– Znowu mam iść po zioła? – prychnął Zorza, niechętnie podchodząc do Szybującej Mewy, który zawołał go z drugiego końca grupy. – Przecież i tak nie wiemy, co do czego służy. Jak tak dalej pójdzie, zatoniemy w bezużytecznych listkach, zanim gdziekolwiek dojdziemy.
– Dlatego właśnie nikt nie chce, żebyś szedł po zioła, Klanie Gwiazdyyy… Znając życie, i tak byś je przypadkiem połknął.
– Nie prędzej, niż doprawiłbym ci nimi śniadanie – wymamrotał, miotając ogonem. Nie bał się burego, co nie oznaczało, że dobrze znosił takie nieprzyjemne traktowanie. – To o co chodzi?
– Pójdziesz i poszukasz wody.
Na widok najwyraźniej rozdrażnionego wyrazu pyska swojego ucznia Szybujący zaśmiał się krótko. I złośliwie. Uszy Zorzy miały już tego śmiechu po koniuszki.
– No co? Nie patrz się tak na mnie.
– Wybacz, mentorze od siedmiu boleści, nie wiedziałem, że od dziś rano jesteś święty. Skąd ja mam niby wziąć wodę?
– Może zatańczysz? – zasugerował niewinnie medyk, szturchając Poranną Łapę w bok. Odgryzł się mu ostrym machnięciem łbem.
– Sam sobie tańcz… Nie masz lepszych pomysłów?
Pysk Szybującej Mewy rozciągnął się w niedbałym uśmieszku.
– Dasz radę. Ostatecznie, ślepej kurze ziarno.
Chwile później point odłączał się już od grupy; jeżeli poszukiwanie wody miało oznaczać wolność od tego buca, mógł poświęcić i całe popołudnie temu zadaniu.
Powietrze lepiło się od gorąca. Stąpając ostrożnie po polnych ścieżkach, by nie skaleczyć sobie łap – z pewnością wyłączyłoby go to z wędrówki, a kto wie, czy Lisia Gwiazda, miast czekać, nie wolałby pozbyć się takiego balastu – słyszał niemal, jak łąki trzeszczą suchymi źdźbłami jeszcze na długo przed tym, jak ktokolwiek miał szansę ich dotknąć. Nieprzyjemnie szło się w takim upale, a i na wodę zapewne nie było tu co liczyć – dlatego, gdy tylko przed kocurem zarysował się ciemny kształt lasu, nie zastanawiał się wcale, czy powinien iść w jego stronę.
Pod koronami drzew znalazł nieco ochłody. Odpoczął chwilę i ruszył w dalszą wędrówkę, coraz szybciej stawiając kolejne kroki. Na krzewach widział zmizerniałe owoce (czuł, że nie wygląda od nich wiele lepiej), w głębi słyszał leniwy ruch zwierzyny – wyostrzenie słuchu z nieukończonego nigdy treningu na wojownika. Nie poświęcał tym bodźcom wiele uwagi, główną jej część skupiając na wyczuwanych zapachach. Gdyby tylko natrafił na odrobinę wilgoci, strumyczek, nawet kępka mchu, który nie wysechłby jeszcze na wiór – tymczasem nic podobnego nie docierało do jego czułego nosa. Zamiast woni wody czuł tylko, jak zapach jego własnego klanu słabnie i wietrzeje. Zaszedł całkiem daleko, a nikt nie będzie na niego czekał. Czy w ogóle uda mu się wrócić do grupy? Zagubi się (jak Perłowa Łapa…), być może, na wieczność w tym wypalonym słońcem lasku, zostanie, zdziczeje, straci pamięć, zginie…
Cichy szelest, inny, niż wszystkie wokoło. Stanął na baczność, nasłuchując. Kiedy wzrok, ogarnięty nagle jasnym światłem, które przebiło się w tym miejscu przez baldachim liści, przyzwyczaił się do nowych warunków, przed sobą dostrzegł obcego kota. Sierść na jego karku zjeżyła się nieco; pochylił głowę, chcąc zbadać tubylca na odległość. W razie ewentualnej walki nie miał żadnych szans, przemknęło mu przez myśl, nieco przyspieszając bicie jego serca. Uchylił pysk, by lepiej wychwycić nieznany zapach, i wtedy…
...No tak. Kojarzył ten odór. Obcy okazał się ledwie kotką z Klanu Lisa, grupy, która niegdyś zamieszkiwała bagna po drugiej stronie leśnych terytoriów. Samo to nie oznaczało oczywiście, że nie mogłaby okazać się agresywna, ale – po uważniejszym spojrzeniu Poranna Łapa stwierdził, że nie wyglądała na taką. Odprężył się. Odrobinkę.
– Hej, niech Klan Gwiazdy przyświeca – mruknął, podchodząc nieco bliżej, ciałem pokazując, że nie ma złych intencji – i dopiero wtedy przypomniał sobie, że członkowie najmłodszego z klanów nie podzielali jego wiary. Upsik. Gwiezdni z pewnością nie pogniewają się na niego za szerzenie ich kultu, ale jak zareaguje kotka? Stwierdziwszy, że skoro do tego momentu nie został zjedzony, nie jest to również prawdopodobne w najbliższej przyszłości, wyprostował się. – Wiesz może, czy da się tu gdzieś znaleźć wodę?
Na moment zawiesił spojrzenie na jej oczach. Pfe, radość i ciekawość świata. Czemu tak się z nimi obnosi, co? Niewiele czasu minie, nim ktoś, kto swoje własne zagubił mile stąd, wydłubie jej te pełne figlarnych iskierek ślepka i spożyje w jakimś pogańskim rytuale, żeby…
Sam nie wiedział, po co. Właściwie chciał tylko wody.
<Iskra? Przepraszam, że tak długo, miałam pewne problemy fabularne>
Cudowne xD
OdpowiedzUsuń