak? On?
— Kto pozwolił ci tu przychodzić?! — wykrzyknęła w stronę lekko zdziwionego Szczawiowego Liścia wciąż płacząc. — Jak to jest zostać tak szybko wojownikiem? Niesprawiedliwie mianowanym?! — zapytała głośno. — Zawsze to ja sobie lepiej radziłam w walce jako kociak!
A więc o to chodziło. Zazdrość. Syn Żywicznej Mordki westchnął cicho. Daliowa Łapa i Mysia Łapa byli jeszcze uczniami, pewnie lada dzień zakończą trening, ale to też kwestia cierpliwości i umiejętności. Mieli przecież chody u wujka Lisiej Gwiazdy, mogli go poprosić o szybsze mianowanie i po problemie. Liliowy spojrzał pewniej na swoją siostrę. Na jej zapłakane, pełne gniewu ślepia. Byli ze sobą blisko od kociaka. Z resztą z każdym z rodzeństwa miał dobry kontakt. To, że najszybciej stał się wojownikiem, niczego nie zmieniało. Przynajmniej według niego.
— Niesprawiedliwie? Licz się ze słowami. Jestem najlepszym wojownikiem w całym Klanie Klifu! Uczniem też byłem o wiele lepszym od ciebie, spójrz jak szybko dostałem nową rangę!
— Lepszym? Lepszym?! Czy ty się słyszysz, mysi móżdżku?!
— To, że sobie lepiej radziłaś jako kociak, nic nie znaczy. Jak chcesz być wojowniczką, musisz na to zapracować. Oto cała tajemnica, Daliowa Łapo.  — mruknął do kotki. Jego ogon poruszył się nerwowo. To była pierwsza ich kłótnia. Liczył, że ostatnia. Nagle coś do niego dotarło. Wygładził sierść. — Nie chodzi wcale o mnie. Masz jakiś problem, tak? Mam kogoś pobić w twoim imieniu?
Wbił pazury w ziemię.


<Daliowa Łapo?>

Od Szczawiowego Liścia

Większość czasu spędzał poza obozem. Nie przeszkadzało mu to, nawet pomimo zagrożeń, które czaiły się na całym terytorium Klanu Klifu. Jakoś nie ciągnęło go do spędzania czasu w obozowisku, kiedy na każdym kroku mógł gdzieś spotkać Barwinkowy Podmuch. Kocur wywoływał w nim tyle dziwnym i niezrozumiałych emocji, że chociaż lubił je odczuwać, wolał się nie zbliżać do czarnego. Wciąż potrzebował czasu by zrozumieć, co takiego się z nim dzieje.
Wracał jedynie wieczorem z potrzebą zjedzenia czegoś i zapadnięcia w sen. Często łapy odmawiały mu posłuszeństwa. Starał się wykonywać jak najlepiej obowiązki wojownika. Patrole poranne, próby upolowania czegoś, ale najbardziej skupił się na treningu Piaskowej Łapy. Może był młody, jednak pierwszy uczeń zobowiązywał do odpowiedzialności i chciał, żeby wyrósł na jak najlepszego wojownika. 
Tego dnia jego nowy plan zajęć się jednak zmienił. Dał Piaskowej Łapie wolne, co nie zdarzało się często, otóż Szczawiowy Liść należał do wymagających mentorów. Dzisiejszy dzień był jednak bardzo wyjątkowy. Berberysowa Bryza urodziła kilka dni temu. Szczawik jednak dotąd odwiedził ją tylko raz, przelotnie spoglądając na kociaki. Była ich trójka. Tylko jedno przypominało mu ojca. Żywiczna Mordka dalej nie wrócił. Wojownik bardzo się martwił o ojca. Liczył, że ten ich nie zostawił, przecież byli taką dobrą rodziną. Rodzeństwo Szczawika zdawało się także wypatrywać powrotu taty, w wolnych chwilach pocieszając mamę. 
Młodsze rodzeństwo powinno być na tyle duże, żeby otworzyć oczy i móc przynajmniej coś wyseplenić. Szczawiowy Liść udał się w stronę żłobka. Nie wiedział co prawda, w jakim stanie zastanie kociarnię, pozostającą jednym z najgłośniejszych miejsc. Musiał też upewnić się, że z tych maluchów wyrośnie cokolwiek dobrego. Byli jego rodziną, powinni być dumni i silni!  Pierworodny syn Berberysowej Bryzy i Żywicznej Mordki, uśmiechnął się lekko na myśl, że będzie mógł ich przypilnować. 
Wchodząc do żłobka, rozejrzał się od razu w poszukiwaniu matki. Zapach mleka doleciał do niego od razu. We wnętrzu było ciepło i tylko niektóre, starsze kociaki, bawiły się w kącie. Dojrzał swoją mamę na mchowym posłaniu. Musiała go usłyszeć, spojrzała w jego stronę, delikatnie się uśmiechając na widok syna. Szczawiowy Liść pewnym krokiem do niej podszedł, siadając u jej boku. Spojrzał na trójkę kociąt. Zimorodek, Meszek i Roska. Zwyczajne imiona, wyjątkowe kociaki. Przynajmniej tacy byli dla niego.
Jeden z jego braci otworzył ślepka. Ich spojrzenia się spotkały. Tylko który to był? Meszek czy Zimorodek? Uh, mógł przyjść tutaj z Rumiankową Pręgą, ona ich bardziej kojarzyła. 
— O, hej mały. — miauknął, uważnie go oglądając. — Zimorodku? tak, Zimorodku. Jestem Szczawiowy Liść, twój starszy, wspaniały brat. W Klanie Klifu jestem najlepszym wojownikiem. Każdy ma do mnie szacunek, a w walce pokonałem niejednego. Super, prawda? A ty to taka mała kulka. Ale spokojnie, mały, jesteśmy rodziną, więc ty też będziesz super, może mniej niż ja, ale na pewno lepszy od większości wojowników w naszym klanie. 


<Zimorodku?> 

Od Króliczej Łapy CD. Jesionowego Wichru

Królicza Łapa podążał obok swojego mentora, trochę niepewnym krokiem, co jakiś czas rozglądając się z zainteresowaniem widocznym w ślepiach. Jesionowy Wicher miał rację i terytorium Klanu Nocy naprawdę mu się spodobało. Nie mógł się doczekać, aż będzie mógł sam zwiedzać każde miejsce, wciskając wszędzie swój ciekawski nosek.
— Dalej nie idziemy. To granica. — wyjaśnił starszy kocur. — Lepiej się tam nie zapuszczać... Pełno tam lisów.
— Lisów? — dopytywał uczeń.
— Tak. Atakują koty. Są niebezpieczne. Pstrągowa Gwiazda straciła jedno życie walcząc z tą bestią. — Machnął ogonem  — Wracajmy. Na dziś starczy. Pewnie jesteś głodny?
Króliczek otworzył pyszczek, wychwytując jakiś mocny, nieciekawy zapach. Zapewne był to lis, o którym mówił wujek. Nie pachniał dobrze, pewnie też wyglądał okropnie. Nie chciał spotykać takiego drapieżnika.
— T-tak, w-wracajmy. — miauknął kocurek. Poczuł burczenie w brzuszku. Faktycznie zjadłby jakąś smaczną rybę. Spojrzał na swojego mentora. — Jestem.
Jesionowy Wicher skinął głową. Ogonem dał znać niebieskiemu kocurkowi, żeby oboje skierowali się już w drogę powrotną. Królicza Łapa chętnie za nim podążył, nie miał zamiaru spotykać się z lisem, który mógł się przecież gdzieś w okolicy kręcić. Niebieski kocurek dreptał za wujkiem, zastanawiając się też, co będą robić następnego dnia.
Droga do obozu zdawała się dłużyć w nieskończoność. Zaskakujące, bo gdy pierwszy raz wyruszyli, wszystko działo się bardzo szybko. Tym czasem czas na ich treningu zleciał, a to był dopiero początek. Uczeń z uśmiechem na pysku wkroczył do obozu. Rozejrzał się. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Ostatni pobratymcy dzielili się językami, pomału gotowi, by udać się na spoczynek po całym dniu. Kocurek ruszył za swoim mentorem w stronę sterty ze zwierzyną.
— Było super. — miauknął Królicza Łapa.
Przyciągnął do siebie małą rybę. Nie potrzebował aż tak dużo posiłku. Wolał więcej zostawić dla swoich pobratymców, którzy bardziej teraz potrzebowali pożywienia. On mógł sobie jakoś poradzić i bez. Pochylił się, zjadając kilka kęsów ryby. Była przepyszna. Jej woń oraz świeże mięso, szybko zapełniły jego brzuszek.
— Jutro też tak będzie. Spotkamy się przy wyjściu z obozu. Wstaniesz?
— Postaram się. — miauknął kocurek, otaczając ogonek wokół ślicznych łapek.


<Jesionku? Możesz zrobić skip do następnego dnia>

29 lipca 2020

Od Króliczka (Króliczej Łapy) CD. Rzecznej Łapy

— Możesz otworzyć oczy. — powiedziała do Króliczka. — Teraz powąchaj rybę. Spróbuj znaleźć jej drugi kawałek.
Kociak otworzył ślepka. Spragniony zabawy i zwycięstwa, rozejrzał się po żłobku, pozostającym jak zwykle cichym, przytulnym miejscem. Dreptał łapkami w miejscu, pragnąć już rozpocząć zabawę. Spojrzał na swoją kuzynkę. Była super fajna! Polubił ją, nawet jeśli była starsza. Rzeczna Łapa wskazała mu ogonem na kawałek ryby. Podszedł niepewnie, pochylając się i wąchając martwą istotkę. Pachniała normalnie, Króliczek już nie raz czuł tą woń i za każdym razem mu się podobała. Kojarzyła mu się z Klanem Nocy, który przecież uwielbiał.
Kocurek zapamiętał tą woń, pozostającą teraz na jego języku. Ruszył przed siebie, próbując ją wywęszyć, przy tym cały czas się rozglądając. Zapach był mocny, ale tropienie nie szło mu zbyt dobrze, był w końcu jeszcze maluchem. Nie chciał się jednak poddawać.
Długo łaził po żłobku, udając, że wychwycił trop kawałka ryby. W rzeczywistości wszystkie zapachy mu się mieszały, kręciło mu się od nich w głowie. Węszył w nadziei, że wychwyci ten jeden konkretny.
— Długo jeszcze? Pośpiesz się.
Zastrzygł uszkami na głos Rzecznej Łapy. Skulił się, zanim nieśmiało pokiwał łebkiem, wracając do poszukiwań. Zabawa była naprawdę fajna, szkoda tylko, że nie był w niej za dobry.
Coś przykuło uwagę kocurka. Zatrzymał się, zerkając w stronę dziury w "ścianie", z której wystawało coś srebrnego. Machnął radośnie ogonkiem, podbiegając w tamtym kierunku. Wcisnął łebek, chwytając za skórę i pociągając w swoim kierunku. Ryba! Znalazł! Udało się!  Spojrzał lśniącymi oczkami w stronę córki Szakłakowego Cienia, zanim pociągnął znalezisko w jej stronę, prosto pod łapy uczennicy.
— Udało się. — miauknął. Oczywiście szkoda, że nie od razu, ale nauka cierpliwości jak najbardziej była mu potrzebna. Teraz rozumiał słowa mamy, że cierpliwość przynosi efekty. Czuł się dumny, że wygrał zabawę. — Możemy jeszcze raz? Prooooszę!

***

Królicza Łapa wrócił do legowiska uczniów. Po całym dniu treningu, każda część ciała odmawiała mu posłuszeństwa, a zwłaszcza łapy. Padł od razu na swoje posłanie, nawet nie zabierając się do spojrzenia na ubrudzone błotem i kawałkami paproci futerko. Położył pyszczek na łapach, śledząc ruch panujący w legowisku. Niektóry uczniowie rozmawiali ze sobą podekscytowanym tonem głosu, inni natomiast odpoczywali. Z łatwością dojrzał swoją kuzynkę, zwijającą się w kłębek. Pewnie szykowała się do snu. Gdy jednak kotka wyczuła na sobie jego spojrzenie, odwróciła pyszczek w kierunku niebieskiego, posyłając mu niechętne spojrzenie. 
— Czego?
— C-cześć R-rzeczna Łapo. — przywitał się, przenosząc się do siadu. Nie był już tym małym kociakiem, którym się opiekowała, ale przecież dalej mogli się pobawić, prawda? Albo po prostu spędzić trochę czasu, chociaż nie był najlepszy w rozmowach. — J-jak ci i-idzie trening?
Rzeka i jej rodzeństwo dalej pozostawali uczniami, mimo iż zdaniem Króliczka, powinni już dawno grzać tyłki na stanowisku wojowników. Wierzył w swoje kuzynostwo. To musiała być kwestia czasu. 


<Rzeczna Łapo?> 

Od Jeżowej Ścieżki CD. Burzy

Jeżowa Ścieżka obserwował z rozbawieniem Konwaliowe Serce, która pognała do żłobka, gdy tylko usłyszała, że mają się tam wybrać. Zajęcza Stopa zleciła, by sprawdzili stan zdrowia kociąt. Czekoladowy kocur pewnie podążył za nią.
Wchodząc do kociarni zastał asystentkę medyka, w towarzystwie dwójki znajdek. Maluchy przebywały w Klanie Burzy krótko, pobratymcy zdawali się jednak ich zaakceptować. Nie słyszał też, żeby kocięta urodzone w klanie, miały problem do maluchów. Jeżykowi zrobiło się jednak smutno na myśl, że znajdki nie poznają swoich rodziców. Przynajmniej koteczki były razem, co innego Konwalia, która gdy do nich trafiła, była zdana jedynie na siebie. Dopiero później klan ją zaakceptował i teraz mogła śmiało nazwać to miejsce domem.
— To w co się bawimy?
Spojrzał na koteczkę. Zdążył już poznać imiona kociaków - Burza i Stokrotka, dwójka sióstr. Powoli podszedł bliżej, stojąc u boku Konwalii. Zauważył nerwowy ruch wąsików koteczek. W jednej ślepkach odbiło się zaniepokojenie, w drugiej ciekawość. Nie znały go mimo wszystko, chociaż to się pewnie zmieni, w końcu ranga medyka zobowiązywała do tego, że zostawało się zapamiętanym.
— Może w chowanego? W żłobku jest pełno kryjówek. — miauknęła Konwaliowe Serce, posyłając w stronę czekoladowego kocura lekki uśmiech i błagalne spojrzenie.
— TAK!
Westchnął. Koteczki energicznie przebierały w miejscu łapkami, wpatrując się przy tym oczekująco w ciocię. Widocznie bardzo czekały na jakąkolwiek zabawę.
— Ale potem musimy zobaczyć, czy są zdrowe. — szepnął do ucha Konwalii. — Wiesz, że Zajęcza Stopa nas potrzebuje dzisiaj w legowisku.
— Wiem, Jeżyku. To zajmie tylko chwilkę. — miauknęła kotka. Spojrzała z uczuciem na malce. — Schowajcie się, ja będę szukać.
— Pan też się chce pobawić?
Zastrzygł uszami na głosik. Zawsze lubił kociaki, były bardzo urocze i takie niewinne. Obserwowanie jak rosną sprawiało, że był dumny, nawet jeśli nie miał własnego potomstwa i nigdy mieć nie będzie.
— Chyba jestem za duży. — zaśmiał się cicho.


<Burza? gniocik> 

Od Miedzianej Iskry CD Potrójnego Kroku

– Jasne – miauknęła cicho Miedź, powoli odsłaniając swoje pociechy, wcześniej skrzętnie przykryte jej puchatym ogonem.

***

Wybrała się samym rankiem na małe polowanie. Słońce dopiero wschodziło, ptaki zaczynały śpiewać, a większość klanowiczów jeszcze spała. No, ale co się im dziwić, po co mieliby się zrywać tak wcześnie?
Miedziana jednak uważała, że to idealna pora na polowanie. Zwierzyna która podeszła bliżej obozu, nie zdążyła się jeszcze spłoszyć przez gwar rozmów, a tej głębiej w terenie jeszcze nikt nie przestraszył. Kotka ruszyła więc poza obóz z głową pełną dobrych i optymistycznych myśli. Tak jak się spodziewała, nie musiała pokonać wcale takiego długiego dystansu, a już jej oczom ukazało się dorodne ptaszysko, wręcz proszące się o upolowanie go. Przypadła więc do pozycji łowieckiej, tak dobrze opanowanej przez te wszystkie księżyce jej życia. Zaczęła skradać się powolutku i była już całkiem blisko ofiary, kiedy ta niespodziewanie poderwała się do lotu. Miedź nie zamierzała tak szybko odpuścić, co to to nie. Wystrzeliła w górę jak z procy, najmocniej jak potrafiła odbijając się z tylnych łap. Jedną z przednich próbowała dosięgnąć ptaka. I owszem, poniekąd osiągnęła cel. Zahaczyła jednym pazurem o ogon zwierzęcia, ale on szybko wyrwał się, pozostawiając Miedzianą jedynie z piórem w łapie. Kiedy w końcu jej tylne nogi z powrotem zetknęły się z twardą ziemią, w jednej z nich poczuła przeszywający ból. Chyba nie tak powinna wylądować. Zapomniała, że ciało ma już nie takie młode jak te 40 księżyców temu. Przeturlała się przez kilka lisich ogonów. Stęknęła głucho. Przez kilka następnych uderzeń serca leżała w szoku plackiem na ziemi, aby następnie podnieść głowę i otrzepać się z kurzu i pyłu. Starała się dźwignąć na łapy, ale wtedy w prawej tylnej znowu odezwał się pulsujący ból. Chyba sobie ją skręciła. No, to nici z polowania. Podkuliła więc zranioną nogę i czym prędzej pokicała prosto do medyków. Dobrze, że nie zdążyła odejść daleko od obozu.
Zdyszana, stanęła u progu legowiska medyków. Nie była przyzwyczajona do takiego sposobu poruszania się.
– Dzień doobry! – zawołała, zanim weszła.
– Czego?
Zdziwiła się tym niezbyt miłym powitaniem od Trójki.
– Tu Miedź – miauknęła jak już weszła.
Odnalazła wzrokiem medyka. W oczy rzuciły jej się także przerażające, ptasie czaszki porozstawiane dookoła.
– Jeju, Trójko, skąd ten ponury wystrój wnętrza?
Widać było, iż iliowy chce, aby kotka przeszła do sedna. Napotkała się z jego poganiającym spojrzeniem.
– Przyszłam, bo podczas polowania zrobiłam coś sobie w tylną łapę – i tu pomachała prawą nogą przed cętkowanym – no, i tyle. A teraz powiedz mi, do czego te czaszki?
Usiadła wygodnie jak u siebie, owijając łapy ogonem.


<Trójko?>

Od Cętkowanego Kwiatu Cd Konwaliowego Serca

Z oczy Cętki zaczęły płynąć powoli łzy. Chłodne, zimne i takie smutne... Pyłek nie żyła. Nie żyła. Jak to mogło się stać? Jak? Jakim cudem? Czemu? - te pytania ciągle chodziły po głowie burej. Chciała usłyszeć, że to tylko żart, że to tylko głupi żart, a nie realia. Kopała kamienie, krzyczała, a w końcu cała złość przemieniła się w smutek. Leżała i cicho łkała. Czapla razem z nią. Konwalia i Orlik chcieli jej pomóc, ale nie mogli przywrócić życia zmarłej. Od czasu do czasu cętkowanej było niedobrze. Chciało jej się tylko jeść i spać. Nie miała ochoty nigdzie wychodzić, prawie cały czas leżała tylko w legowisku wojowników. 
- Cętko, może wyjdziesz pozbierać ze mną zioła? - spytała niepewnie Konwaliowe Serce, stercząc w wejściu. 
- Może k-kiedy indziej? Wiesz, jestem trochę zajęta. - Cętkowany Kwiat wymyśliła następną wymówkę. 
Czarno-biała wyszła z opuszczoną głową. Bura słyszała na zewnątrz szepty. Rozmawiali o niej. 
- Jak tak dalej pójdzie... to nie wiem co będzie. Chyba nie da się jej nakłonić do wyjścia. - szepnęła szybko medyczka do Orlikowego Szeptu.
 - Bardzo martwię się o nią. - zamruczał. 
                                               ***
 - Boli mnie brzuch... - wydała z siebie cichy pisk brązowooka, łapiąc się za brzuch. - Powinnaś iść do medyków. - miauknął biały bacznie przypatrując się swojej partnerce. 
- Prześpię się i mi przejdzi- 
- Nie, Cętko! Jeśli zaraz tam nie pójdziesz, to zaniosę cię jak kociaka. 
Bura nie odpowiadała. Orlikowy Szept zdecydowanie złapał cętkowaną za kark i zmierzał w kierunku leża medyków.
 - Puszczaj! Cały Klan nas widział! - krzyknęła niezadowolona. 

< Konwaliowe Serce? Orlik?>

Od Miedzianej Iskry CD Fasolki (Fasolkowej Łapy)

Uśmiechnęła się szeroko, słysząc pytanie swojej córeczki.
– Dobrze kochanie, dziękuję że pytasz - zamruczała cicho i polizała liliową po główce.
W tej chwili naprawdę się cieszyła, że Fasolka tak się o nią troszczy. Przecież powinno być na odwrót, prawda?

*jeszcze przed ciążą Strzyżyk*

Nie mogła opanować dumy z Fasolkowej Łapy. Jej malutka córeczka wybrała drogę medyka. Cieszyła się z tego podwójnie, a może nawet potrójnie, w końcu to było poniekąd jej niespełnione, dziecięce marzenie. Tak, gdyby nie chęć założenia rodziny, bez zastanowienia również Miedź zostałaby medyczką. Może sprawy potoczyłyby się inaczej? Może to ona zamiast Turkawki umarłaby na Czerwony Kaszel? Jednak, w takiej wersji zdarzeń nie miałaby ani Igły, ani dzieci. Sądziła więc, że wybrała dobrą ścieżkę w życiu. Za nic w świecie nie zamieniłaby swojej cudownej, tak wielkiej rodziny, na nic innego. Kochała ich wszystkich, nawet... Nawet Ostrokrzewia. On po prostu... Ma trudny charakter.
Postanowiła, że tego wschodu słońca pomoże trochę medykom, albo chociaż posiedzi z nimi i pogada, jak to robiła za czasów poprzednich uzdrowicieli. Być może, że nie będą mieli akurat nic do roboty, ale szansa na to była znikoma. Zawsze jest co robić. Ruszyła więc żwawym, wesołym krokiem i z uniesionym wysoko ogonem w stronę ich legowiska. Przekraczając próg, zawołała:
- Czeeść wam, tu Miedziana Iskra!
Po chwili zza rogu wyłoniła się Fasolkowa Łapa.
- Nie musisz krzyczeć mamo, Trójki nie ma - zachichotała cicho - wyszedł ze Strzyżykową  Pręgą po zioła.
Koteczka zaprosiła starszą do środka, zdecydowanym ruchem ogona. To jasne, że czuła się tu jak u siebie. Wojowniczka posłusznie podążyła za nią i usadowiły się głębiej w legowisku.
- A więc co cię sprowadza? - miauknęła lekko Fasolka.
- Właściwie nic konkretnego córeczko, chciałam może trochę pomóc i przy okazji zapytać jak sobie radzisz. Mówiłam ci już, że jak byłam młodsza bardzo lubiłam pomagać medykom, prawda? - zaśmiała się perliście.


<Fasolko?>

Od Mokrej Gwiazdy CD Miodowej Łapy


Kotka narzekała na rosnącą odległość od obozu. Co ja jej zrobię, że powinna przejść test na otwartym terenie bez współklanowiczów, którzy mogliby jej pomóc? 
- Nie narzekaj, jeszcze trochę - mruknąłem. 
Czasem wydawało mi się, że kotka mimo bycia tyle młodszą szybciej się męczy ode mnie. Może to było prawdą? 
- Mówiłeś to kilka zdań temu - burknęła. 
Wzruszyłem ramionami, dochodząc do wysokiej równiny, niedaleko granicy z klanem wilka. Niedaleko nas rosły drzewa, które nadal były na naszym terytorium. 
Stanąłem w miejscu ku wyraźnej uldze uczennicy. Pointka położyła się w trawie, ignorując moje naglące spojrzenie. Jeśli nie zaczniemy, zacznie lać.
- Wstań, Miodowa Łapo. - Zacząłem oficjalnym tonem.
Kotka zerknęła na mnie poważniej, wstając. Spojrzała na mnie wyczekująco. Cieszyłem się, że nie próbowała narzekać.
- Udasz się wzdłuż granicy z klanem wilka. - zacząłem. - Masz sprawdzić je i zdać mi raport. Jeśli będziesz mieć okazję, spróbuj zapolować, ale pamiętaj, by nie przekroczyć granicy. 
Widziałem na pyszczku kotki to niezadowolenie. Skrzywiła się, zapewne wymyślając jakiś tekst, którym mogłaby się wywinąć. 
- A ty tu zostaniesz, tak? - Zapytała finalnie, unosząc brew.
- Oczywiście - skłamałem gładko, nie mając zamiaru pozwalać jej pójść samej.
W końcu okej, sprawdzian był Miodek, ale nie mogłem puścić jej samej. Nawet jeśli obiecałaby natychmiastowy powrót po wykonaniu zadania, nie mogłem wierzyć jasnej na slowo. Nie teraz, gdy planowałem ją niedługo mianować. 
Własne, jakie imię powinienem jej nadać? Pasujące do charakteru czy może wyglądu? Albo do pierwszego imienia? Pasowałoby Miodowa Obraza albo Miodowy Grymas, jeśli miałbym przypasować coś do charakteru.
Zaśmiałem się cicho na własne propozycje. Dawna pieszczoszka zabiłaby mnie na miejscu i pewnie obraziła się do końca mojego życia. Lub zażądała zmiany imienia, co byłoby naprawdę ciekawe. Pointka zdecydowanie nie była typem, któremu nadanie takiego imienia by pasowało. Niektórzy pewnie by przyjęli je z mniejszą lub większą dumą, albo bez jakichkolwiek emocji, ale nie Miodowa Łapa, która całą sobą pokazywała swoje niezadowolenie.
- No to, w którą stronę mam iść? - Zapytała, a ja posłałem jej uśmiech mówiący "omawialiśmy to na pierwszym treningu". 
Kiedy spojrzała na mnie wyczekująco, westchnąłem głośno. 
- Słuchałaś mnie kiedykolwiek? - Zapytałem podirytowany.
- Pewnie, ale poprosiłam o wskazanie kierunku. - Odparła jakby nigdy nic.
- Znajdź go sobie sama - odparowałem dokładnie tak, jak to robiła młodsza.
Jasna otworzyła zdziwiona pyszczek. Ha, pewnie się tego nie spodziewała! Że jej mentor przejmie po niej humorki! No, to ma teraz problem. Przebywanie z nią tyle czasu zrobiło swoje.
Prychnęła pod nosem rozglądając się. Po paru chwilach zaczęła iść w odwrotnym do Klanu Wilka kierunku. Z wysoko uniesionym ogonem minęła mnie, a ja rzuciłem:
- Nie w tę stronę.
Zatrzymała się wpół kroku, posyłając mi zdenerwowane spojrzenie.
- Przecież wiem - burknęła, i jakby nic się nie stało, ruszyła w stronę sąsiadującego klanu na swój sprawdzian.
Kiedy oddaliła się wystarczająco daleko, ruszyłem powoli i ostrożnie za nią. Wysoka trawa zasłaniała mnie, dając idealny kamuflaż. Wiatr też wiał na moją korzyść, przywiewając woń uczennicy. Niebo robiło się ciemne, ale myślę, że zdążymy zakończyć sprawdzian umiejętności młodej, o ile nic nam nie przeszkodzi.
Szedłem powoli, śladem uczennicy cały czas uważając by mnie nie zobaczyła. Zapowiadało się bardzo ciekawie.

<Miodek? lecimy>