Wciąż czując głębokie zażenowanie palące w grzbiet, Sokół naśladował zwinne ruchy Szyszki. Czuł się dziwnie, naprawdę dziwnie, przyjmując lekcję polowania od młodszej kotki, młodszej zarówno wiekiem, jak i rangą. Właściwie to ciężko było mu nawet przyznać, że była w tym dużo lepsza od niego. Jej pewne siebie i zdecydowane „manewry” w tej dziedzinie przewyższały znacznie jakością jego kacze pląsy.
― Wyczuwasz coś? ― spytała niemalże bezgłośnie, samym ruchem warg ― To teraz spróbuj powoli się skradać, z cierpliwością.
Sokół machnął ogonem na znak, że słyszy. Przypadł do ziemi, trzymając ogon o długość myszy ponad zimnym gruntem. Wciągnął gwałtownie powietrze. Może to szczęśliwy traf, a może zrządzenie losu sprawiło, że w tym momencie do jego nozdrzy dostał się łagodny zapach zająca. Tym razem Sokół był bardziej przygotowany i nie zwlekał ani chwili. Gdy tylko zwierzątko wychyliło się nieznacznie zza starego pnia drzewa, Sokół rzucił się na nie i jednym szybkim ugryzieniem pozbawił je życia.
Dyszał przez chwilę w miejscu, a potem wziął w zęby zająca i rzucił go u łap Szyszki, która patrzyła na niego z dumą.
― I jak, mentorko? ― rzucił, udając lekką kpinę. Tak naprawdę Szyszka nauczyła go całkiem porządnej rzeczy. Na pewno mu się przyda w przyszłości, a tymczasem – pora uchronić resztki honoru.
― Jestem bardzo zadowolona. Właśnie przeprowadziłam trening ze swoim pierwszym uczniem. ― powiedziała kotka, wywracając oczami ze śmiechem.
― Ej, ej… Nie rozpędzaj się! Wciąż jestem od ciebie starszy…! I jestem… wojownikiem! Tak, jestem wojownikiem. I co, hm?
Łagodny śmiech Szyszki tylko upewnił go w przekonaniu, że tego dnia się nie popisał. Może i czarna uczennica nie patrzyła na niego tak lekceważąco jak Gągoł, ale i tak było mu niezmiernie wstyd. Musiał przyznać, że tego dnia zbłaźnił się przed dwójką uczniów i trochę stracił w ich oczach.
― No dobra, stoimy tu i jest śmiesznie, ale trzeba chyba coś zrobić z tym zającem.
Sokół wziął zająca w pysk i razem pokłusowali w stronę obozu. Niebo wyglądało, jakby przykleiły się do niego setki miliardów świetlików. Jak na tę porę roku było całkiem ciepło, aczkolwiek wiatr się nie oszczędzał. Sokół na moment zamknął oczy, przypominając sobie dawne czasy. Kiedyś, gdy był młodszy w takie noce wymykał się wraz z Myszołowem ze żłobka i bawili się w „gonitwę za liściem”. Sokół zawsze wychodził z tej zabawy przegrany i biegał do mamusi naskarżyć na Myszołowa, że ten oszukuje.
Otworzył oczy wystarczająco szybko, aby nie zderzyć się boleśnie nosem z drzewem. Wtedy coś mu się przypomniało. Było to jak zimne i gwałtowne uderzenie. Wolno położył zająca na ziemi i zaczerpnął powietrza.
― Szyszko, a co z Gągołem? Przecież uczniowie nie powinni sami opuszczać obozu. A jeśli coś mu się stało? Przecież nie wiemy, gdzie polazł.
<Szyszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz