Była ładna pogoda, którą postanowił spędzić na zewnątrz. W końcu wzywały go obowiązki. Słońce świeciło, błota nie było, żyć nie umierać. Nie bał się chodzić po swym terenie. Zawsze w pogotowiu miał koty, gotowe osłonić go własnym ciałem. Trzymały się jednak z dala, wiedząc że cenił sobie przestrzeń.
Stanął i rozejrzał się po okolicy. Gdzieś tutaj, niedaleko kasztelana ostatni raz widziano Melasę. Miał z typem do pogadania, ponieważ jego czujne uszy pod postaciom szpiegów, donieśli mu o jego zbyt... pewnym zachowaniu.
Przechodząc się przy uliczkach, kocur w końcu dostrzegł wypatrywane czarne, nieco przeżarte słońcem futro. Przyglądając się, jego nieduża, można nawet powiedzieć że mierna sylwetka miała nietypowo zmierzwioną, rozczochraną sierść, a sam kocur wyglądał, jakby czekał na kogoś z niecierpliwością. Dopiero po chwili rozglądania się dostrzegł jego charakterystyczny sweterek, który zmierzał w tą stronę. Na widok zbliżającego się Jafara, jedynie uśmiechnął się łobuzersko, rozluźniając nawet swoją postawę.
— Witaj, Księżniczko — wyśpiewał niemalże, mrużąc powieki. — Dawno cię nie widziałem na spacerku. Jak interesy? — miauknął niewinnie, z lekceważącym wyrazem pyska.
Coś go strzeliło, gdy usłyszał to określenie padające z pyska samotnika. Co za bezczelny typ! Jak on śmiał wypowiadać do niego tak jawnie te słowa! Sądził, że był mądrzejszy, ale już na starcie przyznał się do tego, że to on był odpowiedzialny za te kolejne plotki na jego temat, które krążyły po jego rewirze.
— Nie pozwalaj sobie wyliniała padlino! — uniósł na niego głos z charakterystycznym warkotem, który zapowiadał nadchodzące kłopoty. — Jak śmiesz się tak do mnie zwracać? Twa inteligencja jest godna pożałowania. — Zbliżył się do czarnego, wysuwając pazury. — O interesy się nie martw, bo zaraz pójdziesz na spotkanie z rybkami, gdy z tobą tylko skończę — zagroził mu.
— Oh? Czyli miernie, skoro musiałeś się pofatygować osobiście? — zamruczał Melasa niby przejęty, zostając na swoim miejscu. — Moje kondolencje, Jafarze. Czy zanim poślesz mnie na drugą stronę, mógłbym wiedzieć, czym zasłużyłem sobie na gniew Księżniczki? — zamrugał parę razy, wykrzywiając pysk w szyderczym uśmieszku. I już jak pieszczoch podnosił łapę, gotowy wykończyć bezczelnego śmiecia, spory cień przykrył jego sweterek.
— Mamy jakiś problem, Jafarze? — niski głos rozległ się za nim, zatrzymując cios w połowie drogi.
Tak bardzo pragnął zetrzeć ten jego pyszałkowaty uśmieszek z pyska. Zawsze tak samo reagowali. Drwiną, a potem błagali o litość, gdy ich topił w wodospadzie. Odrażające istoty. A Melasa to już całkowicie wyczerpał jego cierpliwość, tą swoją pewnością siebie, jakby sądził, że nic mu nie zrobi. Zrobi. Przedłuży jego cierpienie boleśnie.
Ale pojawił się... on. Zwrócił wzrok na osobistość, której nie spodziewał się tu ujrzeć. Rzadko miał możliwość rozmowy z najstarszym synem Entelodona.
— Tak. Jest problem. Ten szczur... — Wskazał na samotnika. — Jest z tobą? Bo jeśli nie to lepiej się nie wtrącaj. To mój teren, a ten osobnik już za dużo nakłapał jadaczką w całym swoim życiu.
— Ten szczur? — sapnął teatralnie Melasa, po czym zgrabnie (niczym jakaś galareta) przedostał się prawie pod łapy nowoprzybyłego jegomościa. — Jafarze, obrażasz moją skromną osobę... — jęknął smutno. — W Kasztelanie zrobiło się ciasno, więc z Chwałą poszliśmy w bardziej... ustronne miejsce — zamruczał, prawie rozpływając się w ramiona pomarańczowookiego. Kąciki pyska syna Entelodona zadrgały na moment, wskazując na fakt, że kocur powstrzymywał się od rozbawionego uśmiechu, jednak zaraz westchnął cicho.
— Owszem, ten szczur jest ze mną. Jestem świadomy, że to twój teren, ale z tego co wiem mimo ostatniej wpadki naszego nowego nabytku, sojusz nie został zachwiany, mam rację? — powiedział spokojnie czarny, zerkając na cieszącego pysk Melasę.
— Obrażam cię? Mówi to kot co zniesławia mnie wygadując bzdury pod moim nosem! A teraz chowa się jak myszka w ramionach drapieżnika, bo wie, że jego życie wisi na włosku — rzekł do Melasy, mordując go wzrokiem, by zaraz zadrzeć łeb na większego. — Sojusz jak najbardziej obowiązuje. Duma spłacił dług. A czy ty spłacisz kolejny? — Napuszył się dumnie. — Wszak skoro twój przyjaciel tak sobie bryka po moich włościach, a zapewne dalej pragnie to robić bez utraty łap, to liczę na uciszenie jego kłamliwych syków. — Zmierzył wzrokiem winnego, podchodząc krok bliżej, jakby chcąc mu pokazać, że nie żartuje. — Bo inaczej sam to zrobię.
— Ależ Jafarze, o czym ty mówisz? — zapytał zszokowany Melasa. — Jestem tylko szarą myszką, przychodzącą do Kasztelana na chwilę rozluźnienia... o co mnie posądzasz? — miauczał, mimo wszystko nie odstępując Chwały. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby tylko to zrobił, jego życie zostałoby natychmiast skończone. Był cwany, musiał przyznać.
Chwała uniósł brew, wpatrując się prosto w ślepia pieszczoszka.
— Melasa nie należy do Entelodona — powiedział w końcu.
— A masz dowody, że cokolwiek zrobiłem? — mruknął zaraz mniejszy do kota w sweterku, by zaraz wyprostować się i dać buziaka postawnemu kocurowi. Ten tylko wywrócił oczami, po czym znowu otworzył pysk.
— Jednak dzisiaj należy do mnie. Bez dowodów nie ma winy. A jeśli chociażby włosek mu spadnie z łba, gdy ten nadal uznawany jest za niewinnego, wtedy ty będziesz miał dług do spłacenia, Jafarze — mruknął ostatecznie, mrużąc oczy na bojową postawę pieszczocha.
— Dowodem są jego słowa i to jak się nimi do mnie odnosi — stwierdził Jafar, krzywiąc się na widok buziaków. To komplikowało sprawy. Jeżeli Melasa był kochankiem Chwały, to był wręcz nietykalny, co poświadczył czarny. Cofnął się, dając im przestrzeń, zadzierając łeb wyżej jak fochnięta księżniczka.
— Nie zamierzam się zadłużać przez szczurzego bobka. Krew źle kontrastuje z moimi łapami, a tym bardziej zadanie, które by je skalało. — Spojrzał na swoje nieskazitelnie czyste kończyny. — Masz szczęście w nieszczęściu, Melaso. Wiedz jednak, że znajdę na ciebie dowody, bo znam takich jak ty. Pobędziesz cichutko jak myszka, a zaraz znów zaczniesz trajkotać jak najęty.
— Jafarze, ja tylko powtarzam zasłyszane w Kasztelanie rzeczy... skąd miałem wiedzieć, że to niby kłamstwa? — miauczał niewinnie, wtulając się w półdługie futro na szyi syna Pana Miasta z szerokim uśmiechem. — Nie chciałbym przecież naruszyć twojej reputacji... — wymruczał, po czym polizał delikatnie Chwałę po policzku, wciąż kątem oka zerkając na niego.
— I wzajemnie — mruknął Chwała na wzmiankę o niechęci do długów. — Jednak dopóki nie pokażesz, że Twoje oskarżenia mają podstawy, Melasa jest mój — podkreślił jeszcze raz.
Położył po sobie uszy. Co za mewie łajno. Dobrze z tego wybrnął. Nie był głupi, a jednak dawał mu odczuć na skórze, że tak właśnie było. Może tak czuł się pewnie, że sobie przy nim pozwalał? Uważał denerwowanie go za zabawę? W sumie teraz musiał wyglądać zabawnie taki pokonany, uginając się przed wolą Chwały.
— Zapamiętam. Wracam więc do swoich spraw. Udanej randki...
Oparty o pierś Chwały, Melasa pomachał Jafarowi łapką na pożegnanie.
— Żegnaj, Jafarze. Oby interes się dobrze kręcił — zamruczał jeszcze, po czym zaczął zupełnie ignorować odchodzącego pieszczocha i otarł się pyszczkiem o brodę syna Entelodona. Ten za to przynajmniej skinął Księżniczce głową, zachowując szacunek do sojusznika, po czym szybko skarcił łaszącego się do niego Melasę wzrokiem, by jednak zaraz zbyć wszystko westchnięciem i liźnięciem kocura za uchem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz