*Ciąg dalszy opowiadania o najgorszej z diet dla kociąt*
Jaskółcza Łapa była jedną z niewielu kotek, które Ostrokrzewik szanował i nawet podziwiał, ale tym razem jej odwiedziny zdecydowanie mu się nie spodobały. Kto to widział, żeby przynosić do żłobka takie ohydne i oślizgłe… Coś!? Chciała ich otruć, to pewne. Zamach przeciw najwspanialszym (przyszłym) wojownikom w klanie, jak tak można? Nie podejrzewał tej pozornie miłej uczennicy o coś takiego!
Zaraz jednak jego myśli skierowały się na inny tor, bo otóż to wydarzyło się coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał.
Jego zwykle płaczliwy i cichy brat krzyknął.
Natychmiast zapomniał i o zdradzieckich planach Jaskółczej Łapy i o tym, jak przed chwilą źle się czuł i miał ochotę pozbyć z żołądka resztek śniadania.
– Leszczynek umie krzyczeć! – zawołał entuzjastycznie, łapiąc brata. – Jakie to uczucie? Hę? Powiedz! – zasypał go pytaniami, mimo że rudzielec nie wydawał się zachwycony swoim aktualnym położeniem i jedynie próbował coś z siebie niewyraźnie wydukać.
Ostrokrzewik miał ochotę ogłosić całemu klanu, że z jego brata jednak będzie się dało zrobić normalnego wojownika. A oni się śmiali, że jest jak baba, ha, jeszcze się sami zdziwią! W końcu głośny sprzeciw to już połowa drogi, nie? I do tego krzyk wywołał podstępny plan zabójstwa, a nie jakiś całkowicie niegroźny i niestraszny pysk Wilczego Serca. Starszy z kociaków już otworzył pysk, by wyrazić swą dumę, gdy przerwał mu głos Białego Puchu:
– Wracajcie do środka! – krzyknęła na nich kocica.
Ugh, tylko jej tu brakowało. Minęło już trochę czasu od śmierci Gęsiego Pióra i Ostrokrzewik odzyskał już większość dawnej energii i entuzjazmu, ale burej kotki, która na siłę próbowała wepchnąć się na nie swoje miejsce nadal tak samo nie trawił.
– Spadaj! Nie jesteś naszą matką! Nie będziesz nam mówić, co robić! – warknął.
Właściwie, był środek pory zielonych liści, dlaczego mieliby siedzieć tylko w żłobku? Usiadł z uporem na pysku, żeby pokazać, że nie zamierza ulegać opiekunce. Biały Puch westchnęła i chyba zamierzała coś powiedzieć, ale uprzedził ją Szafirek, który wrócił do poprzedniego tematu rozmowy.
– Czym jest to śmierdzące coś?
Uwaga wszystkich kociąt z powrotem skupiła się na breji leżącej na ziemi.
– To jest ryba – wyjaśniła Jaskółcza Łapa, a po chwili wahania dodała: – Można ją zjeść.
– Zjeść to… Coś? – Ostrokrzewik spojrzał na nią jak na pozbawioną rozumu.
– Klan Nocy je to na co dzień – mruknęła Biały Puch. – Ponoć…
– Klan Nocy musi mieć pszczoły w mózgu – uznał Ostrokrzewik.
Jego rodzeństwo przytaknęło. Chyba nikt nie miał ochoty na ,,rybę''.
– Skąd w ogóle ją wzięłaś? – spytała z ciekawością karmicielka, spoglądając to na rybę, to na uczennicę.
– Na naszych nowych terenach jest strumień, kilka kotów próbowało łowić ryby – wyjaśniła ta druga.
– Kiedy będę już duży, obejdę całe nasze tereny, strumyk też znajdę – oznajmił Ostrokrzewik.
Właściwie, nie zmienił się jakoś gruntownie od śmierci mamy. Porzucił co prawda marzenia o zostaniu zastępcą przywódcy, ale głównie z powodu swojej złości na ojca, który się nimi w ogóle nie interesował w trudnym czasie. Nadal snuł marzenia o tym, jak wspaniałym będzie wojownikiem, rzadziej jedynie opowiadał o nich przypadkowym osobom. No i stał się dużo bardziej bezczelny, zwłaszcza dla kotów, których nie lubił. A warto wspomnieć, że aktualnie nie lubił naprawdę wielu kotów w klanie.
<Leszczynek? Ciut takie beznadziejne i mało wnoszące mi wyszło, sorka>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz