BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 lutego 2020

Nowi Członkowie Klanu Nocy!

Śledź
Karp

Od Truskawka

Kocur od początku dzisiejszego dnia źle się czuł. Ciągle kichał, kaszlał i prychał, co mu się nie podobało. Wszystko ma swoje plusy, prawda? Tak, tak było i w tym przypadku. Mógł kaszleć na swoje marne rodzeństwo do woli, i nikt nie mogł mu zarzucić złego zachowania, przecież nie jego wina że jest chory! Prychał więc cały dzień, na mame, na tate (który przyniósł pstrąga, za to właśnie na niego kichał, wiecie w podziękowaniu), rodzeństwo i Gruszkę. Lśniąca Łapa cały dzień była przez to jakaś nerwowa, jednak Truskawek kichał na nią kilka razy aby się uspokoiła bo taki jej stany był baaardzo denerwujący. Ciągle gdzieś łaziła, machała ogonem i nie pozwalała się mu zbytnio zbliżać do innych. Bardzo go to uraziło, więc tym razem kichnął na nią - za karę. Z nosa zaczął mu spływać dziwny, zielony glut, ale był dobry! na to narzekać nie mógł. Dzień mijał mu spokojnie, myślał że zaraz położy się spać, jednak jego mama wzięła go na stronę i wyprowadziła ze żłobka.
- Eeej?! Puscaj mje! - Miauknął, z typowym dla niego seplenieniem. Nie przejeła się tym jednak, co jescze bardziej go zdenerwowało. Rzuci się więc na ziemię, zaczynając darcie się, płakanie i drapanie rodzicielki.
Po długiej, bardzo długiej chwili dostali się do legowiska Medyczki. Truskawek patrzył na czarną kotkę z wściekłością, a zioła które dawała mu pod nos, skutecznie zostawały wyrzucane prosto w jej jak dla Truskawka, zmutowany pysk. Z daleka można było słyszeć krzyki - Truskawka, głośne fukanie obu kotek oraz kichnięcie kocurka.
Medyczka wyprosiła kota z legowiska, chcąc zamienić z jego mamą słówko.
Phi! Obrażony zaczął więc czołgać się do żłobka, nie mając innego sposobu ma dojście tam.

Od Świszczącej Łapy

Dni mijały stosunkowo wolno po tym jak przenieśli się na nowe tereny. Nie było żadnych zamieszek na granicach, a przynajmniej nie na tyle dużych, aby Świst się angażował i zatrzymywał je w pamięci, za to lasy obfitowały w zwierzynę. Świst przeciągnął się, czując jak smuga światła opada na jego pyszczku, sprawiając, że nawet z zamkniętymi oczami wiedział, że już musi wstać. Westchnął głęboko, westchnięciem znanym dobrze wszystkim śpiącym obok niego. Wzdychał on bowiem każdego kolejnego dnia, podczas którego musiał wstać na trening. Ci, którzy nigdy nie widzieli go z rana, ledwo przytomnego, najwyraźniej nie uwierzyliby, że może tak wyglądać. Zazwyczaj prezentował się jako nadpobudliwy dzieciak, co oczywiście niezbyt pomagało doskonaleniu jego reputacji. Uniósł jedną powiekę, widząc podnoszącą się Cyprys. Drugi raz już tego ranka odetchnął głęboko, podnosząc się, aby nie wyjść na gorszego ucznia niż jego własna siostra. Zerknął na nią kątem oka, zdając sobie sprawę, że na niego patrzy. Kotka momentalnie uśmiechnęła się, witając się radośnie:
- Cześć, Świszcząca Łapo!
Kocur kilka bić serca wpatrywał się w nią, aż w końcu również skinął głową. Przejechał jej językiem po uchu, a następnie wyszedł z legowiska. Tak w większości wyglądały jego poranki w legowisku, za to już poza nim zachowywał jakiekolwiek pozory przykładnego ucznia, nie wzdychając bez przyczyny. Postawił parę dłuższych kroków, rozciągając swoje ciało i międzyczasie dochodząc do stosu zwierzyny. Popielica, popielica, mysz, zaskroniec, kolejny zaskroniec, jakiś inny wąż, następny wąż. Nie był co prawda wybredny jeśli chodziło o jedzenie, w przeciwieństwie do innych kotów, ale z pewnością każdemu trudno było przestawić się na nową dietę. Marszcząc brwi w końcu na ślepo wyciągnął ze stosu jakiegoś mniejszego gryzonia żyjącego w górach, a następnie odsunął się metr dalej i klapnął na swój zadek. Nagryzł swoje śniadanie, żując je powoli. Była to porcja z tamtego dnia, dlatego w przeciwieństwie do innych terminatorów mógł się spokojnie nią rozkoszować. Po chwili jednak poczuł przed sobą czyjąś obecność, a jego całego przysłonił sporej wielkości cień. Wiedząc niestety czego się spodziewać, uniósł głowę. Martwy Cień.
- Dalej, co się lenisz, idziemy na trening! - Warknął o wiele za głośno długowłosy, opluwając szarego. Ten jednak żuł dalej mysz, kładąc po sobie uszy od zbyt głośnego dźwięku.
- Jem - Mruknął krótko Świszcząca Łapa pomiędzy kęsami i dźwiękiem rozdzierających się ścięgien. Mentor wysunął pazury jakby po cichu grożąc terminatorowi, ale ten nie zareagował. Wojownik pochylił się z zawrotną prędkością, chcąc wyrwać jedzenie od swojego ucznia, ten jednak czując niezwykły głód na tyle skupił się na ochronie jedzenia, że zdążył cofnąć szyję i wyminąć złowieszcze kłapnięcie szczęk burego.
- Zdurniałeś do reszty, bezmózga kupo futra? - Wydusił po cichu przez zaciśnięte zęby, a następnie obrócił się i zaczął delikatnie zdzierać futro z jeszcze nietkniętej części zwierzęcia. Zaraz jednak dodał głośniej - Próbujesz odebrać swojemu uczniowi jedzenie, wczorajszego dnia nie pozwalając mu jeść~
Martwy Cień napuszył się, a następnie pochylił się nad Świstem, wpychając mu z nadzwyczajną siłą piszczkę wprost do gardła. Szary zachłysnął się, a w tym czasie mentor chwycił go za kark i zaczął go ciągnąć w kierunku wyjścia z obozu, przez co łaciaty szurał tyłkiem o ziemię. Nie mógł jednak zareagować, wciąż próbując opanować sytuację w jego otworze gębowym. Wciągnął (o ironio) świstem powietrze, a następnie rozgryzł swoje jedzenie, połykając je wraz z futrem i koścmi. Zazgrzytał zębami, odrywając się od Martwego Cienia i zostawiając w jego zębach resztki kłaków.
- Liczyłem, że się udusisz - Mruknął pręgowany półżartem (albo i nie), ruszając przed siebie. Świst ruszył za nim z buzującą w nim złością, licząc, że zaraz porządnie skopie tej wroniej strawie tyłek podczas trenowania.

Od Śpiewającej Łapy

Nie mógł rozszyfrować Chabrowej Bryzy i nie podobało mu się to. Co prawda była to ich pierwsza lekcja, ale on już by chciał wiedzieć z kim ma do czynienia. Domyślał się już pod jako charakter może ją podpiąć, jednak to nie wystarczy. Chciał ją sprawdzić w każdej możliwej sytuacji więc wypytywał o wszystko, tak jak ona wypytywała go. Chaber przedstawiała tereny w ciekawy sposób, opowiadała mu różne historyjki związane z nimi, śmiali się też razem. Śpiew z uwagą słuchaj Chabrowej, na każde, dosłownie k a ż d e pytanie zadawając pytanie.
- O tu, jest taki fajny traktor. Nie wiem czy jest używany przez, ale jest fajny, co nie ? - Miaukneła kotka, lustrując wzrokiem owy traktor.
- Tak, piękny on jest iście, przyznać to mu wypada jednak patrz, tam idzie mysia.. strawa! - Ostatnie słowo dodał bo mu się zrymowało, typowo dla Śpiewa. Chabrowa Bryza zawęszyła, przybrała pozycje łowiecką i przytrzymała łapą Śpiewa, który chciał za nią iść.
- Cicho bądź, tam jest jedzenie, sam je zauważyłeś. Potem ekspresowa lekcja polowania teraz nie otwieraj nawet pyska. - Mrukneła mu na ucho, po czym ekspresowo rzuciła się na mysz. Wróciła nieco umorusana błotem, gdyż mysz stała za kałużą. Niebiesko białą kotka była teraz niebiesko brązowa, a gdy rudy point zaczął się lekko śmiać, ta spojrzała na niego urażona również zaczęła rechotać.
                          ***
- Psttt, Tańcząca Łapo! - Miauknął rudy. Gdy bury Kocurek się nie obudził, pacnął go łapą i ugryzł w ucho.
- No co? Jest późno! - Odparł brat Śpiewającej Łapy, Ziewając.
- Dlatego budzę cię, przecież to wiem! Chciałem zrobić zacny żart, Jeżowej Łapie! - Miauknął, wesoło Śpiew, zachęcając ogonem brata do wstania.
-Chodźmy! -


<Tańcu? jakoś randomowo do ciebie, nie musisz odpisać>


Od Żmijowej Łapy

Cisza, głupia bezdenna cisza obijała się o uszy. Nikt nie odzywał się słowem, skład tego patrolu był kompletnie nie dopasowany, szczególnie biorąc uwagę charakter członków klanu Klifu którzy podążali za sobą mała zbitą grupką, nie myśląc nawet o odezwaniu się.

Martwy cień, który przewodził temu patrolowi (wsumie, Żmija nie wiedziała czy Lisia Gwiazda to ustanowił czy Martwy sam się takowym nazwał) czasem wydawał dźwięki, mówiące gdzie idą co zrobią i czy ktoś może zapolować. Szła, patrząc na swoje łapy, nie zbyt interesując się otoczeniem.
Do czasu.
Nawet nie zoorientowała się gdy Martwy Cień zaczął coś szeptać, a wszyscy członkowie patrolu przycupneli przy krzaku.
Serce jej prawie stanęło, gdy usłyszała krzyk burego i wszyscy jak z bicza wyskoczyli przed siebie. Żmija podskoczyła do przodu, omiotła z przerażeniem koty. Obce koty oraz członkowie jej klanu, szarpali się długość lisiej kity od niej. W tym momencie, pazury ucznia Klanu Wilka, Leśnej Łapy przejechały po policzkach kotki, po drodze rysując krwawą linię także pod nosem i reszta futra które leżało na tej lini.
Krew błyskawicznie rozbryzgneła jak fontanna, lądując na pysku wilczaka który stał przy wysokiej uczennicy tylko czekając aż krew spłynie jej do pyska, zdezorientuje się i ten z łatwością będzie mógł ją przewrócić. Właśnie tak się stało, a przed tym jak niebieska szylkretka zaczęła pluć krwią, leżała już na ziemi. Kocur już się odwrócił aby odskoczyć by mieć pewność że Kotka szybko go nie zaatakuje, jednak Żmijowa Łapa na ślepo zadrapała mi ogon, zatrzymał się wydając jęk bólu. Kotka szybko wstała na łapy, od razu rzucając się na kocura. Próbowała przewrócić go na kark, jednak gdy ten się zaparł szylkretka z coraz większą furią wymyślała plan działania. Spontanicznie jednak zaczęła rozdrapywać mu futro przy, jak i sam nos. Wtedy zaczęli się przepychywać, starając się wywalić to drugie. Trwało by to wieczność, gdyby Żmija nie zauważyła.. drętwego ciała Liliowej Sadzawki. Zamarła, nie przejmując się już tym że krew nadal spływała w dół, kapiąc jej na język i wystające kły.
Gdyby ktoś nie znał wystarczająco dobrze charakteru Żmiji, pomyślał by że się rozpłacze, jednak tej było bliżej do śmiechu, z powodu śmiesznej pozycji ciała martwej kotki. Szybko jednak znikneła spowrotem za krzewem, wołać uchronić swój żywot. Martwy Cień.. no cóż, nie przejął się tym zbytnio. Szedł więc spowrotem do obozu, nawet nie patrząc czy Żmijowa Łapa podąża za nim. Ta więc przysiadła i usilnie zaczęła próbować zmyć krew że swojego futra.
Wtedy jescze nie wiedziała tego wszystkiego, ale od tamtego momentu mogła poszczycić się majestatyczną blizną, niezaprzeczalnie przyjemnym doświadczeniem jakim była śmierć kota oraz pierwsza w jej życiu walka nie w celu treningu.

Od Melodyjki CD. Słonika

Teraz zaciągnęła kociaka do legowiska uczniów, koniecznie chcąc mu pokazać również je, chociaż te i tak nie różniło się praktycznie niczym od legowiska wojowników. Ale ej, jak miała mu pokazać cały obóz, to cały. Zabawa w przewodnika naprawdę sprawiała jej frajdę, co więcej Słonik wydawał się kimś naprawdę fajnym i wartym uwagi, do tego stopnia, że totalnie rozluźniła się przy rozmowie z nim i zapomniała, że teraz przecież odgrywa strażniczkę, a nie kota.
Odsłoniła przed kociakiem wejście, sama włożyła łebek do środka. Część uczniów również wciąż leżała skulona na mchu. Melodyjka spojrzała kątem oka na swojego towarzysza, którego podekscytowany wyraz pyszczka lekko się zmieniał, jakby zawiedziony tym, co zobaczył. Chyba chciał coś powiedzieć, ale wtem znalazł się ktoś, kto najwyraźniej chciał pokrzyżować ich plany wspaniałego, potajemnego zwiedzania… w kociaki bowiem była wpatrzona para groźnych ślepi. No nie, któryś z terminatorów się obudził! Srebrny pisnął i odskoczył w tył, a szylkretka machinalnie zrobiła to samo. Zanim zdążyła jednak powiedzieć mu cokolwiek, ten rzucił się w stronę bezpiecznego żłobka, chyba zbyt przerażony tym widokiem.
— Hej, cekaj! — jęknęła, od razu podążając za nim. Nie chciała, żeby ich emocjonująca wycieczka skończyła się tak szybko z powodu jakiegoś głupiego ucznia.
Przekroczyła próg kociarni, z zawodem widząc, że Słonik wtulił się w wciąż śpiącą matkę, z lekka się trzęsąc. Podeszła do niego, przekrzywiając łebek.
— Słoniku, nie bój się tak no! To był tylko kot tak jak ty tylko tlochę fiększy, on nie zlobiłby nam nic złego — Kucnęła obok niego. — Śfiat jest naplafdę supel, nie mas się cego bać! Zlestą w lazie niebezpieceńsfa ja cię oblonię! A ten kot na pefno zalaz pójdzie i nic nam nie zlobi. Ucniofie od lazu po obudzeniu wychodzą na tlening — wyjaśniła. Kochała dzielić się ze wszystkimi swoją wiedzą, więc niewiedza towarzysza wręcz jej sprzyjała.
Z czasem trwania jej paplaniny kocurek wydawał się ufać jej coraz bardziej, aż w końcu, gdy skończyła, wstał. Melodyjka, usatysfakcjonowana z wyniku negocjacji, machnęła ogonem na znak, że mogą iść i wróciła do wejścia, przy nim jednak na chwilę przystanęła. Tak jak się spodziewała, terminator, który ich przyłapał już ruszał ku wyjściu z obozu z innym kotem obok siebie, pewnie mentorem, nawet nie oglądając się w stronę żłobka. Poczekała jeszcze moment, aż ci faktycznie wyszli, by chwilę później wystrzelić jak z procy, zatrzymując się jednak na środku polany, gdy zorientowała się, że srebrny za nią nie nadąża. Oj, będzie musiała go jeszcze wiele nauczyć.
— Patrz tam. — uniosła łapę na stertę kamieni przed nimi. — Tu jest stos zfierzyny. Pod tymi kamieniami koty chofają zdobyce z polofań, no a potem fsyscy mogą z nich zablać coś dla siebie — wytłumaczyła. — Ale tu nie ma nic do zfiedzania. Chodź dalej!
To mówiąc, skierowała się w stronę legowiska starszyzny. Owszem, teraz świeciło pustką, ale tatuś jej opowiadał, że gdy w klanie są starsi wojownicy, nie mogący już służyć jak dawniej, mieli oni prawo, a wręcz obowiązek, stać się starszym. Takowi podobno całe dnie tylko marudzili, ale za to potrafili opowiadać bardzo ciekawe historie. W sumie to dobrze by było, gdyby mieli takich w Klanie Burzy. Ale, skoro nie mają, a przeznaczony dla nich kąt obozu jest pusty…
— A tu jest legofisko stalsyzny — oznajmiła, stając przed kamiennym wejściem do niego. W środku nie było nawet mchu, ale co się dziwić, skoro nikt tam nie mieszkał? Od razu wychwyciła, że Słonik jest tym faktem mocno zawiedziony.  — Na lazie nikogo tu nie ma, ale kiedy fojofnicy są już starzy to zostają stalsymi, nie polują, nie falcą i mieskają tu.
Weszła do środka, zachęcając towarzysza do tego samego. Kichnęła od unoszącego się w powietrzu kurzu. Było tu zupełnie tak, jakby nikt nigdy tu nie mieszkał… właściwie,  Melodyjka wielokrotnie widywała to miejsce z dala, ale nigdy nie zdecydowała się tutaj przedrzeć. Nora wyglądała, jakby nikt o niej nie pamiętał, nikt do niej nie wchodził, nikt się nie interesował… i właśnie to obudziło w jej łebku nieziemski pomysł.
— Ej, Słoniku, skolo i tak nikogo tu nie ma… możemy przejąć to miejsce, to będzie taka taka nasa tajna baza! — zawołała z ekscytacją, obracając się w jego i oczekując na reakcję.

<Słoniku? :')>

Od Świszczącej Łapy

Szary kocur zamachnął się na burego kocura, rozrzucając liście i błoto wokół. Jego ciało lekko uniosło się w powietrzu najpewniej przez jego lekkie ciało, ale umięśnione łapy, a łapy lekko musnęły futro Martwego Cienia. Wojownik jednak dzięki swojej sile równie szybko odepchnął swojego ucznia lisią długość dalej. Świszcząca Łapa wysunął pazury, z poślizgiem zatrzymując się, a następnie odbijając się podobnie, tym razem jednak umykając pierwszej próbie ataku mentora, uderzając go od innej strony niż ostatnio. Zachwiał się, co syn Lisiej Gwiazdy szybko wykorzystał, próbując go chwycić, ale został odepchnięty jak ostatnio. Ta kupa mięśni była o wiele za duża! Co on niby żre? Na pewno kradnie kociętom ich jedzenie, żeby samemu wyglądać jak postawny wojownik. Co dziwne, to brzmi bardzo jak Martwy Cień!
- Ty lisia strawo, jak tak dalej pójdzie to nigdy nie zostaniesz wojownikiem! - Wydarł się długowłosy, wyrywając ucznia z jego myśli. Świst uniósł brwi, wpatrując się z niechęcią w kocura. Czemu akurat jemu musieli przydzielić ten stos mięsa, który nawet nie potrafi myśleć? Z tą myślą wbił pazury w liścia, rzucając go potem z rozżaleniem metr dalej.
- Więcej nauczyłbym się drapiąc drzewa, niż słuchając twoich rad - Parsknął, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z pręgowanym, który słysząc jak rani jego dumę, wykrzywił się jak po zjedzeniu czegoś kwaśnego. Zaraz jednak uśmiechnął się krzywo i ironicznie, odpowiadając:
- Jeśli taki jesteś mądry, to leć do swojego tatusia i na mnie naskarż, lizusie!
- Naprawdę chcesz dostać po pysku za to, że nie potrafisz wychować własnego terminatora? - Spytał Świst z błyskiem w oku. Wojownik momentalnie zastygł, widząc jednak spojrzenie ucznia na sobie, powrócił do poprzedniej postawy. Parę bić serca trwali w ciszy, aż w końcu Martwy Cień zbliżył się do Śwista na tyle, że dzieliła ich ledwo mysia długość, a następnie warknął mu do ucha:
- Jeśli jeszcze raz będziesz pyskował, trening może nie skończyć się na ledwo widocznym zadrapaniu.
- Mam to odebrać jako groźbę?
Ich wzrok się spotkał, ale tylko na chwilę, bowiem szybko Świst gwałtownie przymknął oczy czując coś mokrego na swoim pysku. Zdając sobie sprawę z tego co się właśnie wydarzyło, otworzył je ponownie, wykrzywiając pysk i warcząc. Ten staruch właśnie na niego splunął! Wszystkie mięśnie w ciele szarego napięły się w jednym momencie, kiedy przeszywał spojrzeniem swojego mentora. Gdyby wzrok mógłby zabijać, ten już dawno byłby martwy... właściwie obydwoje byliby martwi, bowiem napięcie jakie pojawiło się między nimi w przeciągu paru bić serca z pewnością nie byłoby zdrowe. Syn Zachodzącego Promyka potrząsnął gwałtownie głową strząsając z siebie ślinę, a następnie splunął z podwójną siłą prosto w oczy starszemu kocurowi.
- Ostrzegałem, nic z siebie nie zostanie. - Zasyczał Martwy Cień.
- Zobaczymy.
W jednej sekundzie obydwoje przybrali pozycję do ataku, a wielka łapa Martwego Cienia już kierowała się z zawrotną prędkością w stronę pyszczka kocura, tym razem jednak z wysuniętymi pazurami. Świst zrobił unik, przekręcając się i próbując zaatakować kocura od tyłu, ten jednak w wystarczającym tempie odwrócił się, przez co młodszy trafił jedynie w pustą przestrzeń. Dłuższą chwilę trwała ich przepychanka, nie wywołująca żadnych ran. Świst nie był na tyle głupi, aby nie wiedzieć po walce z Pstrągowym Pyskiem, która miała podobną posturę, że nie może dać się złapać. Jeśli bury go przydusi, nie będzie mógł już się wyswobodzić. Z tą myślą poszedł bardziej w defensywę, robiąc więcej uników, aby przypadkiem ta kupa mięśni go nie przygniotła. Z każdą chwilą czując jednak wzbierającą się w nim dumę, w pewnym momencie zaatakował prosto w kocura, który nie spodziewając się tego odsłonił swój słaby punkt. Uczeń wykorzystał tą sytuację, jadąc mu pazurami wzdłuż ciała. Zapomniał jednak o osłonięciu swojego własnego ciała, dlatego po chwili poczuł odrzucenie w tył, uderzając pyskiem w drzewo za nim. Pysk wypełnił mu się metalicznym posmakiem, przez co musiał splunąć krwią w bok, podnosząc się chwiejnie. Martwy Cień odwrócił się na pięcie i odszedł. Świst zobaczył tylko jego sylwetkę rozmazującą się w oddali. Po tym upadł z łoskotem na ziemię.

Minęła gdzieś godzina, po której kocur ponownie otworzył oczy, na początku słysząc jedynie pisk we własnych uszach, zaraz jednak poczuł dosyć mocny wiatr uderzający w jego futro, a także głośny szelest liści w oddali. Otworzył oczy, próbując się podnieść. Nie był w swoim legowisku. Rozejrzał się wkoło, a widząc znajome drzewa zdał sobie sprawę, że najpewniej zemdlał przez uderzenie w głowę, zmęczenie i ból spowodowany raną. Zastygł, zdając sobie sprawę, że Martwy Cień już może rozsiewać plotki... a może nie? Przecież i jego rana była wyraźnie wyrządzona przez kota. Obojętnie co się teraz działo w obozie, musiał jak najszybciej tam dotrzeć. Przejechał językiem po pyszczku, czując smak krwi, na szczęście już skrzepniętej. Chwila. Czemu czuł delikatny posmak miodu? Rozejrzał się wokół siebie, spodziewając się najgorszego.
- O, już obudziła się śpiąca królewna - Usłyszał za sobą zgryźliwy głos znany mu z lecznicy. Odwrócił się, unosząc brwi kiedy spostrzegł Poranną Łapę. Miał nadzieję, że obydwoje udadzą, że nic się tu nie zdarzyło i odejdą w pokoju.

<Poranna Łapo?>

Od Jeżowej Łapy CD. Iskry

*jeszcze podczas przeprowadzki*

Kocurek na kilka uderzeń serca wstrzymał oddech. Skupił się wyłącznie na pięknych oczach Iskry, oraz jej głosie, który był jak łagodne brzmienie dla jego uszu. Uśmiechnął się do kotki. Nie spodziewał się, że w czasie tej trudnej, niebezpiecznej podróży ponownie się spotkają. Fakt, że wielokrotnie mijając jakąś grupę klanową, wypatrywał znajomego czekoladowego futerka i nasłuchiwał, licząc, że spotka swoją znajomą z Klanu Lisa. Czuł jednak, że ma na to małe szanse i że jest większe prawdopodobieństwo, że zostanie zjedzony przez Lisią Gwiazdę, niż będzie mu dane porozmawiać z koteczką. To spotkanie było więc dla niego wyjątkowe, poczuł się prawdziwym szczęściarzem i może to był znak, że Iskra dalej chce mieć z nim kontakt?
- A tak w ogóle, to co u ciebie? Bo ja dostałam ucznia - pochwaliła się. - Ma na imię Kogut i będzie najlepszym wojownikiem w Klanie Lisa! No, obok Sokoła i Szyszki - dodała, a Jeżyk jedynie skinął głową. - I obok ciebie.
- Ale ja… - zmieszany zaszurał łapką po ziemi. Iskra wpatrywała się w niego z ciekawością.
- Ale co? - zagadała, trochę się niecierpliwiąc.
-  Nie zostanę wojownikiem. Moją mentorką jest Zajęcza Stopa, medyczka.
Oczy Iskry rozszerzyły się z podziwu.
- Medyczka? Zostaniesz medykiem? Fajowo! Też bym chciała, gdybym nie była wojownikiem.
Błękitne oczy Jeżyka zalśniły szczęściem. Porzucił myśl, że oba klany odchodziły, przypatrując się energicznej koteczce, po czym usiadł wygodnie, by łatwiej mu było odpowiedzieć na jej słowa.
- Oh, na pewno byłabyś zachwycona! Życie medyka jest super, tak przynajmniej na razie odczuwam. - zaczął niebieskooki, a widząc naglące z zainteresowania spojrzenie towarzyszki, dokończył swoją myśl. - Moja mentorka uczy mnie o wszystkich chorobach i ranach, nawet tych najmniej istotnych. Znam już prawie wszystkie rośliny i mogę spędzać czas w towarzystwie wielu ziół.
- Czadowo!
- Tak, a najlepsze jest to, że dużo już zapamiętałem! Chce być godnym medykiem Klanu Burzy. - miauknął syn Brzozowego  Szeptu, zanim z poruszył wąsami. - Mówisz, że masz ucznia? Koguta? Jeśli jesteś jego mentorką, to zapewne wyrośnie  na super wojownika. Miło cię widzieć ponownie Iskro. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.
Okrył ogonem przednie łapy, czekając na słowną przemowę swojej towarzyszki, która zdecydowanie w przeciwieństwie do niego wolała mówić. Chociaż ponownie nie wiedział dlaczego, czuł się przy Iskrze wspaniale. Wciąż szybko biło mu serce, nawet jeśli próbował je opanować.
- Chciałbym być twoim przyjacielem. - wyszeptał Jeżowa Łapa

<Iskro? ♥> 

28 lutego 2020

Od Żywicznej Morki CD. Lisiej Gwiazdy

Od tamtej rozmowy minęło trochę czasu, a Żywiczna Mordka nadal nie mógł uwierzyć w słowa lidera. Fakt, że ten gbur i jęczydupa, który był niemiły zarówno dla niego jak i mamy, był jego ojcem przerósł liliowego. Co prawda byli do siebie podobni... ale Zlepiona Łapa był uczniem medyka. A oni przecież nie mogli mieć partnerów i dzieci! Tego też nie rozumiał Żywica. Dlaczego jego mama dopuściła się tak haniebnego czynu dla niego. Zlepiona Łapa nie był ani odważny, ani uprzejmy, ani nawet za ładny. Liliowy nie potrafił zrozumieć co zobaczyła w nim Sroczy Żar.
— Żywiczna Mordko, chciałbyś... znaczy chciałabyś się wybrać na polowanie? — zaproponował Żurawinowe Bagno, który nadal nie przywykł do nagłej zmiany zaimków siostrzeńca.
Liliowy pokręcił łebkiem, odrzucając tym samym ofertę wuja i przysiadł. Cena, którą miał ponieś za poznanie prawdy o swym płodzicielu, była dość... dziwna. Żądanie Lisiej Gwiazdy wydawało mu się specyficzne, lecz przyjął je bez wahania, byle poznać prawdę o ojcu. Jednakże teraz gdy ją znał, nie wiedział, czy była tego warta. Choć udawanie kotki nie zdawało się być trudnym zadaniem, Żywiczna Mordka czuł się dziwnie. Nie przychodziło to z tak wielkim oporem jak sądził, że przyjdzie. Nawet można było powiedzieć, że w czuł się w swą nową rolę. Schudł, by chociaż trochę pozbyć się męskiej figury, nad którą tak Zimorodkowa Pieśń pracowała. Futro zaczął staranie wyczesywać, aby nie wyróżniało się tak na tle klanowych kotek. Jego prawe, białe ucho zaczął ozdobić kwiat stokrotki, który znalazł na polanie niedaleko ich nowego obozowiska. Jednym słowem ku zaskoczeniu Lisiej Gwiazdy i jego samego przyszło mu to z niebywałą łatwością. Wcielenie się w kotkową rolę, sprawiło, że zaczął zauważać pewne sprawy indziej. 
Przez całe życie starał się być synem, którego zechciałaby Srocza Łapa.
Siostrzeńcem, z którego byłaby dumna Zimorodkowa Pieśń.
Bratem, który obroniłby Jarzębinowy Strumień zamiast cicho łkać, obserwując jej martwe ciało.
I przede wszystkim... partnerem, którego Berberysowa Bryza była godna.
Tym czasem on, on nie wiedział co ze sobą zrobić. Tak bardzo pragnął uszczęśliwić wszystkich dookoła. Nie dokładać im zmartwień, stresu, czy kolejnych powodów do awantury. Chciał jedynie, żeby wszystko toczyło się dawnym rytmem. Żeby nikt na niego nie krzyczał, nie robił mu wyrzutów, nie patrzył jak na dziwoląga. Po przecież nim nie był. Chciał być normalny i się tak czuć. Lecz wraz z wyzwaniem Lisiej Gwiazdy ta bańka prysnęła. Kolejne pytania i wątpliwości zaczęły go dobijać. Nie był kotką, ale nie czuł się kocurem.
Nie widział siebie ani w tej, ani w drugiej roli.
Szybko otarł pojedynczą łzę, która spłynęła mu po poliku.
Musiał. Musiał jeszcze trochę wytrzymać. Upewnić się. Pogodzić z związanymi z tymi stratami. Musiał... musiała sobie jakoś z tym poradzić.
Widząc wracają z patrolu Berberysową Bryzę, jego ukochaną jak zwykle zapracowaną, uśmiechnął się i podszedł do kotki.

<Lisia Gwiazdo, osobiście ja bym zakończył sesję, co ty na to?>

27 lutego 2020

Od Koniczynki CD Ciernia

 *jak coś, to gówniaki Pyłka mają tu ponad tydzień*

Pierwszy tydzień w klanie burzy sprawił, że Koniczynka o mało co nie rozpłynęła się od słodyczy, emanującej od dzieci Pylistego Świtu. Nadal bolał ją fakt, że jej ukochany partner nie będzie miał możliwości opowiedzieć swoim dzieciom jakiejś historii, czy też najzwyczajniej w świecie - przytulić ich po ojcowsku. Pociągnęła nosem, gdy po zamknięciu oczu, zatańczył przed nią obraz Ostrzenia, ganiającego się z kociakami po obozie. Łzy napłynęły do jej oczy, znikając jednak zaraz, gdy to czarno-biała kotka położyła jej łapkę na barku, pytając czy wszystko dobrze.
Tortie skinęła łebkiem, przepraszając ją zaraz za swoje zachowanie, mimo iż królowa wyraźnie tłumaczyła, że nie musi. Wróciła więc do uważnego obserwowania kociąt Pyłka, co rusz powtarzając jakie to są one urocze.
- Pfeciefs fjem - miauknęła Cierń, gdy cynamonka kolejny raz podkreśliła, jak słodką istotką jest czarna koteczka. Wnuczka Białej Sadzawki nastroszyła futerko, pusząc się i prężąc, zupełnie tak, jakby chciała pokazać swą osobę ze wszystkich stron.
- Oh, nawet nie zamierzałam w to wątpić, słoneczko - miauknęła Koniczynka, typowym dla siebie cichym, ledwie słyszalnym głosem - Jesteś naprawdę piękną koteczką, Cierniku - dodała zaraz, owijając ogonek wokół łapek.
- A jak się czujesz, Koniczynko? Maluchy nie dokuczają ci aż tak mocno? - spytała czule Pylisty Świt, zgarniając do siebie swoją córkę, by umyć jej główkę. Pieszczoszka zawahała się z lekka, nie wiedząc, co jej powiedzieć. Owszem, Zajęcza Stopa mówiła, że z jej maluchami wszystko jest dobrze i z pewnością będzie ich więcej, niż trzy, jednakże... kotka miała potwornie złe przeczucia. Zupełnie tak, jakby jakieś cholerne fatum wisiało nad jej rodziną, zaś cienka pętla śmierci dusiła jej gardło.
- T-tak Pyłku... - szepnęła, jakby zamyślona - Zajęcza Stopa mówiła, że j-jest dobrze - dodała zaraz, by uniknąć jakichkolwiek niedomówień. Przełknęła z trudem zalegającą jej gulę w gardle, po czym odetchnęła głęboko, uspokajając się z lekka.
- Oj Koniczynko, naprawdę, musisz nauczyć mówić się głośnej - zaśmiała się Pyłek, wypuszczając ze swych objęć awanturującą się malutką Cierń. Niespodziewanie starsza królowa zerwała się na równe łapki jak poparzona - Kochana, zaopiekujesz się dziećmi? - spytała - Ja muszę iść do Zajęczej Stopy, zupełnie o tym zapomniałam.
- Oczywiście Pyłku, to będzie dla mnie przyjemność - przyszła mama uśmiechnęła się pogodnie, po czym skinęła łebkiem. Nie minęła chwila, a bicolorki już w środku nie było. Pozostała dwójka jej dzieci spokojnie spała. Pozostała więc żywotna poinkta, która musiała się zając.
- No, słoneczko, co chcesz robić? - spytała łągodnie

< Cierń?  >

Od Koniczynki

Stała przed Ostrzeniem z lekkim, aczkolwiek niepewnym uśmiechem na mordce. To, co chwilę temu powiedziała mogło zaważyć na przyszłości ich związku. Wiedziała jednak, że biały kocur taki nie jest i z pewnością jej nie zostawi, jednakże... nadal potwornie bała się jego reakcji i nic na to nie potrafiła poradzić. Stawała z łapki na łapkę, ogonem uderzając o uda, odwracając przy tym wzrok.
- I-i co p-powiesz...? - wyszeptała, czując jak szloch zdusza jej gardło. Ostrzeń spojrzał na nią w końcu swoimi cudownymi, przenikliwymi ślepiami, po czym roześmiał się donośnie i najzwyczajniej w świecie roześmiał się, po czym rzucił się na swoją ukochaną, upadając wraz z nią na ziemię.
- TO CUDOWNIE, KONICZYNKO! - zawołał cały rozradowany, stykając się z tortie nosami.
W tym momencie cała niepewność wraz ze strachem zupełnie z niej uleciała.
- Bardzo cię kocham, Ostrzeniu - miauknęła, wtulając się w miękkie futro kocura, który zamruczał czule, liżąc ją po głowie - Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło - uśmiechnęła się łagodnie, ziewając.
- No i czegoś ty się bała, co? - zagaił widocznie zdziwiony - Przecież jesteś moim szczęściem, do tego teraz... będziemy mieć dzieci! Czy mógłbym być szczęśliwszy? - otarł łzę z policzka.
Faktycznie, Koniczynka skinęła mu główką. Gdyby koty mogły się rumienić, to ona z pewnością już dawno by spaliła buraka. I pomyśleć, że śmiała pomyśleć, że kocur może ją zostawić. Prychnęła na swoją głupotę, jeszcze mocniej wtulając się w swojego kochanka.
- Masz rację Ostrzeniu... masz rację...

Nowa członkini Pustki!


MUCHA
Powód odejścia: Decyzja sejmu
Przyczyna śmierci: Starość

Odeszła do Pustki.

Agrest urodziła!

Agrest urodziła trójkę ślicznych kocurków!

Pędrak
Ważka

Pająk


Ze względu na fabułę strona miotu nie została utworzona.

Od Koniczynki

Pobiegła na prędce za białym kocurem, który co rusz znikał jej z pola widzenia. Oddychała ciężko, łapy paliły ją niemiłosiernie, zaś fakt, że jakiś stary pryk goni za nimi z widłami nie pomagał ani trochę. Łzy wzbierały w oczach kotki, gdy ta uświadomiła sobie, że gdy mężczyzna ją złapie - to koniec. Będzie po niej i zapewne skończy w jakimś cholernym worku wrzuconym do worki.
- O-ostrzeniu! Z-zaczekaj! - zawołała żałośnie, niczym poparzona wpadając na polną ścieżkę, po której czasem jeździły traktory, by dotrzeć na pole. Już nie było betonu czy kostki brukowej, co poduszki łap cynamonki przyjęły z nie małą ulgą. Przed nimi rozciągał się pas złocistych pól. Kocur odwrócił w jej stronę łeb, nawet na moment nie zwalniając, po czym ruchem ogona dał szylkretce znać, by ta biegła za nim, wprost w pszenicę.
Koniczynka machinalnie skinęła łebkiem, wpadając zaraz za swym ukochanym w zarośla. Już od dłuższego czasu nie słyszeli korków za nimi, jednakże nie przestawali, w obawie, że słuch płata im figle, a farmer jest tuż za nimi.

* * *
Westchnęli cicho, zmęczeni padając pod gruszą. Pieszczoszka myślała, że za chwilę zemdleje, lub też padnie z przegrzania. Jedynym ukojeniem dla padniętej dwójki był chłodny wietrzyk, oraz cień, który dawały drzewa w sadzie.
- To ten... wybacz, że nasze nowe życie miało aż tak okropny start - zaśmiał się Ostrzeń, liżąc partnerkę za uchem, po czym ułożył się obok niej - Ojej, ależ się usyfiłaś - miauknął, zaczynając bezceremonialnie lizać kotkę po policzku. Cynamonka zaśmiała się pociesznie, przymykając oczy i oddając się pieszczocie, która niemalże w całości rekompensowała jej całą tą szaleńczą ucieczkę. A to dopiero był początek...

Od Żmijowej Łapy

Miała dzisiaj wyjątkowo dobry dzień, nie zbyt męczący trening i przyjemną rozmowę z Siostrą i Matką. Berberys przyszła po nią później, na tyle że na luzie zjadła sporego ptaka, wyczyściła starannie futro i nawet zaglądneła do starszyzny pytając czy wszystko okej. Wschodząca Fala poprosiła tylko o zwierzynę, więc Żmija szybko podleciała po myszkę. Dopiero wtedy zauważyła swoją żóltooką mentorkę

                       **


Niebieska szylkretka po jednym z treningów wygrzewała się przed legowiskiem uczniów. Nie była sama, w środku znajdował się również Psia Łapa, który najwidoczniej również wypoczywał po treningu. Niebieska co rusz lustrowała go wzrokiem, szykując się by zagadać. Sama nie wiedziała czy miała przyjaciół, oczywiście oprócz Cyprys więc postanowiła że musi zrobić sobie paczke znajomych, albo przynajmniej poznać.
kogokolwiek.
Psia Łapa, a wtedy jescze Piesek za czasów żłobka nie traktował jej zbyt dobrze mimo wszystko ciekawił ją. Spodziewała się że jej słowo zacznie kłótnie, jednak była szansa że jakoś się dogadają. Jeśli nie wyjdzie - spróbuję z kimś innym, w mniej więcej jej wieku.
- H-hej.. P-psia Ł-łapo! -
Miaukneła niepewnie, patrząc na pomarańczowe oczy kocura, które mimo wszystko wydawały się patrzeć na nią lekceważąco i prześmiewczo. Kotka zazdrościła mu tak dużej pewności siebie i odwagi. Usiadła trochę bliżej niego, owijając się ogonem.
<Psia Łapo?>

Od Żmijowej Łapy CD. Berberysowej Bryzy

Żmija syczała cicho na każde ponagalenie przez Berberysową Bryzę. Kotka była zmęczona budząc się każdego ranka, a niedługo po przebudzeniu Żmijowej Łapy do legowiska wkraczała z reguły Berberysowa Bryza. Brązowooka najbardziej nie lubiła walki, a wydawało jej się że właśnie walka zajmuje większość jej treningów. Dzisiejszego dnia już od początku wyczuwała że będzie beznadziejnie. Beznadziejny trening, beznadziejne jedzenie i beznadziejna pogoda. W większości podanych nie miała racji jednak jak zwykle z swojego legowiska wyszła skwaszona. Nie pamiętała dnia kiedy obudziła by się uśmiechnięta i naprawdę to ją bardzo, bardzo bolało. Wróćmy jednak do rzeczywistych zajęć Żmii w ówczesnym czasie. Trochę czasu temu razem z mentorką wybyły z obozu, prostu na trening walki. Żmijce od początku nie podobał się ten pomysł, jednak za wiele do gadania nie miała. Starała się robić jak najwięcej uników, tylko czasem starając się wywrócić mentorkę na kark, bo to najlepiej jej wychodziło. Kotka była już bardzo wysoka jak na ucznia i przewyższała już całkiem liczne grono wojowników o długość kociego ucha. Nie miała więc bardzo dużego problemu uderzyć mentorki, gdyż już była prawie wzrostowo jak ona. Kiedy dostała pozwolenie na odpoczynek, usłyszała z pyszczka Berberyski pytanie, które oczywiście niezbyt ją zadowoliło.
- Co wiesz o kotach z innych klanów? - Zapytała starsza kotka, obserwując Żmiję.
- E-em.. w.. wiem że nie można im ufać, że są naszymi wrogami i.. i że trzeba ich przeganiać jak wejdą na nasze tereny.. i.. i to tyle. - Miauknęła, czasem zjadając jakieś słowa. W tym momencie można było odczuć u niej strach, bo co jak co wolała zostać pochwalona, niż ochrzaniona a tego właśnie się spodziewała.
Berberysowa Bryza uniosła na chwilę głowę, zastanowiła się po czym lekko kiwnęła głową.
- Coś takiego.
Na tą odpowiedź uniosła nawet lekko ogon, ciesząc się że coś jednak wie. Była już w wieku że na upartego można by było odbyć mianowanie na wojownika, jej się nie spieszyło ale cieszyła się że wiedzę ma przynajmniej prawie wystarczająca.
Przełknęła ślinę, w końcu pozwalając sobie usiąść.
- Berberysowa Bryzo? Znasz jakiegoś kota z poza klanu Klifu?.. - Zapytała Żmija, w sumie nie wiedząc po co o to zapytała.
- Hm.. - Mruknęła mentorka, podchodząc do Żmii. Kiedy chciała już otworzyć pysk, młodsza wtrąciła się.
- Opowiedź proszę! 
Pozwoliła sobie pokazać małą ekscytacje, ponieważ tak samo jak kiedyś uwielbiała słuchać opowiadań innych kotów.

<Berberysowa Bryzo?>

Nowi Członkowie Klanu Gwiazdy!

LILIOWA SADZAWKA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Iglastą Gwiazdę w walce
Odeszła do Klanu Gwiazdy



CHŁODNY WIATR
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zawał serca (?)
Odeszła do Klanu Gwiazdy


 
SPOPIELONA PAPROĆ
Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Utopienie przez dwunogów, gdy ratowała Świetlikowe Skrzydło

26 lutego 2020

Od Iglastej Gwiazdy CD Miedzianej Iskry

Obrzucił znudzonym spojrzeniem płową kotkę, która jak gdyby nigdy nic weszła do jego legowiska i zaproponowała kocurowi, by zjadł trochę. Skrzywił pysk, odwracając zaraz łeb i ostentacyjnie, najprościej w świecie mówiąc - obrócił się dupą do kotki, która tylko zszokowana upuściła piszczkę na ziemię. Nie chciał jej tu, ba! Nie chciał, by K T O K O L W I E K zawracał mu ogon w tejże sytuacji, potrzebował chwili dla siebie. Na serio długiej chwili, by to wszystko na trzeźwo przemyśleć. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że aktualnie jedyne myśli, jakie się kotłowały w jego głowie to te, by spróbować znowu zeskoczył z tego klifu, dać się zaszlachtować wchodząc na teren obcego klanu, czy też przedawkować jakieś ziółka.
Tak, każda opcja była wręcz idealna.
Chociaż z pewnością Wilcze Serce jakimś cudem by go wskrzesił, po czym ostro skopał jego kościste dupsko.
Westchnął cicho, słysząc ciche miauknięcie Miedzianej Iskry:
- To... to zostawię ci to tutaj, zjedz jak będziesz miał ochotę - słyszał, jak odkłada ptaka na ziemię, po czym wychodzi, nareszcie zostawiając go w spokoju. Nareszcie. Kocur nawet się nie poruszył, jedyne co, to zakrył swym ogonem oczy, po czym westchnął ciężko, próbując zasnąć.
Na marne jednak, bowiem niedługo po wyjściu młodej wojowniczki, ktoś wpadł do jego legowiska, dysząc ciężko i oznajmiając, że Jaskółcza Łapa zniknęła, zaś Wróblowy Śpiew wraz ze Złocistą Rzeką odeszły do klanu gwiazdy. Warknął cicho, ostatnio w klanie wilka nie działo się dobrze i Iglasta Gwiazda miał wrażenie, że to przez niego...

* * *
Oparł łeb na łapach, podnosząc się zaraz szybko, gdy do jego uszu dotarł szmer tuż przy wejściu do leża kocura. Końcówka ogona drgała mu nerwowo, zaś gdy dostrzegł pocieszną mordkę Miedzianej Iskry, jego serce zalała delikatna fala ciepła.
Trzeba było przyznać, point polubił wizyty płowej kotki, która to z każdą chwilą wyciągała z niego co raz więcej i więcej. To właśnie dzięki niej ruszył z wizytą do synów i ponownie, małymi kroczkami próbował dożyć. Uśmiechnął się ledwie widocznie, gdy kotka najzwyczajniej w świecie walnęła się tuż obok niego, przed pyskiem kładąc mu nornicę.
- Albo to jesz, albo znowu wciskam ci żarcie do gardła - miauknęła, uderzając ogonem o ziemię. Igła przechylił z lekka łeb, cóż, więc płowa kotka nie żartowała.
- Dobrze, dobrze, szanowna pani, już grzecznie jem - prychnął z lekka rozbawiony, zabierając się za jedzenie.

* * *
- Piecze! - fuknął, uderzając ogonem o ziemię, gdy Świetlikowe Skrzydło odkażała jego rany. Nie był ani trochę zadowolony z faktu, że ten łysiejący wszarz zostawił mu kilka zadrapań, kto wie, gdzie ta memeja się szlajała i czy jakiegoś syfu w łapach nie miała! Wzdrygnął się z obrzydzeniem na myśl, że może złapać jakiegoś syfa. Zamyślony nawet nie zorientował się, kiedy Świetlik powiedziała, że już skończyła i point może wyjść. Dopiero gdy ta pacnęła go ogonem po nosie, kocur zrozumiał, że cała ta bolesna akcja ratunkowa już jest zakończona, a on może ze spokojem zabrać dupę w troki.
Skinął jej łbem, po czym wyszedł na zewnątrz, przeciągając się z lekka, przy okazji niemalże od razu napotykając Miedzianą Iskrę, rozmawiającą ze Słonecznym Zmierzchem, uśmiechnął się z lekka.

< Miedź?  >

Od Iglastej Gwiazdy CD Leśnej Łapy

Na linii mentor-uczeń też zawalił i ani trochę nie był z siebie dumny. Jednakże mentalny kop od Gęsiego Pióra, która w kolejnym śnie opieprzyła liliowego kocura po same czubki uszu, stwierdził, że nareszcie pora ruszyć dupsko, bo jeszcze jego miłość życia naśle na niego Wilcze Serce. Westchnął cicho, wychodząc ze swojego leża. Było lepiej, zdecydowanie lepiej niż te cztery księżyce temu. Dodatkowo przybrał trochę na wadze, głównie dzięki Miedzi, Nagietkowi i Wilczemu, którzy wręcz wciskali mu do tej upartej mordy żarcie, mając w poważaniu sprzeciwianie się tego liliowego idioty. Krótko mówiąc - jego koścista dupa ponownie nabrała kształtów, energia wróciła i sprzedała mu soczystą lepę na mordę, zaś pod oczami już nie miał aż tak przeraźliwie wielkich worów co wcześniej.
- Wstawaj, leniwa kupo futra! - zawołał, unosząc ogon do góry, gdy płowy podniósł zaspany łeb, po czym ziewnął przeciągle. Zaraz jednak ogarnął, kto go woła i oba koty udały się na wspólny trening.
Przypominali sobie wszystko, od granic, po liderów i zastępców innych klanów, przez zapachy i rozpoznawanie zwierzyny, na polowaniu i walce kończąc.\
Tak naprawdę Igła miał wrażenie, jakby sam szedł na swój pierwszy trening z Ostrokrzewiowym Liściem, któremu przy każdym oddechu czy też uderzeniu serca miał ochotę napluć w mordę. Teraz zaś... zwyczajnie tęsknił za tym starym burakiem i nadal miał do niego żal, że wyznał mu prawdę o ojcostwie dopiero, gdy bury kocur właśnie dogorywał. Prychnął zamyślony i nim się spostrzegł, dotarli nad strumyk. Zastrzygł uszami, słysząc jakiś szelest przy pobliskim krzaku.
- Teraz sprawdzimy twój węch - mruknął do ucznia - No, Leśna Łapo, co tam siedzi? - miauknął, napinając mięśnie, będąc gotowym w każdej chwili zaatakować wroga, w myślach cały czas pamiętając, że ten lichy strumyk z pewnością nie powstrzyma Lisiej Gwiazdy i jego wyrzyganych przydupasów. Kocurek zawęszył, po czym z przerażeniem cofnął się o krok.
- Klifiaki - miauknął cicho i nim oba kocury zdążyły zareagować, zza rośliny wyskoczyła trójka tych przebrzydłych wronich straw, rzucając się na Igłę i Leśnego.
Wywiązała się szamotanina. Liliowy kocur na zamianę atakował i odbierał ataki na tyle, na ile potrafił. Wraz z Martwym Cieniem wymieniali się serią uderzeń, zawzięcie kąsając po łapach i drapiąc po pyskach. W końcu odrzucając od siebie nieruchome ciało szylkretowej kotki, znanej jako Liliowa Sadzawka, wstał na cztery równe łapy, obserwując, jak pozostałe dwa koty uciekają. Splunął krwią i sierścią, czując jak szczypie go skóra w okolicach oka, oraz barki wraz z klatką piersiową. Krew kapała z nosa Leśnej Łapy, który dyszał ciężko. Nic nie mówili, zakopali tylko kocicę, po czym Igła wyszeptał ciche przepraszam, tłumacząc, iż nie chciał jej zabijać, po czym wrócili do obozu, gdzie point natychmiast zwołał zebranie klanu.
- Klanie wilka! - miauknął donośnie, zwracając na siebie uwagę reszty klanowiczy. Cóż... zdecydowanie widok dyszącego ciężko, poranionego lidera w ostatnich księżycach nie był częsty - Klan Klifu zaczyna pozwalać sobie na co raz to więcej! - warknął. Wysuwając pazury - Od teraz mentorzy, ćwiczycie w parach wraz ze swoimi uczniami, dodatkowo wyznaczam kolejny patrol, który będzie sprawdzał granice przed wschodem słońca. Niech nikt nie chodzi sam, przynajmniej połączcie się w pary, żebyście byli bezpieczniejsi, granicę znakujcie kilka razy dziennie. Jeśli ta Lisia gnida ponownie przekroczy granicę, nie pozostawi nam wyboru! - zakończył, zeskakując na ziemię.

< Leśna Łapo? Ktoś inny z kw? >

Od Trójki

Zobaczył czekoladowego kociaka, który kładł się w cieniu drzewa. Kojarzył go. Był to Zawilec. Przez jakiś czas bytował w żłobku, ale od niedawna wyniósł się, robiąc odrobinę więcej miejsca. Trójka zbytnio nie miał okazji, aby zagadać z nowomianowanym uczniem. Zazwyczaj szukał kryjówki przed rozbrykanym rodzeństwem niż zaznajamianiem się z innymi kociętami. Jednak teraz nudził się. Strzyżykowej Łapy nigdzie nie widział, więc jedyne co mu pozostało to zagadać czekoladowego. Złapał w pyszczek stokrotkę i podbiegł do kocura. Ten na widok Trójki uniósł tylko głowę. Kociak położył przed nim roślinkę, dumnie wypinając pierś.
- To stokrotka dla ciebie.
- Eeee... - Zawilec spojrzał to na kwiatek, to na kocię. Najwidoczniej nie wiedział jak zareagować. Trójka czekał cierpliwie, chociaż rosła w nim irytacja. No czemu nic nie mówi?
- Ucięli ci język czy co? - fuknął w końcu.
- Nie - Zawilec przybrał nieodgadniony wyraz twarzy, co jeszcze bardziej go podirytowało.
- Nic nie mówisz o kwiatku! - Tupnął łapką.
- No a co mam powiedzieć? Kwiat jak kwiat.
Zachłysnął się powietrzem. Co on powiedział? Że jego podarunek i to taki piękny jest... czymś zwykłym?
- Mysi móżdżek! Nie doceniasz tego?!
- Ale o co ci chodzi? - Zawilec usiadł nieco zbity z tropu.
O co mu chodzi? Ten idiota nie pojmuję?! Przyniósł mu bardzo ładną roślinkę, którą mógł wręczyć mamie. A dał jemu! A ten pyta o co mu chodzi?! O nie... Złapał kwiatka w zęby i odszedł, zostawiając ucznia samego. Pokaże mu, że rośliny to nie tylko zwykłe kwiatki. Przez resztę dnia dokładnie obserwował kota. Widział jak wybiera się ze Słonecznym Zmierzchem, wujkiem Trójki, na szkolenie. Idealnie. Wymknął się z żłobka i złapał w pyszczek mały patyczek. Szybko podbiegł do krzaków, w których wraz z Strzyżykową Łapą, obserwowali parzącą roślinkę. Wiedział z doświadczenia, że nie jest śmiertelna. W końcu kilka razy oparzył się nią, gdy próbował ją urwać. Na całe szczęście, nieprzyjemne uczucie zniknęło szybko. Uśmiechnął się diabelsko, wyobrażając sobie Zawilca biegnącego do mamusi po bliskim spotkaniu z jego "przyjaciółką". Ooo tak. Chciał być tego świadkiem. Może wtedy doceni jego geniusz. Zabrał się do pracy. Trzymając kij w pysku, zaczął grzebać nim w ziemi, aby wykopać roślinę. Była to ciężka praca, ale opłacalna. Uderzył kilka razy częścią drzewa w korzenie, a następnie urwał wielki liść z krzaków i przez niego chwycił roślinkę, wyciągając ją z ziemi. Przyjrzał się temu pięknemu i groźnemu okazowi. Był nieco za duży, by wnieść go po kryjomu do legowiska uczniów. Raz jeszcze chwytając patyk w pyszczek, zaczął uderzać nim w liście i łodygę. Ze zdziwieniem odkrył, że z niektórych uszkodzeń, zaczyna się sączyć jakaś substancja. Rozsądek nakazał mu pozostawienie tego w spokoju i łapką zgarnął tylko urwane części na większy liść, który urwał do wyciągnięcia rośliny. Powoli chwycił zawiniątko i podbiegł do legowiska uczniów. Z obserwacji wynikało, że Zawilcowa Łapa tu spał. Ale gdzie dokładnie? Zaczął węszyć. W środku było wyczuwalne mnóstwo zapachów. Skupił się na wychwyceniu tego należącego do ucznia. Bingo. To było gdzieś tu. Dla pewności obwąchał raz jeszcze to miejsce. Był pewien. Jeśli się pomylił, to inny nieszczęśnik padnie obiektem jego zemsty.
Wysypał zawarotść liścia na posłanie i przyklepał. Trochę za mało. Wybiegł szybko, trzymając się nisko, aby nikt nie zauważył jego knowań i wrócił pod zniszczoną roślinkę. Raz jeszcze nabrał liści na liść i wrócił do leża, wysypując pokrzywę na mech. Nie powinien tego zauważyć. Liście zlały się ładnie z tłem. Mógł więc ukryć się i czekać. Schował się tak, aby mieć dobry widok na całą scenę. Gdzie był ten wujek i jego ofiara? Niecierpliwił się coraz bardziej. W końcu zauważył jak dwa koty wracają z treningu. Dawaj... właź do środka. Idź spać. Gdzie leziesz po tą mysz lisi bobku?! W końcu po długim czekaniu i wyzywaniu ucznia, ten wszedł do środka. Tak! Z drwiącym uśmieszkiem czekał na całą akcję. Ale... coś chyba nie wyszło. Zawilcowa Łapa wszedł i od jakichś kilku minut nie krzyknął i nie uciekł jak podejrzewał. Co poszło nie tak? Wstał i już miał zajrzeć do środka, gdy czekoladowy kocur z wrzaskiem wystrzelił z wnętrza. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę długowłosego, który podskakiwał i krzyczał, płosząc ptaki. Efekt był... powyżej jego oczekiwań. Zaśmiał się z komiczności całego zdarzenia. No Zawilcu... czy teraz uważasz, że roślinki są beznadziejne? Resztę dnia Zawilcowa Łapa spędził u medyczek, które zastanawiały się, gdzie poparzył się pokrzywą. Trójka będąc świadomy śledztwa, wyniósł mech z posłania ucznia, pozbywając się dowodów. Gdy objawy minęły, Zawilcowa Łapa wrócił cały i zdrowy. Nieufnie przyglądał się jednak swojemu posłaniu. Trójka podreptał w jego stronę.
- Co sie stało?
Czekoladowy spojrzał na niego, kalkulując po wyrazie pyszczka malucha, że ten jest zbyt zadowolony. Zwęził oczy, domyślając się kto jest sprawcą jego stanu.
- To byłeś ty?!
- Nie wiem o co ci chodzi... - uśmiechnął się niewinnie.
Po minię starszego wywnioskował, że zbytnio się nie dogadali. Szkoda. Chciał mu tylko pokazać, że nie należy lekceważyć jego darów.
Zawilec jeszcze dokładnie przeszył go wzrokiem i odszedł. Hmm... chyba przysporzył sobie wroga. Wątpił jednak, aby ten zemścił się w jakiś podobny sposób. W końcu nawet nie wiedział do czego służą roślinki. Pomimo ich piękna, mają też swoją mroczną stronę. I zamierzał wykorzystać tą wiedzę w przyszłości do swoich celów. 

25 lutego 2020

Od Jeżowej Łapy CD. Mokrej Blizny

Jeżowa Łapa pochylił się nad kolejnym ziołem, uważnie je obwąchując i starając się zapamiętać intensywną woń. Pod czujnym okiem Zajęczej Stopy, czynił dość duże postępy i naprawdę liczył na to, że kwestią czasu okaże się jego mianowanie.
- Jeżowa Łapo?
Czekoladowy kocurek odwrócił pysk. Spojrzenie jego błękitnych oczu, spotkało się z tymi Mokrej Blizny. Młodziak wstał na równe łapki, zaciekawiony, dlaczego zastępca Klanu Burzy go szuka. Podczas ostatniej przygody uratował mu życie, jednak Jeżyk myślał, że kocur nie chce się zakolegować po tym, jak po prostu uciekł. Oczywiście uczeń medyczki rozumiał, że mógł być zajęty. Wszak on sam miał teraz znacznie więcej obowiązków, a co dopiero zastępca.
- Coś się stało, Mokra Blizno? - spytała spokojnym tonem głosu Zajęcza Stopa.
- Em. Nie. Właściwie chciałem porozmawiać z Jeżową Łapą.
- Rozumiem, tylko niezbyt długo. - westchnęła kocica, po czym chwyciła przyniesioną roślinę, by zanieść ją  do wnęki w skale, gdzie trzymała swoje zioła.
Jeżowa Łapa przeciągnął się, rozprostowując łapki, zanim oczekująco machnął ogonem. Mentor jego siostry dał znać i oboje skierowali się w stronę wyjścia z legowiska medyka. Jeżyk starał się dotrzymać kroku kocurowi.
- Nie wiesz, gdzie zniknęli uczniowie? - spytał zastępca.
Jeżowa Łapa pośpiesznie pokręcił głową.
- Pewnie wybrali się na jakąś przygodę, ja cały czas byłem z Zajęczą Stopą. Chce przyłożyć się do swojego treningu. - miauknął kocurek.
- Przepraszam, że wtedy uciekłem. - zaczął Mokra Blizna, ale Jeżyk szybkim ruchem ogona mu przerwał.
- Nie masz za co przepraszać. - uczeń nie był pewny, czy zastępca go polubił, ale ponieważ czekoladowy obdarzył sympatią Mokrego, nie chciał, żeby ten z jego powodu był smutny. - Naprawdę nic się nie stało.
Przeszli kolejne kilka kroków w milczeniu. Głuchy odgłos ich kroków odbijał się o ziemię, gdy coraz bardziej się oddalali. Obecny, nowy obóz był już prawie gotowy, by w nim zamieszkać, chociaż wciąż nie przypominał starego, znanego domu.
- Martwię się trochę o swoje siostry. Oby nie oddaliły się zbyt daleko od obozu. - mruknął Jeżowa Łapa i przepraszająco poruszył wąsami. - Posiadanie rodzeństwa jest czymś cudownym. Pewnie nie znasz tego uczucia?

<Mokra Blizno?>

Od Jeżowej Łapy CD. Tańca (Tańczącej Łapy)

— Cześć, Jeżowa Łapo!
— Hej Tańcu. — zamruczał niebieskooki.
Kocurek odłożył przyniesione zioła na odpowiednie miejsce. Szukanie nagietka zajęło mu trochę czasu, ale zdecydowanie było warto. Czekoladowy nie spodziewając się wizyty gościa, z zaskoczeniem spojrzał na syna Pląsającej Łapy. Oczywiście cieszył się z faktu, że młodzik chciał spędzić z nim trochę czasu.
— Co się tutaj sprowadza?
— Chciałem się z tobą pobawić, ale widzę, że jesteś zajęty... — westchnął niekoniecznie zadowolony kociak. Po chwili jednak jego grymas na pyszczku został zastąpiony uśmiechem i sam maluch się ożywił. —A może byś mnie czegoś nauczył o ziółkach?
Syn Brzozowego Szeptu poruszył wąsami w rozbawieniu. Rzucił szybkie spojrzenie medyczce Klanu Burzy, ale gdy kocica nie wyraziła sprzeciwu, podszedł bliżej Tańca i obdarzył kocurka wesołym uśmiechem.
— Chętnie się z tobą pobawię. — miauknął Jeżowa Łapa i zastrzygł od razu uszami, gdy młodzik chciał dowiedzieć się czegoś o ziołach. Uniósł wysoko ogon zadowolony. Mówienie o swojej pasji przychodziło mu łatwo. — O ziółkach? A co chciałbyś wiedzieć, Tańcu?
— Wszystko. — miauknął maluch, spoglądając na ucznia z ciekawością.
— Zioła są bardzo pożyteczne. Dzięki nim można uleczyć wiele chorób. — zaczął Jeżowa Łapa, przysiadając obok malucha. Ogonem przyciągnął bliżej siebie kilka roślin, by lepiej zademonstrować synowi Pląsającej. — To jest szczaw, leczy zadrapania i łagodzi spękane poduszki łapek. Podbiał ułatwia  oddychanie, a trybula jest najlepsza na ból brzucha.
Przerwał, czekając na potencjalne pytania.

<Tańcu? Przepraszam, że tak krótko>

Od Jeżowej Łapy CD. Psiankowej Łapy (Psiankowej Szyi)

Kocur mógł odetchnąć z ulgą, gdy Psiankowa Łapa zgodziła się wyruszyć z nim poszukać potrzebnych ziół. Cieszył się, że będzie mógł spędzić trochę czasu z siostrą. Brakowało mu tego, a skoro liliowa koteczka miała lada dzień stać się wojowniczką i zmienić legowisko, nie było czasu do stracenia.
— Co ostatnio robisz na treningach? — spytał Jeżowa Łapa, rozpoczynając ich rozmowę. Skupił całą uwagę na siostrze.
— Noo wiesz, to co zawsze. Ostatnio byliśmy na dość ciekawym patrolu. — mruknęła Psiankowa Łapa. — Chyba w końcu w miarę dogaduje się z Lamparcim Skokiem. Szkoda że dopiero teraz, kiedy już kończę trening.
— Ale zawsze to lepsze, niż gdybyście mieli żyć w konflikcie przez całe wasze życia. — rzucił z uśmiechem czekoladowy kocur.  Zdecydowanie nie należał do kotów, które lubiły mieć wrogów.
— Tsa. O jednego mysiego móżdżka mniej.
— To może opowiesz mi trochę o tym twoim treningu? — miauknął brat.
Był teraz uczniem medyczki i jego trening wyglądął zupełnie inaczej od tego siostry, co nie zmieniało faktu, że ta różnorodność bardzo go zachęcała, a wręcz mu się podobała. W myślach szybko powtórzył nazwy ziół, których poszukiwali, po czym nastawił uszu, słuchając dłuuugiej przemowy liliowej.
***
Od czasu ich poszukiwań, minęło już trochę czasu. Koniczynka urodziła czwórkę zdrowych kociąt, natomiast pozostałe kocięta rosły w zaskakującym tempie. Kocięta Pląsającej były gotowe stać się uczniami, natomiast pozostali terminatorzy czynili duże postępy. W tym Psiankowa Łapa, która osiągnęła odpowiedni wiek i mogła zostać wojowniczką. Jeżowa Łapa nie krył dumy, gdy oglądał ceremonię mianowania swoich sióstr - Psiankowej Szyi i Rzecznego Nurtu.
***
— Psiankowa Szyjo!
Jeżowa Łapa biegł najszybciej jak mógł, by dogonić siostrę, zanim ta opuści obóz. Liliowa kotka odwróciła w jego stronę zaskoczony wzrok.
— Może wyjdziemy na jakieś polowanie? — rzucił kocurek, licząc, że wojowniczka mu nie odmówi.

<Psianko?> 

Od Jeżowej Łapy CD. Piaskowej Łapy


- Brakuje wrotyczu, Zajęcza Stopo. 

Jeżowa Łapa dla upewniania jeszcze raz przyjrzał się ziołą, zanim westchnął posępnie. Musieli powiększyć zapasy, jeśli chcieli mieć pewność, że żaden z pobratymców nie rozchoruje się.  Usiadł wygodnie, owijając łapki czekoladowym ogonem i  w milczeniu oczekiwał na słowa swojej mentorki. 
- Jutro wyjdziemy go poszukać. - oznajmiła medyczka Klanu Burzy. 
Nowe tereny posiadały też znaczące wady. Jedną z nich było to, że medykom ciężko było odnalezć potrzebne rośliny, a co za tym szło, zbieranie zapasów zajmowało znacznie więcej czasu niż powinno. 
Jeżowa Łapa skinął krótko głową. Nie kwestionował zdania swojej mentorki, chociaż łapki świeżbiły go, by od razu ruszyć na poszukiwaniu wrotyczu. Cicho powtórzył sobie do czego służy roślina o miękkich liściach, oraz ostrym zapachu. Uwagę ucznia przykuł ruch w wyjściu z obozu. Zastrzygł uszami, zwracając przy okazji pyszczek w tamtym kierunku.  Jego matka, Brzozowy Szept, wróciła właśnie do obozu, w towarzystwie swojej uczennicy. Jeżyk nie znał na tyle dobrze Piaskowej Łapy, żeby mieć o niej jakieś większe zdanie. Ot, zwykła uczennica, szkoląca się na wojowniczkę. Doceniał, że porzuciła wygodne życie, żeby oddać się klanowym zasadą i pokazać na co ją stać.  
Podbiegł do Brzozy, witając ją radosnym uśmiechem, oraz machnięciem ogona. Wtulił pysk w sierść matki, znowu czując się bezpiecznie w jej objęciach. Poczuł jak Brzozowy Szept liże go za uchem. Odkąd siostry Jeżyka zostały wojowniczkami, czuł się samotny w legowisku uczniów. Może powinien porozmawiać z Piasek i spróbować się zaprzyjaznić? 
- Jak idzie trening? - zaczął Jeżowa Łapa, zwracając się do kremowej. 
<Piaskowa Łapo?>

Od Nostalgii CD. Iskry

*to się dzieje, jeszcze podczas wędrówki*

Kotka właśnie wylizywała pozostałości igieł po treningu z Szyszką, gdy usłyszała zmierzające w jej stronę kroki. Odwróciła niechętnie łeb w stronę tupotu łap i jej oczom ukazała się dumnie krocząca siostra, a zaraz za nią bachor Płomykówki, Kogut. Nostalgia westchnęła cicho, już czując szykująca się "super zabawę". 
— Nostalgio — zawołała ją Iskra i stanęła przed kotką. — Poznaj mojego ucznia, Koguta!
Automatyczne prychnięcie wydobyło się z pyska szylkretki. Przecież dobrze znała tego smarkacza, zaledwie wschód słońca temu było jego mianowanie. 
— Przecież już widziałam tego lisiego bobka — mruknęła, mierząc uczniaka chłodnym spojrzeniem. 
Znając niekończące się wymagania Horyzonta ten gówniarz zostanie szybciej wojownikiem niż ona.
— ...Kogucie, to moja siostra Nostalgia — zignorowała ją zupełnie Iskra.
Przeniosła wzrok na czarnego arlekina, który pałał optymizmem niemniej niż jego mentorka. Chociaż dobrze się dobrali. 
— Hejka! — przywitał się uczniak. 
— Witam, witam — rzuciła niechętnie, podnosząc się z ziemi. — Chcesz czegoś? — spytała wprost, mając ochotę walnąć się już w legowisku i uciąć sobie drzemkę. 
Iskra kiwnęła radośnie łebkiem. 
— Wodospad się przechwał, że spotkał dzisiaj lisa podczas patrolu i podobno nieźle sprał mu tyłek! — krzyknął Kogut, a jego aż drżący z podekscytowania ogon, utwierdził kotkę w przekonaniu, że nie zanosi się na nic dobrego. 
Nostalgia przewróciła oczami. Wodospad co rusz paplał jęzorem o jakiś bzdetach, nie sądziła, że ktoś mu jeszcze wierzy. 
— No i? 
Tym razem Iskra udzieliła jej odpowiedzi. 
— Widziałaś już kiedyś lisa? — zapytała czekoladowa, szylkretka pokręciła łbem. — No właśnie, to dziś masz okazję! Iskra Potężny Lisobójca wraz ze swym odważnym uczniem Kogutem rozprawią się z tym rudzielcem w dwa uderzenia serca! 
— Jeszcze pożałuję dnia, w którym matka sprowadziła dnia! — ogłosił arlekin, wskakując na pobliski kamień. 
Nostalgia pokręciła łbem z nie dowierzaniem i aż usiadła. 
— A Horyzont wie o tej wyprawie? 
—  A musi? —  spytał lekko zdziwiony Kogut. 
Kotka kiwnęła łbem, powodując, że zapał syna Płomykówki gwałtownie opadł. Wbił pełne żalu spojrzenie w podłoże, zawiedziony szurając łapką o trawę. 
— Przecież wyjścia na zwykły patrol na nie może zabronić — mruknęła Iskra, puszczając oczko Kogutowi. 
Kocurek zerwał się, radośnie podskakując. 
— Nostalgio, chcesz nam towarzyszyć, czy nie? — zapytała siostrę, lekko zniecierpliwiona. 
Najwidoczniej nie mogła się doczekać tych poszukiwań równie mocno co jej uczeń. Szylkretka zamyśliła się na chwilę. Szansa, że wpadną na lisa w tym gęstym, sosnowym lesie była dość znikoma, a może znalazłaby trochę pokrzywy dla Sokoła. Już dawno go nie częstowała ciekawymi  ziołami, a zapas Pszczółki ostatnio drastycznie zmalał jeśli chodzi o ziółka, którymi mogła dogadzać jej ukochanemu przyjacielowi. 
—  Niech będzie — mruknęła, wstając. —  No idziecie? 

* * *

Pomimo długiej wędrówki nie udało im się wpaść na trop rzekomego lisa, więc Nostalgia uznała, że najwidoczniej i Wodospad zmyślał tym razem. Pewnie próbował się po raz kolejny nieumiejętnie popisać przed Agrest. Spojrzała na z zawzięciem rozglądających się towarzyszy. Przynajmniej Iskra i Kogut nie tracili zapału. Szybkim krokiem przemierzali teren, zaglądając w każdy zakątek i przyglądając się śladom odciśniętym w ściółce. 
—  Znalazłem coś! —  poinformował głośno uczniak, wystraszając przynajmniej połowę zwierzyny w lesie. 
Iskra w parę uderzeń serca znalazła się przy arlekinie. Nostalgia lekko nie dowierzając, wolniejszym krokiem podeszła do tej dwójki. 
—  Hmm —  wydała z siebie jej siostra, przyglądając się odciskowi łapy. 
Przystawiła swoją łapę, mierząc znalezioną poszlakę. Na końcu powąchała ślad i skrzywiła się. 
—  To kuna —  ogłosiła w końcu. 
Na pyszczku Koguta zakwitło zdziwienie. 
—  Kuna? — powtórzył. —  A co to? 
Żółte ślipia Iskry zabłysły, a Nostalgia usiadła przeczuwając, że zanosi się na kolejną historię pokroju baśniowych duszków w robaczkach. Czekoladowa będąc w swym żywiole, wskoczyła na ścięty pień i chrząknęła. 
— Gdy na świecie jeszcze błąkało się niewiele zwierząt pewien kocur o imieniu Kurz przemierzał liczne polany. — zaczęła przypowieść, tajemniczo ściszając głos. — Mijały księżyce, drzewa zdążały zrzucić liście, jak i na nowo pączkować, a on nie mógł dotrzeć do celu swej podróży. Znudzony swą samotną wędrówką podszedł na skraj lasu i poprosił leśne bóstwa o towarzysza wędrówki. Kogoś z kim będzie mógł dzielić smutki i problemy, razem polować czy zasypiać. Nazajutrz przemierzając łąkę, spotkał kotkę o wdzięcznym imieniu Lilia. Jej brązowe futro lśniło skąpane w promieniach słońca, a na gardle znajdowała się kremowa łatka. Ta lekko zagubiona wyznała mu, że zabłądziła i spytała, czy nie przeszkadzało by mu jej towarzystwo. Kieł lekko nie dowierzając, że bóstwa były mu aż tak łaskawe, przepędził kotkę, raniąc ją dotkliwie i ruszył dalej w podróż. — urwała dramatycznie Iskra, spoglądając na swych słuchaczy. 
Nostalgia zastrzygła uszami z dość obojętną miną w przeciwieństwie do siedzącego obok niej uczniaka. 
— I co dalej? Co dalej? — dopytywał Kogut prawie podskakując i nie wierząc, że to już koniec historii. 
Na pysk czekoladowej wkradł się uśmiech. Widać było, że cieszyła się, że przynajmniej jego wciągnęła przypowieść. 
— Lilia zapłakana błąkała się samotnie po zdających się ciągnących w nieskończoność w polanach. Lecząc rany, przeklinała w myślach bóstwa leśne, które tak błagała o pomoc w powrocie do domu, jak i Kurz, który potraktował ją gorzej niż wronią strawę. Z każdym krokiem jej rozgoryczenie rosło, podobnie jak chęć zemszczenia się. Szalę goryczy przechyliło przypadkowe napotkanie kocura z inną kotką, Wrona, z którą wesołym krokiem przemierzał kłęby traw i kwiatów, śmiejąc się beztrosko. Lilia obserwowała ich z ukrycia każdego dnia. Aż pewnego, słonecznego dnia towarzyszka kocura powiła trójkę białych jak chmury na niebie kociąt. Furia, która ogarnęła Lilię była nie do opisania. Niewiele myśląc kotka wykradła kocięta. Płacz porwanych malców niósł się po całej okolicy, informując wszystkich dookoła jakiej straszliwej zbrodni dopuściła się brązowa. Nieprzerwany lament jak i ciągła ucieczka szybko wyczerpały Lilię. Ta zmęczona, głodna i ospała, schroniła się w starym dębię nad niewielkim potokiem. Lecz jak się i chwilę później okazało drzewo miało już swoich mieszkańców. Cały rój szczurów otoczył kotkę jak i kocięta, odcinając im drogę ucieczki. Z szeregu szarych futer wyszedł samiec o licznych ranach i potężnej sylwetce. Zażądał życia jednego z kociąt z zamian za wtargnięcie. Lilia zgodziła się bez zawahania, podsuwając mu także pozostałe dwa.
Nostalgia mająca już dość tej przypowieści, machnęła zirytowana ogonem. 
— Niech zgadnę, zakochali się i zemścili na Kurzu i Wronie? — rzuciła od niechcenia, bazując na usłyszanych już historiach siostry. 
Iskra pokręciła łbem i kontynuowała. 
— Leśne bóstwa słysząc jak ta z łatwością zaprzedała życie kociąt, oburzyły się. Niebo pochmurniało, a wiatr zaszamotał mocniej drzewem. Kotka poczuła dziwny ból ciągnący się od łopatek po czubek ogona, wraz z siłą wiatru i on się nasilał. Zdawało się, że to wszystko stało się w zaledwie parę uderzeń serca, lecz fala bólu przechodząca przez ciało brązowej niemiłosiernie dłużyła każdy oddech. Wywijająca się w agonii Lilia, czuła jak jej łapy i uszy się skrócają, a tułów wydłuża, kości rozciągają i kurczą się naprzemiennie niczym pełzająca gąsienica... Oszołomiona i obolała kotka wybiegła z drzewa, kierując swe łapy do strumienia. Bez wahania do niego wskoczyła, mając nadzieję, że chociaż chłodna woda złagodzi jej cierpienia. Widząc swe odbicie w tafli potoku, zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Jej pysk niegdyś zgrabny, skurczył się i upodobnił do szczurzego podobnie jak ślipia brązowej. Krótkie łapki przebierały żwawo w wodzie nie pozwalając zatonąć kotce. Wpatrując się w swe odbicie, czuła ponownie gorzką gorycz, której życie smaku nie pozwalało jej zapomnieć. Wyskoczywszy ze strumienia, przybrała nowe imię i zaprzysięgła zemścić się na bóstwach. Do dziś jej dzieci po lesie znane jako kuny i mszczą się na niewinnych kociętach, porywając je od matek. — zakończyła przypowieść Iskra i zeskoczyła sprawnym susem ze pieńka. 
Kogut jeszcze chwilę z nieodgadnionym spojrzeniem, spoglądał przed siebie, zapewne analizując tą historię. Nostalgia nie mogła skłamać, że też zrobiła na niej niemałe wrażenie, lecz nie chciała sprawić siostrze tej satysfakcji. 
— Wracamy? Jeszcze jedna opowieść i zrobi się ciemno — burknęła złośliwie, podnosząc tyłek. 

* * *

Stało się. W końcu się stało. Nostalgia została mianowana na wojowniczkę. Podobnie jak ona chyba cały klan nie dowierzał, jednak i cieszył się z sukcesu kotki. Wieczna uczennica została w końcu wojowniczką. Dumnym krokiem i wysoko uniesionym pyskiem kroczyła pewnie przed siebie. Teraz, gdy była już wojownikiem i mogła się przenieś do jakże cudownie przepełnionego legowiska wojowników nikt już nie mógł jej podskoczyć. Zauważywszy swą siostrę, siedzącą na skraju obozu, podeszła do kotki, by usłyszeć pochwały pod swym adresem. W końcu należały jej się. Ukończyła trening na wojownika Klanu Lisa, a to nie było takie błahego. No może dla Koguta tak, ale to nieważny aspekt. 
— Co tak tu siedzisz? — mruknęła na powitanie do czekoladowej, która myślami była gdzieś indziej. 

<Iskro?>

Od Tańczącej Pieśni CD Berberysowej Bryzy

Hm, własny uczeń... Jeszcze nie miała czasu się nad tym zastanowić. Może dlatego, że dotychczas sama zajmowała to stanowisko.
- Myślę, że mogłabym mieć ucznia, o ile nie byłby leniwy. To najgorsze co może być - miauknęła - a tak poza tym, trenowanie takiego mogłoby być całkiem ciekawe.
Zamyśliła się. Gdyby faktycznie miała wytrenować jakiegoś terminatora, mogłoby być ciężko. Z dogadaniem się na przykład. Gdyby nie była teraz z Berberys, pewnie zaczęłaby układać wzór na idealnego ucznia.
- Mam nadzieję że Żmijowa Łapa zrobi postępy - odezwała się do szylkretki.
- Oj ja też, ja też - westchnęła calico.
- Hmm, a może przejdziemy się gdzieś, tak dla rozluźnienia? O ile nie masz nic przeciwko oczywiście - zaproponowała.
Końcówka jej ogona drgnęła w oczekiwaniu.
- Albo wiesz co - odpocznijmy już dzisiaj, może jutro będzie lepszy dzień. Przyda ci się chwilą na odetchnięcie - zmieniła zdanie, gdyż zdała sobie sprawę że sama jest trochę zmęczona i chyba jednak nie ma ochoty na spacery.
- No... dobrze. Do jutra w takim razie! - miauknęła na pożegnanie i oddaliła się szybko w tylko sobie znanym kierunku.
Ah, czyli jednak miała coś jeszcze do roboty. Tańcząca prawie zapomniała, że Berberysowa Bryza jest przecież zastępczynią, a co się z tym wiąże - ma więcej obowiązków. Sama skierowała swe kroki w stronę legowiska wojowników, aby ułożyć się wygodnie na swoim posłaniu i udać się w krainę snów, na krótką drzemkę.

***

Był już ranek, dookoła słychać było głosy krzątających się i zbierających do wyjścia wojowników. Zielonooka ziewnęła potężnie.
- Tańcząca Pieśni, masz iść z nami na poranny patrol - usłyszała swoje imię, więc tylko pokiwała głową i wstała z posłania.
Z początku nie mogła rozpoznać kto do niej mówi, za dużo tych wszystkich wojowników do zapamiętania! Dopiero po chwili wyczuła, że była to Makowy Kielich. Przy wyjściu z obozu czekali jeszcze Bluszczowy Poranek z Żurawinowym Bagnem.
Gdy wróciła z patrolu, sięgnęła po jakąś piszczkę ze stosu zwierzyny. Tak się złożyło, że obok stała wyraźnie wyczerpana Żmijowa Łapa. Hm, czyli pewnie nie było najlepiej... Vanka szybko pochłonęła chudą myszkę, a następnie zamierzała odszukać Berberysową Bryzę. Jednak nie musiała tego robić, gdyż to calico podeszła do niej.
- Cześć Berberys - przywitała się pierwsza - to jak z tym naszym spacerkiem?

<Berberys?>

Od Ostrokrzewiowej Łapy

– Wstawajcie, to wasz pierwszy dzień szkolenia, nie chcecie się chyba spóźnić – mruknął jakiś znużony głos. – Teraz jesteście uczniami, nie możecie wylegiwać się do południa.
Ostrokrzewiowa Łapa natychmiast otworzył oczy i skoczył na równe łapy. Był uczniem! Nareszcie nauczy się życia prawdziwego wojownika! Jego oczy zaświeciły się z entuzjazmu. Miauknął jeszcze za wychodzącym z legowiska Leśną Łapą, że dziękuje za obudzenie i pacnął przednią łapą z całej siły w pysk Szafirowej Łapy.
– Chodź, szybko! – zamruczał z radością.
Czekoladowy pisnął z bólu i podskoczył na równe łapy.
– Ostrokrzew, nie mógłbyś być ostrożniejszy? – zajęczał, ale brat go zignorował i w podskokach ruszył na zewnątrz.
Jego mentor, Skaliste Zbocze, już tam czekał. Zmierzył go uważnym wzrokiem i rzucił tylko:
– Późno, następnym razem spróbuj być wcześniej.
Po czym wskazał Ostrokrzewiowej Łapie ogonem, że ma za nim podążać i ruszył w stronę wyjścia z obozu.
Uczniowi zrobiło się trochę głupio, ale perspektywa wyjścia poza obóz zaraz przyćmiła wszystkie inne myśli. W końcu pierwszy raz będzie mógł zobaczyć co jest poza obozem! Przyśpieszył krok i zrównał się ze swoim mentorem zaraz za wyjściem z obozu.
– Skaliste Zbocze, nauczysz mnie walczyć? – spytał pierwsze co mu przyszło do głowy, chcąc jakoś zacząć rozmowę. Miał wrażenie, że bury kocur wcale nie cieszył się z zostania jego mentorem, a przecież zdecydowanie powinien. – Żebym został prawdziwym wojownikiem?
Skaliste Zbocze westchnął i zatrzymał się, spoglądając na ucznia.
– Dzisiaj nie będziemy walczyć, pierwszego dnia wszyscy uczniowie zwiedzają tereny – przypomniał.
Ostrokrzewiowej Łapie zrobiło się znowu głupio. Przecież wiedział o tym już od dawna.
– Więc uważasz, że żeby zostać prawdziwym wojownikiem musisz nauczyć się walczyć? – kontynuował, przekrzywiając lekko łeb z zainteresowaniem.
– No… Tak – stwierdził młodszy z kotów zdziwiony pytaniem.
– Tylko? – dociekał Skaliste Zbocze.
Ostrokrzewiowa Łapa przysiadł myśląc intensywnie.
– Jeszcze… Kodeks wojownika? – spytał czując nagły prześwit geniuszu. – Tak, jeszcze kodeks – powtórzył, ośmielony. – Trzeba go przestrzegać.
Skaliste Zbocze kiwnął głową.
– Trzeba – potwierdził. – Ale trzeba też wiedzieć, że nie zawsze siła jest najlepszym rozwiązaniem i to nie tylko to, czy umiesz walczyć czyni cię wojownikiem. Są dużo ważniejsze rzeczy – mruknął już bardziej do siebie i ruszył z powrotem do przodu. – Chodź, pokażę ci lepiej tereny.

Od Tańczącej Pieśni CD Barwinkowego Podmuchu

Jakby na złość odczekała chwilę, aż kocur ułoży się wygodnie na posłaniu i pomyśli, że ta da mu spokój. Ohoho, nie ma tak łatwo. Roześmiała się perliście.
- Jakbyś wcześniej nie zauważył - tak, jestem ślepa. I naprawdę żałuję, że nie widzę twego na pewno pięknego czarnego futra ani białej plamki, ale dobrze wiedzieć jak wyglądasz - nie zauważyła, kiedy zaczęła mówić ironicznie, ale nadal z uśmiechem - ale naprawdę schlebia mi, że sama muszę ci to mówić.
Barwinek wydawał się zaskoczony. Podniósł łeb gwałtownie, zapewne wybałuszając oczy. Zaczął lustrować sylwetkę Tańczącej Pieśni od góry do dołu. Śmieszny kocur.
- Jak to? I Lisia Gwiazda i tak cię mianował? - zapytał, z nutą zazdrości w głosie.
- Tak. Masz coś do tego? - jej głos stał się niebezpiecznie niski - może to dzięki Zachodzącemu Promykowi skończyłam trening tak szybko? To ona mnie uczyła - mruknęła już bardziej do siebie.
Tak naprawdę po prostu jestem świetna - pomyślała z rozbawieniem.
Chciałaby zobaczyć teraz jego minę, albo dowiedzieć się ile on trenował, skoro tak dziwnie reaguje na fakt, że ona w tak krótkim czasie została wojowniczką. Ale czy uda jej się to z niego tak od razu wyciągnąć? Może to dla niego wstydliwy temat? A w ogóle jak on ma na imię...?
- Hej, panie piękny czarny wojowniku z białą plamką na nosie, zdradzi mi pan swe imię? - zapytała nieco kpiącym głosem.
- Nazywam się Barwinkowy Podmuch - odparł po prostu.
Na swój sposób bawił ją ten kocur. Jednak chciała dowiedzieć się o nim coś więcej.
- W takim razie, Barwinkowy Podmuchu, myślisz, że zostałeś niedoceniony z powodu - jak wnioskuję - zbyt długiego przesiadywania na stanowisku ucznia? - miauknęła, ciekawa czy trafiła w sedno.

<Barwinku?>

24 lutego 2020

Od Sroczej Łapy (Sroczego Żaru) CD. Wilczego Serca

Chłodna bryza potoku dawała przyjemną ochłodę w ten parny dzień. Kotka dość leniwie stawiała łapy przed siebie, pogrążona w myślach. Jedyne na czym potrafiła się skupić to zerkanie co chwilę, czy po drugiej stronie strumienia nie przechadza się pewien wyłysiały kot. Plusk wody w strumieniu niepokojąco zakłócał ciszę panującą na granicy. 
— Mamo, daleko jeszcze? — mruknął nieco zniecierpliwiony Psia Łapa, rozglądając się uważnie. —  Czemu musimy być tak cicho? —  pisnął swym cienkim głosem. 
Kotka znudzona już tymi pytaniami wróciła łeb w stronę syna. 
—  Jak chcesz poznać tatę to morda na kubeł —  syknęła do Pieska nieco ostrzej niż planowała. 
Przynajmniej Pójdźkowa Łapa nie marudziła podczas wycieczki. Jej brązowe ślipia pochłaniały rozciągające się widoki. Psia Łapa mruknął coś pod nosem, ale spotkawszy się ze spojrzeniem pomarańczowe ślipia, zamilkł pośpiesznie, wbijając wzrok gdzieś indziej. Srocza Łapa westchnęła i kiwnęła zirytowana ogonem. Nie była zła na swe pociechy i dobrze rozumiała znudzenie syna, wałęsali się już kawał czasu nad strumieniem, a Wilczego Serca nie było widać. Co prawda kotka nie ustaliła z nim dokładnie miejsce i datę spotkanie, ale czy ten jako zastępca nie powinien patrolować swych granic? Poza tym mógłby się domyśleć, że Sroka dziś będzie chciała się spotkać. 
— Mysi móżdżek, jak zwykle niczego się nie domyśla — fuknęła pod nosem, kopiąc znajdujący się w pobliżu jej łap kamień.
Ten odbił się od tafli wody, by po chwili zniknąć w głębinach strumienia. Kotka zafascynowana tym z lekka, zaczęła przymierzać się do posłania w wodne otchłanie kolejną skałę. 
— M-mamo, spójrz — miauknęła cichutko Pójdźka, sprawiając, że Srocza Łapa przestała poszukiwań kolejnego kamienia. 
Oderwała wzrok od kamiennego brzegu, by podążyć śladem wskazywanym przez cynamonową łapkę Pójdźkowej Łapy. Na drugiej stronie brzegu stał kot. Jego spora, smukła sylwetka wyróżniała się ta tle lasu. Czarne futro wyłysiałe i poprzecinane licznymi bliznami dodawało kocurowi charakterystycznego uroku.
— To ten kot ze zgromadzenia — dodała na wydechu koteczka, kryjąc lekko się za rodzicielką.
Srocza Łapa kiwnęła łbem. Spotkawszy się ze spojrzeniem brązowych ślipi machnęła przyjaźnie ogonem. W oczach obcego wojownika pojawiły się radosne iskierki, które na podrapanym pysku wojownika zdecydowanie wyglądały nietypowo. Kocur zaczął sprawnym susem wskoczył na wystający z potoku kamień, powoli pokonując wydzielające granice strumień. Srocza Łapa rozejrzała się uważnie wokół siebie. Sielankowa atmosfera oraz cisza wskazywała, że są sami nad potokiem. Poranny patrol także już wrócił do obozu, więc nikt nie powinien im przeszkodzić w spotkaniu. Jednakże Sroka miała nieustanne wrażenie, że ktoś ich obserwuję. Nie potrafiła się go pozbyć, lecz także nic nie wskazywałoby powinna się niepokoić. Widząc zbliżającego się wojownika, podeszła do strumienia, pomimo swej nie chęci do wody. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, wszelkie zmartwienia kotki zniknęły. Przez uderzenie serca wgapiała się w Wilczaka, którego spojrzenie od razu powędrowało na towarzyszących jej kociakom. Na pysk zastępcy Klanu Wilka wkradł się dobrze jej znany paskudny uśmiech, który wydał się Sroce wyjątkowo rozczulający.
— Witaj, Wilcze Serce — mruknęła nawet ciepło, ocierając się o kocura na powitanie.
Lekko zaskoczony tym gestem kocur od razu wrócił ślipia w jej kierunku
— Sroczy Żarze, czym zasłużyłem na takie czułe powitanie? — miauknął żartobliwie, lecz w jego ślipiach można było zauważyć jak bardzo się ucieszył.
Kotka wywróciła ironicznie okiem i pacnęła go lekko ogonem. 
— Mysi móżdżek — rzuciła, pomijając informację o swoim tymczasowym powrocie do bycia uczniem, i zwróciła łeb w stronę swoich pociech.
Psia Łapa uważnie obserwował stojącego przed nimi kocura z wysoko zadartym łebkiem. Wyglądał dość zabawie przy ogromnej sylwetce Wilczego Serca, lecz zmrużone, pomarańczowe ślipia kocurka dodawały mu powagi. Obok niego siedziała nieco zgarbiona, ale także gotowa w każdej chwili do ucieczki, Pójdźka. Jej duże, brązowe oczy, którymi tak przypominała ojca, uważnie lustrowały sylwetkę wojownika.
— To jest Wilcze Serce, zastępca Klanu Wilka — przedstawiła kocura kociakom. — To on jest waszym tatą — ogłosiła jakby któreś z nich nie załapało.
Wilcze Serce przejął pałeczkę i podszedł do dwójki uczniaków. Różnica wzrostu była dość zauważalna pomiędzy nim a cynamonami.
— Cześć kociaki — przywitał się, widząc nieco onieśmielone pyszczki swych potomków.
Psia Łapa przyglądał się mu uważnie, przekręcając łebek.
— Mamo jesteś pewna, że to nasz tata? — zapytał ostro swym piskliwym, obchodząc odważnie wypłosza.
Wyglądał dość uroczo, gdy ze swoją poważną minką oraz krótkimi łapkami, starał się sprawić wrażenie groźnego.
— Nie wygląda jak my — dodał osądzająco, posyłając kocurowi podejrzliwe spojrzenie.
Kotce aż zjeżyła się sierść na karku, słysząc komentarz syna. Lekko nerwowym krokiem podeszła do tej radosnej trójeczki, kiedy to zaskoczona usłyszała rozbawione parsknięcie kocura. Lekko zdziwiona usiadła koło niego.
— Cała Sroka — stwierdził Wilcze Serce i zwrócił się w stronę kociaka. — Z wyglądu też jesteście prawie identyczne.
Psia Łapa automatycznie się zapowietrzył.
— Mamy piękne córki — zdążył mruknąć do ucha Sroczej Łapie Wilczak, nim naburmuszony Piesek zdążył go poprawić.
— Hej nie jestem kotką! Nie wyglądam na kocura? Pewnie, że wyglądam! Jeszcze będę wyższy od ciebie! — zaczął swój dobrze już znany Klifiakom jazgot Psia Łapa, atakując zastępce wrogiego klanu słowami.
Wilcze Serce zamrugał zaskoczony, po czym zaśmiał się.
— Ciekawe, czy jak cię przerosnę też się będziesz tak śmiać? — zagroził Psia Łapa, tupiąc łapką.
Srocza Łapa uśmiechnęła się, obserwując tą scenkę. W takich momentach jak ten naprawdę żałowała, że Wilcze Serce i ona nie żyją w jednym klanie. Że nie mogą wspólnie wychowywać Pójdźki i Pieska oraz patrzeć jak dorastają. Delektując się tą chwilą, lekko oparła się o Wilcze Serce. Ten od razu spojrzał na nią i uśmiechnął lekko. Kotka korzystając z chwili, że cynamonowy popadł w lekki monolog, a Pójdźka pochłaniała swymi brązowymi ślipiami otoczenie, przysunęła ogon w stronę ogona wypłosza, by następnie splątać swój z kocura. Pochłonięta tą chwilą nawet nie zauważyła zbliżającej się sylwetki.
— Nie przeszkadzam wesołej rodzince? — usłyszała pełne ironii i złości pytanie.
Zaskoczona zwróciła łeb w stronę jego właścicielki. Pierwsze co ujrzała to wlepiające się w nią z pogardą, niebieskie ślipia siostry. Zimorodkowa Pieśń stała parę lisich ogonów od nich z degustowaniem wymalowanym na pysku. Jej ogon nerwowo kiwał się na boki, a pozostałe ucho przylegało prawie do jej łba.
— Ciocia! — krzyknął Psia Łapa, robiąc krok w stronę niebieskiej wojowniczki. — Co tu robisz?
Pointka nie odpowiedziała malcowi na pytanie. Z wbitym wzrokiem w siostrę i jej partnera, zmierzała w ich kierunku.
— Srocza Łapo jaki wielkim mysim móżdżkiem się jeszcze okażesz? — zapytała z zawodem Zimorodkowa Pieśń. — Czy ty kiedykolwiek w ogóle zmądrzejesz?! Sama dobrze wiesz jak to parszywe łajno cię zranił! A ty jeszcze zrobiłaś sobie z nim kociaki? Czy ty już w ogóle postradałaś rozum?! — wrzeszczała wkurzona kotka, nie spuszczając wzroku z siostry.
Sroka poczuła jak sierść się jeży się jej na karku, a pazury automatycznie wysuwającą. Nim jednak zdążyła cokolwiek odpyskować wojowniczce, ta rzuciła się na Wilcze Serce.

<Wilku? jak zwykle rodzinne spotkanie pełne emocji>

Od Orlika

Mały Orlik obudził się jako pierwszy z najbliższe k rodziny. Koszmar nawiedził jego malutki łepek. Śnił o dziwnych, dużych i okropnie hałasujących stworzeniach, pochodzących od tajemniczych Dwunożnych. Zbliżyły się do terenu klanu, jakby chciały po bawić życia wszystkich wojowników. Traktor, zazwyczaj martwy i zimny, rozgrzał się i zaczął powolnym ruchem kroczyć ku cuchnącym monstrom. Okrągłe, czarne nogi pokonywały dystans dzielący obie strony barykady. W powietrzu unosił się bardzo dziwny zapach, jakby spalenizny. Od strony wschodniej nadciągał czarny dym, a za nim pomarańczowy. Buchający gorącem, niczym złota kula słońca zawieszona na nieboskłonie. Pochłonął w niesamowicie szybkim tempie trawy, dziwne stworzenia od Dwunożnych i biedny, kochany traktor.
Po przebudzeniu ciągle czuł w nosku ten zapach. Futro napuszyło się, pokazując, że jego wnetrzem rządzi strach.
- To tylko sen, tylko sen, bardzo zły i niegrzeczny pan zsyła mi je - powtarzał cicho słowa, które kazała wmawiać sobie Koniczynka w przypadku niechcianego koszmaru.
Wstał i wygramolił się spod leżącego na nim Słonika. Jaki on ciężki! Sprawdził, czy go nie obudził. Odszedł cichutko od małej rodzinki. Musiał uspokoić się poza żłobkiem. Coś kazało ku wyjść. Może to wołająca wolność? Albo duch ojca, którego nigdy nie poznał i nie pozna, dopóki Klan Gwiazd nie zechce przyjąć go w swoje progi?
Zbliżył się do granic żłobka. Ponownie opuszcza bezpieczne gniazdko. Cóż... nikt nie powiedział, że musi być przy mamie cały czas.
<Słonik? Mamo? Ktoś z Klanu Burzy?>