— Jeśli Cię ten temat interesuje... Tak właściwie jest kilka ziół, które moglibyśmy pozbierać — stwierdził, uderzając ogonem o swoje tylne łapy.
— Jesteś pewien, że nie sprawię kłopotu? Nie chciałabym przeszkadzać — upewniła się Przepiórczy Puch, rozglądając się po legowisku.
Co prawda Skowronek zdecydowanie bardziej wolałby teraz zostać w samotności, chowając się przed słońcem w jego ciemnej norze i poddając się głębokiej zadumie, jednak nie był w stanie odmówić matce. Z resztą, na pewno trochę świeżego powietrza oraz jej obecność dobrze mu zrobi.
— Nie, nie martw się. Przyda mi się kolejna para łap do pomocy.
Rodzicielka widocznie odetchnęła i z pogodnymi iskrami w oczach opuściła legowisko. Bicolor chwilę patrzył na znikającą w przejściu kotkę, po czym wziął głęboki wdech i ruszył za nią. Gorące, a co najważniejsze, wyjątkowo jasne promienie słońca uderzyły w ucznia, rażąc go bezlitośnie po oczach. Przymknął zielone ślepia, przebierając niespokojnie łapami. Niepotrzebnie opuszczał chłodne legowisko. Ciężkie, duszące powietrze wpełzło do jego nozdrzy, zmuszając Skowronkową Łapę do otworzenia pyska, aby zapewnić odpowiednią wentylację organizmowi.
— Prowadź — miauknęła Przepiórczy Puch, spoglądając na pręgowanego cętkowanie z czułym uśmiechem.
Skowronek skinął głową i machnął ogonem, ruszając ku wyjściu z obozu. Czuł za sobą obecność kotki, więc bez zbędnego oglądania się, opuścił koczowisko.
— Gdzie się udamy? — zapytała rodzicielka, przerywając chwilową ciszę.
— Myślę, że możemy pójść w okolice Kamiennych Strażników...
Choć kocur nie potrafił przyznać tego przed samym sobą, miał nadzieję, że uda mu się spotkać Mandarynkowe Pióro... No właśnie. Księżniczka zdecydowanie zbyt często zaprzątała jego myśli, zwłaszcza zważając na fakt, iż był przyszłym medykiem Klanu Burzy. Zielonooki mimowolnie skrzywił się, gdy przypomniał sobie jego ostatnie spotkanie z kotką...
─── ⋆⋅☼⋅⋆ ───
Powoli wynurzył się ze Skruszonej Wieży, mrużąc oczy w reakcji na nagły przypływ światła. Poruszył nieznacznie wąsami i machnął ogonem, w pełni wyłaniając się z legowiska. Od ostatniego spotkania z Mandarynkowym Piórem coraz rzadziej opuszczał swoją ciemną norę. Tylko czasem wychodził na dwór, aby posilić się, sprawdzić co u kociaków lub wyjść z Firletką pozbierać zioła. Coraz rzadziej rozmawiał z kimkolwiek, pomijając medyczne grono i krótkie wymiany zdań z pacjentami. Czuł, że tracił coś, co sprawiało, że tak naprawdę żył. Coś mu uciekało, przepływało między łapami, a on nie był w stanie tego złapać, zatrzymać dla siebie. Niegdyś jego umysł osnuwały chwiejne wątpliwości, ale teraz... Teraz nie miał nad czym się zastanawiać, o co walczyć. Był pogrążony w samotności, choć otaczało go tyle kotów.
Stanął przed wejściem do żłobka. Przeplatka niedawno urodziła i musiał regularnie doglądać jej potomstwa, aby upewnić się, że jest zdrowe. Zazwyczaj do tego zadania wysyłał Firletkę lub Pajęcza Lilia z własnej woli wychodziła, jednak dzisiaj postanowił się tym zająć. Nie mógł wiecznie siedzieć w legowisku, układając zioła i wdychając tak dobrze mu znane, zakurzone powietrze.
Przed sobą ujrzał czyjąś sylwetkę, lecz dopiero po chwili dotarło do niego, kim jest kot stojący przed nim. Mama. Zdawało się, że kotka właśnie wychodziła z legowiska, do którego miał zamiar wejść.
— Cześć — miauknął cicho.
Czemu kotka, która kiedyś była mu tak bliska, teraz stała się mu tak obca? Jego kochana, wspierająca mama... Nie rozmawiał z nią szczerze od czasów uczniowskich. Ale nie powinien zrzucać na nią swoich problemów.
<Mamo? Co u ciebie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz