Tamto popołudnie spędził z Berberysową Bryzą w cieniu olbrzymień wierzby, zanosząc się płaczem na zmianę z partnerką. Obydwoje przemoczeni od łez, zarówno szczęścia jak i rozpaczy, w końcu ruszyli tyłki i skierowali swe łapy do obozy, by zbytnio nie martwić współklanowiczów. Żywiczna Mordka jedynie zarejestrował przyjazny uśmiech wuja, który po załzawionej mordce Żywicy domyślił się, że jego i Borówkowego Nosa plan wypalił. Liliowy nawet nie umiał zebrać myśli i jakkolwiek podziękować Żurawinowemu Bagnu za to wszystko. Jedyne na co się zebrał to lekki uśmiech, który idealnie skomponował się ze zasmarkanym pyskiem, po czym skierował się pośpiesznie do legowiska wojowników, by przetrawić to wszystko. W końcu on i Berberys... on i Berberysowa Bryza się pogodzili. Z tą myślą lekko nadal roztrzęsiony po tym wszystkim zamknął ślipia, mając nadzieję, że teraz jedynie będzie coraz lepiej.
* * *
— Żywiczna Mordko nie możesz ich unikać w nieskończoność — mruknęła szylkretka, widząc jak bardzo niechętny jest jej partner na myśl o odwiedzinach matki we żłobku.
To nie tak, że bał się swojego nowego rodzeństwa, choć w tym też była trochę prawdy. Największy problem stanowiła jego matka. Po tym jak Lisia Gwiazda ogłosił przed całym obozem karę dla Sroczego Żaru, a raczej Sroczej Łapie, za jej walkę z Berberysową Bryzą, liliowy wolał nie pokazywać się jej na oczy. Szczególnie, że tym szczęśliwcem, który miał nauczać jego mamę, był nie kto inny jak Żywiczna Mordka. I to nie tak, że wojownik prawie zszedł na zawał, gdy to usłyszał. Ani trochę.
— A-ale B-b-berberys — zająknął, spuszczając wzrok. — W-wiesz j-jaka jest S-sroczy Ż-żar... S-srocza Ł-łapa — mruknął cichutko w obawie, że rodzicielka go jeszcze nie usłyszy.
Kotka uśmiechnęła się lekko i podeszła do swojego strachliwego partnera.
— Przecież dobrze wiesz, że to nie twoja wina — odpowiedziała spokojnie kotka, lekko zachowując dystans.
Pomimo pogodzenia się nie powrócili jeszcze do dawnych czułości. Emocje i ból jakie doświadczył podczas kłótni powoli znikały, choć czasem nadal budził się w nocy przerażony, że to wszystko było snem. Że nadal Berberysowa Bryza jest na niego zła, a on jedynie rozpacza, cicho łkając w kącie.
— Poza tym jak coś to cię przecież obronię — dodała dziarsko.
— D-dobrze — zgodził się nieco niechętnie liliowy, podążając za kotką do nowej kociarni.
Nadal nie potrafił się do końca przyzwyczaić do nowego obozu, choć szło mu z czasem coraz lepiej. Obecny pomimo że na pierwszy rzut oka nie różnił się tak bardzo od starego obozowiska, wciąż był dla niego obcy. Brakowało mu tu morskiej bryzy, uspokajającego dźwięku fal uderzających o klif oraz gęstego lasu sosnowego. Nowe terytorium wydawało się być pozbawione wszystkiego czym charakteryzowały się rodzime tereny. Powoli zbliżali się do żłobka, w którym ostatnio zrobiło się mniej tłoczno po mianowaniu kociaków Lisiej Gwiazdy. Jeden z nich Żmijowa Łapa przypadł jego ukochanej Berberys, choć szylkretowa koteczka zdawała się nie przepadać za bardzo za swoją mentorką.
— S-sroczy... S-rocza Ł-łapo? — zawołał Żywiczna Mordka niepewnie, przystając przy wejściu do kociarni.
Ze skalnej szczeliny pobiegł syk, po czym pomarańczowe pełne furii ślipie, zmierzyło go wzrokiem.
— Nie nazywaj mnie tak — prychnęła rodzicielka, a jej ogon niepokojąco zawis w powietrzu. — Czego?
Pewnie gdyby nie obecność Pójdźki, Pieska i przygarniętego przez nią Kurki, już dawno skończyłby pocharatany na ziemi.
— Przyszliśmy w odwiedziny — mruknęła Berberys, siląc się na przyjazny ton.
Nie od dziś liliowy wiedział, że kotki nie przypadły sobie szczególnie do gustu.
— Jak tam maluchy? — zapytała zastępczyni, spoglądając się na bawiące się kocięta.
Srocza Łapa zdawała się zignorować pytanie kotki, więc jedynie odwróciła się do nich tyłem i usiadła koło Pójdźki. Żywiczna Mordka, korzystając z tej chwili, spojrzał na swoje rodzeństwo. Maluchy wyglądały zupełnie inaczej niż mama, on, Bluszczowy Poranek, czy jakikolwiek członek ich półmartwej rodzinki. Cynamonowe futerka kociaków wyróżniały się na tle klanu, jedynym osobnikiem o podobnym był Niebiański Lot, choć wojownik miał nadzieję, że nie jest on ich ojcem. W głębi duszy liczył, że może Pójdźce i Pieskowi starsza już kocica zdradzi ich płodziciela. Widząc jak Piesek bawi się uroczo piórkiem, uśmiechnął się lekko.
— C-chciałabyś m-mieć k-kiedyś k-kocięta? — zapytał po czym zamarł, zrozumiawszy co właśnie zasugerował swojej panterce.
<Berberysowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz