Właściwie, syn Iglastej Gwiazdy nie wiedział co go aż tak irytuje w najmłodszym z kociaków. To że on miał nadal mamę i nie przejął się zbytnio śmiercią Gęsiego Pióra? To, że wiecznie siedział gdzieś z boku i nie robił w swym krótkim życiu kompletnie nic? Może to, że Ostrokrzewik miał wrażenie, że kot cały czas czujnie go obserwuje, jakby nie mógł mu dać spokoju? Na pewno faktem było, że młodszy kocurek irytował go samym swym istnieniem i widokiem. Nic więc dziwnego, że kocur, który w pierwszych dniach po śmierci mamy chodził cały czas rozdrażniony i przytłoczony nie dał rady powstrzymać się od zaczepiania młodszego, w nadziei, że jakoś rozładuje swój gniew. Może też chciał jakoś sprowokować kota? Liczył, że czekoladowy wreszcie zareaguje, a jemu dostanie po pysku pomoże się uspokoić? W gruncie rzeczy Zawilec nie przejmował się jakoś bardzo tymi zaczepkami, a przynajmniej tak myślał Ostrokrzewik. Aż do tego dnia.
– Co, znów się trzęsiesz mysia strawo? – warknął na widok młodszego. Gdzieś w środku cichy głosik wołał, że to nie jest dobre i nie powinien tak traktować Zawilca, ale wściekłość całkowicie go zagłuszała, tak samo jak cichy protest rodzeństwa.
Co mógł poradzić, to był kolejny beznadziejny dzień. Próbował porozmawiać z ojcem, ale on jedynie ostentacyjnie się odwrócił, nie chcąc mieć do czynienia z własnymi dziećmi i podszedł do jakiejś dwukolorowej kotki. Zawiedziony kociak wrócił do żłobka, włócząc za sobą ogon po ziemi, ale nie mógł nie usłyszeć po drodze nie miłych komentarzy odnośnie siebie i swojego rodzeństwa. Ten cały wymyślony ,,zły omen''. Co jest z tymi kotami nie tak? Serio myślą, że ich nie słyszy, czy specjalnie miauczą tak głośno, żeby mu dokuczyć? Wszedł do kociarni i pierwsze co, poczuł na sobie wzrok Zawilca. Tak jakby raz nie mógł się odczepić i zająć sobą! Nie widzi, że starszy kociak nie jest w humorze i to się źle dla niego skończy? Przecież już ostatnio naskoczył na niego, żeby przestał go ciągle obserwować z tego bezpiecznego miejsca za ogonem Białego Puchu, która rzecz jasna zawsze brała stronę swojego dziecka, bo jakżeby inaczej. Ostrokrzewik naprawdę nie przepadał za swoją opiekunką. Tym razem jednak kotki nie było i nie poprzestał na obraźliwych słowach, które nie przynosiły żadnego skutku. Popchnął kociaka w stronę wyjścia ze żłobka, a on przeturlał się i wylądował w kałuży. Ups? Nie chciał aż tak mocno. Zawilec podskoczył na równe łapy i ze zjeżoną sierścią pisnął:
– Odczep się ode mnie! Nic ci nie zrobiłem, a ty ciągle mnie atakujesz. Jesteś niemiły dla mojej mamy. Przestań wyżywać się na innych! Tak nie zwrócisz niczyjej uwagi. Poza tym wojownicy tak nie postępują!
Kremowy kocurek stanął w miejscu, nie wiedząc co robić. To ta ciemna kulka w ogóle potrafiła mówić? Otworzył pysk, chcąc się odgryźć, ale przeszkodził mu Szafirek.
– Ostrokrzew – mruknął z cieniem ostrzeżenia w głosie.
– No co!? – warknął. – Nawet ty jesteś przeciwko mnie? Czy w tym głupim klanie serio nie ma nikogo po mojej stronie? – Przy ostatnim zdaniu jego głos stał się niebezpiecznie piskliwy. – A niech was wszystkich jastrząb porwie… – mruknął i pędem wypadł ze żłobka.
Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić przemknął na drugi koniec obozu i schował się pod niskim krzewem tak, żeby nikt go nie zauważył. Nie chciał by ktoś go teraz zauważył. Chciał być sam. Albo najlepiej w ogóle zniknąć z tego okropnego świata.
– Mamo, słyszysz mnie? – pisnął cichutko. – Dlaczego nas zostawiłaś? Czemu zniknęłaś?
Nie otrzymał odpowiedzi.
***
Wiedział, że musi wrócić do żłobka i przeprosić Szafirka. Wcale nie chciał naskakiwać na młodszego brata, po prostu… Jakoś tak go poniosło. O przeproszeniu Zawilca nawet nie chciał myśleć, choć wiedział, że zrobił źle i nawet nie chciał go pchać aż tak mocno. Biały Puch zmusiła go kilka razy do przeprosin i za każdym razem tylko pogarszało to sprawę. Ostrokrzewik doszedł do wniosku, że nigdy nie uda mu się pogodzić z synem swojej opiekunki. Zbyt wielką czuł wściekłość. I do tego jeszcze już kilka razy widział, że kocurek bawi się z jego rodzeństwem, podczas kiedy z nim najczęściej wcale nie chcieli. Kremowy kociak był zwyczajnie zazdrosny.
Mimo to podniósł się i wyszedł ze swojej kryjówki. Zdawał sobie sprawę z tego, że minęło już sporo czasu i Biały Puch pewnie już wróciła, a jego samego czeka niezłe kazanie po powrocie. Dlatego też starał się iść jak najwolniej, unikając zarazem spojrzeń innych kotów. Nie było to proste zadanie. Wśród wojowników dostrzegł Jaskółczą Łapę i przypomniał sobie jak dawała im lekcję walki. Wtedy wszystko było prostsze… Westchnął czując w sobie narastającą tęsknotę. Za mamą, za księżycami, kiedy ojciec z nimi jeszcze rozmawiał, a różne koty odwiedzały ich i bawiły się z nim.
Odgonił od siebie smutne myśli i wszedł do żłobka. Od razu poczuł na sobie wzrok Białego Puchu.
– Wróciłeś – stwierdziła, czekając na wyjaśnienia.
Zignorował ją.
– Posłuchaj, jestem teraz twoją przybraną mamą. Nie uważasz, że… – nie skończyła, ponieważ natychmiastowo jej przerwał.
– Moją jedyną mamą była Gęsie Pióro, ty jesteś tylko opiekunką – miauknął z uporem i położył się koło Szafirka, nie słuchając już kotki.
Jego brat zbudził się pod wpływem ruchu koło siebie i spojrzał na niego pytająco zaspanymi oczami.
– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłem – mruknął. – Wcale bym nie chciał, żeby któregokolwiek z was porwał jastrząb.
Wpatrywał się w Szafirka z poczuciem winy wymalowanym na pyszczku, dopóki ten nie westchnął i nie pokiwał głową na zgodę. Położyli się spać.
Zawilca nie przeprosił, nie czuł się na to jeszcze gotowy.
<Zawilec? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz