Minęły dwa dni, może trzy, gdy w końcu otworzył oczy i był w stanie na dłużej skupić wzrok na otaczającym go miejscu. Spoglądał na posłania, skupił wzrok na medykamentach trzymanych na półce. Po chwili tuż nad nim pojawiła się głowa Witki. Coś do niego mówiła, ale nie skupiał się na jej zrozumieniu. Zmrużył oczy w momencie oślepienia przez promienie słońca. Nastał nowy dzień.
Tak, znowu trafił do legowiska medyka. W ciągu swojego krótkiego życia bym w nim chyba częściej niż któryś z innych kotów, nie licząc oczywiście medyków. Czyżby to był znak od wszechświata aby zmienił swoje powołanie i ponownie został uczniem, który będzie się babrać w ziołach? W innym czasie na pewno by to zrobił.
Z jękiem podniósł się starając się wstać z legowiska, jednak bezskutecznie. Zauważył kilka patyków złączonych razem pajęczynkom, które przymocowane były do jego przedniej łapy, aż do barku. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie wydarzeń, które przyczyniły się do jego kolejnej wizyty u Witki.
— Jak wyzdrowiejesz udasz się ze mną na poszukiwanie ziół. I mam to gdzieś, że jesteś już wojownikiem, Agrest przyznał mi rację w kwestii tego, że ten kto zużywa większość zapasów, powinien je zwrócić. Przez ciebie i ciągłe twoje wizyty legowisko prawie, że świeci pustkami. Nie jesteś pępkiem świata, inni też potrzebują lekarstw!
— Dobrze... — zdołał wymamrotać, po czym ostrożnie zmienił pozycję na leżance. — Ta mała... córka Jarząb, była u ciebie może?
— Tak. Miałeś szczęście. To właśnie Sówka przytaszczyła cię do obozu, a potem inni pomogli z przetransportowaniem cię już do mnie. Chwilę się pokręciła, po czym znikła. Od tamtej pory widzę jak co jakiś czas zagląda tutaj, jednak nie postanawia wejść do środka. Musi się martwić o ciebie i to bardzo. Nie sądziłam, że znajdziesz przyjaciela... zwłaszcza, że jesteś taki... No... taki, no jesteś po prostu sobą
— Nic jej się nie stało? Co z jej łapą? — Zignorował uwagę względem swojej osoby
— Łapą? Chyba wszystko w porządku, bo nie przyszła do mnie, ani nikomu się na nią nie skarżyła — stwierdziła kotka zamyślając się
Dziwne. Mniszek dokładnie widział jak podkula łapę. Skoro się w nią zraniła, to czemu nie powiedziała o tym Witce. Mniszek miał już nauczkę, by nie zwlekać z opieką medyczną.
— A co do twojej łapy. Jeszcze kilka urazów, a jedyne co będę z nią mogła najlepszego zrobić, to amputować ci ją — Słysząc to przełknął ślinę. Nie chciał zostać inwalidą.
Do dziupli zawitał kolejny pacjent. Był to Kamyczek. Nie bardzo go interesowało co mu dolegało, to też nie przysłuchiwał się jego rozmowie z Witką.
Ile był wojownikiem, miesiąc? Może nawet nie cały, a tu już musiał odpoczywać i oszczędzać się . Obawiał się, że lider zacznie kwestionować swój wybór odnośnie zgody na mianowanie kocura na wojownika.
Otulił się ogonem i skupił wzrok na wejściu do dziupli. Jako tako udawało mu się dostrzec przemieszczające się po obozie koty, jednak nie wszystkie. Przynajmniej będzie mógł zająć myśli. Po pewnym czasie monotonnego wypatrywania się w wchodzące i wychodzące koty, ożywił się nieco dostrzegając znajomą sylwetkę o brązowym kolorze futra. Sówka niepewnie zaglądała do wnętrza dziupli stojąc na podejściu. Gdy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł strach na pysku młodszej. Momentalnie chciała się oddalić i już była w połowie drogi w dół, gdy ją zawołał.
— Sówko! Podejdź! — zwrócił się do uczennicy, która momentalnie się zatrzymała, a następnie niepewnie odwróciła się ponownie w jego stronę i powolnym krokiem ruszyła ku niemu, gdy ten skinął łbem w jej kierunku
— Przepraszam Cię Mniszku! To moja wina, że zostałeś ranny. Miałeś rację, to wszystko moja wina... — wychlipiała zatrzymując się przed posłaniem, na którym leżała kocur
Nie odpowiedział jej nic. Zamiast tego skupił wzrok na łapie, która musiała sprawiać niemiłosierny ból Sówce, a ta z całych sił starała się udawać, że nic jej nie jest. Wziął głęboki wdech. Nie chciał jej pocieszać, w końcu tym razem naprawdę gdyby nie weszła na to drzewo i dała mu spokój, on i zarówno ona byliby cali i zdrowi, bez najmniejszej kontuzji. Chciał jej przyznać rację i wytknąć to, że wcale nie jest uczennicą, tylko głupim kociakiem, ale milczał. Nie chciał powodować kolejnej sprzeczki. Wpadł za to na inny pomysł.
— Jak twoja łapa? Mówiłaś, że cię boli... Powinnaś pokazać ją Witce, bo inaczej może czekać cię amputacją tak jak i mnie... — powiedział pół żartem, pół serio starając się brzmieć przyjaźnie na tyle ile mógł. Ból jego własnej łapy niekoniecznie pomagał w zachowaniu przyjaznego wyrazu pyska.
<Sówko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz