*przed ugaszeniem ognia*
Po dokonaniu mordu na Astrowym Migocie dni ciągnęły się w nieskończoność, a ważna decyzja była wciąż przesuwana w czasie ku niezadowoleniu kultystów. Irgowy Nektar wraz ze Stokrotkową Gwiazdą naciskali na nią w sprawie dzieci, które były najsurowszym przekleństwem tego powalonego kręgu, gdzie dusza przykryta kośćmi, mięśniami i skórą musi przeżywać starzenie się i zazwyczaj bolesną śmierć. Szakal odmawiała, krzyczała, a także syczała, gdy tylko słyszała o tym dennym temacie. Dostawała kociokwiku na same słowo “potomstwo”. Czy ona jest dla nich wyłącznie inkubatorem? Jej poświęcenie, praca dla dobra miejsca, gdzie brak gwiazd, nie starczyła? Zaczęła wątpić, że koty w ogóle dostrzegają trud, jaki wkłada w klan. No bo jakieś bachory stawały się pierdolonym błogosławieństwem - darem nie do odrzucenia.
— Szakal, dołączając do kultu, doskonale rozumowałaś zasady panujące w naszej społeczności. Od kotek najczęściej wymaga się urodzenia młodych, by wzmocnić Mroczną Puszczę. — wysyczała liderka, tupiąc tylną łapą — Mówiła o tym Bielicze Pióro, ja, nawet matka kultu, ale do ciebie gadać to jak do ściany! Powiedz mi, co się z tobą dzieje?
Ona… sama nie wiedziała. Od początku własnego żywotu jakoś zakodowała sobie w głowie, że nigdy nie będzie miała dzieci; nikogo nie poliże czule po czole, ani nie wyczyści na czas mianowania na tytuł ucznia. Czuła się z tym świetnie, nie - jak wolny sokół szybujący wśród sprzyjających wiatrów. Lecz niedawno podcięto jej skrzydła, a wraz z tym optymistyczny nastrój. Zarys przyszłych losów bez nieznośnych pasożytów z ogonami rozleciał się w pył za sprawą wymagającego rodu.
— Mam tego świadomość, mamo! — zawyła z bezsilności — Po prostu… chcę dla nich dobrze, rozumiesz? Chcę, aby dzieci dorastały w przyjaznym środowisku, gdzie będą prawdziwie kochane, nieodrzucone i silne. One potrzebują wsparcia od pierwszego dnia, a ja im tego nie zapewnię choćbym nie wiem jak się starała. Nie nadaję się na matkę. Zamiast kultystów wyrosną potwory niewdzięczne rodzicielce. Zniszczą setki księżyców dorobku Jastrzębiej Gwiazdy i Mrocznej Gwiazdy, doprowadzając tym samym do upadku. Niech… Goryczkowy Korzeń albo Chryzantemowa Krew zabiorą się za niańczenie, a nie ja! Są starsze, a nadal nie mają maluchów.
Zastępczyni chodziła rozgorączkowana tam i z powrotem, zataczając koła niczym jaskiniowiec wokół nieistniejącego ogniska. Ruszała ogonem, przeganiając zbierający się kurz, a jej defensywnej postawie przyglądała się Irgowy Nektar. Stokrotkowa Polana stała tyłem, wkurzona na rodzoną córkę. Dzieciak - wysyczała w myślach, kierując wzrok na przywódczynię. Nawet na mnie nie spojrzy!
— Myślę, że poganianie nic nie da. — wymruczała spokojnie starsza — Im bardziej coś wciskasz na siłę, tym mocniej zniechęcasz; znam to z doświadczenia. Daj jej czas.
Pistacjowe, nieco skośne oczy padły na Szakali Szał i wskazały potajemnie wyjście, które jawiło się za czekoladowo-złotymi plecami. Może odejść? Irgowy Nektar potwierdziła skinieniem głowy i przesunęła się z drogi wieńczącej odebraną autonomię. Ktoś ją rozumiał. Półszeptem przekazała wyrazy wdzięczności, a następnie odeszła, by móc spokojnie się przespać pośród resztek zasuszonego mchu. Na niebie powoli widniał blady księżyc, kiedy dotarła do swoich towarzyszy.
Tymczasem matka kultu zdrętwiałymi łapami wyruszyła z wpół zapadłej nory, która stanowiła miejsce spoczynku lidera na okres szalejącego pożaru. Westchnęła ciężko, gdy przyglądała się stopniowo gasnącemu ogniowi. Teren najechały bez pozwolenia dziwne potwory i zabrały ze sobą sztuczne zwierzęta wypluwające litry wody z pyska. Czy niedługo wrócą do siebie?
— I co, myślisz, że takie odpuszczanie czymś poskutkuje? Stajesz się zbyt łagodna.
Stokrotkowa Gwiazda usiadła obok rodzica, drapiąc pazurami chropowaty kamień. Irgowy Nektar nawet nie drgnęła.
— Nie masz wiary we własną córkę, powinnaś zmienić nastawienie. — odpowiedziała — Zobaczysz, jeszcze podejmie właściwą decyzję. Wystarczy cierpliwość.
***
Nie mogła się zmusić do snu. Szakali Szał przekręcała cielskiem z jednego boku na drugi, próbując znaleźć najwygodniejszą pozę; figurę idealną do chwilowej śmierci. Bo czym innym było zasypianie? Nikt nigdy nie wiedział, w jakiej dokładnie chwili zamykał oczy, a zanim się zorientował, już otwierał zaklejone ślepia na kolejny dzień. Niektórzy nie wierzyli w następny żywot po ziemskim pląsaniu wśród traw i krwistej zwierzyny, i właśnie to doświadczenie zbliżało ich do wizji, jaką mieli w głowie. Jednakże w przypadku kultystów zawsze było inaczej, nieco odmiennie. Kres życia nie bytował w ich słowniku, bo mroczne duchy nieraz odzywały się, gdy je o to proszono - chociażby wtedy, kiedy Upadły Kruk oddał hołd ze swojej krwi. Do dzisiaj złotawa nie mogła się nasycić potęgą jej przodków. Mroczna Gwiazda przestał być istotą materialną, a mimo tego strącił gałąź, jakby nadal dysponował silną, zbudowaną z włókien łapą. Ciekawe, czy ona również posiądzie takie umiejętności, by móc wtrącać się niekiedy w życie śmiertelników. Jeżeli tak, zabawi się w stwora podszywającego się pod członka Klanu Gwiazdy. Może w ten, a nie inny sposób wybije kociakom z pustego łba wiarę w “dobre” duchy.
— Przestań się wiercić! — zawarczała Jaszczurzy Syk — Zachowujesz się jakby cię stado mrówek oblazło.
Zastępczyni prychnęła głośno. No czego jeszcze? Kolejna dwójka kocurów ziewnęła potężnie, by wbić nienawistny wzrok w nią i burą obok. Niepotrzebnie obudziła wojowników.
— Nic się nie dzieje, idźcie spać. — wymruczała z przekąsem — Ja pójdę gdzie indziej.
Wstała z legowiska, marszcząc nos. Utrapienie związane z dziećmi nie pozwalało zasnąć, a co dopiero złośliwa baba, której wiek zbliżał się do księżyców starszyzny. Wyszła na nocny spacer, aby ochłonąć od skwaru i niemiłych przeżyć. Lepsze rozprostowanie kończyn niż bezczynne leżenie - tak uważała.
Złotawa wchłonęła chłodne powietrze w nozdrza, gdy powoli oddalała się od jeziora. Co ma zrobić? Czy naprawdę jest gotowa, by przelać wiedzę na dalszą generację? Matka sądziła, że tak. Jej najlepsza i jedyna przyjaciółka również zapewne powiedziałaby podobnie, gdyby tylko z nią porozmawiała. Może… mieli rację, a jej jak zwykle brakowało pewności siebie, odwagi? Położyła łapę na nagrzanym czole. Najprawdopodobniej potrzebowała zaledwie czynnika, ostatniego składnika, żeby podjąć nieodwracalną decyzję. Tylko gdzie go “zdobyć”?
Wpadła na pomysł. No tak! Od czego to się nie miało przodków? Wzięła ukradkiem zwierzynę ze stosu i poszła z nią na bok, aby nikt nie zauważył jej czynów. Następnie przeszukała na swoim ciele punktu, w którym występuje największa żyła i przecięła skórę, by na ziemię wylała się świeża krew. Zasyczała z bólu. Odczuła to bardziej, niż przemyślała, ale robotę przynajmniej wykonała wzorowo. Przy gruncie z płynącej posoki zaczęła tworzyć wszelakie symbole związane z Mroczną Puszczą - przekreśloną gwiazdę, głowę kruka i kocią szczękę; a kiedy skończyła, uniosła wargę w lekkim uśmiechu.
— Drogie dusze, które niesprawiedliwie kroczą pośród ciemnego i nieskończonego buszu, przyjmijcie moją ofiarę z krwi i kości, leżącą przed waszym jaśniejącym obliczem. Najedzcie się oraz napijcie, gasząc choć na chwilę wyżerający wewnętrznie głód i pragnienie, a także odpowiedzcie na ważne pytanie, co padnie teraz z moich ust. Czy mam dziś wzmocnić kult oddanym potomstwem? — zapytała — Czy nadszedł czas, abym wypełniła powinność?
Zamknęła oczy, powstrzymując napływające łzy wściekłości. Czekała na znak, cokolwiek, co będzie gwiazdą polarną na niebie. Jeszcze nigdy samodzielnie nie próbowała wezwać dusz, by wyszeptały radę w zagubiony umysł, pisnęły co nieco na ucho. Igrała z ogniem. Irgowy Nektar odradzała takich sztuczek, jeżeli sprawa była błaha, lecz kwestia poszerzenia sekty raczej nigdy nie widniała poza planem. Odwrotnie - niezmiennie pozostawała w centrum uwagi, bo zniszczyć coś jest łatwiej, niż zbudować.
Szakal wypatrywała i wypatrywała jak sroka cennego skarbu. Nic się nie działo. Czyżby rzeczywiście zawracała głowę zmarłych pierdołami? Zaczęła tracić nadzieję na powodzenie priorytetu, lecz wtem… Mroczna Puszcza okazała się być łaskawa na jej prośby.
Kultystka otworzyła błyszczące ślepia ku obrazom nie z tego świata, choć chwilę temu wszystko obierało naturalny bieg. Poczuła na skórze wiatr mroźny niczym lód przebijający się na wzór precyzyjnie wymierzonej strzały i obecność niewiadomej istoty o aurze wskazującej na neutralne nastawienie. Ktoś, kto nadszedł, podniósł wcześniej opadłe liście, tworząc tańczący wir wokół Szakalego Szału, w którego centrum się odnalazła; a ona sama podziwiała klimat właściwy pracy boga, otwierając szeroko z niedowierzenia żuchwę. Gdy wyostrzała wzrok, mogłaby rzec, że co jakiś czas widzi pysk jednego z przodków. Pomarańczowe oczy, naderwaną wargę, poszarpane ucho.
— Nigdy do końca nie będziesz gotowa. — odezwał się aksamitny, niski głos, wwiercający się w głowę — Nie czekaj.
Koniec. Jak szybko duch przyszedł, tak równie szybko odszedł, zostawiając za sobą bałagan w postaci kupki roślinności pomieszanej z zapachem krwi. Liście zlatywały, zdobiąc złoto-czarne futro podniesione z ekscytacji. Zastępczyni oddychała miarowo, lecz zarazem w przyspieszonym tempie, próbując przeanalizować podaną receptę na zagubione w rzeczywistości serce. Oni... naprawdę istnieją, troszczą się! Co prawda od narodzenia nie miała wątpliwości, aczkolwiek chciała choć raz usłyszeć szanownego przodka dla własnej pewności. Otrzymała to, czego pragnęła, a nawet więcej.
Szakal zaczęła się śmiać - nie wiadomo czy to z nadszarpanych nerwów, czy to z euforii, mimo tego odczuła gdzieś w głębi niepohamowaną radość, której dawno jej brakowało. Jeszcze długo dziękowała mrocznym duszom za objawienie i wreszcie wyruszyła w drogę, by załatwić nadaną od urodzenia misję. Musiała się odwdzięczyć za tą nieprzeciętną opiekę.
***
Wędrówka była całkowicie odświeżającym doświadczeniem. Poprzez wyćwiczone kończyny złota przemierzała okręg stworzony przez klany i grupy samotników, podziwiając niespotykaną u Wilczaków florę i faunę. Omijała szerokim łukiem zaznaczone okolice, by nie wpaść na patrole szwędające się rutynowo przy granicy. Lekki wiatr targnął kotką, gdy myślała o społecznych systemach. Dopełniali obowiązków i Szakal jak najbardziej to rozumiała. Dobry wojownik robił wszystko dla klanu.
Podczas tułaczki w oczekiwaniu na samca zesłanego przez Mroczną Puszczę zdążyła prześledzić liściaste polany Owocowego Lasu i masy dziupli, w których mieszkały smukłe i odważne koty. Byli tacy… dziwni, ale nie źli. Poprzez brak wiary w Klan Gwiazdy częściowo solidaryzowała się z nimi. Być może u nich zasianie prawidłowej nauki nie kosztowałoby tyle siły, nienawiści, śmierci i oddania co u Wilczaków. Jej towarzystwo od niezliczonych księżyców zostało przesiąknięte pierworodnym kłamstwem; wyrwanie korzeni trwało więc długo, tym bardziej że chwast szybko się roznosił. Nawet jeżeli dolnej części odebrano ziemię i wodę, pozostawała rozwinięta góra, która rozsiewała pył z zarodkami. W ten sposób nieprawda przechodziła dalej, ale Szakal wierzyła, że kiedyś na pewno uda się wyrwać ostatnie ziele. Trud musiał być wynagrodzony.
Oprócz poruszonego tematu Owocowego Lasu, swego czasu usiadła jeszcze przy rzece wyznaczającej granicę z Klanem Burzy. Ah, tak, przypomniała sobie o Tygrysiej Gwieździe. Tyle postawiła na kartę i fatum zapragnęło, by nadarzył się nieszczęśliwej rodzince happy ending. Jeleni Puch powrócił w swoje strony, a Diamentowa Grota została odbita raczej bez większych ran. Raz jej się udało, tylko ile szczęście potrwa, gdy wciąż się ryzykuje? Passa nie jest nieskończona i naturalnie musi się kiedyś zakończyć. Złotawa życzyła jej, by już więcej nie miała takich problemów, ponieważ na swój sposób… polubiła ją. Liderka była sprytna, ale za bardzo opierała własną taktykę na fortunie, która robi psikusy. Czy kiedyś staną razem na skale przywódców podczas zgromadzenia? Ciekawość zżerała ją od środka, lecz czas miał pokazać.
Teraz przechodziła wokół terenów Klanu Nocy, wpatrując się w wodę niosącą płetwiaste stworzenia. Ryby zachęcały do łowów, łypiąc zdrowym okiem pod taflą i ukrywając się wśród roślinności, żeby nie zostać złapane. Mądre stworzenia - stwierdziła Szakal, oblizując z głodu górną wargę. Wiedzą, czego się spodziewać po krwiożerczej bestii.
— Nie przekraczaj granicy! Teren należy do Klanu Nocy, odejdź.
A któż to? Zastępczyni Wilczaków, usmarowana teraz lawendą, podniosła głowę, żeby ocenić jegomościa. Kocur Arlekin przyglądał się jej nieco skulony, ewidentnie przygnębiony z bliżej nieokreślonego powodu.
— Spokojnie, spokojnie! — zamruczała melodyjnie — Jestem samotnikiem, który wciąż podróżuje tu i tam. Nie wiedziałam, że wśród wód istnieją jakieś klany. Opowiesz mi o nich?
Udawała zainteresowaną. Przesunęła przed siebie wcześniej zebraną kocimiętkę i oczekiwała na decyzję rybojada.
— Wyglądasz na zatroskanego. — mówiła dalej — Zawsze możesz usiąść obok mnie i wylać żale. Jakby nie spojrzeć, prowadzę tryb koczowniczy. Twoje myśli, sekrety będą bezpieczne. Daleko stąd, gdzieś poza chowającym się słońcem.
Skinął głową - młody wojownik połknął haczyk i zanurzył się w wodzie, mocząc półdługie włosie. Szakal wstrzymała powietrze w płucach. Z początku zwyczajny kocur wśród granatu rzeki i połyskującego księżyca urósł do rangi przystojnego Romea, przebierając łapami w zimnej toni. Z jednym zębem na zewnątrz, a także ciepłym uśmiechem, który pojawił się na pysku, był prawdziwie… pociągający, choć też nieco zabawny. Mina wydawała się głupawa, ale zachęcająca do rozmów.
Gdy Nocniak wyszedł z wody, otrzepał się, rozbryzgując wszędzie mroźne krople. Podszedł do Szakal i spojrzał głęboko w jej oczy, próbując zapewne wyczytać prawdę. Ona rozpoczęła dialog.
— Jak ci na imię?
Przyroda zastała w bezruchu. Nocne ptaki zawiesiły krakania, oczekując w zainteresowaniu na rozwój wydarzeń, wspólną noc przypadkowej dwójki kotów. Szakali Szał położyła łapę na ramieniu partnera, lekko uśmiechając się do niego.
— Nazywam się… Kwitnący Łoś. Miło cię poznać, a ty?
Podzieliła się narkotykiem. Zjadła kocimiętkę jako pierwsza, tak jak polecała matka.
— Mów mi Idylla, bo dzisiaj… zapomnisz o zmartwieniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz