Zeskoczyła z krzesła, zmierzając za Jafarem. Nigdy nie wchodziła po takich dziwacznych schodach - te na mieście były zazwyczaj niziutkie. Jednak z gracją wspinała się na górę.
— Co takiego się tam znajduje?
— Moje pokoje. — Zaprowadził ją do drzwi, w którym była klapa. Wszedł przez nie do niewielkiego pomieszczenia gdzie ziemia była miększa od trawy, a materiał pod łapami tak delikatny, że aż to było nieprawdopodobne.
— To jedwab — powiedział, omijając legowisko pełne piórek, a które musiało być tak miękkie jakby spało się na chmurze. — Tutaj wypoczywam. Podoba ci się?
Poczuła dziwne uczucie, gdy ustała łapą na dziwnym materiale po przejściu przez klapę. Musiała przyznać, że spanie tutaj musiało być niezwykle wygodne i Jafar zdecydowanie musiał mieć świetne warunki do spania, jednak to nie dla niej. Była przyzwyczajona do ograniczonych wygód - była w końcu morderczynią, która wielokrotnie zbrukała swoje łapy krwistą posoką. Gardziła wygodami na rzecz pełnienia ochrony dla swojego pana.
— Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego — rzuciła zgodnie z prawdą. — To musi być niebywale wygodne.
— Jest. Możesz się położyć i sprawdzić jak to jest — zaproponował jej. — Pokaże ci jeszcze widok. Stamtąd widzę całą okolicę. Lecz będziemy musieli przejść do innego pomieszczenia.
Czyli mógł stąd obserwować najbliższą część miasta? Ona używała jako punktów widokowych dachów budynków, ale najwidoczniej Jafar miał wygodniejszy i mniej ryzykowny sposób. Usiadła, a potem położyła się na miękkim jedwabiu, mając niemal uczucie, jakby zapadała się pod siebie.
— Dziwne uczucie — przyznała. — Ale przyjemne — odniosła się do jego ostatnich słów, unosząc zainteresowane uszy. — Jak dużo jesteś w stanie stamtąd zobaczyć? Ja zazwyczaj wspinam się na dachy lub wysokie drzewa, żeby wypatrzeć coś w dalszym zasięgu wzroku.
— Możliwe, że mniej niż z dachu, lecz jest to bardziej bezpieczniejsze. Ja przynajmniej nie chciałbym skręcić sobie karku spadając ze śliskich dachówek, — Podszedł do niej, ocierając się o nią łbem. — Ale ty urodziłaś się fruwając — zażartował. — Moja Bastet, mój cieniu, me oczy i uszy... — wymruczał.
Zamruczała głośno, wpatrując się w niego lekko przymrużonymi ciemnymi oczami.
— Och, Jafarze, czym bym była, gdybyś mi tych skrzydeł nie pozwolił rozwinąć? — spytała z cieniem uśmiechu na pysku.
Z gardła wydobył mu się rozbawiony pomruk.
— Ubłoconą Czaszką. A teraz ma piękna, lśnisz w blasku słońca, pachniesz świeżością, a twój pyszczek przeraża mych wrogów. — Zetknął się z nią nosem, kierując kroki ku wyjściu. Ogonem przesunął jej pod brodą, zachęcając ją do dalszej oprowadzki.
Uśmiechnęła się leciutko i ruszyła powoli za nim, rozglądając się przy okazji. Zaprowadził ją do innego, większego pokoju, gdzie był bujany fotel z kłębkami wełny. Ominął go jednak. Wejście na balkon było uchylone, więc przecisnął się przez szparę, robiąc miejsce Bastet. Następnie wskoczył na swój "tron", który był krzesłem i zaprosił Bastet, aby do niego dołączyła.
— Stąd obserwuję okolice. O ile nie pada.
Bastet wskoczyła na krzesło, siadając tuż obok Jafara i spojrzała na widoki rozciągające się przed nimi. Niesamowite, siedzieć, widzieć i czuć się jednocześnie tak bezpiecznie. Ona jednak najbardziej lubiła wolność i niezależność, jaką czuła podczas samotnych wędrówek po krawędziach dachów. Nie mogła jednak nie zachwycić się nad pięknem uczucia wszystkowidzenia - po prostu spoglądasz w dół i czujesz się jak oko świata, przed którym nic się nie ukryje.
— To siedlisko jest umiejscowione idealnie, żeby rzucać dobry widok na cały Betonowy Świat. Niesamowite.
— Nie bez powodu je wybrałem — mruknął, ocierając się łbem o jej szyję, pozostawiając na niej swój świeży i słodki zapach. — Cieszy mnie, że jesteś tu ze mną — szepnął na jej ucho, kładąc głowę na jej ramieniu. Przypatrywali się otoczeniu jeszcze chwilę, by ostatecznie wrócić do środka.
* * *
Słońce było piekielnie gorące i najchętniej nie wychodziłaby z cienia, ale miała na barku sprawę niecierpiącą zwłoki, która wymagała jak najszybszego obgadania z Jafarem. To, co się działo, było co najmniej dziwne, a ona musiała poinformować o tym szefa. Ktoś czaił się na jego życie i wiedziała, że była to grupa co najmniej dwóch kotów, choć nie wiadomo, ile wspomniany Białozór miał popleczników.
Widząc znajomy płot, zgrabnie wskoczyła na niego i przeskoczyła na drugą stronę, przedostając się z brudnej ulicy do idealnie zachowanej posesji szefa. Widząc Jafara odpoczywającego jak zwykle na swoim miejscu, kotka dostrzegła, że gdy tylko usłyszał jej kroki, obrócił się w jej stronę i wyprostował. Widocznie nie spodziewał jej się o tej porze, i słusznie.
— Coś się stało, że o tej porze cię witam? — Bastet zauważyła, że ten powiódł wzrokiem po jej sylwetce, jakby próbując doszukać się ran.
Otaksowała go szybko spojrzeniem i bez zbędnych ceregieli, wzięła wdech, żeby złożyć mu raport.
— W nocy zostałam zaatakowana, gdy rozglądałam się po okolicy z dachu. Sądziłam, że to kolejna łatwa ofiara, ale kotka, z którą miałam sposobność walczyć była... Dobra. Nawet bardzo dobra. Dorównywała mi umiejętnościami. Próbowała przekonać mnie, żebym cię zdradziła i dołączyła do grupy niejakiego Białozora. Te imiona nic mi nie mówią, ale od razu pomyślałam, że coś jest na rzeczy, skoro dostałam od niej niebezpośrednio informacje, że planują zakończyć twoje życie. Nie wiem, co się dzieje, ale musimy być ostrożniejsi. Będę częściej patrolować miasto, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Słysząc imię kocura wzrok czarnego wyraźnie spoważniał, a napięcie zaczęło być wyczuwalne w powietrzu. Jego końcówka ogona zadrgała niespokojnie.
— Tak, bądź ostrożna — mruknął do niej. — I ostrzeż wszystkich, aby mieli oczy dookoła głowy. Jeżeli jakiś samotnik zacznie im szeptać głupoty, niech go pogonią. Niech pod żadnych pozorem nie słuchają jego kłamliwych słów — zawarczał, po czym wstał i zaczął chodzić to w prawo, to w lewo, niczym rozjuszony lew. — Tak ci powiedziała? — prychnął. — Ojej... Najwidoczniej... Nie zna swojego szefa tak dobrze. Azorek nigdy by nie chciał mnie zabić, o nie. — Pokręcił łbem. — Kto by wtedy się za nim uganiał? Najwidoczniej się stęsknił i znów próbuje zwrócić na siebie moją uwagę.
Pokiwała głową, gdy wydawał jej rozkazy do wypełnienia.
— Przekażę twoje słowa — oznajmiła, wsłuchując się w jego kolejne zdania. Szczerze wątpiła, by chęć przekabacenia na swoją stronę członków gangu wroga miała podłoże wyłącznie w chęci zebrania jego atencji. Musiało chodzić o coś więcej, niż zwykła sympatia do Jafara. — Czyli go znasz. Sądząc po słowach jego pośredniczki, chce zrzucić cię z dobrej pozycji. Trzeba się dowiedzieć, gdzie mają kryjówkę. Mogłabym spróbować ich podsłuchać. Skoro są na etapie wdrażania kotów do swojego ruchu, muszą mieć już mniej lub bardziej zarysowany plan. Myślę, że gdyby... bezpośrednio chciał się z tobą związać, zwróciłby na siebie twoją uwagę w sposób mniej zachęcający cię do pozbawienia go kończyn, ale kto wie, co tacy jak oni mają w głowach.
— Znamy się od dziecka — uświadomił jej to, na moment przystając. — Zawsze pragnął atencji, to się nie zmieniło. Wie doskonale gdzie należy uderzyć, aby mnie rozzłościć. Ale owszem, dobrze mówisz, Bastet. Musimy dowiedzieć się gdzie się ukrywają i zdusić ten jego bunt w zarodku. Jeszcze tego mi brakowało na głowie, aby go ponownie niańczyć... No nic. Trzeba będzie go uwięzić. To nie będzie proste. Wyrósł na bydlę. To on odpowiada za to moje obraźliwe miano, które używają w mieście po dziś dzień. — Skrzywił się z odrazą. — Być może znów rozpuści swoje nici, podkopując mą reputację, tak jak ten robal Melasa. Nie wiadomo ile ma sojuszników. Trzeba się ich pozbyć.
Skinęła głową z głośnym westchnięciem.
— Podejrzewam, że niedługo zacznie siać zamęt na ulicach. Jeśli znajdzie się w gronie innych niesympatyków twojej osoby, może zwiększyć swoją grupę i tym samym możliwości — miauknęła. — I zachował tą nienawiść przez tyle księżyców, zamiast odpuścić... — znała tylko jedną osobę równie zdeterminowaną i upartą i był nią jej brat. — Nie widziałam go na własne oczy, więc nie wiem, na ile silna jest jego budowa ciała, ale będę mieć to na uwadze przy ewentualnej konfrontacji. Nie chcesz go zabić? — spytała lekko zaskoczona na fragment o uwięzieniu kocura. Wypowiedź Jafara rozjaśniła jej jeszcze spojrzenie na osobliwe przezwisko, jakie nosiło się po mieście. Księżniczka. Mięśnie same prężyły jej się na wydźwięk tego słowa, jakby zakodowane miała we łbie, że należy dawać nauczkę tym, co go używają.
— Zabić... O nie... Lepszą satysfakcje mam z tego jak musi obserwować, że przegrał. Gdybym go uwięził, mógłbym go torturować tak do końca życia. To ciekawsze rozwiązanie. A on... cóż. Zasługuję na specjalne traktowanie. W końcu to mój pupilek. Gdy tylko wychodzę na spacer, on już mnie wygląda. Jego zachowanie jest urocze, chociaż przydałoby mu się uciąć język.
Pokiwała głową. Doskonale rozumiała uczucie, które pętało się w kocurze. Nie chciał śmierci, łaski i końca cierpienia dla wroga.
— Rozumiem. Lepszy jest widok porażki, niż śmierć uwalniająca kota od wszystkich cierpień — zamruczała cicho na dalsze słowa czarno-białego. — Nie ma nic niemożliwego. Jego gęby też można się pozbyć.
— Prawda — przytaknął jej. — Będę musiał się z nim skonfrontować. Być może uda mi się wybadać grunt. Nie jest zbyt mądry, chociaż stara się takiego zgrywać. Ciekawe czy się zmienił... Nie podoba mi się jednak to, że ma sojuszniczkę. Pozbądź się jej. Najlepiej weź kogoś do pomocy. Jeżeli Azorek chcę wojny, to ją dostanie. Pozbędziemy się jego najsilniejszej figury.
Skinęła głową, uśmiechając się cierpko.
— Jeśli tylko ją namierzę, spróbuję zapędzić ją w kozi róg. Pozbycie się wszystkich jego sojuszników może być trudne, ale postaram się wybadać sytuację. Z pewnością nie ma tyle do zaoferowania co ty, więc jeśli ma popleczników, bardzo łatwo będzie ich przekupić. Jak wygląda?
— Och... Łatwo go rozpoznasz. Jest niebieskim vanem o białym ogonie. Nie ma oka, drugie jest przecięte blizną i pomarańczowe. Ma długą sierść — wymruczał uśmiechając się pod nosem. — Mam nadzieję, że wyjął już ten kij ze swojego tyłka, bo naprawdę powiem ci Bastet, że z nim rozmowa jest jak obijanie się o kamień. Dlatego nawet, gdy go spotkasz, nie tocz z nim rozmów, a po prostu... działaj. Tak jak zawsze. — Przybliżył się do niej i otarł o nią swoim łbem.
Zamruczała cicho, a jej wibrysy zadrżały. Oczywiście zapamiętała informacje przekazane przez Jafara.
— Tak jak zawsze — powtórzyła, odwzajemniając gest. — Powinnam już iść. Będę mieć na baczności twoje słowa. Nieważne, czy zajmie nam to dzień czy księżyc, pozbędziemy się całego tego ścierwa.
— Dobrze. Idź i wracaj cała. Nie chciałbym cię stracić. Dużo dla mnie znaczysz — wyszeptał jej do ucha, po czym wrócił na swoje poprzednie miejsce, wpatrując się w leniwie płynąca wodę.
Kotka natomiast zniknęła niemalże w mgnieniu oka, tak jak miała w zwyczaju z krótkim tylko pożegnalnym uśmiechem, od razu torując sobie drogę na jeden z dachów.
<Jafar?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz