Kolejny upalny dzień w Klanie Klifu. Barwinek jako posiadacz długiego, czarnego dodatkowo futra, był istną skwarką. Jego zdrowie się pogarszało przez te upały. Nie mógł chodzić, ciężko oddychał, duchota mu nie pomagała. Praktycznie leżał w miejscu, raz po raz prosząc o świeżą wodę przechdozacych obok wojowników.
Czasem próbował wstać. Zawsze jednak kończyło się tak samo. Siadał zmęczony, a jeśli nie wyszło, upadał z ciężkim hukiem. Lwia Grzywa próbował go wspierać, jako stary przyjaciel, jednak wiadomo - sam znosił upały niewiele lepiej.
Barwinek kochał swoje futro, o które dbał nawet mimo bólu stawów. Wciąż było jego dumą, tak samo jak urocze uszka, na których widniało wiele siwych włosków. Tak jak pyszczek, ozdobiony wielką szramą.
Westchnął cicho, gdy pewnego razu usłyszał przed legowiskiem starszych wysoki głosik.
- To chyba tu... - Nadstawił uszu. Znajomo brzmi...
Gdy po chwili dostrzegł swoją wnusię, Barwinek. Koteczka musiała wyjść sama ze żłobka!
- Skarbie co tutaj robisz? - Zapytał zmartwiony. - Czy z mamą wszystko w porządku? Boli cię coś? Chodź, dziadek pomoże.
Poklepał łapą miejsce obok siebie. Kotka chętnie do niego podeszła, wtulając się, mimo gorąca. Zrobiła krok w tył po chwili, prostując się dumnie.
- Przyszłam! - Oznajmiła. Barwinkowy Podmuch zaśmiał się serdecznie.
- Widzę, piękna ty moja. - Uśmiechnął się.
- Sama! Na ploteczki! - Miauknęła wesoło.
- A o czym byś chciała poplotkować? - Zapytał, kiedy siadała obok niego.
- O wszystkim! Dziadkuuu, możesz mi poopowiadać o swoim życiu! Masz zawsze tak dużo fajnych historii! A pamiętasz, mówiłeś coś kiedyś o lisie! Że broniłeś małego kociaka!
Na to wspomnienie Barwinek uśmiechnął się smutno. Owszem, stanął wtedy pyskiem w pysk z lisem, broniąc Szczawiowego Liścia, gdy był mały. Nie musi wspominać, jaki dostał później wpieprz od jego matki.
- No dobrze. - Uznał w końcu. - Dawno temu, gdy byłem młodszy, zaczepił mnie taka okruszynka jak ty. Był mały, ale bardzo dzielny. - Mówił, oczami widząc tamten stary obóz, malutkiego, pachnącego mlekiem Szczawika. Piękne, niewinne czasy. - Uparł się, bym zabrał go na misję. Cóż, to trochę moja wina, bo mu naopowiadałem historii. Jednak zabrałem go, kiedy jego mama nie patrzyła. I wtedy spotkaliśmy wielkiego lisa! Warczał i chciał nas pożreć, jednak ja zwinnie unikałem jego wielkich łap! Zabrałem Szczawika na drzewo, gdzie bestia nas nie sięgnęła.
- Woooah! - Oczy wnuczki świeciły się wielkimi promyczkami. - To było odjazdowe! Jesteś taki dzielny dziadku! A mnie też wykradniesz z obozu? Kiedy mama się odwróci?
Czarny zaśmiał się w głos. Owinął koteczkę ogonem.
- Niestety nie. Ale spokojnie, już niedługo będziesz mogła wyjść i zwiedzić cały wielki świat! - Obiecał jej. - Może nawet uda mi się wyjść z tobą, hmm?
- No pewnie! - Aż podskoczyła z radości.
Barwinkowy Podmuch spojrzał na nią tak łagodnie, z miłością w oczach. Był dumny ze wszystkich swoich wnuków, z córki również, tak samo z Olchy. Kochal swoją rodzinę, którą udało mu się stworzyć.
Odwrocik wzrok ku obozowi. Ciekawiło go... Czy Szczawiowy Liść o nim pamięta? Czy wspomina ich pojedynki, zabawy, kłótnie, żartowanie, pierwsze, nieśmiałe sygnały? Barwinek mógłby rzecz, iż żałował wtedy, że odrzucił kocura. Kochał go przecież całym wielkim sercem. Ale nie mógłby bo tak trzymać. Barwinek był stary, a on młody i taki przystojny...
Czasu nie cofnie, wręcz przeciwnie - może na niego oczekiwać z radością. Kiedy jego wnuki zostaną uczniami, wszyscy wspólnie pójdą na spacer poza obóz! Postanowione. O ile oczywiście nie będzie takich upałów.
Barwinku jaki z ciebie przeuroczy dziadziulek... bbbb takie to ze świecą szukać
OdpowiedzUsuń