Wracali z wspólnego polowania. Jego krok nieco chwiejny. Znużone ślepia wpatrywały się w łyse łapy. Był inny niż zwykle. Cichy i mizerny. Srokosz zmarszczył nos. Nie żeby martwił się o kocura, lecz zdecydowanie coś było tu nie tak.
— Powinieneś się wybrać do medyka. — burknął w końcu, patrząc jak łysy tępo wpatruje się w suchą trawę.
Wilczy uśmiechnął się słabo.
— Martwisz się o mnie, jak miło. — jego głos ociekał ironią.
Srokosz wywrócił ślepiami. Mógł się spodziewać takiej reakcji. Chciał zaprzeczyć, lecz uznał w końcu to za zbędne.
— No to może idź do medyka. — mruknął niebieski. — Nie wiem po co tyle zwlekasz.
Szylkret zrobił krok w stronę wejścia do jaskini. Mrok i chłód otulił ich zgrzanego od słońca ciała. Grota znajdująca się za wodospadem była naprawdę zbawieniem w takie dni. Szkoda, że w pozostałe pory roku była dość upierdliwa.
— Jestem dość... zajęty. — odparł wojownik, zatrzymując się, by spojrzeć na towarzysza.
Niebieski westchnął zmęczony tym.
— Aż tak? Przesadzasz. — syknął Srokosz. — Idź teraz.
Wilczy przejechał swoim ogonem po grzbiecie cętkowanego, sprawiając, że ten zjeżony spojrzał pytająco na towarzysza. Chyba było mu już lepiej, skoro miał siłę znów mu dokuczać.
— To mnie zaprowadź. — mruknął uwodzicielsko.
— Zamknij się i chodź już. — burknął naburmuszony Srokosz, zmierzając w stronę legowiska medyków.
Wojownik podążył za nim już nic nie mówiąc. Niebieski zatrzymał się zdzwiony przed celem ich podróży. Nie byli jedyni oczekujący pomocy od Morskiego Oka. Wokół legowiska rozsypane były schorowane koty, które najwidoczniej nie mieściły się już w środku.
— Też pewnie się przegrzałeś, co? — zawołała do Wilczego Zewu Wilcza Pogoń. — Mówiłam ci, że nie możesz zbyt długo przybywać na słońcu.
Szylkret jedynie wymamrotał coś pod nosem, olewając matkę. Srokosz był zdziwionym tym zachowaniem. Ich rodzina zawsze szczyciła się tym, jak bardzo są blisko i jak strasznie się kochają.
— Bycie chorym nie upoważnia cię do bycia dupkiem. — syknął cicho niebieski.
Wilczy zjeżył ogon.
— I kto to mówi. — prychnął, uciekając wzrokiem gdzieś przed siebie.
Srokosz chciał się odgryźć, lecz wpadła na niego jedna z medyczek.
— Mógłbyś się przesunąć? — zapytała Czereśniowa Gałązka, kulejąc na przednią łapę. — Muszę iść szybko po świeży mech zanim Kruczy Zmierzch zarzyga pół legowiska. — dodała pospiesznie.
— Powinieneś się wybrać do medyka. — burknął w końcu, patrząc jak łysy tępo wpatruje się w suchą trawę.
Wilczy uśmiechnął się słabo.
— Martwisz się o mnie, jak miło. — jego głos ociekał ironią.
Srokosz wywrócił ślepiami. Mógł się spodziewać takiej reakcji. Chciał zaprzeczyć, lecz uznał w końcu to za zbędne.
— No to może idź do medyka. — mruknął niebieski. — Nie wiem po co tyle zwlekasz.
Szylkret zrobił krok w stronę wejścia do jaskini. Mrok i chłód otulił ich zgrzanego od słońca ciała. Grota znajdująca się za wodospadem była naprawdę zbawieniem w takie dni. Szkoda, że w pozostałe pory roku była dość upierdliwa.
— Jestem dość... zajęty. — odparł wojownik, zatrzymując się, by spojrzeć na towarzysza.
Niebieski westchnął zmęczony tym.
— Aż tak? Przesadzasz. — syknął Srokosz. — Idź teraz.
Wilczy przejechał swoim ogonem po grzbiecie cętkowanego, sprawiając, że ten zjeżony spojrzał pytająco na towarzysza. Chyba było mu już lepiej, skoro miał siłę znów mu dokuczać.
— To mnie zaprowadź. — mruknął uwodzicielsko.
— Zamknij się i chodź już. — burknął naburmuszony Srokosz, zmierzając w stronę legowiska medyków.
Wojownik podążył za nim już nic nie mówiąc. Niebieski zatrzymał się zdzwiony przed celem ich podróży. Nie byli jedyni oczekujący pomocy od Morskiego Oka. Wokół legowiska rozsypane były schorowane koty, które najwidoczniej nie mieściły się już w środku.
— Też pewnie się przegrzałeś, co? — zawołała do Wilczego Zewu Wilcza Pogoń. — Mówiłam ci, że nie możesz zbyt długo przybywać na słońcu.
Szylkret jedynie wymamrotał coś pod nosem, olewając matkę. Srokosz był zdziwionym tym zachowaniem. Ich rodzina zawsze szczyciła się tym, jak bardzo są blisko i jak strasznie się kochają.
— Bycie chorym nie upoważnia cię do bycia dupkiem. — syknął cicho niebieski.
Wilczy zjeżył ogon.
— I kto to mówi. — prychnął, uciekając wzrokiem gdzieś przed siebie.
Srokosz chciał się odgryźć, lecz wpadła na niego jedna z medyczek.
— Mógłbyś się przesunąć? — zapytała Czereśniowa Gałązka, kulejąc na przednią łapę. — Muszę iść szybko po świeży mech zanim Kruczy Zmierzch zarzyga pół legowiska. — dodała pospiesznie.
Kocury odsunęły się, robiąc ścieżkę młodszej medyczce. Koło wejścia na mchu leżeli Jelenia Cętka, Czaszkowa Rozpadlina i Koperkowe Wzgórze z owiniętymi pajęczynami kończynami. Dziwny był widok trójki wojowników z tak podobnym urazem. Razem skalali z klifów? Srokosz wolał nie wnikać.
— W czym wam mogę pomóc? — zapytała zmęczona Morskie Oko, podchodząc do kocurów.
Wilczy niechętnie zerknął na kotkę.
— Czasem tracę przytomność. — mruknął niemrawo, ignorując reakcję niebieskiego.
Już pomijając fakt, że mógł zemdleć i spaść z klifu, cętkowany nie wierzył, że ten tak długo zwlekał z udaniem się do medyka. Poczuł przypływ złości i trzepnął ogonem. Wilczy Zew zdawał się nie być skończonym debilem, a jednak pozory myliły.
— Jak długo zamierzałeś z tym zwlekać? — prychnął cicho Srokosz.
Wilczy przewrócił oczami, otulając się ogonem.
— Miałem swoje powody, ok?
— Niby co? Tak ci się spieszy do śmierci? Chcesz mnie zostawić z tym wszystkim sam?
Szylkret trzepnął uchem.
— Cicho. — mruknął jedynie wojownik. — Nie jesteśmy tu sami. — wskazał wzrokiem na wpatrującą się w nich szylkretkę.
Czaszkowa Rozpadlina uciekła spojrzeniem gdzieś dalej, udając, że wcale nie podsłuchiwała. Srokosz poczuł, jak nogi mu miękną.
— Ile wie? — szepnął, zerkając na kotkę.
— Nie wiem. Może nic, może za dużo. Nie możemy ryzykować. — odparł Wilczy, kładąc uszy. — Wiesz co mam na myśli.
Srokosz spuścił wzrok. Nie sądził, że będą się posuwać aż tak daleko. Nerwowo rozejrzał się wokół. Jedynie Srebrna Sadź dyszała ciężko niedaleko ich.
— W czym wam mogę pomóc? — zapytała zmęczona Morskie Oko, podchodząc do kocurów.
Wilczy niechętnie zerknął na kotkę.
— Czasem tracę przytomność. — mruknął niemrawo, ignorując reakcję niebieskiego.
Już pomijając fakt, że mógł zemdleć i spaść z klifu, cętkowany nie wierzył, że ten tak długo zwlekał z udaniem się do medyka. Poczuł przypływ złości i trzepnął ogonem. Wilczy Zew zdawał się nie być skończonym debilem, a jednak pozory myliły.
— Jak długo zamierzałeś z tym zwlekać? — prychnął cicho Srokosz.
Wilczy przewrócił oczami, otulając się ogonem.
— Miałem swoje powody, ok?
— Niby co? Tak ci się spieszy do śmierci? Chcesz mnie zostawić z tym wszystkim sam?
Szylkret trzepnął uchem.
— Cicho. — mruknął jedynie wojownik. — Nie jesteśmy tu sami. — wskazał wzrokiem na wpatrującą się w nich szylkretkę.
Czaszkowa Rozpadlina uciekła spojrzeniem gdzieś dalej, udając, że wcale nie podsłuchiwała. Srokosz poczuł, jak nogi mu miękną.
— Ile wie? — szepnął, zerkając na kotkę.
— Nie wiem. Może nic, może za dużo. Nie możemy ryzykować. — odparł Wilczy, kładąc uszy. — Wiesz co mam na myśli.
Srokosz spuścił wzrok. Nie sądził, że będą się posuwać aż tak daleko. Nerwowo rozejrzał się wokół. Jedynie Srebrna Sadź dyszała ciężko niedaleko ich.
— Załatwię to jutro. — mruknął cicho nim zdążyła do nich podejść Morskie Oko z ziołami.
Kęp z roślinami została położona obok ich łap.
— Proszę. Najlepiej dziś już nie wychodź na słońce, dobrze? Odpocznij u siebie w legowisku. Tutaj niestety nie mamy już miejsca, a jeszcze Czereśniową Gałązkę muszę opatrzeć. Bidulka wdepnęła w jakiś zbłąkany w mchu cierń — żaliła się medyczka.
wyleczeni: wilczy zew, wilcza pogoń, koperkowe wzgórze, czaszkowa rozpadlina, jelenia cętka, czereśniowa gałązka, kruczy zmierzch, srebrna sadź
— Proszę. Najlepiej dziś już nie wychodź na słońce, dobrze? Odpocznij u siebie w legowisku. Tutaj niestety nie mamy już miejsca, a jeszcze Czereśniową Gałązkę muszę opatrzeć. Bidulka wdepnęła w jakiś zbłąkany w mchu cierń — żaliła się medyczka.
wyleczeni: wilczy zew, wilcza pogoń, koperkowe wzgórze, czaszkowa rozpadlina, jelenia cętka, czereśniowa gałązka, kruczy zmierzch, srebrna sadź
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz