Szedł naburmuszony, machając gniewnie ogonem na boki. Zawsze tak się czuł, gdy nie mógł dorwać swej nazbyt pewnej zdobyczy. Że też Chwała się wtrącił. Sądził, że nie zapuszczał się na te tereny. Mało co o nim słyszał.
Widząc niebieską sylwetkę Dumy, zbliżył się do kocura ocierając o jego łeb. Przez te całuski pod jego nosem, zabrało mu się na czułostki.
— Przejdźmy się — rzekł tak jakby Duma nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie, po czym ruszył przed siebie, ogonem przejeżdżając samotnikowi pod brodą. Musiał zapomnieć o tej sprawie, a kto jak nie Duma sprawiał, że jego troski odchodziły w niepamięć?
Drugi syn Entelodona nie marudził. Zaraz za nim rozległo się ochocze mruczenie, a po chwili niebieski dobiegł do boku pieszczocha, ocierając się mordką o jego bark.
— Co tak cię wzięło na spacerki po brudnych ulicach? — zapytał zaciekawiony. — Gdybyś uprzedził, to może jakiś prezencik bym ci przyniósł. Nie często to ty zapraszasz mnie na przechadzki — zauważył półżartem.
Prawda. Nie cierpiał brudzić sobie łap w tym całym syfie, ale tym razem o tym nie myślał. Gniew wciąż szalał w jego wnętrzu. Musiał go ugasić.
— Twój brat mnie zirytował. Odebrał mi możliwość wykonania sprawiedliwości na tym typie Melasie — prychnął pod nosem, machając niezadowolony ogonem. — Szczur wygaduje o mnie niestworzone historie, a głupie koty w to wierzą! Podkopuje moją reputacje i dobre imię! No i się okazało, że on i Melasa są parą. — Skrzywił się. — Zaczęli się mizdrzyć na moich oczach. Poczułem przez to... chęć, aby spędzić ten czas z tobą. Nie chcę się denerwować, a tylko ty potrafisz mnie uspokoić, mój Dumo.
— Brat? — Samotnik zamrugał parę razy, zaskoczony. — Chyba nie masz na myśli Litości, co? — parsknął śmiechem niebieski. Widząc naburmuszonego Jafara, zaraz jeszcze raz oparł się o jego bok, mrucząc głośniej. — Nie musisz się martwić o ten skrawek padliny. Znam Chwałę... trochę. Za jakiś czas się znudzi tym całym Melasą i wtedy będziesz mógł uciszyć drania — zapewnił go, liżąc pieszczotliwie za uchem. Na ostatnie zdanie niebieski uśmiechnął się szerzej. — Oh, nawet nie wiesz jaki to zaszczyt Jafarze — zamruczał. — Tak się składa, że mam wolne aż do jutra, więc dzisiaj jestem cały Twój~
Zamruczał zadowolony, ocierając się o niego łbem. Kiedyś to byłoby nie do pomyślenia, aby w łapach mógł dzierżyć taką władzę nad samym generałem Batalionu Srebro, a tu proszę. Kocur był mu podległy tak, jakby on sam był władcą Betonowego Świata. W końcu nie pierwszy raz służył mu za poduszkę w zimne noce i to jeszcze tak chętnie. Dlatego też nie rozumiał plotek na temat tego, że to właśnie Duma rządził w tym związku. Gdyby tylko przestali zajmować się głupotami i zobaczyli jak sam synalek Entelodona się do niego mizdrzy, zrozumieliby swój błąd.
— No... Mam nadzieję. Nie chciałbym, abyś uciekł mi w nocy do domu. Do kogo miałbym się wtedy tulić, hm? — Duma znów dość szybko i skutecznie sprawił, że na jego pysku zalśnił uśmiech.
— Czyżbym zasłużył na nocowanie u Ciebie? — wyćwierkał samotnik, trzepocząc ładnie rzęskami. — I jakbym mógł odmówić takiej okazji... przecież wiesz, że jak już mnie zapraszasz to zawsze zostaję, przynajmniej do rana — miauknął z zadowolonym uśmieszkiem.
— Tak. Zasłużyłeś — wymruczał z coraz bardziej zadowolony z jego słów. Zatrzymał się i spojrzał mu głęboko w oczy. Widział jak się ekscytuje. Głupek. Dał mu buziaka, aby pokazać, że jego słowa były prawdziwe i owszem, ma zaproszenie, by spędzić wieczór w jego towarzystwie.
— Oj bo się zarumienię — wymruczał Duma, prawie rozpływając się na ulicy.
— Ugh, obrzydliwe... moglibyście chociaż ograniczać swoje czułostki do własnych terenów, a nie panoszyć się z mizdrzeniem na mojej ulicy... — zza pleców niebieskiego rozległ się zniesmaczony głos. Na wymieniające się buziakami koty z głęboką pogardą patrzyły pomarańczowe ślepia, a zmarszczony w charakterystyczny sposób nos, tylko potęgował jego słowa.
— Litość, braciszku! — zakrzyknął Duma, chichrając się pod nosem. — Wybacz, musieliśmy się zapędzić z naszym spacerkiem z Jafarem.
— Wynocha zanim moja cierpliwość się skończy — burknął, strzepując ogonem.
Słysząc głos Litości, uśmiechnął się do niego zawadiacko. O no proszę... Aż tak skupili się na rozmowie, że wyszli ze swoich terenów i przekroczyli niewidzialną granicę z jego ulubieńcem. O tak... Ciężko było ukryć fakt, że Litość mimo swojej budzącej grozy natury, był uroczy i słodki. Uwielbiał jak się złościł i krzywił ten swój nosek. Dodawało mu to uroku.
Przesunął się bliżej Dumy, owijając ogon o jego ogon, aby nieco podroczyć się z białym.
— Miło cię widzieć, Litości. Nie przesadzaj. Nie robimy nic złego. Możesz do nas dołączyć jeśli chcesz — wymruczał zalotnie.
— NIE — wrzasnął Litość w odpowiedzi na jego propozycję. — Ohyda! Niewychowane nieokrzesańce, jeśli chcecie się migdalić to spadać z mojej dzielnicy. Nie obchodzi mnie gdzie, byle nie u mnie — fuknął, jeżąc niezadowolony grzbiecik.
Duma najwidoczniej też lubił droczyć się z bratem, bowiem zaraz ostentacyjnie dał buzi Jafarowi w czółko.
— Właśnie, nie przesadzaj braciszku. Przecież tylko spacerujemy...
— Nie tylko spacerujecie! Zaraz zaczniecie się łajdaczyć, a ja nie chcę tego widzieć na mojej ulicy!
Co on tak krzyczał? Przecież to nie było nic złego tylko... przyjemnego. Randkowanie nie było straszne, ale czego spodziewał się po prawiczku? Nie od dziś było wiadomo, że biały gardził wszelkimi czułościami. A wielka szkoda. Z chęcią zdobyłby jego serce tylko po to, by móc wpatrywać się godzinami w ten jego słodko zmarszczony nosek.
— Łajdaczyć? — Pieszczoch uniósł wyżej łeb. — Skądże. W obskurnych uliczkach? Nie, nie... Od tego jest przytulniejsze miejsce. Tak jak twój brat wspomniał, jesteśmy tylko na spacerze. Nie krzyw tak pyszczka. Zaatakujesz nas i przegonisz? Atena nie będzie zadowolona. Bardzo mnie lubi — zagrał mocną kartą, bowiem wiedział doskonale, że trzeci syn Entelodona miał ze swoją mamusią ciekawą relację. Była nieco śmieszna, ale powodowało to, że nie potrafił brać tego maminsynka na poważnie. Uśmiechnął się, ocierając o szyję niebieskiego kocura. — Twój brat jest niemiły ukochany. Chyba będziesz mi winien kolejną przysługę.
Litość położył po sobie uszy, mrużąc pomarańczowe ślepia.
— Mamy nie ma — mruknął poprzez zaciśnięte zęby. — Więc nie masz takiej wymówki. Ja za to cię bardzo nie lubię jak tu się prowadzasz z moim zidiociałym, brudnym bratem — burczał dalej, ogon wzbijając coraz więcej kurzu z ziemi. Duma za to nadal podśmiechiwał się pod nosem, tuląc się do Jafara.
— Oh widzę. Coś czuję, że będę musiał ci hojnie wynagrodzić jego zachowanie dzisiaj wieczorem — zamruczał z rozmarzonym zadowoleniem na co Litości prawie zebrało się na odruch wymiotny.
— Idźcie już no! — Tupnął zezłoszczony nogą, a jego głos załamał się z gniewu gdzieś w połowie zdania. — Nie chcę słuchać o waszych przysługach, okropne!
— Nie ma? Wielka szkoda. Dawno jej nie odwiedzałem. Pewnie stęskniła za swoim ulubionym zięciem — miauknął, zwracając zaraz wzrok na swojego partnera. — Tak. Będziesz musiał. Chociaż twój młodszy braciszek jest uroczy, gdy się tak złości. Nie chcesz słuchać? Och... Ale czemuż to? Przecież niedługo będziemy rodziną. Może to czas, aby zrobić krok naprzód w naszym związku i wyprawić huczne wesele? Co ty na to skarbie?
Prawdę powiedziawszy nie mówił o tym na serio. No bo on i stały związek? Raczej wątpił czy i jego ukochany by na to poszedł. Oboje wszak mieli jeszcze innych kochanków, którzy im nie wadzili. Zazdrość wszak nie była spotykana w takich sprawach na ulicy.
— Wcale się nie stęskniła... — fuknął Litość, garbiąc się. — I wcale nie jesteś jej ukochanym zięciem.
— Oj, akurat tu wszyscy wiemy, że to kłamstwo — wtrącił się Duma. — A wesele? Oczywiście. Będzie najwspanialsze w mieście. Oczywiście jesteś zaproszony, Litości, braciszku.
— Nie przyjdę — krótkie, stanowcze miauknięcie wydarło się z białego pyska. — Nie chcę was więcej widzieć. Wyjazd planować swoje, ygh, wesele gdzie indziej.
Jego uśmiech się poszerzył, gdy Duma pięknie pociągnął temat, pesząc swojego młodszego braciszka jeszcze bardziej. Zbierało mu się na gardłowy chichot, ale powstrzymał się, aby nie psuć tej chwili. Miał nadzieję, że jeszcze uda mu się sprawić, aby Litość przestał się tak opierać i dołączył do ich kółeczka adoracji.
— To źle będzie świadczyć o tobie, że nie zjawiłeś się na weselu brata. To wielka chwila. Rzadko się zdarza, by dwa rody z różnych gangów wiązali się na całe życie. Mamusia nie będzie zadowolona. A Entelodon? Wiesz jaki to tradycjonalista. Więc nie krzyw się tak mój przyszły braciszku. Dowiadujesz się o tym jako pierwszy. To wielki zaszczyt, prawda Dumo? Co byś zorganizował za atrakcje na naszym weselu? Może one przekonają Litość do zmiany zdania.
— Przyszły braciszku?! BARCISZKU?! Nie nazywaj mnie tak, plebsie jeden — Litość cały się najeżył. — I nie obchodzi mnie wasz ślub. Nie będzie żadnego pewnie i tak!
— Aj, Litości, nie bądź takim pesymistą! Na pewno będzie to wspaniała impreza. Może gonitwa za puszką by ci się spodobała, skoro nie potrafisz zachować się dojrzale i przyjść na najważniejsze wesele sezonu. I to własnego brata... — Duma westchnął teatralnie.
— Nie jestem jakimś kociakiem, żeby latać za kawałkiem metalu! — oburzył się tylko, marszcząc brwi.
— Ależ będziemy rodziną, więc jakoś muszę się do ciebie zwracać, czyż nie? — Wtulił pysk w futro Dumy, dając zaraz mu buziaka. — Jak myślisz ukochany? Twoi rodzice nie będą mieć nic przeciwko, prawda? Wszak tak długo już się znamy... — Pomiział go pod brodą. — Może Litość zgodzi się, abyśmy spędzili u niego miesiąc miodowy?
— Oczywiście, że nie. Ojczulek będzie zachwycony. — I podczas tego, jak Duma z zadowoleniem wymalowanym na pysku przyjmował czułości Jafara, Litość tylko otworzył szerzej oczy, a w pomarańczowej tafli odbiło się szczere przerażenie.
— NIE! ŻADNEGO MIESIĄCA MIODOWEGO NIE BĘDZIE! NIE NA MOICH ULICACH!
Litość był taki zabawny, gdy się denerwował. Te jego piski sprawiały, że brzmiał jak młody kociak, który jeszcze nie dojrzał. Rzucił mu zadowolone spojrzenie.
— Ależ bracie... Nie na ulicy. Może u ciebie w bazie? Nigdy tam nie byłem. Byłoby ciekawie tak przyjść w gości.
— Nie! Nie! Nie! — krzyczał już, potrząsając łebkiem. — To moje! Tylko moje! Wynocha, kysz, przepadnijcie, wy dwa oblechy! — syknął, a jego o dziwo ostre pazury błysnęły na słońcu. Napiął skrywające się pod białym futrem mięśnie i w jednym momencie znalazł się przed dwójką kotów, opuszczając bojowo łeb. — Ja, Litość, generał batalionu Brąz nakazuje wam opuścić te tereny. Natychmiast — fuknął ostrzejszym tonem, gubiąc uroczy pisk w rozjuszonym głosie.
— Dobra Jafar, on już nie żartuje, zabieramy się stąd — mruknął Duma, kończąc zabawę z braciszkiem wytknięciem mu języka.
Przytulił się do boku partnera, wcale nie wystraszony rozjuszonym kocurem. Z zadowolonym mruczeniem z towarzystwa Dumy, oddalił się z nim w stronę jego terenów, aż nie dotarli pod włości czarnego gangstera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz