Doceniała ciekawość swoich dzieci, dopóki nie zahaczała ona o temat jej przeszłości. Miała wrażenie, że co rusz produkowała się w tych kwestiach, ale im zawsze było mało wiedzy. A według niej nie było w tym nawet nic ciekawego.
Opatuliła się szczelnie ogonem, zerkając na syna wpatrzonego z uśmiechem w dal. Ot tak, bez większego powodu, zdawał się radosny. Zdecydowanie tę umiejętność mógł zdobyć w genach po Szepcie, bo ją co rusz zalewały pochmurne myśli i w chwilach wytchnienia ostatnie co przychodziło jej na myśl, to szczerzenie się samej do siebie. Co innego, gdy wychodziła na spacer i jej oczom ukazywały się liczne, barwne i ślicznie pachnące kwiaty. Wszelkie piękniejsze okazy flory zawsze potrafiły pochłonąć jej umysł na dłużej. Zdała sobie zaraz to sprawę, że od dłuższego czasu nie zaserwowała sobie samotnego wypadu poza obóz. Zawsze jej wyjścia wynikały z patroli, z obowiązków szkolenia ucznia bądź też stanowiły formę spędzenia czasu z bliskimi, choć z tym też bywało różnie, bo głównie dotyczyło to jej partnera. Nigdy za to spacery nie były jej własną, niewinną przyjemnością.
— O czym tak myślisz? — Usłyszała zaraz to głos syna. Uśmiechnęła się niezdarnie, rozbawiona tym, jak łatwo dało się wyczytać z niej wszystko. — Wydajesz się szczęśliwsza.
Była szczęśliwsza. Odkąd poznała Szepczącą Pustkę, nawiązała z nim bliższą relację i doczekała się trójki pociech, miała dla kogo po prostu być. Oczywiście życie nie pozwalało jej w pełni wytchnąć, co rusz rozdrapując stare blizny, jednak teraz, na ten krótki moment, postanowiła się tym nie przejmować.
— O samych miłych rzeczach — odparła spokojnie. — Wróćmy do tematu tego spaceru. Może jutro? — zaoferowała wprost, na co w ślepiach rudego zabłysnęło z ekscytacji.
— Tak! To świetny pomysł, im szybciej, tym lepiej — uznał z aprobatą, przytakując ochoczo głową. — Jak nam się spodoba to i częściej zaczniemy organizować wspólne wypady! — kontynuował.
Znowu pozazdrościła mu tego optymizmu, nawet jeśli jego nadmiar wydawał się niezdrowy. Przymknęła na dłużej oczy i wsłuchała się w dalsze słowa kocura, który z fascynacją opowiadał jej o szczegółach z treningu i o tym, jak świetny trafił mu się mentor.
Opatuliła się szczelnie ogonem, zerkając na syna wpatrzonego z uśmiechem w dal. Ot tak, bez większego powodu, zdawał się radosny. Zdecydowanie tę umiejętność mógł zdobyć w genach po Szepcie, bo ją co rusz zalewały pochmurne myśli i w chwilach wytchnienia ostatnie co przychodziło jej na myśl, to szczerzenie się samej do siebie. Co innego, gdy wychodziła na spacer i jej oczom ukazywały się liczne, barwne i ślicznie pachnące kwiaty. Wszelkie piękniejsze okazy flory zawsze potrafiły pochłonąć jej umysł na dłużej. Zdała sobie zaraz to sprawę, że od dłuższego czasu nie zaserwowała sobie samotnego wypadu poza obóz. Zawsze jej wyjścia wynikały z patroli, z obowiązków szkolenia ucznia bądź też stanowiły formę spędzenia czasu z bliskimi, choć z tym też bywało różnie, bo głównie dotyczyło to jej partnera. Nigdy za to spacery nie były jej własną, niewinną przyjemnością.
— O czym tak myślisz? — Usłyszała zaraz to głos syna. Uśmiechnęła się niezdarnie, rozbawiona tym, jak łatwo dało się wyczytać z niej wszystko. — Wydajesz się szczęśliwsza.
Była szczęśliwsza. Odkąd poznała Szepczącą Pustkę, nawiązała z nim bliższą relację i doczekała się trójki pociech, miała dla kogo po prostu być. Oczywiście życie nie pozwalało jej w pełni wytchnąć, co rusz rozdrapując stare blizny, jednak teraz, na ten krótki moment, postanowiła się tym nie przejmować.
— O samych miłych rzeczach — odparła spokojnie. — Wróćmy do tematu tego spaceru. Może jutro? — zaoferowała wprost, na co w ślepiach rudego zabłysnęło z ekscytacji.
— Tak! To świetny pomysł, im szybciej, tym lepiej — uznał z aprobatą, przytakując ochoczo głową. — Jak nam się spodoba to i częściej zaczniemy organizować wspólne wypady! — kontynuował.
Znowu pozazdrościła mu tego optymizmu, nawet jeśli jego nadmiar wydawał się niezdrowy. Przymknęła na dłużej oczy i wsłuchała się w dalsze słowa kocura, który z fascynacją opowiadał jej o szczegółach z treningu i o tym, jak świetny trafił mu się mentor.
***
Odchowanie piątki kociąt uznawała za pewnego rodzaju sukces, nawet jeśli zrobiła to w dwóch "etapach". Była pełna podziwu dla karmicielek, których jeden miot potrafił przebić tę liczbę. Nawet jeśli większość jej pociech należała do spokojnych z charakteru, obserwowanie ich ruchów przez większość czasu bywało nużące, bądź przeciwnie — potrafiło spędzać sen z powiek, bo co gdy obudzi się, a przy sobie nikogo nie zastanie?
O Skowronka i Firletkę nigdy się w ten sposób martwić nie musiała. Pierwomrówka sama w sobie lubiła podbijać obóz, natomiast gdy Dzwonek i Knieja byli młodsi, co rusz uciekali jej z oczu. Wtedy ten duet wydawał jej się ze sobą niezwykle zżyty.
A teraz, po tylu księżycach, każdy obrał swoją drogą. Za jakiś czas będzie mogła z dumą mówić o dwójce medyków, dwójce wojowników i jednym przewodniku wśród potomków. Niezwykła różnorodność.
Wzdrygnęła się nagle. Coś jej to przypominało i to coś, do czego pamięcią wracać nie chciała. Podczas gdy jej rodzeństwo decydowało się na ambitniejsze drogi jak bycie zwiadowcą czy nawet tym pozornie przeciętnym wojownikiem, ona podjęła się roli stróża. Stróża, który pomimo ciepłej atmosfery Owocowego Lasu, nie był według niej dobrym wyborem. Czy gdyby poszła wtedy w coś innego, nie zmieniłaby nigdy klanu?
Odwróciła się gwałtownie, jakby miało to pomóc zmienić obiekt jej myśli. Zaraz to cofnęła się, omal nie wpadając na stojącego przed nią kota. Jak widać, przyprawianie ją znienacka o zawał było kolejną cechą, które jej dzieci mogły przejąć po ojcu.
— Dzwonku! — wykrztusiła. — Wystraszyłeś mnie.
Rudzielec uśmiechnął się z niewinną serdecznością, odsuwając się na krok.
— Wybacz, nie taki miałem zamiar — przyznał, zaraz to wahając się. — W sumie to nie miałem żadnych zamiarów. Stałaś tak sama, to podszedłem — stwierdził, kopiąc łapą w ziemi.
Przepiórczy Puch w każdym ze swoich dzieciaków widziała cechę, której potrafiła im nieźle zazdrościć. W przypadku Dzwonkowego Świstu stanowiły to niepohamowane pokłady radości i energii, a także jego ciągła beztroska. Powinna czasem brać przykład z młodszych, choć jej kości i obolały od zawsze kręgosłup, nie pozwalały jej na przykładowo całodniowe biegi od granicy do granicy.
— To miłe z twojej strony — odparła. — Widziałam, że dorzucałeś na stos ładnego zająca. Zgaduje, że szczęście dopisało na polowaniu? — spytała z pomrukiem. Była typem obserwatora, a i pamięć miała niezłą, więc tego typu mało istotne fakty zawsze utykały jej w głowie.
Rudy przytaknął, a na jego pysku od razu rozprzestrzenił się szerszy uśmiech.
— I to jeszcze jak! W porównaniu z innymi co byli ze mną na patrolu, to ja przyniosłem nic — stwierdził, spoglądając w jej kierunku z nagłym skupieniem. — Nie chcesz może przejść się i zapolować?
Zaskoczyło ją to. Nie było to nic absurdalnego, po prostu pierwszy raz miała rzeczywiście czas i możliwości, by wyjść z kimkolwiek na obiecany już nie raz spacer. Wibrysy zadrżały jej z pewnej ekscytacji.
— W sumie to, czemu nie? — odparła.
Dzwonkowy Świst nastawił uszu, przez chwilę patrząc w jej stronę z pozytywnym niedowierzaniem. W końcu jednak bez słowa wyszli poza obóz, ciesząc się ciepłem nadchodzącej Pory Zielonych Liści. Przepiórczy Puch była zwyczajnie zachwycona każdym napotkanym kwiatem, który był w fazie swojego rozkwitu i którego piękna barwa mogła nacieszyć jej oko. Było tu spokojnie, a oni znaleźli się z dala od wszelkich problemów pozostawionych wokół Skruszonego Drzewa.
— Musimy w końcu wyciągnąć twojego ojca i resztę rodzeństwa na spacer — stwierdziła, jakby w ich przypadku było to rutyną. — Skoro Szafirkowy Wiatr jest w końcu wojowniczką, moje jedyne obowiązki stanowią patrole i polowania — mruknęła w zamyśle. — Może gdy kocięta Przeplatki podrosną, i ty doczekasz się pierwszego ucznia? — zasugerowała z uśmiechem.
<Dzwonku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz