Życie i śmierć. Nieprzerwany cykl toczył się swoim rytmem. Dopiero co klan pożegnał jej siostrę i Golec, a Szyszka wybrała nową zastępczynię, Błysk. Iskra była dumna z siostrzenicy i odwiedziła ją z gratulacjami, przy okazji zostając dłużej, żeby znów poopowiadać trochę Jeżynkowi i Borówkowi. Lubiła to robić. A dzięki swoim podróżom miała o czym. Jeżynek już dawno przestał być małym kociakiem, Borówek wybrał życie poza klanem.
Kudłacz został mentorem, a niedługo później i ojcem. Mała Jaskółka była czarną drobną koteczką o ciemnych oczach i niezgłębionych myślach. Iskra lubiła spędzać z nią czas, mimo że zagadkowy maluch nie należał do najłatwiejszych towarzyszy.
Cieszyła się szczęściem swoich bliskich. Chyba właśnie na tym polegała starość.
Jakiś czas później ich spokój został zakłócony przez lisa. Nastały ciężkie czasy dla Owocowego Lasu i pierwszy raz kocica poczuła co to znaczy czuć się bezużyteczna. Widziała, jak w oczy członków klanu zagląda głód, ale mimo znajomości mowy lisów nie była w stanie w żaden sposób im pomóc. Kolejne koty odchodziły, w tym córka Szyszki, Płomykówka. Wkrótce wśród tych, którzy znali Iskrę przed jej odejściem pozostała tylko Uszatka i sędziwa liderka. Pewnie dlatego czekoladowa coraz częściej łapała się na tym, że spędzała czas z dala od innych klanowiczów. Była zawsze gdzieś obok, ale częściej obserwowała niż brała udział w rozmowach, okazjonalnie racząc kolejne kociaki mniej lub bardziej prawdziwymi opowieściami ze swoich wędrówek.
Owocowy Las się zmieniał. Coś się kończyło. Coś zaczynało.
Dobrze było mieć świadomość, że poradzi sobie bez niej. Pozostała tylko kwestia jej ucznia, Bza. Kocurek z dnia na dzień robił postępy i Iskra wierzyła, że niedługo zostanie wojownikiem. Wtedy… Będzie mogła odejść w spokoju.
Pozostała jeszcze jedna kwestia. Pochłonięta obowiązkami, zupełnie zapomniała o złożonej przez siebie na którymś zgromadzeniu obietnicy. Przeskoczyła przez ogrodzenie, lądując z cichym jękiem. Tak, starość zdecydowanie dawała jej się we znaki.
Bez problemu odnalazła ścieżkę w stronę granicy, którą przemierzała tyle razy. Miała nadzieję, że Drżąca Ścieżka miał lepszą pamięć niż ona. Przeprawiła się przez rzekę, pocieszając się w duchu, że jeśli nie spotka kremowego, zawsze była szansa że natknie się na czekoladowego medyka. Na samą myśl na jej pyszczku pojawił się ciepły uśmiech. Tęskniła za nim, choć nie tak jak kiedyś. Sama świadomość, że stąpał pod tym samym niebem co ona sprawiała, że czuła się szczęśliwa. Co nie zmieniało faktu, że dawno się nie widzieli i chętnie by to zmieniła.
Stanęła na brzegu, otrzepując zamoczone futro. Słońce przyjemnie grzało, nie pozwalając jej zmarznąć. Nawet jeśli nie spotka żadnego z kocurów, było warto wybrać się nad rzekę.
<Drżąca Ścieżko? :’) Nawet jeśli nie pomoże to chętnie porozmawia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz