*przed przegnaniem Klanu Wilka*
Westchnęła głośno, przewracając ślepiami. Patrzyła, jak ta pokraka, zwana też jej matką, przemieszcza się przerażona po obozowisku. Jasne, każdy z nich miał obawy do Wilczaków, ale Pasikonikowy Nów już robiła z siebie idiotkę. Kiedyś na widok własnego cienia zjeżyła się i nerwowo trzepnęła ogonem. Słoneczku było wstyd się z nią gdziekolwiek pokazywać, nie mówiąc już o przyznawaniu się do pokrewieństwa. Niestety o tym już wiedział każdy. Jej babcia także nie należała do normalnych. Opinia o ich rodzinie już dawno była przesądzona i Słoneczko wraz z Gradem mieli pod górkę w budowaniu życia towarzyskiego.
— Coś cię męczy? — dość ciepły głos rozległ się koło jej uszu.
Słoneczko zerwała się na łapy. Olszowa Kora znów znalazła dla niej odrobinę czasu. Uśmiechnęła się do szylkretki. Ona nie oceniała jej przez pryzmat nienormalnej rodziny czarno-białej. Była jedynym plusem tej całej inwazji Klanu Wilka.
— Moja matka to idiotka. — miauknęła uczennica, wzdychając. — Przynosi mi wstyd. Zachowuje się, jakby własny cień miał ją zabić.
Olsza usiadła obok młodszej kotki.
— Nie martw się. Moja też. — wyznała. — Ale nie żyje. Martwe idiotki to moje ulubione idiotki.
Słoneczko nieco zdezorientowana podrapała się po łebku.
— Nie chciałabym, żeby moja mama umierała. — dodała nieśmiało. — Chciałabym, żeby zachowywała się bardziej jak... mama. I żeby nie śmiali się ze mnie przez nią.
Wojowniczka nagle wstała i spojrzała na uczennice. Jej brązowe ślepia zdawały się podekscytowane.
— A co byś powiedziała, gdybyśmy zrobili jej żart? — zaproponowała. — Trochę ją postraszę, a ty przyjdziesz ją uratować i dzięki temu zacznie w końcu cię lepiej traktować?
Czarno-białej otworzyła szerzej ślepia. To było to. Matka w końcu przestanie ją traktować jak śmiecia i może trochę się ogarnie.
— Świetny pomysł. — stwierdziła, kiwając ochoczo łebkiem. — Olszowa Koro, jesteś genialna.
Szylkretka zaśmiała się cicho.
— Podziękujesz mi po fakcie. — uśmiechnęła się tajemniczo.
Plan zdawał się prosty. Olszowa Kora miała wziąć na spacer Pasikonikowy Nów, późnym wieczorem, żeby było strasznie oczywiście, a potem ją trochę postraszyć, jak już matka będzie płakać wkracza Słoneczna Łapa niczym zbawca narodu i odbija staruszkę z łap "niegodziwego Wilczaka". Wielce ranna Olszowa Kora pada na ziemię, a one uciekają do obozowiska i udają, że nic się nigdy nie stało. Pasikonikowy Nów wdzięczna córce za ocalenie obiecuje, że ogarnie dupę i mówi, że jest najlepszym rzeczą jaka jej się przytrafiła w życiu. Wszyscy są szczęśliwi i idą spać. Koniec.
— Wyjdź tyłem, jak Ważkowe Skrzydło przyśnie. Dość często jej to się zdarza, więc nie martw się. — miauknęła Olsza, poprawiając futerko na piersi. — A i najważniejsze. Nie spiesz się. Wkrocz do akcji dopiero jak krzyknę "Giń, wronia strawo!" - nie wcześniej, jasne? Inaczej nie zdążę jej wystarczająco nastraszyć. — dodała z uśmiechem szylkretka.
Słoneczko pokiwała wesoło łebkiem. Była taka podekscytowana. Jej życie miało się odmienić tego wieczoru. Odeszła od Wilczaka, by skryć się wśród kwadratowych kamieni. Musiała być cierpliwa. Lecz jej łapki wręcz drżały z podekscytowania. Jak miała cierpliwie usiedzieć, gdy czuła, jak energia ją roznosi. Obserwowała, jak Olsza dość agresywnie wywleka jej matkę mamrocząc swym pobratymcom, że musi ukarać tą pokrakę za podjadanie podczas polowania. Nikt nie protestował. Udało się. Pierwszy krok za nimi. Nie musiało minąć zbyt wiele by Słoneczna Łapa zaczęła się nudzić. Niecierpliwie grzebała w ziemi łapą, aż w końcu postanowiła sprawdzić, czy Ważka ucięła już sobie drzemkę. W końcu zanim dojdzie do Martwego Szlaku trochę minie. Przeszły ją lekkie ciarki na myśl o tym miejscu nocą. Olszowa Kora umiała dobrać klimat.
Powoli zakradła się obok śpiącej wojowniczki, szybko przywierając do ściany obozowiska. Była już na zewnątrz, a mimo to serce biło jej jak oszalałe. Miała nadzieję, że nikt jej nie złapie, bo inaczej cały plan pójdzie na nic.
— Wstawaj. — usłyszała męski głos i zadrżała. — Ważkowe Skrzydło, gdyby Mroczna Gwiazda się o tym dowiedział urwałby ci wszystkie łapy.
— Jeśli ci urwę język to się nie dowie. — mruknęła obrażonym tonem.
Słoneczko nie zamierzała zwlekać ani uderzenia serca dłużej. Powolnym cichym krokiem zaczęła oddalać się od obozowiska, starając się jak najbardziej wtopić w gęste trawy. Jej czarne futerko na coś w końcu się przydawało. Minęło trochę nim dotarła do Martwego Szlaku. Słysząc uniesiony głos Olszy, schowała się za drzewem. Musiała wysłuchiwać, kiedy miała przypaść jej rola.
— Marnie ci idzie to kopanie... — głos szylkretki był znużony. — Może powinnam tu przywlec twoje kocięta? Może drobna zabawa z nimi przyspieszyłaby twoje ruchy?
— N-nie proszę... — jęczała błagalnie jej rodzicielka.
Uczennica wywróciła zażenowana ślepiami. Olsza nawet nie musiała się specjalnie starać, by jej matka srała pod siebie!
— No bierz się do roboty! — syknęła wojowniczka, tupiąc łapą.
Szmer rozmów ucichł na parę uderzeń serca. Przerwał go dopiero nagły wrzask.
— Mówiłam ci, żebyś się przyłożyła. — warknął Wilczak. — Ten dół nawet nie jest głęboki.
Jej matka skamlała coś cicho, że Słoneczko nawet nie próbowała tego zrozumieć.
— Oho, czyżbym słyszała kroki. — kpiący głos Olszy rozległ się wśród drzew.
Czarno-biała zastygła przerażona. Nie mogła się przecież wydawać. Gorzej jak to ktoś inny się zbliżał.
— Może to patrol Klanu Wilka... Może któryś z kocurów znajdzie w tobie trochę użytku...
Łomot i trzask pazurów urwał tą rozmowę. Wściekłe syknięcia i zapach krwi przepełniły Martwy Szlak. Tego nie było w planie. Słoneczko wyjrzała przestraszona zza drzewa. Jej matka i Olszowa Kora walczyły ze sobą, turlając się po suchej ziemi.
— Próbujesz mnie zabić, wariatko? Nie wiesz czym to grozi? Klan Wilka ci nie daruje... — urwała, widząc łebek Słoneczka. — Pomóż mi! Nie widzisz, że próbuje mnie zabić! — pisnęła rozpaczliwie w jej stronę wojowniczka.
Pasikonikowy Nów spojrzała zdezorientowana na córkę. Z rozciętej brwi sączyła się krew, zalewająca pysk wojowniczki czerwienią. W mroku nocy wyglądała strasznie.
— Zostaw ją! — krzyknęła uczennica, biegnąc w stronę kotek.
Uderzyła łbem w matkę, zrzucając ją z Wilczaka. Zdezorientowana szylkretka zjeżyła się, nie rozumiejąc co tu się dzieje.
— C-co ty tu robisz? C-czemu jej pomagasz...?
Słoneczko spojrzała się na rodzicielkę z rozczarowaniem. Miała ją uratować, a zamiast tego matka niemal co zabiła jej koleżankę.
— Co ty robisz?! Czemu krzywdzisz Olszową Korę! — warknęła, zjeżona.
Pasikonikowy Nów jak zawsze wszystko zniszczyła.
— P-przecież ona... — nie było jej dane do kończyć.
— Odsuń się od niej, Słoneczko. — miauknęła wojowniczka, oddzielając ją od rodzicielki ogonem. — Oszalała, jeszcze tobie spróbuje zrobić krzywdę.
Pasikonik patrzyła się przerażona na córkę. Jej zdezorientowany wzrok błądził pomiędzy nią, a Wilczakiem.
— S-słoneczko, przecież ja...
— Zamknij się! Nienawidzę cię! Chciałam ci w końcu zaimponować, a ty wszystko zepsułaś! Ciągle coś psujesz! — wykrzyczała do matki, strosząc ogon. — Wolałabym, żebyś nigdy mnie nie urodziła!
Rodzicielka stała jeszcze uderzenie serca w szoku. Jej brązowe ślepia zalały się łzami. Słoneczko odwróciła wzrok. Znów próbowała nią manipulować. Popłakać się i udawać, że wszystko jej w porządku. Uczennica była tym zmęczona.
— Chodź, Słoneczna Łapo, zostawmy ją samą. Może przemyśli swoje zachowanie. — zamruczała Olszowa Kora, otulając ją ogonem.
Słoneczko spojrzała z ostatnim razem na matkę z zawodem i odeszła z kotką. Miała nadzieję, że rano rodzicielka przeprosi za swoje zachowanie. Przecież jasno było widać po zachowaniu Olszowej Kory, że to był tylko żart. Ale jej matka nawet na żartach się nie znała!
— Tylko czekaj chwile. — zatrzymała ją Olszowa Kora, jak odeszły kawałek od Martwego Szlaku. — Nie możesz od tak wrócić ze mną. Będą pytania. Oficjalnie wymknęłaś się w nocy, a ja cię znalazłam. Oki? Dlatego muszę zrobić ci drobne kuku? Jasne?
Uczennica pokiwała łebkiem. Wydawało się to dość oczywiste. Choć lekko się bała tej kary. Miała nadzieję, że nie było to nic strasznego. Olsza była jej koleżanką. Nie zrobiłaby jej nic okropnego.
— To co mi zrobisz? — miauknęła nieco niepewnie.
Szylkretka wyciągnęła pazury.
— Małe znamię na pysku. Będzie trochę bolało, ale wytrzymasz. I jeszcze wyturlaj się w piachu, musisz wyglądać, jakbyś dostała porządne bęcki. — wyjaśniła wojowniczka.
Słoneczko nieśmiało zrobiła to co kazała starsza. Nie spodziewała się, że tak niespodziewanie dostanie pazurami po pysku. Pisnęła głośno, czując ciepłą ciecz spływającą po jej mordce.
— Ciii... nie płacz tak głośno, bo obudzisz cały klan. — mruknęła szorstko Olsza, lecz ciepły uśmiech utrzymywał się na jej pysku. — Chodź wracamy.
Słoneczko złapała się za ranę i obejrzała się za siebie. Jej mama wciąż jeszcze nie wracała. Im dłużej zwlekała tym trudniej jej będzie się jej dostać do obozowiska. Uczennica nie spodziewała się jednak, że to była ostatnia noc w jej życiu kiedy widziała swoją matkę.
— Świetny pomysł. — stwierdziła, kiwając ochoczo łebkiem. — Olszowa Koro, jesteś genialna.
Szylkretka zaśmiała się cicho.
— Podziękujesz mi po fakcie. — uśmiechnęła się tajemniczo.
* * *
Plan zdawał się prosty. Olszowa Kora miała wziąć na spacer Pasikonikowy Nów, późnym wieczorem, żeby było strasznie oczywiście, a potem ją trochę postraszyć, jak już matka będzie płakać wkracza Słoneczna Łapa niczym zbawca narodu i odbija staruszkę z łap "niegodziwego Wilczaka". Wielce ranna Olszowa Kora pada na ziemię, a one uciekają do obozowiska i udają, że nic się nigdy nie stało. Pasikonikowy Nów wdzięczna córce za ocalenie obiecuje, że ogarnie dupę i mówi, że jest najlepszym rzeczą jaka jej się przytrafiła w życiu. Wszyscy są szczęśliwi i idą spać. Koniec.
— Wyjdź tyłem, jak Ważkowe Skrzydło przyśnie. Dość często jej to się zdarza, więc nie martw się. — miauknęła Olsza, poprawiając futerko na piersi. — A i najważniejsze. Nie spiesz się. Wkrocz do akcji dopiero jak krzyknę "Giń, wronia strawo!" - nie wcześniej, jasne? Inaczej nie zdążę jej wystarczająco nastraszyć. — dodała z uśmiechem szylkretka.
Słoneczko pokiwała wesoło łebkiem. Była taka podekscytowana. Jej życie miało się odmienić tego wieczoru. Odeszła od Wilczaka, by skryć się wśród kwadratowych kamieni. Musiała być cierpliwa. Lecz jej łapki wręcz drżały z podekscytowania. Jak miała cierpliwie usiedzieć, gdy czuła, jak energia ją roznosi. Obserwowała, jak Olsza dość agresywnie wywleka jej matkę mamrocząc swym pobratymcom, że musi ukarać tą pokrakę za podjadanie podczas polowania. Nikt nie protestował. Udało się. Pierwszy krok za nimi. Nie musiało minąć zbyt wiele by Słoneczna Łapa zaczęła się nudzić. Niecierpliwie grzebała w ziemi łapą, aż w końcu postanowiła sprawdzić, czy Ważka ucięła już sobie drzemkę. W końcu zanim dojdzie do Martwego Szlaku trochę minie. Przeszły ją lekkie ciarki na myśl o tym miejscu nocą. Olszowa Kora umiała dobrać klimat.
Powoli zakradła się obok śpiącej wojowniczki, szybko przywierając do ściany obozowiska. Była już na zewnątrz, a mimo to serce biło jej jak oszalałe. Miała nadzieję, że nikt jej nie złapie, bo inaczej cały plan pójdzie na nic.
— Wstawaj. — usłyszała męski głos i zadrżała. — Ważkowe Skrzydło, gdyby Mroczna Gwiazda się o tym dowiedział urwałby ci wszystkie łapy.
— Jeśli ci urwę język to się nie dowie. — mruknęła obrażonym tonem.
Słoneczko nie zamierzała zwlekać ani uderzenia serca dłużej. Powolnym cichym krokiem zaczęła oddalać się od obozowiska, starając się jak najbardziej wtopić w gęste trawy. Jej czarne futerko na coś w końcu się przydawało. Minęło trochę nim dotarła do Martwego Szlaku. Słysząc uniesiony głos Olszy, schowała się za drzewem. Musiała wysłuchiwać, kiedy miała przypaść jej rola.
— Marnie ci idzie to kopanie... — głos szylkretki był znużony. — Może powinnam tu przywlec twoje kocięta? Może drobna zabawa z nimi przyspieszyłaby twoje ruchy?
— N-nie proszę... — jęczała błagalnie jej rodzicielka.
Uczennica wywróciła zażenowana ślepiami. Olsza nawet nie musiała się specjalnie starać, by jej matka srała pod siebie!
— No bierz się do roboty! — syknęła wojowniczka, tupiąc łapą.
Szmer rozmów ucichł na parę uderzeń serca. Przerwał go dopiero nagły wrzask.
— Mówiłam ci, żebyś się przyłożyła. — warknął Wilczak. — Ten dół nawet nie jest głęboki.
Jej matka skamlała coś cicho, że Słoneczko nawet nie próbowała tego zrozumieć.
— Oho, czyżbym słyszała kroki. — kpiący głos Olszy rozległ się wśród drzew.
Czarno-biała zastygła przerażona. Nie mogła się przecież wydawać. Gorzej jak to ktoś inny się zbliżał.
— Może to patrol Klanu Wilka... Może któryś z kocurów znajdzie w tobie trochę użytku...
Łomot i trzask pazurów urwał tą rozmowę. Wściekłe syknięcia i zapach krwi przepełniły Martwy Szlak. Tego nie było w planie. Słoneczko wyjrzała przestraszona zza drzewa. Jej matka i Olszowa Kora walczyły ze sobą, turlając się po suchej ziemi.
— Próbujesz mnie zabić, wariatko? Nie wiesz czym to grozi? Klan Wilka ci nie daruje... — urwała, widząc łebek Słoneczka. — Pomóż mi! Nie widzisz, że próbuje mnie zabić! — pisnęła rozpaczliwie w jej stronę wojowniczka.
Pasikonikowy Nów spojrzała zdezorientowana na córkę. Z rozciętej brwi sączyła się krew, zalewająca pysk wojowniczki czerwienią. W mroku nocy wyglądała strasznie.
— Zostaw ją! — krzyknęła uczennica, biegnąc w stronę kotek.
Uderzyła łbem w matkę, zrzucając ją z Wilczaka. Zdezorientowana szylkretka zjeżyła się, nie rozumiejąc co tu się dzieje.
— C-co ty tu robisz? C-czemu jej pomagasz...?
Słoneczko spojrzała się na rodzicielkę z rozczarowaniem. Miała ją uratować, a zamiast tego matka niemal co zabiła jej koleżankę.
— Co ty robisz?! Czemu krzywdzisz Olszową Korę! — warknęła, zjeżona.
Pasikonikowy Nów jak zawsze wszystko zniszczyła.
— P-przecież ona... — nie było jej dane do kończyć.
— Odsuń się od niej, Słoneczko. — miauknęła wojowniczka, oddzielając ją od rodzicielki ogonem. — Oszalała, jeszcze tobie spróbuje zrobić krzywdę.
Pasikonik patrzyła się przerażona na córkę. Jej zdezorientowany wzrok błądził pomiędzy nią, a Wilczakiem.
— S-słoneczko, przecież ja...
— Zamknij się! Nienawidzę cię! Chciałam ci w końcu zaimponować, a ty wszystko zepsułaś! Ciągle coś psujesz! — wykrzyczała do matki, strosząc ogon. — Wolałabym, żebyś nigdy mnie nie urodziła!
Rodzicielka stała jeszcze uderzenie serca w szoku. Jej brązowe ślepia zalały się łzami. Słoneczko odwróciła wzrok. Znów próbowała nią manipulować. Popłakać się i udawać, że wszystko jej w porządku. Uczennica była tym zmęczona.
— Chodź, Słoneczna Łapo, zostawmy ją samą. Może przemyśli swoje zachowanie. — zamruczała Olszowa Kora, otulając ją ogonem.
Słoneczko spojrzała z ostatnim razem na matkę z zawodem i odeszła z kotką. Miała nadzieję, że rano rodzicielka przeprosi za swoje zachowanie. Przecież jasno było widać po zachowaniu Olszowej Kory, że to był tylko żart. Ale jej matka nawet na żartach się nie znała!
— Tylko czekaj chwile. — zatrzymała ją Olszowa Kora, jak odeszły kawałek od Martwego Szlaku. — Nie możesz od tak wrócić ze mną. Będą pytania. Oficjalnie wymknęłaś się w nocy, a ja cię znalazłam. Oki? Dlatego muszę zrobić ci drobne kuku? Jasne?
Uczennica pokiwała łebkiem. Wydawało się to dość oczywiste. Choć lekko się bała tej kary. Miała nadzieję, że nie było to nic strasznego. Olsza była jej koleżanką. Nie zrobiłaby jej nic okropnego.
— To co mi zrobisz? — miauknęła nieco niepewnie.
Szylkretka wyciągnęła pazury.
— Małe znamię na pysku. Będzie trochę bolało, ale wytrzymasz. I jeszcze wyturlaj się w piachu, musisz wyglądać, jakbyś dostała porządne bęcki. — wyjaśniła wojowniczka.
Słoneczko nieśmiało zrobiła to co kazała starsza. Nie spodziewała się, że tak niespodziewanie dostanie pazurami po pysku. Pisnęła głośno, czując ciepłą ciecz spływającą po jej mordce.
— Ciii... nie płacz tak głośno, bo obudzisz cały klan. — mruknęła szorstko Olsza, lecz ciepły uśmiech utrzymywał się na jej pysku. — Chodź wracamy.
Słoneczko złapała się za ranę i obejrzała się za siebie. Jej mama wciąż jeszcze nie wracała. Im dłużej zwlekała tym trudniej jej będzie się jej dostać do obozowiska. Uczennica nie spodziewała się jednak, że to była ostatnia noc w jej życiu kiedy widziała swoją matkę.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz