Kiedy kotka nie odpowiedziała na jego pytanie, zmartwił się jeszcze bardziej.
— Uwies mi, to tylko ten mech tak poleciał — próbował zapewniać Piórko, która wciąż leżała zwinięta w kulkę, cicho popłakując. Ten widok prędko przykuł uwagę Mandarynkowego Pióra, która zwlekła się z legowiska i podeszła do dwójki rodzeństwa.
— Co się stało? — zapytała, patrząc raz na swoją córkę, raz na syna. Szałwik rzucił się jej do łap z silnym poczuciem winy i szklącymi się oczkami.
— B-b-bo... — Mocno się jąkał. — Bo ja bawiłem się tym mchem, no i nim zucałem... A wtedy odbił się od ściany i poleciał plosto w Piólko! — szlochał malec. Było mu tak żal biednej siostrzyczki! Musiało ją to bardzo boleć...
Karmicielka nie wyglądała jednak o nawet w połowie tak przejętą płaczem Piórka, jak jej brat. Patrzyła na nią z pewnym chłodem, nie troską, jak by to było w przypadku innego kocięcia. W końcu Mandarynkowe Pióro odpowiedziała:
— To nic wielkiego. — Srebrna zmierzyła raz jeszcze skuloną kotkę wzrokiem. Po tym odeszła z powrotem na swoje miejsce. Szałwik jednak miał co do tego pewne wątpliwości. W końcu Piórko wyglądała na naprawdę zranioną! Może powinien pójść po Zimorodkową Łapę?
Nie... Musiały mieć już dużo pracy na swoich barkach. Nie chciał im w tym przeszkadzać.
— Pszeplaszam! — rzucił jeszcze w stronę siostry, nieco uspokojony tym, że w końcu się podniosła. Przetarła uderzony nos i uśmiechnęła się słabo w stronę brata. Szałwik nie był pewny, czy był to szczery uśmiech przyjmujący przeprosiny czy taki wymuszony, lecz bez względu na to go odwzajemnił. Miał nadzieję, że naprawdę mu wybaczyła.
***
Od dłuższego czasu dręczył go kaszel. Och, i to jaki kaszel! Żłobek aż drżał od ciągłego pokasływania Szałwika. Oczywiście, niepokoiło to jego matkę. Nawet Kotewka robiła uwagi, jak to musieli uważać, by malec nikogo nie zaraził. Wprawdzie był już u medyczek kilka razy, lecz jego choroba zdawała się być wyjątkowo toporna. Widząc znów wchodzącą do legowiska Różaną Woń, poczuł małą ulgę.
Zawsze słyszał, że zioła były obrzydliwe w smaku. On miał wręcz przeciwne zdanie! Cieszył się, gdy odwiedzał medyczki i dawały mu one następną porcję lekarstw. Nigdy nie zapominały dodać do nich szczypty miodu, który nadawał im przyjemny, słodki smak.
— Znów do Szałwika? — zapytała Mandarynka, zanim medyczka zdążyła w ogóle się z nią przywitać.
— Chyba nie masz wśród swoich pociech innych pacjentów... — odmruknęła i położyła przyniesione przez nią w pysku zioła na ziemi. Szałwik na sam odgłos swojego imienia przybiegł do dwóch kocic, porzucając poprzednie zajęcie. Jakby na zawołanie, gdy kociak tylko przygnał na miejsce, zaniósł się kaszlem. — Gotowy na kolejną porcję? — zapytała się go Róża, na co kociak miauknął z uśmiechem:
— Oczywiście!
Kocica zebrała z ziemi dwa zioła – jedno z nich było ładnym, fioletowym kwiatem, drugie posiadało natomiast wiele ząbkowanych liści osadzonych na długiej łodyżce. Podsunęła je malcowi pod łapy.
— A gdzie miód? — wymruczał nieco zrezygnowany, nie zauważając nigdzie polubionego przez siebie smakołyku.
— Takie duże kociaki jak ty nie potrzebują już miodu — parsknęła Różana Woń.
Fakt... Przecież nie chciał uchodzić za nieporadnego maluszka! Szałwik skinął medyczce głową i posłusznie zabrał się za jedzenie ziół. Ich smak był bardziej gorzki niż przedtem, ale nie było to nic strasznego. Czuł się za to tak dumnie! Spodziewał się, że teraz medyczka odejdzie, lecz zamiast tego ta sortowała rośliny i tworzyła z nich małe kupki.
— Dobrze by było, jakbyś zwołała resztę kociąt na swoje porcje — zwróciła się w stronę Mandarynkowego Pióra.
— Oni nie wykazują żadnych objawów.
— Ta. Jeszcze. — Róża przewróciła oczami. — Z jednego kota z białym kaszlem robią się dwa, z dwóch trzy, a potem wystarczy trochę szczęścia i cały klan ogarnie zaraza. A nie daj Gwiezdni, jeszcze zrobi nam się w żłobku mała epidemia. Z białego do zielonego kaszlu nietrudno — zarzekała się.
Kotewkowy Powiew poszła na poszukiwanie wszystkich malców. Najprościej było znaleźć Piórko – leżała w żłobku, przyglądając się niewielkiemu, czarnemu żuczkowi. Jako pierwsza zjawiła się przed Różaną Wonią, wyglądając na nieco zdezorientowaną.
— Nie są takie złe — zapewnił siostrę Szałwik, widząc jej niepewny wzrok przerzucający się z ziół na siedzącą obok medyczkę i z powrotem.
<Piórko?>
Wyleczeni: Szałwik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz