*przed porwaniem do kw*
Kolejny raz nie mogła powstrzymać się przed płakaniem przez uczucie zranienia. Starała się, naprawdę się starała, utrzymać relację z Echo. Widziała, jak się kruszy i próbowała walczyć, ale kotka jej tego nie ułatwiała, z jej ciągłym odtrącaniem, obrażaniem się i krzyczeniem. Kończyły jej się siły do wymyślania kolejnych wymówek, by wyciągnąć przyjaciółkę na spacer, a potem tłumaczenia się Rudzikowemu Śpiewowi, że jednak nie idą. Nie wiedziała, co robiła źle, bo czuła już, na co szylkretka źle zareaguje, unikała mówienia tego, przytulała się, jak wcześniej chciała. Nic nie dawało efektów. Ciągle tylko słyszała narzekanie, że nikt jej nie chce i ma dać jej umrzeć w samotności, że na pewno kłamie, że ma iść do swoich innych znajomych, których lubi bardziej od niej.
Te słowa bolały ją niemal fizycznie, ściskając żołądek i serce, przyprawiając o mdłości i zawroty głowy. Oceniające spojrzenia kotów osaczały ją. Oni nie znali Echo, więc wierzyli w słowa jej ucznia. Ale jak jej przyjaciółka mogłaby coś takiego zrobić? Nie chciała im wierzyć. Przecież Echo spędziła z nimi tyle czasu w żłobku, rozumiała Kminek jak nikt inny, znała to uczucie alienacji, bycia obcym w klanie. Nigdy nie zrobiła jej specjalnie krzywdy, choć bywały razem sam na sam, tuliły się i spały obok siebie, jak wszystkie koty klanowe. Były to rzeczy, których wcześniej nie mogła doświadczyć, nie były złe, choć z nieprzyzwyczajenia wywoływały u niej niepokój. Ale już się przyzwyczaiła, spychała te wyrzuty do tyłu głowy. Jak liliowa mogła odpuścić ich relację, gdy trwała ona tak długo i miała tak dużą przerwę w jej środku?
Od księżyców na ich terenach nie miała poczucia bezpieczeństwa, nie wspominając o innym towarzystwie. Jej przyjaciel, prawie brat, był w sąsiednim klanie. Może nawet nie wiedział, jak często przychodziła pod ich miejsce spotkań. Szukała jakiegoś komfortu, nie chcąc jednocześnie obarczać czekoladowego kocura swoimi emocjami. Ale nawet zwykłe rozmowy o niczym go przynosiły, więc liczyła za każdym razem, że będą mieć na nie szansę. Pod przejściem było cicho, nie było czuć tak bardzo granic, szumiała tu kojąco rzeka i na drewnie ładnie błyszczały odbicia smug z tafli, gdy świeciło słońce. Rzadko kto tędy przechodził i trzeba było mieć ogromnego pecha, by zostać wyczutym przez patrol Owocowego Lasu. Jako kot Klanu Nocy miała nad nimi przewagę, przyzwyczajona do zapachu nadbrzeża tak, że prawie go nie czuła i plusk strumienia nie zagłuszał ich kroków. Jednocześnie w takich momentach, gdy była wyjątkowo zdołowana, przerażała ją bliskość wody, słabości swojego umysłu i tak bliskiej szansy na to, czego tak naprawdę chyba nie chciała zrobić.
Z przyzwyczajenia, czy przezorności, gdy słyszała kroki, płaszczyła się jednak na ziemi. Był to przyjemny rozpraszacz od natłoku myśli, skupienie się na śledzeniu ich wzrokiem, gdy oni nie mogli jej teoretycznie zobaczyć. A potem będzie znów skazana na własny umysł, wyrzucający wszystkie możliwe najgorsze śmieci i wspomnienia na wierzch, by ją męczyć, bo patrole ich sąsiadów były zaskakująco rzadkie. Od porannego, który właśnie minął, minie trochę czasu. Ale nie życzyła im źle, nie była też informatorem Klanu Nocy, nikt nie pytał jej o opinię i nie wiedział o jej powiązaniach z nimi, więc nie miała co z tym zrobić. Tak naprawdę nie musiała ich obserwować, ale liczyła, że patrolować będzie przyszywany brat. Znowu nie był to jednak on, bo przez wciąż zaszklone, piekące oczy nie widziała nic brązowego.
Może to i lepiej, nie będzie musiał widzieć jej w takim stanie. Jej sierść na pysku nie miała jeszcze okazji wyschnąć, pewnie była spuchnięta i co jakiś czas pociągała nosem. Napady płaczu zdążyły zwolnić, ale nie mogła mieć pewności, że znów się nie pojawią.
Koty zniknęły i po chwili podniosła się do siadu, otrzepując. To miejsce miało jedną wadę; nie mogła krążyć, spożytkować nerwowej energii kłębiącej się w niej. Przez to cały żal szedł w nerwowo drgający ogon, nie dając żadnego ukojenia.
Najwyraźniej na chwilę wyłączył jej się umysł, bo gdy usłyszała nieznany dźwięk z góry, którego nie dostrzegła, gdy się zbliżał, prawie podskoczyła. Rozpoznała po paru uderzeniach serca, że były to kroki. Nie pasowały do dwunożnego ani kota, choć były na trzy… cztery? łapy. Pokracznie brzmiały. Na początku zjeżyła się, blisko ziemi, ale po chwili analizy uznała, że lepiej będzie zbadać i ocenić nieznanego wroga, nim ten pierwszy ją znajdzie. Wychyliła głowę. Szybko jednak cofnęła się, unikając czegoś lecącego z góry. Wiedziało, że tu była?! Martwy przedmiot z pluskiem wpadł w wodę i krótko spojrzała na niego, ale nie mogła rozpoznać, czym jest, nim przerwał jej głos z góry, wraz z ustającymi krokami tuż nad jej głową.
— Podasz mi- oh — miły dla ucha głos rozległ się nad sklepieniem tunelu. — Beczałaś? — zapytała obca kotka, wychylając się. Źródlany Dzwonek odruchowo zrobiła krok do tyłu. — Nie ma co, nie zamoczyła się przecież aż tak mocno. Jak ją wyjmiesz, to wyschnie. — Nieznajoma wbiła spojrzenie ładnych, niebieskich oczu prosto w pyszczek liliowej, która przełknęła ślinę i uciekła spojrzeniem, by nie sprowokować jej przypadkiem do zmiany nastawienia.
Nie była pewna czy dobrze rozumiała, że samotniczka myślała, że płakała nad wpadnięciem… tego czegoś do wody. Przypomniała sobie też niedokończoną prośbę kotki — lepszy taki rozpraszacz niż żaden, plus unikną wtedy potencjalnego konfliktu. Ostrożnie, najpierw nasłuchując za ruchem w Owocowym Lesie, wyszła spod mostku i szybkim ruchem, jak przy łapaniu ryby, wyłowiła materiał. Do tej pory zaczepił się chyba o kamienie, ale prąd powoli go porywał i wyrzuciła go w ostatniej chwili. Skrzywiła się na wodę w pysku, która zalewała go w nienormalnych ilościach. Nawet z ryby tyle nie wypływało. Zerknęła przez ramię na drugą stronę tunelu, jeszcze raz sprawdzając granicę i schowała się za pniakiem, by nie było jej widać. Oparła się na tylnych łapach i wyciągając się, z trudem położyła posesję czarno-białej piękności na szarym podłożu, wypluwając na bok wodę.
Zadowolona kotka z uciechą poruszyła wąsikami i wraz z trzaśnięciem puszki na jej łapie chwyciła mokrą skarpetę i zagryza, wyżymając ją.
— To ocieplacz na ucho — wytłumaczyła. — Często mi spada. Powinnam go czymś przytwierdzić, ale nie znalazłam jeszcze nic odpowiedniego — miauczała, rozkładając skarpetę na głazie, żeby szybciej wyschła. Źródlany Dzwonek mogła wówczas zauważyć liczne ranki i blizny na łapach nieznajomej, a także dziwny, kolorowy kabel owinięty na jej ogonie i plastikowy kołnierz zdobiący jej szyję. Dymnej jednak to wszystko zdawało się nie przeszkadzać ani trochę. — A ty swój zgubiłaś? Dlatego ci smutno? — zapytała kocica zaraz, przyglądając się jej. — Na wysypisku na pewno znalazłybyśmy nowy. Mogę się podzielić, jak znajdziemy. O! Na tobie dużo łatwiej będzie mi szukać sposobów na utrzymanie go na miejscu! — zamruczała, podekscytowana tą myślą.
— Wysypisku? Mieszkasz tam? — nieufna, na razie zignorowała propozycję. Nie zamierzała nosić dziwnych rzeczy na sobie. Przeszkadzałyby w polowaniu. Ale była w tym jakaś mądrość, bo uszy szybko odmrażały się w zimie, a samotniczka nie miała pewnie tak łatwego dostępu do medykamentów.
— Mhm! — zamruczała dymna, kiwając energicznie łebkiem, co zaraz zamieniło się w równie intensywne drapanie się po szyi. — To nie pchły, nie martw się. Próbowałam wymyślić coś, co by momentalnie się ich pozbywało i łagodziło drapanie, ale podziałało odwrotnie, tylko podrażniło mi skórę — westchnęła obca, marszcząc brwi. Czyli… jednak to były pchły. Obca ostatni raz otrząsnęła się z kurzu na futrze i zaciskając zęby na skarpecie, pozbyła się tyle wody, ile mogła. Bez uprzedniej prośby o zgodę zarzuciła skrawek materiału na grzbiet Źródlanego Dzwonka, sama sięgając do krzaków i wyciągając z nich plastikowy widelec, który najwidoczniej wcześniej tam schowała.
— Pomożesz mi, co? Nie mogę na długo zostawiać moich dzieci na wysypisku, żeby nikt ich sobie nie wziął bez mojej wiedzy.
Uniosła brwi, oglądając się na boki. Oczywiste było, że pytanie było postawione tylko z grzeczności i już zdecydowała… Przydałoby się dowiedzieć, co robi na terenach Owocowego Lasu, czy nie zagraża Agrestowi. Bądź co bądź kocur był miękką bułą i gdyby tu kiedyś czekał, mogłaby mu coś zrobić. Nie miała też zbyt wiele do roboty, oprócz sprawdzenia, czy na tym śmietnisku nie ma jakichś przetrzymywanych Owocniaków. Czekoladowych zastępców. Inną kwestią było zostawienie zapachu Klanu Nocy na terenach ich społeczności. Szkoda, że trop nie znikał w momencie zrobienia sobie od nich przerwy.
Jak oni pilnowali granic, skoro kotka wydawała się być stałą bywalczynią… — z tą myślą zmrużyła oczy — ale przynajmniej jej zapach zwietrzeje do następnego patrolu. Będzie musiała o tym wspomnieć Agrestowi. To, że ta jedna jest potencjalnie miła, nie znaczy, że ktoś tego nie wykorzysta. Pewnie połowa Klanu Nocy, gdyby zamaskowała zapachy, mogłaby się tu włamać… tak, pójdzie z nią. Najwyżej będzie miała jednego więcej samotnika na sumieniu. Albo sama umrze. Nie śpieszyło jej się w każdym razie do obozu.
— Dzieci? — dopytała, wskakując na mostek i patrząc wyczekująco, aż wskaże jej drogę.
— Dzieci! Nie podoba się nazwa? Pomyślałam, że będzie brzmiało lepiej niż twory. Eksperymenty, specyfiki, wynalazki! — wytłumaczyła zaraz. — Nie odwiedza mnie za dużo kotów, więc mam parę wytworów, które dotrzymują mi towarzystwa — miauknęła, przyskakując do kotki. — No chodź, chodź — pośpieszyła ją, kierując swoje kroki na wysypisko.
— Idę, idę. — zaczęła truchtać, co było trudne, gdy stresowało się o zgubienie bagażu — Nazwa dobra jak każda inna. Powiedz... koty stąd cię nie przepędzają?
— Jak się dobrze schowasz, to cię nie przepędzą — zachichotała. — Poza tym, mało który wie, że tam mieszkam. Wspaniałe, metalowe królestwo pełne skarbów, a większość boi się o poranione łapy albo pułapki na szczury — wytłumaczyła, beztrosko dreptając przed siebie. — Mało kto na długo się tam zapuszcza. Chociaż... ostatnio pojawiła się taka jedna, której mało podoba się moja obecność tam. Ale nie szkodzi i na to coś się zaradzi, jak przyjdzie pora.
Stanęło jej futro na kręgosłupie, gdy usłyszała ostatnie słowa i szybko musiała je wygładzić, by nieznajoma nie zauważyła. Kotka. Nie Agrest. Tamta może sobie zdechnąć.
Mruknęła coś neutralnie na potwierdzenie, dla bezpieczeństwa od teraz trzymając się krok za nią. Niedługo mogła dostrzec wspomniane miejsce i od razu zaczęła je skanować spojrzeniem za czymkolwiek, co powinno ją zaniepokoić. Gdy weszły głębiej, wskazała ruchem głowy na swoje plecy dla zamaskowania przejrzenia większego obszaru. Niepokoiło ją to, że dymna także wodziła oczami po okolicy, aż nie dotarły do czegoś, co było… norą? schowaną za jakimś sztywnym, kolorowym materiałem dwunożnych.
— To tutaj.
— To... Gdzie to dać? Potrzebujesz z czymś jeszcze pomocy?
Niebieskooka wepchnęła widelec w ścianę i zabrała skarpetę, odkładając ją na najbliższy kamień.
— Skoro pytasz... — zamruczała, zastanowiwszy się, po czym wskazała łebkiem oponę, w której można było dostrzec nieśmiało rosnącego kwiatuszka.
— Próbuje je tu zasadzić, odkąd tu zamieszkałam, ale cały czas mi padają — westchnęła niepocieszona, przyglądając się jego liściom. — Ale patrz! Ten wygląda całkiem nieźle, chociaż przyniosłam go z pola kilka dni temu. Pomożesz mi wykopać dołek i go posadzić? Może się w końcu rozrośnie.
Pocieszne.
Czy jakby została poza klanem, miałaby czas na takie rzeczy? Czas, bardziej… nie chęci, a siła była problemem. Nie, pewnie zostałaby z rodziną i chodziła po ich terenach, szukając zagrożenia. Tak wyobrażała sobie ich alternatywną historię.
— Mhm. Wskaż tylko gdzie.
— O tutaj! Specjalnie oczyściłam miejsce!
Kiwnęła jej głową, sprawnie zaczynając podkopywać wskazany fragment ziemi. Niebieskooka przeniosła tam roślinę za łodyżkę.
Przeszło jej przez myśl, że może ziemia tutaj była zła i należało zgarnąć trochę tamtej, gdzie wcześniej rósł. Chociażby tymi śmiesznymi rzeczami walającymi się wokół dało się ją przenieść. Ale kotka nie prosiła o radę, więc nie mówiła tego. Nie znała się też na roślinach na tyle, by cokolwiek sugerować.
— Właściwie, to jak się nazywasz? — zapytała, mając oczy wlepione w łapy i chcąc wiedzieć, gdzie znajduje się obca, choćby po dźwięku.
— Misztela! — odparła energicznie kotka, by zaraz rozświetlić gdzieniegdzie zabliźniony pyszczek uśmiechem. — Ładnie, prawda? Mało komu zdarza mi się przedstawiać ostatnio... ale i tak, wciąż lubię jego wydźwięk. Na pewno lepsze niż Stukot. Kto by chciał się nazywać Stukot... chyba że ciebie tak okrzyknięto, wtedy cofam — mruczała pod nosem, widocznie rozbawiona swoim tokiem myślenia.
— Ale koniec tego dobrego. Teraz trzeba się skupić! Roślinka będzie potrzebowała wody! Dokończysz? Ja pójdę po coś do podlania jej.
Delikatnie zakopała korzenie wcześniej usuniętą glebą, gdy druga kotka odwróciła się i potruchtała gdzieś. Przyniosła w pysku coś, co chyba było wypełnione wodą, ale miało… kolory na tafli. Od razu uznała to za podejrzane i stwierdziła w myślach, że by tego nie dotknęła bezpośrednio. Dlatego też szybko cofnęła łapy w momencie, gdy czarnobiała przechyliła głowę, by to wylać.
— Nie, okrzyknięto mnie… Kminek. — uśmiechnęła się, by zabarwić tym trochę głos — Ale myślę, że i Misztela, i Stukot to ładne imiona. To drugie fajnie się wymawia. Stuk stuk, jakoś dźwięk do ciebie pasuje. Ale ważniejsze jest to, które sama sobie wybrałaś. Takie są najlepsze. Własne. — zamyśliła się i zgubiła wątek. Potrząsnęła głową i spojrzała w niebo — Potrzebujesz jeszcze w czymś pomocy? Bo powoli będę musiała się zbierać.
— Ow, naprawdę? Musisz? Szkoda…
— Może kiedyś uda mi się jeszcze tutaj wpaść, jeśli chcesz? — zaproponowała, aby trochę złagodzić przykrą ekspresję na pysku kotki.
— O! Tak! Pomożesz mi posadzić więcej kwiatków! I może pomożesz mi z moimi dziećmi!
Na to ostatnie uśmiechnęła się przyjaźnie, chociaż stanęło jej futro. Nie, potencjalnych trutek akurat by podziękowała… Ale kwiatki jak najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz