Pogoda była całkiem znośna. Lekki wiatr wiał beztrosko nad obozem Klanu Burzy, poruszając gęstymi trawami na polanach poza obozem. Świergot przelatujących ptaków przerywał ciszę panującą wokół. W środku było mało kotów. Większość nierudych była już poza obozem, pracując, podczas gdy reszta spała jeszcze w swoich legowiskach. Niebo było jeszcze ciemne, choć powoli wstawał świt. Wiśnia siedziała wyprostowana przed kociarnią. Zdążyła poznać już otoczenie i wcale jej się nie podobało. Nie podobała jej się przywódczyni. Była dziwna. Tak bardzo dziwna. Traktowała lepiej rude koty - nienawidziła tego. Wiśnia, choć sama była szylkretką, nie czuła potrzeby, by nierude koty były traktowane gorzej. Kolor futra to tylko loteria, w której nie ma wygranej, a każdy los ma taką samą wartość. Nie to, że broniła nierudych - po prostu byli, jakoś tolerowała ich obecność. Po prostu nie uważała rudej sierści za coś niezwykle niesamowitego.
Wpatrując się w zanikające gwiazdy, nie zauważyła nawet, gdy ktoś się zbliżył. Białe futro zabłysnęło w ciemnościach.
Jakiś duży biały kocur omal nie wdepnął na jej łapę. Zajęczy Nos - kojarzyła wojownika. To był ten brat Wilczej Łapy.
- Uważaj.- Odezwała się oschle Wiśnia, nie posuwając się z miejsca nawet o krok.
- Wybacz, nie chciałem, ja tylko... - Zaczął coś tam mamrotać, ale kotka już dawno przestała go słuchać. Nie umiał siedzieć cicho, a ona nie miała powodu, by wyłapywać słowa. Gdy skończył, ta spojrzała mu w oczy.
- Nie prosiłam o wyjaśnienia, tylko o uwagę. - odpowiedziała wprost, ciekawiąc się, co zrobi kocur. Widząc jego spojrzenie i łapy, którymi przebierał, nie mogąc ustać w miejscu, westchnęła cicho. - Przecież jestem tylko kociakiem.
Odprowadziła go wzrokiem, gdy pobiegł gdzieś na polanę. Chciałaby również tam iść, zobaczyć, jak jest poza obozem.
Borówkowa Mordka, matka Wiśni, chodziła z Pyskatką, zatem nie miała zbyt wiele czasu dla swojej córki. Wiśni to nie przeszkadzało, bo nie potrzebowała towarzystwa i opieki, a mogła już przeżuwać pokarm stały, więc matka nie była jej potrzebna. Większość czasu Wiśnia spędzała w samotności, unikając bezpośredniego kontaktu z innymi kotami.
Gdy słońce wyszło już na dobre zza horyzontu, z legowiska zaczęły wychodzić rude koty, a niektóre nierude wracały do obozu, żeby odnieść upolowaną zwierzynę i zaraz ponownie go opuścić. Stos był wiecznie napełniony dzięki ich pracy. Wiśnia nie chciała brać pokarmu sama ze stosu bez pozwolenia, mimo że była kociakiem, w dodatku szylkretowym. Zmusiła się jednak do tego, wiedząc, że powinna dużo jeść.
Bardzo chciałaby zobaczyć resztę terytorium Klanu Burzy. Ciągłe siedzenie w obozie było nużące. Mimo to Wiśnia starała się zachować powagę, powstrzymując się od chęci podrapania jakiejś skały dla rozrywki. Gdyby miała mówić szczerze, nie lubiła za bardzo zabaw, które były typowe dla kociąt w jej wieku. Jej główną czynnością było spanie i wybieranie się na małe eskapady po obozie, które nie wnosiły raczej nic specjalnego. Sądziła, że wytrzymanie jeszcze kilku księżyców w obozie będzie nie do zniesienia. I trzymała się tej myśli ciągle.
Dopiero po południu w obozie wyczuła jakiekolwiek życie, bo nierude koty częściej przynosiły pożywienie, a kilka z nich pozwoliło sobie na krótki odpoczynek przed kolejną pracą. Widziała Jelenie Kopytko i Zwęglone Futro. Cała dwójka wyruszyła widocznie na patrol łowiecki.
Każdy szczegół w otoczeniu Wiśnia bacznie obserwowała. Każde drgnięcie kota czy szum trawy. Oparła się głową o skały i zamknęła oczy, słuchając odgłosów. Lubiła szmer, który zawsze towarzyszył zachodowi słońca. Pomruki, odgłosy dzielenia się językami. To wszystko pozwalało jej dobrze spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz