Spoglądała na kłócące się siostry, nie wiedząc za bardzo co poczynić. Próbowała trochę schować się w czekoladowym ogonie. Zginąć wśród ciepłego odcieniu brązu. Czuła się źle, gdy głos decydujący leżał w jej łapach. Zbyt duże brzemię. W tak ważnej sprawie. Przepióreczka była pełna niekończącej się energii, gotowa wyciągnąć do niej łapę i zawsze radośnie się uśmiechała, więc nie chciała jej sprawiać jej przykrości. Kukułka była także taka ciepła, miła i oh. Gołąbek także nie chciała jej sprawiać zawodu. Skierowała wzrok ku podłożu, przytłoczona procesami zachodzącymi w jej łebku. Nie chciała stracić żadnej z sióstr. Już i tak tylko je miała...
— Gołąbku...? — usłyszała zmartwiony głos siostry.
Położyła uszka zaskoczona. Brakiem decyzji też sprawiła problem? Owinęła się ogonkiem, czując rosnące poczucie winy.
— To może pobawimy się w chowanego? — zaproponowała Kukułka, zrzucając w końcu Przepiórkę z siebie.
Uszka czarnej kotki powędrowały ku górze. Może to faktycznie był fajny pomysł? Niezbyt widziała swój pojedynek z cynamonową kotką.
— A kto będzie szukał? Nie ja. — szybko miauknęła Przepiórka.
— Nie ja. — dodała zaraz po niej Kukułka.
Gołąbek spojrzała na swoje łapki. Czyli padło na nią. Poczuła lekkie dotknięcie w grzbiet. Spojrzała zaskoczona na czekoladową kotkę. Kiwnęła łebkiem w stronę jej sióstr.
— Nie ja... — miauknęła cichutko zawstydzona.
— Czyli padło na mnie. — zaśmiała się Pietruszka. — Lepiej dobrze się schowajcie. Zaczynam liczyć!
Kukułka i Przepiórka zaczęły się rozglądać wokół siebie. Czarna wiernie podążyła za nimi. Lecz próbując się wcisnąć do ich kryjówek została odganiana. W końcu zawiesiła łebek. Nie miała pojęcia gdzie się schować. Wszystko zdawało się już być zajęte. A czekoladowa kotka powoli zbliżała się do końca odliczania. Zdesperowana Gołąbek czmychnęła pod ogon przybranego rodzica. Zamknęła mocno ślipia, stosując się do zasady, że jeśli ona kogoś nie widzi to on także.
— Szukam! — dotarło do jej uszek.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)
29 czerwca 2025
Od Gołąbka (Gołębiej Łapy) Do Pietruszkowej Błyskiawicy
<Pietruszka?>
28 czerwca 2025
Od Miodowej Kory CD. Iskrzącej Nadziei
Sesja, jak poprzednia, dzieje się w przeszłości w Porze Spadających Liści, gdy jeszcze nie wybrano lidera i zastępcy Klanu Wilka. Dzieje się to krótko po wygnaniu Śnieżnego Wichru, gdzie po jego wyroku udali się do lasu.
Koty wyszły z obozu, podziwiając różnorodne, kolorowe liście. Pora Opadających Liści była bardzo przyjemna, a spacerek wokół rzeki byłby ciekawą aktywnością. Popatrzył, jak liść spada na Iskrzącą Nadzieję, był brązowy.
— Bardzo pasuje do twojego futra. Jest w takim samym kolorze. — Podziwiał te kolory, które zapierały dech w piersiach, były takie ciepłe, dlatego lubił tę porę roku. —Jak dobrze, że możemy na chwilę być sami i zapomnieć o klanowej codzienności, która jest chaotyczna. — Powiedział zamyślony, patrząc w drzewa jesienne.
— Czytasz mi w myślach. Wreszcie możemy na chwilę odetchnąć i pobyć… Mh — przerwała, lekko chichocząc.
Stanęłam tak, żeby być pyszczkiem na poziomie Miodka i szepnęła. — Tylko we dwoje.
Potem czule go polizała.
Mruknął z radością i tylko zdołał dodać od siebie.
— Oczywiście, tylko ty i ja, i ten święty spokój. Czego tu chcieć? — Przyczepił się do jej puchatego futerka i szedł w stronę obiecanej, gdzie mieli spokojnie spędzić czas.
Zaczęli iść wtuleni w siebie, a kotka czuła się, jakby nic nie mogło pobić tej chwili. Było idealnie. Szli tak przez las. — Może zapolujemy? — mruknęła.
Popatrzył tylko na swoją partnerkę, upolowanie czegoś na pewno, by ich zajęła pozytywnie.
— A może zrobimy zawody, kto upoluje więcej? Co ty na to? — Był już gotowy zaimponować czekoladowej w łowach, może upoluje więcej ssaków? Chociaż ptaki wydawały się lepszą opcją, po nich można było wziąć pióra, więc dałby je w prezencie Iskrzącej Nadziei. Ozdabiały jej puszyste zimowe futro.
— Jasne! — mruknęła, starając się z całych sił nie dopuszczać do siebie jednej myśli, która mogłaby to zepsuć. Nie chciała, żeby ktokolwiek, a już w szczególności Miodek wiedział o jej zmartwieniach czy kompleksach. Drżenie łap bardzo dobrze ukrywało gęste futro; chociaż jedyna rzecz, za którą była wdzięczna dla tego futra. Brak energii tłumaczyła zmęczeniem lub niewyspaniem się, a dzięki puchatej szacie, nie było widać, jak chudnie z dnia na dzień. Aczkolwiek to jednocześnie dobrze i źle.
— Dobrze to na miejsca, gotowi, start! — Szybko ruszył w krzaki, by złapać coś w swoje sidła. Wybór padł na czyża, który się schował pomiędzy krzakami, które były przykryte puchem śniegu. Przypominały dwie chmury, które spadły z nieba, kocur przykucnął i poszedł w stronę ofiary. Ptak nie był niczego świadomy, był wręcz spokojny, jakby ten dzień miał mu minąć jak zawsze. Miodek wyskoczył za krzaków, w których maskował się ptak, czyż tylko ćwierknął ostatni raz, zanim pożegnał się ze światem. Liliowy kocur trzymał ptaka w pysku, teraz wypadało coś znaleźć, jednak była Pora Nagich Drzew i nie było łatwo, ciekawe jak idzie Iskrze?
Iskrząca Nadzieja, tymczasem popędziła z uśmiechem na pysku, mimo iż łapy trzęsły się pod nią, co nie było spowodowane zimnem. „Nawet jeśli sama nie będę jeść, to muszę wykarmić klan, no i swojego ukochanego.” Na tą myśl jej serce, aż zadrżało z radości. Zwolniła i przykucnęła, przybierając pozycję łowiecką. W powietrzu był wyczuwalny zapach kosa, a ponad małą polankę, na jaką trafiła, wybijał się jego skrzek. Podbiła z zaskoczenia do ptaka, a chwilę później, kły przeszły jego szyję. Ptaszysko niczym sparaliżowane runęło na ziemię, a śnieg zaczął delikatnie prószyć. Odwróciła się, a pośród białych gałęzi drzew, dostrzega rude futro, ostrożnie zeskakujące, prawdopodobnie w poszukiwaniu pożywienia. Przymrużyła oczy, aby lepiej widzieć i przyczaiła się na puchate stworzonko. W końcu zdecydowała się na skok. Tuż przy moim uchu usłyszała ostatni cichutki świst wydany przez wiewiórkę, jeszcze po tej stronie. Najpierw czule spojrzała na zamykające się oczka wiewiórci.
— Już Ci maleńka… Dziękuję Ci Klanie Gwiazdy, za ten hojny dar w tak skąpym okresie. Mój klan i ja jesteśmy Ci wdzięczni — szepnęła, zamykając oczy na kilka chwil, kiedy moja głowa wzniosła się ku niebu. Po kilkunastu uderzeniach serca podniosła się z ziemi i położyła jeszcze ciepłą zdobycz obok poprzedniej.
* * *
O dziwo, po niedługim czasie, udało jej się upolować jeszcze wychudłą srokę. Udało jej się przywlec wszystkie łupy na miejsce, w którym ostatni raz widziałam się z Miodziem. Otuliła nadal trzęsące się przednie łapy ogonem i czekałam.
Miodek wracał z czyżem, szedł przed siebie i zobaczył, że Iskrząca Nadzieja już była na miejscu szybciej niż on, uradowany podbiegł do niej.
— Byłaś szybsza ode mnie, nie przewidziałem tego. — Dostrzegł, że przed kotką były jej dwie zdobycze - wiewiórka i sroka, wyglądało na to, że kotka wygrała. — Widzę, że upolowałaś więcej zwierzyny niż ja, gratuluje! Od dzisiaj masz tytuł królowej łowów, co ty na to? — Uśmiechnął się do niej promieniście. Cieszył się, że pomimo śmierci Śnieżnego Wichru mogli ze sobą spędzić spokojnie czas.
Iskra zachichotała i zakrywa łapą pyszczek, czując, jak się rumieni.
— Dziękuję, będę nosić to miano z zaszczytem — mruknęła, kiedy do głowy wpadł mi pomysł.
Potem wyniosłam się i patrząc na kocura z góry, z powagą godną przywódcy, powiedziała.
— Jako nowa Królowa Łowów, wyznaczam Ciebie, Miodowa Koro, na mojego Króla Łowów. Chcę Cię, u mego boku.
Mówiąc to, ukłoniła się mu, czekając na jego reakcję.
Kocur ukłonił się szarmancko przed swoją królową łowów.
— To dla mnie zaszczyt, Najjaśniejsza Królowo, być u twojego boku jako Król Łowów, a teraz, jeśli Pani łaskawie pozwoli, chciałaby Królowa udać się w moim towarzystwie w stronę obozu? — zapytał Iskrzącą Nadzieję, jeśli chodzi o filtr i słodzenie to Miodkowi, to szło bardzo dobrze; była w końcu jego ukochaną, jednak przy innych kotach byłby przeciwieństwem tego, co prezentuje. W końcu Iskra była tą jedyną według niego, która zasługuje na najwięcej.
<To idziemy do domu moja droga Iskro?>
Od Bajkowej Stokrotki
Spotkania z samotnikiem robiły się tylko częstsze. Bajka słuchało jego długich historii, o podróżach, o życiu. Rozmawiali na wiele tematów i rude miało wrażenie, że Krwawnik rozumie, o co mu chodzi. Pierwszy raz od dawna czuło się zrozumiane. I pierwszy raz od dawna mogło powiedzieć, że zdobyło przyjaciela.
Siedziała w obozie, rozglądając się spokojnie. Widziała koty wychodzące z legowisk, uczniów siłujących się ze sobą dla zabawy. Słyszała rozmowy, cichsze szepty, śmiech. Wszystko jak na obóz przystało. Wszystko jak dom. Jednak Bajkowa Stokrotka nie umiała wyzbyć się tego jednego nieprzyjemnego uczucia, powoli wyjadającego ją od środka. Westchnęła cicho. Może naprawdę to miejsce nie było dla niej? W końcu nie zawsze dom to miejsce, gdzie ktoś spędza całe swoje życie! Czasem to tylko miły początek przygody, do którego z chęcią się wraca, ale w którym nie można zostać i ominąć podróż. Może tak było też w jej przypadku? Nie miała czasu się zastanawiać, ponieważ wtedy podeszła do niej Pajęcza Lilia. Ruda medyczka usiadła obok Stokrotki, kładąc przy jej łapach małą mysz.
– Smacznego – powiedziała Lilia i sama zajęła się swoim posiłkiem. Bajka uśmiechnęła się lekko i spojrzała na swoją siostrę.
– Nie trzeba było, ale dziękuję ci – mruknęła i wzięła kęs zwierzyny. – To z jakiejś okazji? Zazwyczaj nie przychodzisz z jedzeniem bez wcześniejszego pytania – zauważyła.
– Tak po prostu. Mało czasu ostatnio spędzamy razem, zauważyłaś? – zagadnęła Lilia, na co Bajka kiwnęła głową.
– Wiesz, jak to jest, obowiązki...
– A jak się czujesz? – zapytała nagle medyczka, co nieco zdziwiło Bajkową Stokrotkę.
– Ja? Raczej dobrze, a widzisz jakieś objawy choroby?
– Nie, tylko ostatnio dziwnie się zachowujesz – zauważyła ruda kotka. – Coś ci siedzi w głowie.
– Może ostatnio – przyznała, nie chcąc okłamywać siostry, która i tak była w stanie zauważyć zmianę w jej zachowaniu, skoro znała ją całe swoje życie. – Zastanawiałaś się kiedyś, co jest poza terenami klanów?
– Kiedyś tak i na pewno jest tam sporo niebezpieczeństw – stwierdziła medyczka. Stokrotka kiwnęła głową.
– Ale jednak to jest takie ciekawe. Nigdy nie chciałaś zacząć podróżować?
– Jakoś nie specjalnie. Tu jest mój dom i to tutaj czuję się dobrze – powiedziała Pajęcza Lilia, na co Bajka spuściła głowę. Czyli wszyscy inni czuli się tu... Dobrze. A nie jak w klatce.
– Hej Bajkowa Stokrotko! – usłyszało znajomy głos. Po chwili głowa Krwawnika wyłoniła się zza krzaków, a jego oczy zaczęły czujnie obserwować otoczenie. Bajka zaśmiało się na ten widok i szybko podeszło do samotnika.
– Cześć Krwawniku. Widzę, że znalazłeś sobie świetną kryjówkę – zaśmiało się.
– Przynajmniej jest wygodnie – stwierdził kocur, uśmiechając się. – Będzie mi brakować tego miejsca – mruknął po chwili, wzrok mając wbity w kota z Klanu Burzy, a w tym wzroku było coś na rodzaj... Smutku? Może jakiegoś uczucia, którego jednak Bajkowa Stokrotka nie umiało odgadnąć.
– To musisz niedługo wyruszać, tak? – zapytało Bajka.
– Teoretycznie miałem już kilka dni temu, jednak przedłużyłem swój pobyt tu – oznajmił kocur. – Ale zgadzam się, coraz bliżej do tej chwili. Nie mogę przebywać tu dłużej, zwłaszcza że możesz mieć prze ze mnie kłopoty.
– Nie będę mieć kłopotów! Nie przez ciebie – zaznaczyło i usiadło na ziemi, wzdychając cicho. – Naprawdę musisz wyruszać?
– Moje życie toczy się w podróży, zostanie gdzieś na dłużej nie jest mi pisane. – wytłumaczył, jednak widząc ten wyraz pyska Bajki, przysunął się bliżej jego i położył ogon na rudym barku kota. – Zostanę tu jeszcze kilka wschodów słońca dla ciebie. I obiecuje ci, że dzień przed moim odejściem cię o tym poinformuje.
Siedziała w obozie, rozglądając się spokojnie. Widziała koty wychodzące z legowisk, uczniów siłujących się ze sobą dla zabawy. Słyszała rozmowy, cichsze szepty, śmiech. Wszystko jak na obóz przystało. Wszystko jak dom. Jednak Bajkowa Stokrotka nie umiała wyzbyć się tego jednego nieprzyjemnego uczucia, powoli wyjadającego ją od środka. Westchnęła cicho. Może naprawdę to miejsce nie było dla niej? W końcu nie zawsze dom to miejsce, gdzie ktoś spędza całe swoje życie! Czasem to tylko miły początek przygody, do którego z chęcią się wraca, ale w którym nie można zostać i ominąć podróż. Może tak było też w jej przypadku? Nie miała czasu się zastanawiać, ponieważ wtedy podeszła do niej Pajęcza Lilia. Ruda medyczka usiadła obok Stokrotki, kładąc przy jej łapach małą mysz.
– Smacznego – powiedziała Lilia i sama zajęła się swoim posiłkiem. Bajka uśmiechnęła się lekko i spojrzała na swoją siostrę.
– Nie trzeba było, ale dziękuję ci – mruknęła i wzięła kęs zwierzyny. – To z jakiejś okazji? Zazwyczaj nie przychodzisz z jedzeniem bez wcześniejszego pytania – zauważyła.
– Tak po prostu. Mało czasu ostatnio spędzamy razem, zauważyłaś? – zagadnęła Lilia, na co Bajka kiwnęła głową.
– Wiesz, jak to jest, obowiązki...
– A jak się czujesz? – zapytała nagle medyczka, co nieco zdziwiło Bajkową Stokrotkę.
– Ja? Raczej dobrze, a widzisz jakieś objawy choroby?
– Nie, tylko ostatnio dziwnie się zachowujesz – zauważyła ruda kotka. – Coś ci siedzi w głowie.
– Może ostatnio – przyznała, nie chcąc okłamywać siostry, która i tak była w stanie zauważyć zmianę w jej zachowaniu, skoro znała ją całe swoje życie. – Zastanawiałaś się kiedyś, co jest poza terenami klanów?
– Kiedyś tak i na pewno jest tam sporo niebezpieczeństw – stwierdziła medyczka. Stokrotka kiwnęła głową.
– Ale jednak to jest takie ciekawe. Nigdy nie chciałaś zacząć podróżować?
– Jakoś nie specjalnie. Tu jest mój dom i to tutaj czuję się dobrze – powiedziała Pajęcza Lilia, na co Bajka spuściła głowę. Czyli wszyscy inni czuli się tu... Dobrze. A nie jak w klatce.
***
– Hej Bajkowa Stokrotko! – usłyszało znajomy głos. Po chwili głowa Krwawnika wyłoniła się zza krzaków, a jego oczy zaczęły czujnie obserwować otoczenie. Bajka zaśmiało się na ten widok i szybko podeszło do samotnika.
– Cześć Krwawniku. Widzę, że znalazłeś sobie świetną kryjówkę – zaśmiało się.
– Przynajmniej jest wygodnie – stwierdził kocur, uśmiechając się. – Będzie mi brakować tego miejsca – mruknął po chwili, wzrok mając wbity w kota z Klanu Burzy, a w tym wzroku było coś na rodzaj... Smutku? Może jakiegoś uczucia, którego jednak Bajkowa Stokrotka nie umiało odgadnąć.
– To musisz niedługo wyruszać, tak? – zapytało Bajka.
– Teoretycznie miałem już kilka dni temu, jednak przedłużyłem swój pobyt tu – oznajmił kocur. – Ale zgadzam się, coraz bliżej do tej chwili. Nie mogę przebywać tu dłużej, zwłaszcza że możesz mieć prze ze mnie kłopoty.
– Nie będę mieć kłopotów! Nie przez ciebie – zaznaczyło i usiadło na ziemi, wzdychając cicho. – Naprawdę musisz wyruszać?
– Moje życie toczy się w podróży, zostanie gdzieś na dłużej nie jest mi pisane. – wytłumaczył, jednak widząc ten wyraz pyska Bajki, przysunął się bliżej jego i położył ogon na rudym barku kota. – Zostanę tu jeszcze kilka wschodów słońca dla ciebie. I obiecuje ci, że dzień przed moim odejściem cię o tym poinformuje.
Od Mamrok
Siedziała na skraju jaskini, w której znajdował się obóz Klanu Klifu. Polizała swoją łapę, a potem uniosła ją do głowy, by przetrzeć nią swoje uszy. Tę czynność wykonała parę razy. Po chwili pociągnęła nosem. Katar jej dokuczał… Dostała zioła, więc za niedługo powinno być lepiej. Nadal jednak kichała, wycierała spod nosa wodnistą strużkę. Walczyła też z brakiem apetytu i lekką chrypką w głosie. Przez ten katar musiała mieć otworzony pysk, by w ogóle mogła dopuszczać powietrze do płuc. Gdy po raz kolejny kichnęła, położyła swój szylkretowy ogon na łapach, by je okryć. Doskwierała jej samotność, ale nie chciała zarazić nikogo. Ani Pochmurnego Płomienia, ani jej córki, czy innego kota w klanie. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego otoczenia, ale była na dobrej drodze. Smutna wracała myślami do swojego domu w mieście, do fretek. Nie wiedziała, co się działo z jej fretkowym rodzeństwem i z fretkowymi rodzicami. Miała nadzieję, że wszystko u nich w porządku. Jeszcze zniknięcie jej syna…Jeżynka. Nadal nie mogła się z tym pogodzić. Te myśli zawsze ją przygnębiały do szpiku kości. Dołowały ją tak, że w chwilach słabości wpatrywała się nieobecnym brązowym wzrokiem w ścianę jaskini. Dokładnie tak, jak wtedy, gdy siedziała w klatce i myślała, co z Kłodą. Oddałaby wszystko, by ją zobaczyć…
Od Makowego Nowiu DO Pustułkowej Łapy
– Nie teraz – syknęła, nie zwracając już dalszej uwagi na swojego rozmówcę, który i tak miał wybrać się na już czekający patrol graniczny. Ruszyła napięcie w stronę legowiska wojowników, po drodze starając się na nikogo więcej już nie splunąć swoim jadem. Od kilku dni bolała ją głowa, każdego dnia coraz bardziej, a w dodatku jeszcze to Borsucza Puszcza została matką kultu. Dla Mak niczego więcej nie było trzeba do niekontrolowanego wybuchu złości, nad którą od dawna nie umiała dobrze panować. Dlatego usiadła w pustym o tej porze legowisku wojowników, starając się jakoś uspokoić. Zaczęła grzebać łapą w ziemi, starając się jakoś zignorować ten rozsadzający ból ze środka czaszki, jednak to nie przynosiło żadnych efektów. Syknęła coś cicho, kładąc się na swoim posłaniu, głowę chowając między łapami. Ból dalej promieniował z jej głowy, tylko coraz bardziej denerwując liliową kotkę.
– Makowy Nowiu? – usłyszała nagle znajomy głos. Nadstawiła uszu, by lepiej słyszeć swoją partnerkę, która właśnie weszła do legowiska. – Co się dzieje? – zapytała, siadając obok Makowego Nowiu. Ona tylko prychnęła, starając się stłumić syknięcie.
– Nie mam już prawa chwilę odpocząć? – zapytała, ostrzej niż zamierzała. – Głowa mnie boli, a w dodatku ta Puszcza... Naprawdę nie było nikogo lepszego?
– Makowy Nowiu, dobrze wiesz, jak było – przypomniała Mroczna Wizja, na co Mak tylko westchnęła. – Nie zapomnij, że wszyscy jesteśmy jedną społecznością. A co do twojego bólu głowy, to pójdź po zioła do Cisowego Tchnienia – powiedziała Mrok.
– Jakbym jeszcze miała na to czas, to poszłabym już kilka wschodów słońca temu! Ale nie, oczywiście – syknęła. – Zaraz tam pójdę, bo bez tego naprawdę chyba rozsadzi mi głowę, a jeszcze dziś muszę wyjść na trening z Kruczą Łapą. Nie będzie tracił lekcji przeze mnie – oznajmiła, na co Mrok tylko kiwnęła głową. Po chwili położyła ogon na barku liliowej kotki.
– Jeśli byś chciała, możemy dziś razem wybrać się na trening. Wezmę Pustułkową Łapę. Sądzę, że trening we dwójkę dobrze im zrobi i może poprawi umiejętności walki z przeciwnikiem – zauważyła Mrok. – Ale w takim razie musisz już iść do Cisowego Tchnienia. Zioła jeszcze muszą zacząć działać.
– Dziękuję – mruknęła Mak, z jakąś wyczuwalną czułością w swoim głosie i powoli zaczęła się podnosić.
Cisowe Tchnienie dała jej jakieś zioła, co umożliwiło kotce powrót do swoich zajęć. Ból co jakiś czas dalej był obecny, jednak był on również dużo słabszy. Przynajmniej na tyle, by móc bez większego problemu przeprowadzić trening. I to właśnie Makowy Nów zamierzała robić. Gdy tylko wyszła z legowiska medyka, rozejrzała się w poszukiwaniu swojej partnerki wraz z dwójką synów. Mroczna Wizja, wraz z Pustułkową Łapą, już stała przy wyjściu z obozu, dlatego liliowa ruszyła w ich stronę, wzrokiem szukając jeszcze jej ucznia, Kruczej Łapy. Mijała koty wracające z różnych patroli oraz tych, co zmierzali do stosu zwierzyny po zasłużony posiłek i wtedy zauważyła Kruczą Łapę. Kocur już również zmierzał w ich stronę, a gdy tylko wszyscy się zebrali, wyszli razem z obozu.
– Makowy Nowiu? – usłyszała nagle znajomy głos. Nadstawiła uszu, by lepiej słyszeć swoją partnerkę, która właśnie weszła do legowiska. – Co się dzieje? – zapytała, siadając obok Makowego Nowiu. Ona tylko prychnęła, starając się stłumić syknięcie.
– Nie mam już prawa chwilę odpocząć? – zapytała, ostrzej niż zamierzała. – Głowa mnie boli, a w dodatku ta Puszcza... Naprawdę nie było nikogo lepszego?
– Makowy Nowiu, dobrze wiesz, jak było – przypomniała Mroczna Wizja, na co Mak tylko westchnęła. – Nie zapomnij, że wszyscy jesteśmy jedną społecznością. A co do twojego bólu głowy, to pójdź po zioła do Cisowego Tchnienia – powiedziała Mrok.
– Jakbym jeszcze miała na to czas, to poszłabym już kilka wschodów słońca temu! Ale nie, oczywiście – syknęła. – Zaraz tam pójdę, bo bez tego naprawdę chyba rozsadzi mi głowę, a jeszcze dziś muszę wyjść na trening z Kruczą Łapą. Nie będzie tracił lekcji przeze mnie – oznajmiła, na co Mrok tylko kiwnęła głową. Po chwili położyła ogon na barku liliowej kotki.
– Jeśli byś chciała, możemy dziś razem wybrać się na trening. Wezmę Pustułkową Łapę. Sądzę, że trening we dwójkę dobrze im zrobi i może poprawi umiejętności walki z przeciwnikiem – zauważyła Mrok. – Ale w takim razie musisz już iść do Cisowego Tchnienia. Zioła jeszcze muszą zacząć działać.
– Dziękuję – mruknęła Mak, z jakąś wyczuwalną czułością w swoim głosie i powoli zaczęła się podnosić.
***
Cisowe Tchnienie dała jej jakieś zioła, co umożliwiło kotce powrót do swoich zajęć. Ból co jakiś czas dalej był obecny, jednak był on również dużo słabszy. Przynajmniej na tyle, by móc bez większego problemu przeprowadzić trening. I to właśnie Makowy Nów zamierzała robić. Gdy tylko wyszła z legowiska medyka, rozejrzała się w poszukiwaniu swojej partnerki wraz z dwójką synów. Mroczna Wizja, wraz z Pustułkową Łapą, już stała przy wyjściu z obozu, dlatego liliowa ruszyła w ich stronę, wzrokiem szukając jeszcze jej ucznia, Kruczej Łapy. Mijała koty wracające z różnych patroli oraz tych, co zmierzali do stosu zwierzyny po zasłużony posiłek i wtedy zauważyła Kruczą Łapę. Kocur już również zmierzał w ich stronę, a gdy tylko wszyscy się zebrali, wyszli razem z obozu.
Wyleczeni: Makowy Nów
Od Rudzik
Niebieskooka koteczka przeciągnęła się lekko po dobrze przespanej nocy. Od razu zaczęła szukać mleka, a gdy tylko znalazła, piła łapczywie rozradowana. Nie marudziła, nawet gdy Płomykówka przez przypadek pacnęła ją łapką w grzbiet. Gdy już się najadła, ułożyła się wygodnie koło matki, słysząc coraz to więcej słów ze strony swojego rodzeństwa. Płomykówka cały czas powtarzała słowo mama w kierunku Sójki, a Ognik zaczynał nawet wymiaukiwać bardziej złożone kocięce słówka. Do tego oboje już jakiś czas temu otworzyli oczy! Tylko z Rudzik zdawało się być coś nie tak. A przynajmniej tak twierdziły inne koty w żłobku. Według rudej kotki nie było nic z nią nie tak! Nie sądziła, że coś może być z nią nie tak, tylko dlatego, że za późno otworzy oczy! A może po prostu z nimi było coś nie tak, skoro tak pośpieszali pręguskę? Mama Sójka liznęła ją opiekuńczo po raz kolejny, gdy tylko usłyszała kolejne pytanie na temat tego, czy Rudzik kiedykolwiek otworzy oczy. Kotka otworzyć je zamierzała. Tylko uważała, że było za wcześnie. Może to już czas? Zacisnęła nieco mocniej swoje powieki i wtuliła pyszczek w futro mamy, zawstydzona. Gdy odsunęła pyszczek od Sójki, zauważyła, że ma już otwarte oczy. Widziała świat! Była tak bardzo szczęśliwa, że aż udało jej się nawet zamruczeć. Może niezbyt porządnie, bo jednak jest tylko kociakiem, ale zawsze coś! Od razu zaczęła szukać wzrokiem mamy. Pierwszą jej reakcją było błyszczenie oczu. W końcu jej mama była taka piękna! Czy ona również wyrośnie na tak onieśmielającą istotę, jak mama Sójka? Matka, która akurat skupiła swoją uwagę na Ogniku, nie zauważyła, że malutka otworzyła oczy. Koteczka chcąc zwrócić swoją uwagę, pacnęła ją lekko w łapę tą swoją znacznie mniejszą. Starsza kotka od razu zwróciła uwagę na malucha i uśmiechnęła się szeroko.
— Jestem z ciebie dumna — mruknęła Sójka, a Rudzik wtuliła się w jej klatkę piersiową.
Od Szakłaka CD. Barszczowej Łodygi
Przeszłość, krótko po dołączeniu Szakłaka do Klanu Burzy
Młody kocurek z początku nie ufał kotu, który podawał się za jego ojca. Oczywiste było, że wielki kocur perfidnie usiłował wcisnąć mu kit. Nie miał ani czarnego futra, ani nawet zielonych oczu, jak on. Poza tym Szakłak nigdy wcześniej go nie widział. Jak więc ten ktoś miałby być jego ojcem? Mama zawsze powtarzała mu, żeby nie ufać nieznajomym, dlatego kocurek pozostawał czujny. Jednak im dalej toczyła się ich rozmowa, tym bardziej Szakłak skłonny był uwierzyć, że są ze sobą spokrewnieni. Barszczowa Łodyga - tak nazywał się ten wielki kot, który podawał się za jego ojca - był taki sympatyczny i wyrozumiały. Zaproponował nawet, żeby się w coś pobawili! Szkoda tylko, że nie zgodził się na wspólny spacer po terenach ich klanu... Cóż, obóz Klanu Burzy z pewnością też skrywał wiele tajemnic do odkrycia, więc nie powinni się nudzić.
Gdy tylko wyszli ze żłobka, Szakłak zrozumiał, dlaczego jego ojciec był tak niechętny, by zabrać go poza obóz. Kocurek nie mógł oprzeć się podekscytowaniu, gdy zobaczył, jak ogromne rozmiary wszystko osiągało tu, w obozie. Z rozwartym pyszczkiem rozglądał się na lewo i prawo, podziwiając każdy kamień, każdy krzew, chwytając każdy zapach. Wnętrze żłobka zdawało się być niezwykle ponure i nudne w porównaniu z tym, co czekało za jego ścianami. Szakłak nie odstępował swojego ojca ani na krok, o mało nie depcząc mu po łapach. Obawiał się, że jeśli nie będzie uważał, przegapi coś wielkiego, fantastycznego, niepowtarzalnego - a tego by nie chciał. Ekscytację kocurka przerwał dopiero nagły powiew chłodnego wiatru, który bez ostrzeżenia musnął jego futro.
— Ale zimno... — mruknął pod nosem, gdy po grzbiecie przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Barszczowa Łodyga najwyraźniej zdołał te słowa usłyszeć, gdyż po chwili polizał swojego syna po głowie.
— To biegniemy szybko do legowiska uczniów! — miauknął na zachętę kocur. — Dawaj Szakłak, biegniemy!
Barszczowa Łodyga nie musiał mówić dwa razy. Czarny kocurek wydał z siebie radosne mruknięcie i ruszył pędem w kierunku legowiska uczniów. Jego ojciec, widząc kociaka, który ucieka mu sprzed nosa, czym prędzej pobiegł za nim. Mimo dłuższych łap nie udało mu się dogonić podekscytowanego, zwinnego Szakłaka, który był gotów przebiec cały maraton, jeśli tylko wiązałoby się to z poznaniem nowych rzeczy.
— Hej, ale poczekaj! — miauknął Barszczowa Łodyga, gdy w końcu udało mu się dogonić malucha — Jesteś szybki jak zajączek!
Szakłak nie przejął się zbytnio uwagą swojego ojca. Był zbyt podekscytowany, by zwracać uwagę na takie rzeczy.
— To tutaj? — zapytał czarny kociak, zawadiacko wciskając głowę do nory ukrytej pod gałęziami krzewu. Jego oczom ukazało się niewielkie, tajemnicze "pomieszczenie". Przestrzeń oświetlało tutaj jedynie blade, przeciskające się przez chaszcze światło dnia. Na horyzoncie nie było ani śladu życia. — Czy to na pewno legowisko uczniów?
— Dokładnie! Uczniowie są teraz zapewne na treningu, ale może kogoś spotkamy? — odparł Barszczowa Łodyga, powoli wchodząc do środka. Szakłak westchnął, bo wiedział już, że z pewnością nikogo nie spotkają.
— Tato, nikogo tu nie ma! — mruknął rozpaczliwie, gdy wszedł do środka — Gdzie są wszyscy?
Wkrótce u boku kociaka pojawił się Barszczowa Łodyga, który odpowiedział na jego pytanie:
— Są na treningach — rzekł kocur — Kiedy podrośniesz i dostaniesz swojego mentora, też będziesz rankiem wychodził z obozu, by trenować. Fajnie, prawda?
Szakłak dwukrotnie zamrugał, próbując przetworzyć w swojej małej główce to, co właśnie usłyszał. Wstawanie wczesnym rankiem, i to codziennie, z jego perspektywy brzmiało jak koniec świata. Jak miał sumiennie wywiązywać się ze swoich obowiązków, skoro nie będzie nawet mógł się wyspać? To okropne!
— Ale to musi być męczące, żeby tak od samego rana... — jęknął kociak, czując, jak opuszcza go cały dotychczasowy entuzjazm.
— Co ty wygadujesz? - zapytał Barszczowa Łodyga — Wstawanie skoro świt to najlepsze, co może być! Uczucie porannego chłodu, od którego sierść się stroszy, cisza dookoła, śpiew ptaków... Niesamowite! Jeszcze Ci się spodoba, zobaczysz — dodał radosnym tonem.
Czarny kociak rzucił swojemu ojcu spojrzenie pełne rozczarowania. Jak on mógł tak myśleć? Chłód nie jest niczym przyjemnym, tak samo, jak cisza. A śpiew ptaków? Czy naprawdę był wart, by poświęcić dla niego godziny swojego słodkiego snu?
— Taa... — mruknął bez przekonania — Ale uczniowie nie pracują jakoś bardzo ciężko, prawda? — zapytał z nadzieją, że jego ojciec mu przytaknie.
— Uczniowie uczą się pilnie wszystkiego, co przyda im się, gdy zostaną wojownikami. Granic klanów, zapachów, zachowań w różnych sytuacjach oraz walki, tropienia, polowania... Muszą wiedzieć wszystko, żeby któregoś dnia to oni mogli szkolić swoich własnych uczniów! Super, prawda? — odparł Barszczowa Łodyga, nie zwracając uwagi na zrezygnowaną minę swojego syna. Szakłak z niedowierzaniem wysłuchiwał opowieści swojego taty. To wszystko, czego właśnie się dowiedział, zupełnie przeczyło temu, co do tej pory myślał o uczniach. Myślał bowiem, że bycie uczniem to tylko paradowanie z uniesionym ogonem, gdy kociaki się patrzą...
— Aha... — mruknął, po czym niechętnie skinął łebkiem na zadane mu pytanie — Bardzo super...
Gdy wracali do żłobka, Szakłak, mimo wcześniejszej frustracji, zaczął wyobrażać sobie siebie w roli ucznia. Czy sprosta tym wszystkim obowiązkom? Czy uda mu się zapamiętać wszystkie zapachy i granice na tyle, aby potem zostać wojownikiem? Miał tyle pytań, a tak mało odpowiedzi...
Od Rudzik
Jakiś czas po narodzinach
Ruda, mała kotka przewróciła swoje ciałko na bok, trafiając akurat na swojego brata Ognika. Kocurek szybko odepchnął koteczkę drobnymi łapkami, tym samym przez przypadek odsuwając ją od matki. Pręgowana kotka jak to przystało na kociaka, zaczęła głośno piszczeć oburzona, próbując dostać się z powrotem do źródła pożywienia, tym samym budząc pół legowiska, a także swoje rodzeństwo, które za chwilę zaczęło popiskiwać razem z nią. Jej matka od razu, aby zapobiec nerwów innych ze żłobka, polizała Rudzik, która popiskiwała jeszcze, a następnie Sójka podniosła ją za kark, kładąc na swoim futrze. Już po chwili ziewnęła, rozdziawiając swój malutki pyszczek i układając się niego wygodnie na ciepłym futerku matki. Po chwili zasnęła. Jej sen nie trwał jednak długo. Już o świcie zaczęła kwilić, bo nie wiedziała, jak zejść z grzbietu matki, aby napić się mleka. Sturlała się wprost na Płomykówkę, która tylko pisnęła cicho. Już po chwili Rudzik uradowana znalazła jej ukochane mleczko i z radością wpijała pazurki w brzuch swojej mamy. Sójka polizała kociaka, przez przypadek odsuwając ją od mleka. Przez ten nagły ruch koteczka jęknęła i nagle, jakby na moment, zdawało się jej, że otworzyła swoje oczka. Chociaż ciężko było jej to stwierdzić, bo nawet jeśli faktycznie tak było, to był to moment zbyt krótki, aby mogła to zarejestrować. Zdecydowała więc, że jest jeszcze za wcześnie. Światło, które wpadło jej między oczy, było jeszcze zbyt wyraźne. Z tym jeszcze poczeka… Już całkiem dobrze pełza! A to już swego rodzaju półmetek. Z chodzeniem i otwieraniem oczek jeszcze za wcześnie. Na razie dalej chce być jak najbliżej swojej mamy, nie wiedząc jeszcze, co przygotował dla niej świat.
Od Rudzik
Trójka kociąt wierciła się przy matce, walcząc o życie (czytaj: mleko). Zaciekle przepychały się nawzajem, tak jakby ich rodzicielka wcale nie miała też mleka w innych miejscach brzucha. W końcu to tylko bezmyślne kociaki. Zmieniło się tylko tyle, że powoli zaczynały słyszeć głosy dookoła, a także szum liści. Mała ruda koteczka zaczynała już nawet rozpoznawać głos swojej matki. Zdawało się, że Sójka pękała z dumy za każdym razem, gdy jej trzy kuleczki zaczynały piszczeć lub, gdy już były najedzone ruszać uszami, czy też wbijać drobne pazurki w jej brzuch podczas snu. Skoro kocięta ją słyszały, był to znak, że przyszła pora, aby je nazwać. Co prawda to jeszcze maluchy, które nawet nie były w stanie zrozumieć znaczenia swoich imion… Jednak kotka była zbyt podekscytowana, aby zwlekać dłużej z nazwaniem swojego miotu. Polizała maluchy, kończąc na rudej koteczek, która pisnęła cicho na moment przebudzona.
— Będziesz nazywać się Rudzik. Pasuje do ciebie maluchu — miauknęła Sójka, następnie patrząc w stronę reszty kociaków.
Nagle do legowiska wpadł ich tata Płomienny Ryk. Przyszedł przywitać się z kotką oraz jej kociętami. To były jego drugie odwiedziny od czasu, gdy Sójka przyniosła na świat ich trzy małe kuleczki.
— Nazwałaś już je jakoś? — zapytał kocur, wpatrując się w ślepia kotki.
— Akurat chciałam je nazwać, ale jak przyszedłeś, nazwijmy je razem — mruknęła kotka. — Możemy nazwać ją Rudzik? Tak bardzo jej pasuje! — miauknęła Sójka, wpatrując się w ojca kociąt.
— Rudzik…? Ah… Dobrze niech będzie — miauknął, chociaż z nieznanego kotce powodu, wydawał się niezbyt zadowolony tym imieniem.
— Jeśli jest źle, to możemy wybrać jej inne… — stwierdziła, ale kocur pokręciło głową na nie.
— Jest dobre — odparł i spojrzał na małego kocurka, jedynego w miocie. — Może nazwiemy go Ognik? Co sądzisz? — zapytał kocur, a matka kociąt kiwnęła głową.
— Trzecia nazwijmy Płomykówka. Czasem widywałam te zwierzęta, myślę, że będzie jej pasować — dodała Sójka, a Ognik kiwnął głową.
— Rudzik, Ognik i Płomykówka… Jestem pewien, że wyrosną na koty godne bycia w Klanie Burzy… — mruknął, patrząc nieco nieufnie na małą kuleczkę, która nie była jeszcze świadoma tego, co może przynieść jej przyszłość.
Nagle do legowiska wpadł ich tata Płomienny Ryk. Przyszedł przywitać się z kotką oraz jej kociętami. To były jego drugie odwiedziny od czasu, gdy Sójka przyniosła na świat ich trzy małe kuleczki.
— Nazwałaś już je jakoś? — zapytał kocur, wpatrując się w ślepia kotki.
— Akurat chciałam je nazwać, ale jak przyszedłeś, nazwijmy je razem — mruknęła kotka. — Możemy nazwać ją Rudzik? Tak bardzo jej pasuje! — miauknęła Sójka, wpatrując się w ojca kociąt.
— Rudzik…? Ah… Dobrze niech będzie — miauknął, chociaż z nieznanego kotce powodu, wydawał się niezbyt zadowolony tym imieniem.
— Jeśli jest źle, to możemy wybrać jej inne… — stwierdziła, ale kocur pokręciło głową na nie.
— Jest dobre — odparł i spojrzał na małego kocurka, jedynego w miocie. — Może nazwiemy go Ognik? Co sądzisz? — zapytał kocur, a matka kociąt kiwnęła głową.
— Trzecia nazwijmy Płomykówka. Czasem widywałam te zwierzęta, myślę, że będzie jej pasować — dodała Sójka, a Ognik kiwnął głową.
— Rudzik, Ognik i Płomykówka… Jestem pewien, że wyrosną na koty godne bycia w Klanie Burzy… — mruknął, patrząc nieco nieufnie na małą kuleczkę, która nie była jeszcze świadoma tego, co może przynieść jej przyszłość.
Od Słonecznej Łapy
Dostał taką burę od Rozkwitającej Szanty, że ledwo się po niej pozbierał. A rozchodziło się o zioła na wzmocnienie, które przyniósł dla Sójki. Według wiecznej królowej, pęczek ziół który przyniósł, był trujący - mogły zaszkodzić samej rudej kotce, bądź jej nienarodzonym kociętom.
– A-ale przecież... – Jąkał się, nie rozumiejąc skąd taka pomyłka. W końcu nie zbierał tych ziół sam! Za każdym razem przed zerwaniem rośliny pytał się o jej zastosowanie. W końcu nie chciał przynieść takiej, która by mogła zaszkodzić! – Naprawdę wszystkie są trujące?
– Wszystkie. – odparła Rozkwitająca Szanta, przyglądając się uważnie Słonecznej Łapie. Tak, jakby chciała zapamiętać każdy jego ruch, najmniejszą zmarszczkę na pysku, ton głosu i same słowa. Żeby tego było mało, kazała mu się zbliżyć i pozwolić obwąchać z każdej strony, po tym jak kocur nie powiedział jej skąd mu do głowy przyszło, aby "samemu" bez nadzoru medyków zbierać zioła dla królowych.
Nie chciał sprawiać kłopotu Ognistej Piękności. Może faktycznie źle zrobił udając się sam na sam z kocicą w poszukiwaniu ziół mających odczynić urok z wujka? W końcu oboje nie mieli wiedzy medycznej, a Słoneczna Łapa bazował jedynie na wspomnieniach podczas poszukiwań roślinki przeciw czarom. No i słowach cioci, która zapewniła młodego, że jako królowa otrzymywała dokładnie takie zioła, które przyniósł do żłobka.
– Doceniam twoją chęć pomocy, jednak będę musiała zgłosić ten incydent Króliczej Gwieździe. Mało brakowało, a doszłoby do tragedii! Zdajesz sobie z tego sprawę Słoneczna Łapo? – Przytaknął. – Lecz nie martw się, na pewno nie czeka cię ten straszliwy dół, w którym kończą za karę twoi członkowie rodziny... Co najwyżej karne imię.
– Nie! – wykrzyknął. – Nie chcę karnego imienia! Moje imię to Słońce. I takie musi pozostać... Jestem to winny mamie... Już wolę spędzić kilka nocy na zewnątrz, poza obozem... Nawet w tym dole! Wszystko byleby nie zmiana imienia!
– No, już, już... Nie unoś się tak. – uspokoiła go królowa. – Wstawię się za tobą i poproszę o łagodną karę, albo sama jakąś wymyślę... – zamyśliła się. Słoneczna Łapa przyglądał się kocicy, czekając na to co ta postanowi – W końcu nawet jeśli zostałeś uczniem to [dla mnie] wciąż jesteś kociakiem, takim wyrośniętym, co ma pstro w głowie... – powiedziała uśmiechając się podczas obserwowania "tanecznego występu" ucznia spowodowanego nerwami. – Może... Pomógłbyś mojemu bratu i reszcie medyków, skoro zamiast trenować na przewodnika wolisz zabawę z ziołami? Co prawda, gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść... – powiedziała zasłyszaną od samotników prawdopodobnie rymowankę. Nawet jeśli sama nie wiedziała co to te kucharki, to rozumiała zamysł. Słoneczna Łapa jednak nie rozumiał ani słowa. – Jednak patrząc na to, że dwoje z czwórki medyków posiada problemy z oczami, to na pewno przyjmą twoją pomocną łapę i może pouczą co nieco o ziołach, abyś już nikogo więcej o mały włos nie otruł, jeśli zechcesz działać na własną łapę.
Nie brzmiało to tak źle w teorii, jednak był pewien, że ciocia Pajęcza Lilia nie będzie głaskać go po głowie, tylko złaja go porządnie, bardziej niż Szanta i zafunduje maraton rozróżniania ziół. Tak samo Królicza Gwiazda. I być może sam Płomienny Ryk? Chyba był w stanie to znieść. O ile jego uszy nie odpadną, bądź zwiędną od nadmiaru hałasu. Jeśli tak się stanie, przez kolejne księżyce nie opuści cichych tuneli rozciągających się pod terenami Klanu Burzy.
– A-ale przecież... – Jąkał się, nie rozumiejąc skąd taka pomyłka. W końcu nie zbierał tych ziół sam! Za każdym razem przed zerwaniem rośliny pytał się o jej zastosowanie. W końcu nie chciał przynieść takiej, która by mogła zaszkodzić! – Naprawdę wszystkie są trujące?
– Wszystkie. – odparła Rozkwitająca Szanta, przyglądając się uważnie Słonecznej Łapie. Tak, jakby chciała zapamiętać każdy jego ruch, najmniejszą zmarszczkę na pysku, ton głosu i same słowa. Żeby tego było mało, kazała mu się zbliżyć i pozwolić obwąchać z każdej strony, po tym jak kocur nie powiedział jej skąd mu do głowy przyszło, aby "samemu" bez nadzoru medyków zbierać zioła dla królowych.
Nie chciał sprawiać kłopotu Ognistej Piękności. Może faktycznie źle zrobił udając się sam na sam z kocicą w poszukiwaniu ziół mających odczynić urok z wujka? W końcu oboje nie mieli wiedzy medycznej, a Słoneczna Łapa bazował jedynie na wspomnieniach podczas poszukiwań roślinki przeciw czarom. No i słowach cioci, która zapewniła młodego, że jako królowa otrzymywała dokładnie takie zioła, które przyniósł do żłobka.
– Doceniam twoją chęć pomocy, jednak będę musiała zgłosić ten incydent Króliczej Gwieździe. Mało brakowało, a doszłoby do tragedii! Zdajesz sobie z tego sprawę Słoneczna Łapo? – Przytaknął. – Lecz nie martw się, na pewno nie czeka cię ten straszliwy dół, w którym kończą za karę twoi członkowie rodziny... Co najwyżej karne imię.
– Nie! – wykrzyknął. – Nie chcę karnego imienia! Moje imię to Słońce. I takie musi pozostać... Jestem to winny mamie... Już wolę spędzić kilka nocy na zewnątrz, poza obozem... Nawet w tym dole! Wszystko byleby nie zmiana imienia!
– No, już, już... Nie unoś się tak. – uspokoiła go królowa. – Wstawię się za tobą i poproszę o łagodną karę, albo sama jakąś wymyślę... – zamyśliła się. Słoneczna Łapa przyglądał się kocicy, czekając na to co ta postanowi – W końcu nawet jeśli zostałeś uczniem to [dla mnie] wciąż jesteś kociakiem, takim wyrośniętym, co ma pstro w głowie... – powiedziała uśmiechając się podczas obserwowania "tanecznego występu" ucznia spowodowanego nerwami. – Może... Pomógłbyś mojemu bratu i reszcie medyków, skoro zamiast trenować na przewodnika wolisz zabawę z ziołami? Co prawda, gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść... – powiedziała zasłyszaną od samotników prawdopodobnie rymowankę. Nawet jeśli sama nie wiedziała co to te kucharki, to rozumiała zamysł. Słoneczna Łapa jednak nie rozumiał ani słowa. – Jednak patrząc na to, że dwoje z czwórki medyków posiada problemy z oczami, to na pewno przyjmą twoją pomocną łapę i może pouczą co nieco o ziołach, abyś już nikogo więcej o mały włos nie otruł, jeśli zechcesz działać na własną łapę.
Nie brzmiało to tak źle w teorii, jednak był pewien, że ciocia Pajęcza Lilia nie będzie głaskać go po głowie, tylko złaja go porządnie, bardziej niż Szanta i zafunduje maraton rozróżniania ziół. Tak samo Królicza Gwiazda. I być może sam Płomienny Ryk? Chyba był w stanie to znieść. O ile jego uszy nie odpadną, bądź zwiędną od nadmiaru hałasu. Jeśli tak się stanie, przez kolejne księżyce nie opuści cichych tuneli rozciągających się pod terenami Klanu Burzy.
[Trening – 525 słów]
[przyznano 11%]
Subskrybuj:
Posty (Atom)