niedługo po tymczasowym osiedleniu się na terenach Klanu Nocy
Chciał już wracać z powrotem do domu. Tęsknił za zapachem świerkowych igieł, smakiem leśnej zwierzyny, swoim legowiskiem i schowaną pod nią kolekcją. Na terenach nocniaków czuł się... obco. Syczkowa Łapa wiedział, że to nie było miejsce, w którym powinien być.
Nie tylko on miał takie odczucia. Wielu współklanowcom nie podobał się fakt, że teraz byli od kogoś zależni. Że stracili odrobinę tej dumy z bycia silnym, samodzielnym klanem. Widział szerokie grymasy na ich pyskach i skrzywione spojrzenia, które zdarzało im się rzucać swoim sojusznikom. Syczkowa Łapa w szczególności wyczuwał samopoczucie jednego, konkretnego wilczaka.
Stokrotkowa Polana nie czuła się dobrze. Zdarzało mu się znosić do jej legowiska zioła czy inne medykamenty. Na własne oczy widział, jak zachowanie starszej stawało się bardziej osobliwe, nawet jak na nią samą. Mamrotała do siebie jeszcze więcej niezrozumiałych bełkotów. O wiele częściej była świadoma – wcześniej spała całymi dniami, tłumacząc, że duchy zabierały ją do krainy snów.
Gdy rozbudził go dziwny głos, przez pierwsze kilka uderzeń serca myślał, że to już świt, a Mroczna Wizja opowiada mu o dzisiejszym treningu. Niebo jednak było nadal w większości ciemne, a jedynie za horyzontem mógł dostrzec przez liście pojedynczą, rdzawą smugę. Powinien mieć jeszcze chwilę... Lecz ani nie było przy nim mentorki, ani głosy z zewnątrz nie ustawały. Zwlókł się na łapy i przeciągając się, wyszedł z legowiska, podobnie jak robili to inni zaspani uczniowie i wojownicy. Przy nim szła Polna Łapa, równie zdezorientowana, co i on.
— Co jest? — zapytała sennym głosem, wychodząc przed szereg. Syczek jedynie wzruszył ramionami, wzdychając. Gdy podniósł wzrok, odpowiedź prędko znalazła się jednak sama – Stokrotkowa Polana stała na środku tymczasowego obozowiska wilczaków, zaraz naprzeciwko Wieczornej Gwiazdy, wymachując ogonem.
— Już na mnie pora. Widma czasu wskazały już godzinę — tłumaczyła ochraple liderce. — Lecz nie mogę odejść w tym miejscu. Tu nie słychać szeptów naszych przodków. Musimy powrócić na tereny Klanu Wilka, pod korzenie Ciernistego Drzewa, bym mogła spocząć przy ciałach mych drogich krewnych.
Zebrany tłum nie odzywał się, a jedynie przecierał oczy, zastanawiając się, o czym dokładnie mówiła złota. Źrenice Syczkowej Łapy zwężyły się do cienkich szparek. Ona... umierała? Wiecznie mu mówiono, że śmierć przychodzi nagle i bez zapowiedzi. Czy dusze zmarłych podpowiedziały jej, że nadchodzi jej kres? Zadrżał, podrygując nerwowo końcówką ogona.
Widział niezadowolenie na pysku Wieczornej Gwiazdy, lecz w tej samej chwili i pewną bezradność. Przywódczyni wypuściła nosem powietrze i, odwracając się do zgromadzonych wojowników, rzekła:
— W takim razie potrzebujesz eskorty. Na miejsce poprowadzą cię twoi bliscy — wymruczała, szukając wzrokiem członków jej rodziny. Syczek nawet nie zdążył się schować za którymś kotem, gdy Wieczór powiedziała donośnie: — Zaranna Zjawo, Polna Łapo i Syczkowa Łapo, będziecie towarzyszyć Stokrotkowej Polanie w jej wędrówce. Dodatkowo... Ty, Topielcowy Lamencie — wskazała czarnego, odcinającego się na tle jaśniejszych futer mistrza. — Pójdziesz wraz z nimi.
Dymny jedynie skinął pokornie łbem, podobnie jak cała reszta wyznaczonej grupy, która zebrała się przy starszej. Patrząc w jej oczy, Syczek czuł, jak ciarki biegną wzdłuż linii jego kręgosłupa. Zdawały się być mętne i puste, zupełnie jak u martwego.
***
Czuł wiszący w powietrzu niepokój. Niezręczną ciszę przerywał wyłącznie niezrozumiały mamrot Stokrotki i ciche szepty Zarannej Zjawy, której mógł wyczuć stres. Chłód, jakim zwykle obdarzała inne koty zdawał się z każdą kolejnym krokiem zbliżającym ich do Ciernistego Drzewa topnieć i znikać. Dopytywała ją. Nie rozumiała, co oznaczało, że lada chwila odejdzie. Zdawała się bać jej śmierci, może nawet i bardziej, niż własnej matki, choć Syczkowa Łapa nigdy Szakal nie poznał. Czerpał wyłącznie ze zdawkowych opowieści, czy to Jutrzenki, czy innych członków Klanu Wilka. Wiedział, że była jednak ważna, na tyle, by zapisała się w historii na wieki, co było równie przerażające... Krew, która płynęła w jego żyłach, została mu przekazana przez tak potężnych, godnych chwały wojowników, że zdawało mu się nierealne. Przywódcy, zastępcy, kapłani, najwierniejsi z wyznawców... A z nich on, tak słaby i nieporadny. Czy to możliwe, by był ich prawdziwym potomkiem, czy tylko przygarniętym, wypchniętym z gniazda pisklęciem?
Wygięte agonalnie konary Ciernistego Drzewa rzucały na patrol złowrogi cień, gdy zapuszczali się w gąszcz suchych krzewów. Nigdy nie lubił tego miejsca. Było jak wyciągnięte żywcem z koszmaru, a legendy, jakimi było ono owiane, wcale nie dodawały mu uroku. Stokrotkowa Polana parła jednak przed siebie bez żadnych oporów, mimo że ciernie boleśnie kaleczyły jej skórę. Syczek, choć starał się iść ostrożnie, także nie był w stanie uniknąć wbijających się w jego ciało zadr, przez które syczał pod nosem z bólu, kiedy tylko o jakąś zahaczył. Ich końce były zaplamione, a jałowa ziemia każdą, nawet najdrobniejszą kroplę czerwieni momentalnie spijała, jak spragnione zwierzę wodę. Przywodziło mu to na myśl nie spokojne miejsce, w którym wilczaki mogły udać się na zasłużony odpoczynek, a przeklęte więzienie dla krwiożerczych mar, zjaw i upiorów, które wyciągały z płonącą zazdrością swoje szpony ku żywym.
Gdy nareszcie doszli do samych korzeni, równie nienaturalnie pozginanych, co gałęzie, Stokrotkowa Polana z delikatnym uśmiechem podeszła do kopców, pod którymi leżały Szakala Gwiazda i Irgowy Nektar, wypowiadając w ich stronę coś, co wydawało się złotemu słowami pożegnania, choć nie mógł ich dobrze usłyszeć. Kocica szukała przez chwilę pustego i odpowiedniego dla niej miejsca, a gdy w końcu znalazła, ułożyła się wygodnie na ciemnej glebie, zupełnie tak, jak gdyby szykowała się do snu.
— Słyszę ich... — mamrotała, kilka razy powtarzając te dwa słowa. — Są tutaj, są nasze duchy. W uszach dzwoni mi ich wołanie. Żegnajcie, drodzy — spojrzała na swoją eskortę, a gdy jej wzrok zatrzymał się na uderzenie serca na Syczkowej Łapie, przeszyły go lodowate dreszcze. Odczuwał wrażenie, jak gdyby umierająca swoim wzrokiem wypalała w jego czaszce dziurę, wpatrując się prosto w oblicze duszy. Coś było w Stokrotkowej Polanie takiego, co napawało go niepokojem. Kocica na szczęście (choć nie był pewien, czy powinien tak o tym myśleć) położyła na glebie łeb, zamykając oczy.
Patrol stał w bezruchu przez kilka długich uderzeń serca, jak gdyby czekał, aż coś się wydarzy – być może zawieje mocniej wiatr, spadnie deszcz, czy zaśpiewają ptaki. Nic jednak takiego się nie stało, a mimo to wszyscy zgodnie uznali, że kocica była już martwa. Spoglądając dla otuchy w stronę swojej matki, zdał sobie sprawę, że jej tam nie było. Nie zauważył nawet, kiedy odeszła. Syczkowa Łapa otworzył pysk, chcąc powiedzieć o tym współklanowcom, lecz szybko go zamknął, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie potrzebowała czasu dla siebie. W końcu właśnie zmarła jej babcia, a przy tym... jego prababcia. Ponownie zwrócił głowę w stronę leżącej na ziemi kocicy. Czy powinien być smutny? Powinien rozpaczać? Czy to źle, że nie czuł nic? Nawet nie mógł sobie wyobrazić, co teraz czuła Zaranna Zjawa, ale sam nie był w stanie wykrzesać ani jednej łzy.
— Trzeba ją pochować — mruknął Topielcowy Lament. Syczek jedynie przytaknął wojownikami w ciszy. Chciał jak najszybciej wrócić teraz do domu.
[1098 słów]
[przyznano 22%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz