BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 9 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 marca 2025

Od Kminka

Nie do końca rozumiał, co się dzieje, nagle tata zabrał ich i bardzo długo szli. Nie rozumiał, czemu nie może być z ukochaną mamą i babcią. Czemu tata zabrał ich? Czemu z nimi nie ma Mary? Miał dużo pytań, a nie mógł pytać nikogo o to. Po dłuższym czasie doszli do grupy kotów, nie rozumiał, o czym mówią. W końcu ktoś go wziął w pysk i szli w nieznanym mu kierunku.


***


Już któryś dzień spędził w klanie burzy; dowiedział się, że stąd pochodzi jego tata. Dalej nie rozumiał, co się stało do końca z Marą, ale poznał nowych kolegów! Chociaż było tutaj dużo kotów w jego wieku, poznał już Kruczka, Echo, Fluoryt i Kaczkę. I jeszcze dorosłe koty – jednak one czasami dziwnie patrzyły się na niego lub rodzeństwo. Stwierdził, że skoro słońce już wstało i się obudził, to czas na zabawę! Wstał i stwierdził, że czas znaleźć kompana, za swojego towarzysza uznał Echo. Polubił kocura, wyglądał groźnie na początku, jednak okazał się dobrym kolegą.
– Echo! Chodźmy na przygodę, mchem pobawimy się! Pobawmy się piórami, jak nie chcesz mchem, dobra? – Szturchnął łapą czarną, demoniczną kulkę.
– Dobrze, może pobawimy się w polowanie na mech? Będziemy jak wojownicy! Będziemy tacy duzi ii. – Czarny tylko wstał z mchu i rozciągnął się. Kminek machnął ogonem pocieszony, że miał z kim spędzać czas.
– Będziemy jak uczniowie. Niedługo nimi będziemy w końcu, w przyszłym księżycu ja, a w jeszcze kolejnym ty. Wyobrażasz sobie, Echowa Łapa i Kminkowa Łapa brzmią dobrze. – Kminek zrobił w tym czasie kulkę z mchu i ją potoczył. Drugi tylko skoczył niesfornie na nią, wbijając pazurki. – Upolowany!
– Będę musiał się starać, by być lepszym uczniem od ciebie, w końcu twoi rodzice to tacy super wojownicy.

Od Baśniowej Stokrotki

– No już! Na co czekasz? – wymruczała Ryjówkowy Urok. Kremowa oprzytomniała; zdała sobie sprawę, że jest w legowisku starszyzny i czyści im futro.
– No już, Baśniowa Stokrotko, pchły same z futra nam nie wyskoczą – zażartował Pchli Nos. Stokrotka przytaknęła i chwyciła patyk z zakończonym na końcu mchem, poszukała kleszczy w futrze. Kiedy kotka zauważyła ogromnego, wczepionego w liliowe futro szylkretki kleszcza, pozbyła się go mysią żółcią.
– Od razu lepiej – wymamrotała starsza.
– Nie rozumiem czemu mam to robić sama… – powiedziała.
– Nie przesadzaj, wiesz za co tu siedzisz – zażartował Pchli Nos.
– Ach te pokolenie kotów, nie wie z czego to się kiedyś żyło – zaczęła Bratkowe Futro.

***

Księżyc wspiął się dumnie na niebo, tworząc noc. Baśniowa Stokrotka, po skończonej pracy, pobiegła do legowiska wojowników. Tam czekał na nią Dryfująca Bulwa, z widocznym uśmiechem na pyszczku.
– Jesteś! – wymruczał zadowolony. Kremowa styknęła z nim nos, a bury się do niej przytulił.
– Co dla nas przygotowałeś? – zapytała wojowniczka. Partner niezręcznie przełknął ślinę i wskazał na wyjście. Pręgowana wstała i wyjrzała z legowiska, zobaczyła jedynie koty stojące ciasno w grupie i inne, dzielące ze sobą języki.
– Nie rozumiem… – szepnęła. Dryfująca Bulwa wstał i pokazał jej ciasną grupę kotów, jego brązowe oczy zmrużyły się. Stał przez chwilę z opuszczonym łbem i skulonym ogonem.
– Patrol? Znowu? Heh… Nie przejmuj się, następnym razem ja przyszykuje coś dobrego – mruknęła. Bulwa podniósł uszy do góry i z zadowoleniem podbiegł do patrolu, a jego partnerka skierowała się za nim.
– Czekaliśmy na was! – rzuciła Biedronkowe Pole. Pozostałą część grupy stanowił Lśniąca Ikra, Kijankowe Moczary i Nenufarowy Kielich. Kiedy para do nich dołączyła, grupa wyruszyła z obozu. Koty sprawnie przekroczyły wodę i udały się do Zrujnowanego Mostu. Z tym też nie było problemu, bo udało im się dojść na ląd szybciej niż kiedykolwiek. Patrol udał się na polanę, a już po chwili wkroczyli do niezbadanego lasu. Stokrotka trzymała się blisko Dryfującej Bulwy, bo czuła, że coś się zaraz stanie. Po długiej chwili szukania głos zabrał Kijankowe Moczary.
– Znaleźliście coś? – zapytał. Wszyscy pokręcili głową, a Biedronkowe Pole westchnęła.
– Dobrze, zatem wracajmy. Bo nie ma żadnego powodu, żebyśmy tu zostali dłużej – powiedziała.

Kminek został zaadoptowany!

 


Znajdki w Klanie Wilka!

 



Od Kosaćcowej Łapy do Brukselkowej Łapy

Pora Nagich Drzew

Biegł między wielkimi, iglastymi drzewami, skakał przez przeszkody jakimi były korzenie dużych roślin i krzewów. Grzbiet grzały mu promienie słońca, a gdy padały na jego oczy, wyglądały nie jak ponura kora drzewa, lecz jak bursztyn. A on nie zwalniał tempa... dopiero się rozpędzał! Biegł przed siebie, wiatr mierzwił mu jego śnieżnobiałe futro, które zdrowo lśniło. Łapy prowadziły go tam, gdzie chciały, on im nie rozkazywał. Zadowalał się każdą chwilą spędzoną w lesie Klanu Wilka. Był przecież tak piękny! Cieszył się, że mógł żyć w takim miejscu, jakim jest terytorium jego klanu. Nie myślał nawet o zmianie swojego domu, zobaczyć, jak to jest poza nim. Czuł się dobrze tam, gdzie żył.
Nagle się zatrzymał. Ostrożnie zaczął niuchać powietrze i nasłuchiwać nadciągającego zagrożenia, tak przynajmniej uważał. Czuł nieznany dotąd mu śmierdzący odór, który go irytował. Nie czuł kota, nie czuł też psa. Coś innego... Zauważył rudą sierść, poruszającą się między paprociami. Nastroszył futro na grzbiecie, wysunął pazury i bacznie obserwował zwierzę, które go otaczało. Z każdą chwilą powietrze jakby gęstniało, aż nagle coś rudego wyskoczyło z otwartą paszczą pełną kłów w stronę klatki piersiowej Kosaćcowej Łapy. Uczeń miał czas na reakcję, gdyż lis był za daleko, aby go dosięgnąć. Odskoczył i zasyczał, pusząc swoją długą sierść, próbując być większym od młodego, rudego szkodnika. Lis warknął coś niezrozumiałego dla kota, a potem obniżył swoją głowę i przybliżył do szyi, wpatrując się swoimi bystrymi oczami w zdziwione ślepia kocura. Myślał, że lis go zabije, że się nie ruszy i że okaże się tchórzem. A jednak się ruszył, odskoczył i ominął śmierć. Strach go tym razem uratował, ale to odwaga dodała mu sił, aby tego dokonać.
Lis był bardzo młody, ale jednak na tyle śmiały, aby go zaatakować. Nie bał się byle jakiego koteczka, który ledwo co odstawił mleko rodzicielki. Źrenice Kosaćca zwężyły się, ciało wygięło się w łuk, a ogon się napuszył i stanął dęba. Ostrzegał, że stanie się krzywda. Dało się wyczuć w powietrzu napięcie dwóch stworzeń, które wpatrywały się na siebie jak na coś nowego, coś... niebezpiecznego, ale małego. Kosaćcowa Łapa nie bał się. Nie mógł się bać. Nie może się bać, nie może, bo byłby tchórzem. Nie może zawieść swoich najbliższych. Musi... zabić to rude coś, zanim zabije go.
Lis ostrożnie postawił lewą łapę do przodu, zaglądając w oczy Kosaćca, jakby czekał na odpowiedni moment, aby go zagryźć. Kosaćcowa Łapa już nie wytrzymał; zaślepiony gniewem, uderzył pazurami w zdezorientowanego lisa, który nie miał czasu na reakcję, a następnie kłapnął w jego prawą stronę szyi śnieżnobiałymi kłami. Kolejny raz poczuł smak krwi, ale tym razem nie puścił ani się nie rozradował... a głębiej zatopił się, nie puszczając. Zwierzę zaczęło piszczeć, szukając czegokolwiek do wyzwolenia się z uścisku. Krew kapała na niegdyś piękne, oślniewające i czyste futro Kosaćca. Lis dorwał się do jego ogona... Ale on nie odpuszczał. Wszystko zagłuszał mu szum krwi w uszach, zamknął oczy... I nagle zdał sobie sprawę, że zwierzę przestało cokolwiek robić. Puścił, cofając się. Ujrzał wielką kałużę krwi, a na środku niej — młodego lisa. Na szyi ucznia i klatce piersiowej znajdowała się również sucha krew zwierzęcia, a na pyszczku jeszcze nie zeschnięta. Oblizał się... i uśmiechnął triumfalnie. To był dopiero sukces! Zabić potwora, który zabija od czasu do czasu pobratymców lub ich rani. Musi się tym pochwalić Zalotnej Krasopani!
Oczy rudego stworzenia były otwarte, lecz bez blasku, pociemniałe... martwe. Kosaćcowa Łapa dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ten lis nie miał więcej niż tyle samo księżyców, co on, czyli sześć.
,,To był jeszcze dzieciak!" wyszeptał drżącym głosem, wciąż nie rozumiejąc tego, co się stało. ,,Jego matka pewnie zaraz mnie znajdzie i zabije!"
Kosaćcowa Łapa niepewnie rozejrzał się po lesie, jego uszy przylgnęły do głowy płasko i spojrzał szybko na martwe zwierzę, po czym cofnął się i spojrzał na swój ogon. Dopiero teraz poczuł ból, na szczęście nie było to tak poważne. Jego futro było zbyt grube, by lis zrobił mu poważną krzywdę. Ale jednak próbował, nie poddał się — pomyślał po chwili Kosaciec i spojrzał na martwe ciało. Uśmiechnął się do lisa i wyszeptał do niego: ,,Byłeś dobrym przeciwnikiem, cenię twój wysiłek. Mam nadzieję, że będziesz spoczywać w Mrocznej Puszczy!" I dodał: ,,Szkoda, że tego nie usłyszysz, ale i tak pewnie nie zrozumiałbyś mojej mowy..." odwrócił się od niego i popatrzył na swoje futro na piersi. Całe czerwone... westchnął. Muszę znaleźć jakąś wodę i się umyć. O, wiem, pójdę do tego starego drzewa! Tam potem jest taka rzeczka i wtedy mogę się wykąpać... oby zeszło...
,,Kosaćcowa Łapo!" Ktoś zawołał z tyłu. Kosaciec obejrzał się, ale nikogo nie zauważył. Wzruszył ramionami i zaczął iść przed siebie, na pewno wiedząc, dokąd ma pójść.
,,Kosaćcowa Łapo!" Coś powtórzyło, a on się zachwiał. Odwrócił się i już miał wysunął pazury, ale znowu spotkał się z ciszą. Warknął coś cicho i zaczął iść tą samą drogą, omijając przeszkody.
,,Kosaćcowa Łapo!"
Kosaćcowa Łapa w końcu odpowiedział:
,,Zostaw mnie, gwiezdny móżdżku! Jeśli... jeśli myślisz, że możesz ze mnie głupiego robić, to się zdziwisz..." Ale nie spojrzał w bok. Szedł pewnie, ignorując wszelkie nawoływania. Nagle znalazł dziwne pomarańczowe coś, miało kształt owalny, a po bokach znajdowały się kreski pochodzące z góry owej rośliny, a na jej czubku znajdowało się długa, wzniesiona łodyga, na której znajdowały się jeszcze większe liście. Kosaćcowa Łapa zaciekawił się tą dziwną, pomarańczową ,,istotą”, której jeszcze dotąd nie widział. Ciekawe, co to jest… może jakaś wielka odmiana rośliny, której dotychczas nie widział w zakamarkach lasów Klanu Wilka?
,,Mysi móżdżku!"
Nerwowo odwrócił się, aby zaraz krzyknąć obelgi na pusty las, ale nagle coś go zdzieliło w pysk. Ciężko osunął się na ziemię.

Otworzył po chwili oczy i nie zobaczył nasłonionego lasu, a za to usłyszał huk i poczuł zimno. Coś rozbłysło, a dzięki temu zobaczył czyiś pysk. Rozgniewany pyszczek należał do niejakiej Brukselkowej Łapy, która zapewne go zdzieliła. A on spał na niej! Kosaćcowa Łapa od razu, jak poparzony, odskoczył i wytarł ślinę, która cieknęła z jego pysku. Znajdowała się ona też na lewym boku kotki...
Kosaciec, ledwo co obudzony, spojrzał na nią i uśmiechnął się w jej stronę, mówiąc:
— Piękny dziś dzień mamy, czyż nie?
Był środek nocy.
Kosaćcowa Łapa oczekiwał odpowiedzi, ale zanim ją otrzymał, zapytał jeszcze o coś:
— Co to jest w ogóle brukselka? Jakiś… owoc? — zastanowił się, jakby zapomniał, że dopiero co go spoliczkowała. — Nie jesteś stąd, prawda?

[1064 słów]

<Brukselkowa Łapo?>

Od Cienia do Cierń

kiedy Cień był jeszcze bardzo mały

Przeciągnął się, niezdarnie wyciągając przed siebie przednie łapki i machając nimi na oślep. Już po chwili usłyszał gniewny pisk Jaśminowiec i przekręcił się na drugi bok, zaprzestając gwałtownych ruchów.
– Przepraszam – wybełkotał jednocześnie śpiącym i niewinnym głosem. Miał nadzieję, że siostra nie będzie się na niego gniewać; przecież nie uderzył jej specjalnie! Cóż miał poradzić na to, że jego zalepione powieki były ciężkie jak głazy i nie chciały się otworzyć, pozbawiając kocurka zmysłu wzroku?
Już chwilę potem przyjemna cisza, dająca wytchnienie młodym uszom rodzeństwa minęła, gdy do żłobka wskoczyły dwa rozgadane kociaki o imionach Miłostka i Sekrecik. Gdyby tylko brali przykład ze swojej siostry, Kruszynki, która prawie nigdy się nie odzywała…

***

Cień już czwarty raz tego wschodu słońca został wybudzony ze smacznej, miłej drzemki przez krzyki pewnych dwóch kociaków… Ze zrezygnowaniem oparł okrągłą głowę na przednich łapach. Jego równowaga jednak nie była zbyt dobra i zaraz zbyt ciężki łepek wylądował na wyściółce. Na szczęście dzięki miękkiemu posłaniu uderzenie nie bolało, ale nagle stało się coś…
Przed łysym majaczyła bardzo ruchliwa, jasnoruda plama o długich nogach. Zielone punkciki na jej okrągłym pyszczku utkwione były w drugim, nieco mniejszym, jasnopłowym kształcie. Z pewnością były to dwa koty, ale Cień na razie widział je bardzo niewyraźnie. Od rudego bił zapach Miłostki, ten mniejszy za to miał głos Sekrecika. Obok leżała puchata, szylkretowa karmicielka, była to Migotka, przy niej zaś z pewnością znajdowała się Kruszynka, czyli ta mała, czekoladowa kupka futra.
Kocurek spojrzał za siebie. Skóra jego matki była w odcieniu brązowego różu, na nią przyklejone były żywicą liście i pióra. To dlatego rodzicielka wydzielała tak silny zapach… Jaśminowiec była śliczną, łaciatą istotką o trójkątnym pyszczku i zgrabnym ciałku. No i do tego miała futerko!
Znajdowali się w przestronnym krzewie kaliny. Wiele cienkich gałązek podtrzymywało piękne liście i delikatne białe kwiaty, które wypełniały ściany żłobka, tak, aby jak najmniej chłodnego wiatru dostawało się do legowiska. Roślina wydawała słodki, przyjemny zapach, który Cień znał od urodzenia i który kojarzył mu się z miłymi chwilami. Podłoże zostało wypełnione grubą warstwą mchu, w który wplecione były miękkie liście i pióra.
Wcześniej kocurka otaczała ciemność, nicość, pustka. Nie widział kształtów, kolorów, ruchu. Zastanawiał się, jak to jest coś zobaczyć, jak to jest widzieć. Teraz najwyraźniej znalazł odpowiedź na to pytanie, bo skoro jeszcze jeden jego zmysł pracował, to… To znaczyło, że otworzył oczy! Od bardzo dawna (kilku wschodów słońca) o tym marzył! I to nareszcie się stało! Widział! W dodatku zrobił to pierwszy, przed swoją siostrą, Jaśminowiec. To oznaczało, że był wyjątkowy. Stanie się niezwykłym, szybkim jak błyskawica, do tego silnym jak piorun wojownikiem. Pokona wszystkich swoich wrogów i już nikt nie stanie mu na drodze. Lisy będą przed nim drżeć, a on zdobędzie serca całej społeczności. Będzie ich bohaterem, wybawicielem i oni bez wahania wybiorą go na swojego lidera. Pokieruje całą grupą kotów, będzie utrzymywał jedność i siłę Owocowego Lasu, a nikt nie dorówna mu autorytetem. Stanie się jedynym, niepowtarzalnym, najlepszym kotem, jakiego widział ten świat!
Z rozmyślań wyrwały go głosy Sekrecika i Migotki. Oczywiście znowu się kłócili. Nic innego nie potrafili robić! Gdy już stanie się liderem, rozprawi się z nimi.
– Hej, to moje posłanie!
– Bo co?
– Bo zawsze było moje!
– Ja mogę leżeć, gdzie chcę.
– Nie na moim posłaniu.
– Przecież nie ty je zrobiłaś, więc nie jest twoje.
– Trudno!
– Co ty, głupia jesteś?
– Ty jesteś głupi, parszywy robaku!
Cień skierował swoje otwarte oczka z powrotem na Cierń, ignorując krzyki za sobą. Przylgnął do jej boku, patrząc na pysk kotki. Jak super było widzieć!
– Mamo, ładna jesteś. – Uśmiechnął się zadowolony z tego, że jednocześnie pochwalił się swoim wzrokiem i sprawił rodzicielce komplement.

<Ładna Cierń?>

Od Cienia

kiedy Cień był jeszcze bardzo mały

Po kilku wschodach słońca od swoich narodzin u kocurka dało się zauważyć parę zmian. Szybko rósł i nabierał sił. Z ciała jego siostry rosło miękkie, puchate futerko, z każdym dniem gęstsze i dłuższe. Cień natomiast w porównaniu do niej czuł się nagi i bezbronny. Czekał, aż jego sierść wyrośnie, ale ten moment nie nadchodził. Nie przejmował się tym bardzo, bo jego mama też była łysa.
Zaczął za to słyszeć. Na początku do małych, zaokrąglonych uszu docierał jedynie jednostajny szum przerywany przez niezrozumiały bełkot wydawany przez inne koty. Z każdym wschodem słońca było jednak lepiej. Rozróżniał dźwięki wysokie i niskie, miękkie i szeleszczące, długie i krótkie. Sam też zmieniał swoje piski w słowa, z których składał niezgrabne zdania.
Zasypywał swoją biedną matkę lawiną nieśmiałych pytań, których nie mógł powstrzymać. Dzięki temu dowiadywał się wielu rzeczy o świecie i innych kotach, ale trochę bał się, że spyta o coś niewłaściwego.
Znał już imiona niektórych kotów. Na przykład jego łysa matka nazywała się Cierń, a druga rodzicielka, ta o zapachu kocura, w rzeczywistości była kotką o imieniu Żmija. Nieznana mu wcześniej karmicielka nazywała się Migotka, a jej kocięta: Miłostka, Kruszynka i Sekrecik.
Wiedział, że urodził się w Owocowym Lesie i gdy skończy cztery księżyce, zacznie szkolić się na wojownika lub zwiadowcę. Będzie powszechnie znanym, szanowanym członkiem społeczności, któremu nikt nie będzie się równać, a potem być może nawet zostanie liderem.
Chciał już przynajmniej na chwilę wyjść z krzewu, który służył Owocowemu Lasowi jako żłobek. Co prawda było tu ciepło i wygodnie. Nawet jeśli legowisko zamieszkiwały dwie karmicielki ze swoimi kociakami, dla każdego starczało miejsca. Wszelkie ostre gałęzie od środka zostały usunięte, aby nikt się nie pokaleczył. Jednocześnie ściany żłobka były na tyle grube, że do środka nie przedostawał się żaden przeciąg. Wygodne posłania z mchu, paproci i liści były regularnie wymieniane przez uczniów. Łapki jednak swędziały go ze zniecierpliwienia.
„Ciekawe, co znajduje się tam poza żłobkiem?” Cień ciągle zadawał sobie to pytanie w myślach.
Miłostka i Sekrecik jednak powiedzieli mu, że musi najpierw otworzyć oczy. Ta pierwsza wyznaczyła mu czas na zrobienie tego, mówiąc, że jeśli nie zdąży, trudniej mu będzie zostać dobrym wojownikiem lub zwiadowcą. Zostało mu pięć wschodów słońca. Kocurek próbował cały czas, naprawdę się starał, ale nie potrafił. Nie do końca wiedział też, jak to się robi…

***

Drzemałby jeszcze aż do Wysokiego Słońca, gdyby nie dosłyszał kroków w wejściu do żłobka. Ciche dźwięki stawiania łap na miękkiej, lekko szeleszczącej wyściółce legowiska dotarły do uszu malucha. Już miał miauknąć z oburzeniem, ale wyczuł nieznany mu wcześniej zapach. Szybko dowiedział się, że to nie potomstwo Migotki go zbudziło, ale uczeń, który przyszedł, aby posprzątać w żłobku. Był to młody kocur o imieniu Kolendra. Rozdrażnienie Cienia szybko przemieniło się w ciekawość i spytał nieśmiało:
– Co to kolendra?
Następnie skierował swój łepek w stronę głosu ucznia i nastawił uszy, aby lepiej słyszeć jego odpowiedź.
– Tak szczerze, to sam nie jestem do końca pewny – zaśmiał się starszy kocur cicho. – Mam jednak pewne domysły co do tego. Wydaje mi się, że może to oznaczać małego, limonkowego robaka lub błękitnego motyla. Kto wie? Może tak, może nie. W każdym razie z pewnością jedną z zalet mojego imienia jest oryginalność. Znasz jakiegoś innego Kolendrę? Jestem przekonany, że nie ma żadnego oprócz mnie kota nad jeziorem, który tak się nazywa!
Cień milczał przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Nie miał pojęcia, co znaczy „limonkowy” lub „błękitny”. Bardziej go jednak ciekawiło, co to za koty, o których uczeń mówił.
– Nad jeziorem? – powtórzył kocurek, nie rozumiejąc.
– Ach, tak. Wy pewnie o niczym nie macie pojęcia, ale skąd mielibyście o tym wiedzieć. Mówię o czterech klanach, naszych sąsiadach. Są to grupy kotów, podobne do naszej, ale mają nieco inne religie i trochę inaczej funkcjonują. No i poza tym są o wiele gorsi od nas, bo my, Owocowy Las, jesteśmy idealnie zsynchronizowani, mamy specjalne rangi, których klany mogą nam pozazdrościć.
– A jak to jest być uczniem? – Jaśminowiec, jego siostra przyłączyła się do rozmowy, wypowiadając na głos pytanie, które Cień właśnie chciał zadać.
– Cudownie! To znaczy, trzeba wcześnie wstawać i dużo pracować, ale to szczegół. Zwłaszcza jeśli uczy się tak cudownych rzeczy, jak ja. Szkolę się na wojownika, więc muszę umieć polować i walczyć. W dodatku chyba całkiem dobrze mi idzie, czuję, że już niedługo zostanę mianowany. Super będzie mieć taką wysoką rangę, nareszcie nie będę się czuł, jak wyrośnięty kociak!
Cień położył po sobie uszy. Uczeń wydawał się przyjazny, ale strasznie dużo mówił. No cóż, przynajmniej odpowiadał na wszystkie pytania jego i Jaśminowiec, w dodatku jego wypowiedzi były interesujące. Nagle kocurek wyczuł, jak ciało jego matki się spięło. Kolendra chyba także to zauważył, bo jednym susem doskoczył do posłania.
– Przepraszam! Już sprzątam, już.

Od Baśniowej Stokrotki

Od brzasku Mandarynkowe Pióro wysyłała spojrzenia do Baśniowej Stokrotki. Miała zamiar coś z nią zrobić, pytanie co.
— Stokrotko! — Usłyszała. “O wilku mowa…” — pomyślała.
— Jesteś mi potrzebna do patrolu, tam stoi Murena! Poczekasz razem z nią, ja skoczę jeszcze po Mżący Przelot — mruknęła. Pręgowana kiwnęła głową i ruszyła do młodej księżniczki.
Biało czarna kotka wyglądała na nieco skrępowaną. Żeby przełamać pierwsze lody, Baśniowa Stokrotka zabrała głos jako pierwsza.
— Jak się trzymasz? Przykro mi z powodu Sterletowej Łuski… — powiedziała.
— Mnie też przykro — wymruczała. Jej wyraz pyska nieco zmarniał, a sam pysk zbladła. Po chwili niezręcznej ciszy do kotek przybyła Mandarynkowe Pióro. Niestety była sama, bez Mżącego Przelotu.
— Jest w legowisku medyka, a zabranie leków potrwa za długo — wyjaśniła. Wojowniczki kiwnęły głowami i udały się za zastępczynią. Ich kroki były żwawe, dlatego szybko doszły do Zrujnowanego Mostu. Stokrotka poszła pierwsza, wskoczyła na pierwszy, chwiejący się szczebel. Nie sprawiło to jednak kotce problemu, więc przegimnastykowała się na drugi. Następna poszła Murena, niestety szczebel już nie wytrzymał, dlatego młodsza spadła do wody. Mandarynkowe Pióro zaraz za nią, a już po chwili obie pojawiły się na lądzie. Baśniowa Stokrotka szybko przyspieszyła tempo, by je dogonić. Po chwili tupania w te i we w tę patrol wkroczył do Brzozowego Zagajnika. Kremowa chciała wyprzedzić kotki, jednak Mandarynka zareagowała cichym syknięciem; ta skuliła ogon i poszła jako ostatnia. Kiedy kocice przemierzały spokojnie las, coś obok nich zaszeleściło. Ich futra od razu się nastroszyły, a głowy skierowały w kierunku pni drzew. Między brunatnymi, ozdobionymi szronem konarami, przebiegły dwa kocie cienie, znikając w kępie suchych traw. Wojowniczki zgodnie przylgnęły do ziemi, szybkimi, skradającymi się ruchami podchodząc do miejsca, w którym zniknęli włóczędzy. Po upewnieniu się, że nie jest to zasadzka na nie, wyjrzały zza zarośli, tylko po to by... Nie ujrzeć niczego.
– Zawracamy? – zapytała Murena. Zastępczyni raz jeszcze rozejrzała się, by upewnić się, że samotników nie ma w pobliżu. Srebrna kiwnęła głową, szybko wychodząc z lasu. Baśniowa Stokrotka zastrzygła uszami, dołączyła do reszty, ale nadal miała przeczucie, że ktoś je obserwuje.

Od Siewczego Letargu

Ciąża była dziwnym stanem. Nie potrafiła do niej przywyknąć. Myśl, że coś się w niej rozwija była absurdalna. Taka nielogiczna. A mimo to słowa zaskoczonej Czereśni wciąż tkwiły w jej głowie.
"Spodziewasz się kociąt".
Dotknęła niepewnie brzucha. Był większy. Ciężki. Czuła się nabrzmiała. Szybko się męczyła. Nie rozumiała dlaczego Jaskółka tego pragnęła. Nie było to przyjemne. Już sam fakt i uczucie, że coś porusza się w niej przyprawiało ją o dreszcze.
Kremowa pilnowała ją. Dbała o jej posiłki. Zaglądała do niej po patrolach. Szeptały o czymś z Półślepym Świstakiem, gdy zasypiała zmęczona. Czuła na sobie wiele spojrzeń. Głównie zaskoczonych. Przygasający Promień nie mogła wręcz uwierzyć w tą nowinę. Także doglądała w wolnym czasie córkę. Próbowała od niej dowiedzieć się kim jest ten "szczęśliwiec". Siewka natomiast milczała. Nie wiedziała jak wytłumaczyć matce, że to wszystko było jedynie dla Jaskółki. Że ona wcale nie chciała tego, jedynie spełniała marzenie swej siostry. Bała się, że rodzicielka źle na to zareaguje. Podobnie jak reszta klanu. Jaskółka starała się mieć nieposzlakowaną opinie. Siewka nie mogła zniszczyć jej wieloletnich starań.
– To już niedługo. – uśmiech Czereśni jakoś ją uspokajał.
Kiwnęła lekko łbem, by następnie ułożyć go na posłaniu. Była taka ciężka. Nie miała siły na nic.
– Myślałaś o tym, jak dasz im na imię?
– Czy to ważne? – mruknęła cicho.
– Oczywiście. Imię to coś co pozostaje z kotem do końca.
Siewka zamknęła ślepia, nie mając siły unosić łba by zerknąć na medyczkę.
– To może Czereśnia i Gałązka?
Starsza kotka zaśmiała się cicho i podeszła do niej. Siewka poczuła jej ciepło obok siebie.
– Było by mi naprawdę miło. Cieszę się, że jest u ciebie lepiej Siewko. Naprawdę.
Szylkretka zmusiła się do uśmiechu. Nie nazwała by tak tego stanu.


* * *


Poród był okropny. Przerażający. Nie chciała już nigdy więcej odczuwać tego bólu. Niemożności i agonii. Nie rozumiała dlaczego powołanie na świat nowego życia kosztowało tyle cierpienia. Zdyszana i wykrzywiona wciąż w bólu leżała na posłaniu. Dwie małe kremowe kulki wiły się obok jej brzucha rozpaczliwie popiskując. Były mokre i śliskie.
Niczym szczur, który wypadł do wody.
Próbowała się od nich odsunąć, lecz wykończone ciało odmawiało posłuszeństwa. Skazana na to leżała, czując jak kocięta przywierają do jej ciała.
– Siewko...?
Cichy głos siostry sprawił, że otworzyła oczy. Jaskółka wyglądała na zmartwioną. Wyglądała aż tak źle?
– Mogę wejść? Jak się czujesz? Jak dzieci?
Zmusiła się do odsunięcia nogi, by kremowa mogła ujrzeć swe wyczekiwane potomstwo. Zielone ślepia zabłysły w mroku legowiska. Podeszła bliżej zafascynowana nimi. Czy tak właśnie wyglądały matki, gdy patrzyły na swoje pociechy?
– Są... przepiękne. – miauknęła rozmarzona Jaskółka, wyciągając ni pewnie łapkę ku kociąt. – Idealne...
– Wyglądają jak ty. – wydusiła z siebie Siewka.
Kremowa pokiwała łbem z uśmiechem.
– Tak, to prawda. Moje maleństwa... – przysiadła się do siostry, angażując całą swoją uwagę na maluchy. – Spójrz, mają ogonki takie jak ty. Zupełnie jak małe króliczki. Moje dwa małe puchate króliczki. Jejku, już je całkowicie kocham. Spaliłabym cały świat dla nich, gdyby tylko było trzeba. – trajkotała radośnie siostra.
Siewka wykończona tym wszystkim coraz bardziej zasypiała. Miała nadzieję, że na tym kończył się jej kontakt z siostrzeńcami. Jaskółka ich zaakceptowała. Siewka wypluła na świat. Mogli się teraz szczęśliwie rozejść. Zacząć na nowo żyć swoim dawnym życiem.
– I jak ich nazwiesz? – zapytała zaspanym głosem Siewka.
Kremowa trzepnęła uchem zadowolona.
– To chyba oczywiste. Zajączek i Króliczek!

02 marca 2025

Siewczy Letarg urodziła!

Siewczy Letarg urodziła dwójkę uroczych kociąt! 





Od Kaczuszki do Kwiecistej Kniei


Ciche, harmoniczne granie przeźroczystego barwnego szkła jak i szum rozleniwionej wody odbijającej się o brzeg... to dźwięki, które drobna, ciemna kotka próbowała trzymać w głowie, całymi swymi szponami, tak samo jak i widok mew skubiących się po pyskach przy szmaragdowym wybrzeżu, za wszelką cenę nie pozwalając im odejść z jej roztargnionej głowy.
Kotka nigdy poprzednio nie miała pragnienia, by zanurzyć w mieliźnie łapy swoje, czy przegonić  dla czystej zabawy rozwydrzone mewy, bo po co to niby miała kiedyś zrobić? Było to przecież niekonieczne, po prostu zbędne, a teraz? Mogła cieszyć się ich zwykłym obserwowaniem, w swojej ciszy, w swoim spokoju, pozwalając opatulić się tamtejszemu klimatowi jako obserwator. Teraz żałuje, że po prostu straciła szansę i to w taki sposób, w jaki to się stało. Obdarta z tego, co posiadała i świadoma tego, jak bardzo kochała wszystko, co ją otaczało. Głośny stuk szarych badyli, oraz zmartwione pyski rodziców, wykrzywione w tak cierpiący sposób, że nigdy tego nie zapomni - nigdy nie widziała żadnego kota w takim stanie, a nie zdołała wtedy nawet zapłakać, bo w głowie i w sercu utknął jej jakby połknięty piach i szkło, że z bólu w piersi nie mogła ni się poruszyć, ni zapłakać. Dopiero zaciągnięta za kark, a następnie na bark swojego brata Lisówki, mogła oddalić się od tego wszystkiego, choć pragnęła tam zostać i zobaczyć, jak cały bieg wydarzeń odwraca się w mgnieniu oka, by nic z tego się nie stało. 
Teraz, kompletnie była rozdrażniona całym otaczającym ją środowiskiem - wyciągającym ją ze wspominek o dawnym życiu, które pragnęła pozostawić we własnej głowie. Wszystko, co było wokół niej, wyprowadzało ją okrutnie z równowagi i własnych myśli. Nieznośne chichoty od obcych jej kotów, którzy gadają jakby nic nigdy się nie stało - ale stało się dużo, utraciła całą rodzinę, więc po co się śmieją i cieszą! Obca wronia strawa, która w tym momencie jej niesamowicie przeszkadzała. Nigdy wcześniej nie miała problemu do kotów obcych, ale to tylko wtedy, gdy to oni ją odwiedzali w jej cichym zaułku, a nie gdy to ona musi podpasować się im. Nie… ona tu przecież nie wytrzyma. Przez te wredne kociska nie wiedziała, na jakiej glebie właściwie leży, bo było ich tak wiele i w takim zgiełku… uh! Coś ją trafi! Nie, nie, nie, ona nie… ona nie może tu już zostać przecież! Zamiast harmonijnego śpiewu otoczenia, gawędzili przecież oni, pospólstwo! 
Z ciężkim wydechem zeskoczyła z szarawego kamienia na glebę, nie wiedziała nawet, gdzie jest Lisówka, bo oczywiiiiście, że te dziwolągi go zabrały, a Fluoryt spała - prawdopodobnie również chciała uciec od tego całego syfu. Ale Kaczka nie mogła po prostu zasnąć, to było za ciężkie, gdy wszystko ją denerwowało, a serce nadal jej się krajało na kawałki. Musi odzyskać harmonię, tak! Musi odzyskać to, co jej! Znaczy, nie wie, czy może odzyskać dokładnie to, co miała, nie sama… Lisówka! Lisówka znajdzie rodziców, a ona coś zrobi, by odzyskać plażę, na której mieli własny biznes! Tu chyba nie mieli na co liczyć, a rodzice znali się na wszystkim… tak, muszą wrócić do poprzedniego balansu, bo tu nie ma ni ładu, ni składu!
Z planem najdoskonalszym, jaki zdołała wymyślić, mogła już iść! Wymknęła się przez niby legowiska i swoim dziecięcym truchtem wybiegła w poszukiwaniu domu, z którego uprowadzili ją wbrew jej woli. Na pewno go przecież rozpozna, pamięta chyba każdy szczegół, gdyż codziennie siedziała, obserwując całą okolicę. Gdy tylko ujrzy piasek, na pewno będzie mogła odnaleźć dokładne miejsce. Ale gdy tylko wybiegła… zauważyła… biel. Oh, wszędzie ta pustka, niby jak na plaży, ale… bielsza, taka zimnawa. Oh, to chyba… będzie trudniejsze niż myślała? Już tak długo była w swojej głowie, że była pewna, że wraz z wybiegnięciem na zewnątrz będzie tam, gdzie pożądała być. Ale no trudno i tak nie zamierza wracać, więc ma mnóstwo czasu, by odnaleźć zagubioną swoją krainę.
Szybkim truchtem przemierzała ląd, niesamowicie szybko! Już z pewnością było blisko i choć zimny puch pod łapami niesamowicie kuł i przeszkadzał jej opuszki, nie zamierzała zrezygnować z całego pomysłu, akurat z tak błahego powodu, bo kim ona niby jest, płaczliwym kociakiem? Pft, nic podobnego.
Już była coraz to dalej, aż dziwny szum z białego... krzaka? Tak to nazywali? Nie zaczął się wydobywać, a i prędko sama roślina dziwnie zaczęła się poruszać. 
Oj nie, to chyba nie dobrze? A co miała zrobić? Nigdy chyba takiej sytuacji nie miała, że rzeczywiście się zaczęła bać tak, jak w tym momencie! Poza tą ostatnią sytuacją, gdy odebrano jej dom, ale wtedy też ktoś był, by w razie czego jej pomóc, a teraz? Co miała zrobić kompletnie sama? Jej pierwszą myślą było wbiegnięcie w byle inny krzak, w którym obca istota z pewnością nie była, wbiegła zatem w pierwszy lepszy, który akurat był pod jej łapą. Nie wiedziała nawet, że skryła nie poprawnie, bo nie dość, że wślizgnęła się pod krzak za głośno jak na kota, to i czarny ogon zabawnie wybijał się zza białej masy. Ale i tak teraz jest bezpieczna, prawda?

<Kwiecista Kniejo?>

Od Liściastego Futra CD. Ćmiego Księżyca

 przeszłość
Po tym, jak Liściasta Gwiazda odebrała swoje dziewięć żyć od Klanu Gwiazdy, asystentka medyczki weszła do składziku, odłożyć nieużyte zioła. Przy okazji sprawdziła, czy wszystkie rośliny znajdujące się tam, są w dobrym stanie, zdatne do użytku. Oglądała uważnie i obwąchiwała listki, łodygi, kwiaty i korzenie, trącając je delikatnie różowym noskiem. Gdy już skończyła, przez chwilę stała w milczeniu i bezruchu, rozmyślając nad tym, co wydarzyło się przy Księżycowej Sadzawce. Nic z tego nie rozumiała, ale się bała. Wiedziała, że stało się coś strasznego, okropnego… Spuściła głowę, czuła, jak jej ciało dygocze i nie mogła tego powstrzymać.
Po chwili uznała, że najlepiej będzie zająć swoje myśli czymś innym, dlatego wyszła ze składzika, starając się zachować choć trochę optymizmu. Oczywiście, jak na złość, pierwszym, kogo spotkała, była Ćmi Księżyc. Młoda kotka z głową schowaną pod grubą warstwą świeżego mchu wyła żałośnie. Jej skowyt rozdzierał serce Liściastego Futra, która drgnęła lekko. Do oczu pchały jej się łzy, ale zamrugała prędko, odganiając je. Musiała być silna dla swojej byłej uczennicy.
Chwilę zastanawiała się, jak może jej pomóc. To bowiem było w tej chwili priorytetem. Aby odbudować wiarę i dobro w klanie, potrzeba było silnych, pewnych siebie medyków. Poza tym Listek nie chciała widzieć swojej byłej uczennicy w takim stanie. Stała w milczeniu naprzeciwko niej, patrząc na niebieską spokojnym wzrokiem bez większych uczuć.
Ćmi Księżyc wyczuła chyba zapach drugiej asystentki, bo gwałtownie podniosła głowę do góry. Gdy zobaczyła to, czego najwyraźniej się obawiała, aż drgnęła i cofnęła się o krok do tyłu z zaskoczenia.
– Liściaste Futro! – miauknęła zduszonym głosem po chwili.
Starsza kotka kiwnęła powoli głową, zastanawiając się, co powiedzieć. Wiedziała, że musi teraz postępować naprawdę ostrożnie i w przemyślany sposób.
– Hej, już dobrze. Chodź tutaj. – Poklepała delikatnie ogonem miejsce obok siebie.
Ciemka wypełniła prośbę, ale nie odzywała się, wpatrzona gdzieś w dal. Na jej pysku widać było smutek i niepokój.
– Słuchaj, wiem, że coś się stało. – zaczęła Liściaste Futro, a gdy napotkała zdziwione spojrzenie swojej rozmówczyni, dodała: – To znaczy… Klan Gwiazdy przekazał ci jakąś wizję. Z pewnością nie było to nic dobrego, ale postaraj się tym nie przejmować. Jeśli będziesz chciała, możesz mi powiedzieć, co się stało. Postaramy się wszystko naprawić. Przykro mi, że prawdopodobnie doświadczyłaś czegoś strasznego, a jesteś taka młoda… Pamiętaj, że zawsze będę gotowa ci pomóc, dobrze?

***

– Widzę, że tobie także pora Nagich Drzewa daje się w znaki – mówiła Liściaste Futro, podając zioła Pochmurnemu Płomieniowi. – Ale to nic, na razie choroba nie jest zbyt groźna. Ważne, aby szybko ją wyleczyć. Prószący Śnieg ostatnio miał katar, ale już mu przeszło. Ty też powinieneś zaraz wyzdrowieć, tylko pamiętaj, aby nas odwiedzać.
Po chwili pożegnała się z wojownikiem i sama również wyszła z legowiska. Rozejrzała się w poszukiwaniu Ciemki. Miała nadzieję, że już wszystko z nią w porządku… Po chwili jej pysk lekko się rozjaśnił, gdy zauważyła znajome futro. Podeszła niespiesznym krokiem do młodej kotki, która czyściła swoje futro obok stosu zdobyczy, a raczej miejsca, w którym powinien się on znajdować.
– Cześć, jak tam? – spytała, starając się zachowywać pogodny ton głosu.
– Dobrze – odparła młoda asystentka i uśmiechnęła się słabo.
– Chyba nie masz nic do roboty i ja także, więc może chciałabyś pójść ze mną na sz… – W ostatniej chwili ugryzła się w język. Mówiła z przyzwyczajenia, ale nie miało to żadnego sensu. Szukanie ziół? Podczas pory Nagich Drzew? Biały puch pokrywał terytorium Klanu Klifu i nigdzie nie rosły żadne rośliny lecznicze… – Na spacer?

Wyleczeni: Pochmurny Płomień, Prószący Śnieg
<Ciemko?>

Od Lśniącej Łapy do Postrzępionej Łapy

 W powietrzu unosił się nieprzyjemny chłód, który wdzierał się raz to w płuca, raz to pod futro rudego ucznia, który stąpał tuż za swoim mentorem. Promienie słońca nie przegrzewały sierści Lśniącej Łapy i choć słoneczko nie chowało się za śnieżnobiałymi obłokami, to młody drżał za każdym razem, gdy stawiał krok naprzód. Zastanawiało go, dlaczego właściwie wysyłany jest na treningi, skoro zewsząd panował mróz, który z pewnością zakatarzyć mógł większość młodych, nieuodpornionych uczniaków. Co jakiś czas pytał się swojego nauczyciela o moment, w którym dotrą do celu podróży, lecz z ust Judasza wychodziła wtedy ta sama, krótka odpowiedź: „Zaraz się przekonasz". Miał wrażenie, że księżyce miną, nim w końcu dojdzie z mentorem do tego niby celu, po czasie jednak zatrzymali się, a zrobili to przy jednym z drzew o ciemnej korze. Gałęzi rośliny szumiały na wietrze, spuszczając przy tym ostatnie, porośnięte szronem liście na biały, jasny śnieg. Judaszowcowy Pocałunek spoglądał chwile na drzewo, a następnie odwrócił się w stronę swojego ucznia, który już wiedział, na czym polegać będzie ten trening.
— Pokażę ci, jak należy wspinać się na korony drzew — zaczął brązowy wojownik — będzie to umiejętność potrzebna, która wbrew pozorom bardzo ci się przyda. Wspinanie się na drzewa może być formą nie tylko ciekawej, a także przyjemnej rozrywki i jest też najlepszą formą ucieczki przed drapieżnikami, których na szczęście często tu nie spotkasz.
Kocurek pokiwał głową, a następnie podszedł nieco bliżej drzewa, zastanawiając się, jak właściwie będzie musiał się wspinać. Postanowił, że na razie nie będzie o to pytać, woląc najpierw dowiedzieć się czegoś bez pomocy własnego mentora. Wysunął pazury u przedniej łapy, którą następnie zatopił w korze. Nietrudno było mu wbić tam jedną łapę, jak jednak umieścić miał trzy kolejne? Westchnął, aby po chwili zwrócić spojrzenie swoich jasnych oczu w stronę Judaszowcowego Pocałunku, który natychmiast otworzył pysk, by powiedzieć:
— Z pewnością zastanawia cię, jak dokładnie należy się wspiąć na koronę drzew. Kiedy kot wspina się na drzewo, zazwyczaj używa jednej łapy do chwycenia kory, a druga łapa przesuwa się nieco wyżej lub w bok, tak, by móc powtórzyć proces.
Lśniąca Łapa słuchał uważnie, a po chwili odsunął się, zauważając, iż jego mentor zbliża się do drzewa, by zaprezentować. Kocurek, gdy tylko zauważył, jak Judasz zanurza pazury w korze, podszedł bliżej, by móc mieć jak najlepszy widok na to, co sam najpewniej zaraz zaprezentuje. Ruchy, jakie wykonywał zastępca były nieskomplikowane, tak samo zresztą, jak podany przez niego opis, Lśniący mógł więc być spokojny, jeśli chodzi o całą tę wspinaczkę.
— Tylnych łap użyjesz, by „wypchnąć” się w górę — powiedział kocur, tym razem ograniczając swoją wypowiedź jedynie do krótkiego mruknięcia. — Pozwól, że zaprezentuję.
Klanowy zastępca najpierw zanurzył przednie łapy w drzewnym łyku, bo potem podobnie postąpić z tylnymi. Kocur wspinał się po drzewie, cały czas wysuwając którąś z łap na przód. Jego płynne ruchy sprawiały, że rudzielec był pod niemałym wrażeniem; nie mógł oderwać wzroku od brunatnego wojownika. Po niedługiej wspinaczce Judaszowcowy Pocałunek zatrzymał się na jednej z gałęzi drzewa, by usiąść na niej i z nieskromnym uśmiechem wpatrywać się w swojego ucznia. Lśniąca Łapa, nie czekając na potwierdzenie mentora, powoli podszedł do drzewa, by spróbować wspiąć się na jedną z jego gałęzi zupełnie tak, jak Judasz. Wysunął pazury przednich łap, które wbił drzewo, z którego aż posypały się wiórki. Kocurek powoli dołożył też i tylne łapy i podjął się próby wspinaczki, która niestety, ale zakończyła się jego upadkiem. Judaszowcowy Pocałunek parsknął śmiechem, a następnie zeskoczył z gałęzi, tak, by wylądować zaledwie parę kocięcych kroków od syna.
— Powiedz mi, jakim sposobem pomyślałeś, że dobrze będzie oderwać od kory dwie łapy naraz? — Brunatny poklepał kocurka po głowie. — Musisz mieć przynajmniej dwie łapy zaczepione na korze jeśli faktycznie chcesz się wspinać. Popatrz, pokaże ci ponownie, tym razem jednak będę nieco wolniejszy, aby lepiej szła ci obserwacja.
Judaszowcowy Pocałunek ponownie wspiął się na tę samą gałązkę, tym razem jednak wspinał się powoli, faktycznie pozwalając młodemu uczniowi zaobserwować to, na czym dokładnie polegać ma wspinaczka. Błysk w jego oku zapalił w uczniu coś, co przypominać mogło iskierkę determinacji. Szybko zatopił pazury w korze, tym razem jednak starając się, by nic go nie rozproszyło, a także, by zachował równowagę podczas wspinaczki. Choć piął się w górę, to zdawało się to trwać strasznie długo oraz mozolnie, jego ślamazarne ruchy były kiepskie w porównaniu do tego, co zaprezentował mu wcześniej klanowy zastępca. Szczerze? Nie cierpiał siebie za to, że tak wiele czasu pochłaniały mu te wszystkie treningi, spodziewał się, że załapie wszystko w tempie szybkim, w końcu miał dobrą pamięć co do poszczególnych rzeczy, a jednak skazany był na powtarzanie tych wszystkich, nim jego nauczyciel pozwoli sobie pokazać mu kolejną umiejętność i wiele razy ponosił porażkę podczas swoich treningów. Niby wiedział, że nie będzie on idealny w tym, co robi, a jednak to gorzkie uczucie poniżenia było tak bulwersujące, tak paskudnie nieprzyjemne.
— Masz zamiar się wspinać? — usłyszał głos Judasza, który jak gdyby obudził go z niespodziewanej drzemki. Nie poruszał się, nie parł naprzód, a to wszystko przez to, że rozmyślał nad problemami w niewłaściwym momencie.
— No ja... Ach... Przepraszam — wydukał, a następnie wrócił do wspinania się, równocześnie składając modlitwy do klanu gwiazdy o to, by brązowy wojownik nie patrzył na to, jak tragicznie wychodzi mu wspinaczka. W końcu westchnął cicho, ponownie się zatrzymując.
— Wszystko w porządku? — Zastępca spojrzał na niego parą zmrużonych oczu. Kocur musiał być lekko zaniepokojony dziwnym zachowaniem ucznia.
— Po prostu zimno mi. — chrypnął cicho, nie zauważając nawet, że z każdym uderzeniem jego małego serduszka zsuwa się z drzewa. — Możemy wrócić do obozu?
Judaszowcowy Pocałunek pokręcił głową.
— Wiem, że mróz nie jest przyjemny, jednak są umiejętności, które powinieneś przećwiczyć. Wiem, że nie wszystko przyjdzie ci z prostotą, a to, że dotychczas uczyłeś się całkiem szybko, to i tak jest całkiem niezłe osiągnięcie — miauknął spokojnie. — Może przećwiczmy sobie to, co już wiesz, a wspinaczkę powtórzymy jutro, bądź najdalej za kilka wschodów słońca.
Lśniąca Łapa westchnął, a następnie schował pazury, kompletnie zsuwając się z kłody, której jeszcze chwile temu desperacko się trzymał. Nie narzekał na to, że ojciec postanowił odpuścić mu dzisiejszy trening, czuł jednak, że po części go zawiódł. Niby Judaszowcowy Pocałunek nie wydawał się być za bardzo tknięty tym, że jego uczniowi lekko podwinęła się noga, a jednak to dziwne odczucie, kołyszące się z tyłu głowy kocurka sprawiało, że nie wiedział, czy postąpił dobrze, rezygnując ze wspinaczki. Uczeń wpatrywał się chwilę w drzewo, którego gałązki kołysały się na lekkim wietrze. Niby miał chęć, by się przełamać i powiedzieć, że może spróbować się ponownie wspiąć, jednak tym razem ustąpił. Odwrócił w stronę zastępcy, posyłając mu spojrzenie pytające jakby: „A więc, co właściwie mam robić?".
— Powtórzymy sobie informacje na temat granic, co ty na to? — Brązowy wojownik dość często powtarzał ze swoim uczniem granice poszczególnych klanów, choć Lśniąca Łapa nie miał większego problemu z ich rozpoznawaniem. Cóż, chyba jednak warto było powtórzyć ich umiejscowienie, tak od czasu do czasu.
— No dobrze...
A więc wędrował po przepełnionych śniegiem terenach, wsłuchując się w Judaszowca, który powtarzał mu to, co musiał wiedzieć o granicach z innymi klanami, opowiadał też o tym, że każdy kot, chcąc nie chcąc pozostawia po sobie oznaczenia zapachowe, a więc po wtargnięciu na nieswoje tereny od razu będzie dało się wyczuć intruza, a raczej klan, do którego przynależy. Zastępca przechodził do opisywania tego, jak członkowie poszczególnych klanów pachną, gdy Lśniąca Łapa usłyszał czyjś głos. Z początku nastroszył futro, już myśląc, że ktoś wtargnął na tereny Klanu Klifu, nie czuł jednak żadnych oznaczeń zapachowych, więc musiał usłyszeć kogoś, kto należał do jego klanu. I choć z początku nie był do końca tego pewien, to w jego przekonaniu utwierdziło go wołanie:
— Judaszowcowy Pocałunku, Lśniąca Łapo, dobrze was widzieć!
Oczom młodego ucznia ukazał się Stokrotkowa Pieśń, za którym stała Postrzępiona Łapa z neutralnym wyrazem pyszczka. Lśniąca Łapa najpierw lustrował jej mentora, by potem przekierować swój wzrok na nią samą. Nie spodziewał się, że napotka irytującą koteczkę podczas swojego treningu, cóż, los najwyraźniej potrafi zaskakiwać. Judasz podszedł do kremowego wojownika, by wdać się z nim w jakąś konwersacje, rudy uczeń domyślał się, że najpewniej dotyczyła ona tych, którzy byli przez nich szkoleni. Spodziewał się, że Postrzępiona Łapa się odezwie, kotka zdawała się jednak czekać na moment, w którym dwójka zakończy swoją rozmowę, by wrócić do treningu. W końcu jednak, gdy zrozumiała, że nie zwiastuje się na to, by kocury zakończyły pogawędkę w tak szybkim czasie, postanowiła odezwać się do ucznia.
— Cześć! — Na jej pyszczku pojawił się niepewny uśmieszek. — Jak tam twoje szkolenie? Jak twój mentor? — Na ostatnie wypowiedziane przez siebie słowo zdawała się położyć dziwny nacisk.
— Uhh... — Najpierw odwrócił od koteczki wzrok, by po chwili ponownie na nią spojrzeć. Nie chciał mówić jej, że nie potrafił wspinać się na jakieś byle drzewo, to też postanowił, że nie będzie szczegółowo opowiadać jej o jego treningu. — Moje szkolenie przechodzi pomyślnie. Dziękuje, że miałaś chęć się mnie o to zapytać i pozwól, że ja spytam cię o to samo.


[1462 słów]

<Postrzępiona Łapo?>

Od Szanty

 Brązowe ślepia wpatrywały się w Brzęczkowy Trel z zaciekawieniem, ale również rezerwą, gdy kotka opowiadała jej i jej rodzeństwu bajkę, której tak właściwie nie słuchała. Słowa, które opuszczały pysk starszej wpadały do jednego uszka kotki i wypadały drugim. Zamiast słuchać bajki, miała coś lepszego do roboty; starała sobie poukładać w głowie sytuacje, które wydarzyły się w ciągu jej krótkiego życia. Tata zabrał ich do jakiejś obcej grupy kotów. Jedni byli dla niej mili, jak na przykład medycy, którzy próbowali ocenić czy faktycznie jest niemową, czy nie; inni prychali na nią, ale podobno ten typ kotów już tak miał z tego, co wytłumaczył jej Szepcząca Pustka, gdy Gradowy Sztorm na nią parzył spod byka. A ona w odpowiedzi jedynie kiwnęła łebkiem, nie racząc wydać z siebie najcichszego dźwięku.
W klanie nie było mamy, babci i cioci, za to zyskała nowa babcie i ciocię. Czy były lepsze od tych starszych? Ciężko było jej to ocenić po niecałym tygodniu, od kiedy zawitali do tej dziwnej społeczności, ale nie raz złapała się na tym, że tęskniła za obecnością trójki kotek, które znała od narodzin. Była ciekawa czy dołączą niedługo do taty, do niej i jej rodzeństwa, aby wszyscy razem mogli żyć tutaj. Chociaż chyba nie spodobałby im się Klan Burzy, a w szczególności zasady, które tutaj panowały. Gdy tak obserwowała inne kociaki i królową w kociarni, uzmysłowiła sobie, że kotki za swe metody wychowawcze mogłyby być tutaj potępiane, dlatego siedziała cicho sza. Babcia Brzęczka chuchała i dmuchała na wnuczęta, chcąc zapewnić im wszystko, co najlepsze i pilnując, aby żadna krzywda im się nie stała, ani razu nie podniosła głosu za żadne z czwórki urwisów. A o podniesieniu na nich łapy nie było absolutnie mowy. Jedynie wywracała oczami, gdy zadawała pytanie Szancie, a ona milczała, wpatrując się prosto w pysk starszej bez emocji na swym małym pysiu.
W tej chwili została wciągnięta do zabawy z resztą kociąt, co było ciekawym doświadczeniem, ale było równie męczące. Przez fakt, że nie była ani szybka, ani zwinna, a trafienie łapą w mech pozostawiał wiele do życzenia, została umieszczona na bramce. I dobrze, przynajmniej nie musiała biegać i jej futerko nie kosmaciło się, ani nie zbierało pyłu z podłoża. Co jakiś czas musiała tylko łapą zablokować mech, który leciał w jej stronę i go wykopać. A to jej nie wychodziło i słyszała niezadowolenie z pyska swojego brata, gdy przegrywali, albo koślawo kopnęła do niego mech, tak, że o mało co nie dostał się w łapska przeciwnej drużyny. Chyba powinna pomyśleć o swej przyszłości w klanie i roli, jaką mogłaby objąć, takiej, która nie jest zbyt wymagająca, jak te zabawy.
– No Szanta, więcej życia! Jak wygramy, to przyniosę ci kwiatek! Dwa kwiatki! Górę kwiatków, w których będziesz mogła spać!
Włożyła całą siłę w wykop kulki mchu, która o dziwo została złapana w locie przez brata, który pognał naprzód w głąb żłobka w stronę drugiej bramki. Chwilę później przyglądała się jak on i Echo przybijają sobie czwórkę. Być może kocur poczuł na sobie wzrok siostry, bo już po chwili zbliżył się do niej i pogratulował wykopu. Jednak jej wzrok nie to mówił. Oczekiwała obiecanej rzeczy, a dokładniej jej "góry", jak to powiedział rudy.
– Ale nie teraz... Skąd ja ci wezmę kwiatka, gdy dookoła śnieg jest. Głupia jesteś! – prychnął, jednak Szantę to nie obchodziło. Obiecał jej kwiatka. Chciała go dostać. W tej chwili! Nie obchodziło jej, że teraz nie rosły kwiaty. Kocur obiecał, więc musiał wywiązać się z obietnicy. Nawet jeśli nie sprecyzował, kiedy szylkretka go dostanie, kotka założyła, że teraz. I z takim przekonaniem pociągnęła brata za futro, starając się go nie zwyzywać od najgorszych kłamczuchów i "oszukistów". – No już, już przestań...
Babcia Brzęczka podniosła się z legowiska i zbliżyła się do dwójki urwisów. Gdy była wystarczająco blisko, oczy Szanty zrobiły się szkliste, a już po chwili dymna wtuliła pyszczek w cynamonowe futerko starszej.
– Co ja mówiłam o dokuczaniu siostrze...
– Babciu! To nie moja wina! Szanta zwariowała! Obiecałem jej kwiatka, ale nie powiedziałem, że teraz go dostanie. No bo gdzie o tej porze znajdę kwiatek! Ona nie tyle, co nie mówi, ale też nie myśli! – rudy wystawił język w stronę czarnej, a w odpowiedzi Szanta mocniej przyległa do łapy babci.
– Kwiatka byś chciała kochanie? – miauknęła miło Brzęczka, a w odpowiedzi Szanta kiwnęła łebkiem. – Pewnie w Grocie Pamięci, a dokładniej w Łapkowie znalazłby się kwiatek, tylko zasuszony... Czy taki mógłby być?
Zawahała się. Czy taki kwiatek ją zadowoli? Wolała takie pachnące, a suchy mógłby się rozpaść, gdy chciałaby go dotknąć tak jak wylinki owadów. Jednak lepsze to niż nic. Co prawda niezbyt chętnie, ale przytaknęła łebkiem i wskazała po kolei na resztę rodzeństwa, siebie i cynamonową, sugerując tym samym, że chce, aby w piątkę zeszli do podziemi, po domniemanego kwiatka, który być może tam się znajdował. A potem mogą sobie wrócić do żłobka albo zostać razem z nią w grocie. Najważniejsze, że dostanie kwiatka. A jeśli go nie będzie, to cały klan będzie najpewniej postawiony na łapy, aby powstrzymać łzy córki Cykoriowego Pyłku spowodowane tym, że nie dostała kwiatka, którego tak bardzo chciała.

Od Czereśniowej Łapy (Czereśniowego Pocałunku) CD. Murenowej Łapy (Czychającej Mureny)

Uczennica obserwowała obóz w zamyśleniu, co jakiś czas machając długim, gęstym ogonem i wzniecając pył w górę. Poruszyła uszami i zerknęła na ogon. Westchnęła i już miała się schylić, by go wyczyścić, gdy nagle ktoś się do niej odezwał. Postawiła uszy i spojrzała w stronę głosu. Była to Murenowa Łapa, dobrze jej znana kotka.
— Witaj, Murenowa Łapo. Czy coś się stało? — zapytała od razu. Uczennica wychodziła z założenia, że jeśli ktoś do niej zagaduje, to znaczy, że czegoś potrzebuje. Wyprostowała się mimowolnie i owinęła ogon wokół łap.
— Nie, chciałam tylko zobaczyć, co u ciebie — odparła czarno-biała kotka, przysiadając koło Czereśniowej Łapy. Ta poruszyła wąsami w zaskoczeniu.
— Och, rozumiem. U mnie wszystko dobrze. A u ciebie? — zapytała. Miała w głowie wiele słów, mnóstwo odpowiedzi, którymi chciała się podzielić, jednak coś ją przed tym powstrzymywało.
— U mnie również! Trening z Algową Strugą jest wyjątkowo przyjemny — odpowiedziała Murena, poruszając łapą po piaszczystej ziemi.
— Z Biedronkowym Polem też jest dobrze, ale męcząco — mruknęła Czereśniowa Łapa, spoglądając w ziemię. Westchnęła i wbiła wzrok w rozmówczynię. Murenowa Łapa przechyliła głowę z zaciekawieniem.
— "Męcząco"? — powtórzyła, uderzając ogonem o ziemię. Ogon Czereśniowej Łapy lekko drgnął na dźwięk głośniejszego uderzenia.
— Tak — potwierdziła, nie domyślając się, że Murena chce dowiedzieć się, dlaczego tak uważa.
— Mogę wiedzieć, czemu? — dopytała Murena, poprawiając się w miejscu i szurając łapkami. Czereśniową Łapę zapiekły uszy. Dopiero teraz zrozumiała, o co dokładnie chodziło Murenie.
— Wydaje mi się, że robi wszystko, bym jak najszybciej została wojowniczką. Chyba chce pokazać, że jest dobrą mentorką — wyznała to, co skrywała w sercu, po czym wciągnęła powietrze. Murena pokiwała powoli głową.
— Rozumiem. Mnie Alga nie pospiesza za bardzo, sama chcę się uczyć — odparła Murenowa Łapa.
— Też chcę się uczyć, ale wolałabym robić to powoli i bardziej skupiać się na powtarzaniu. Chociaż... czy jest sens? Faktycznie wszystkiego uczę się za pierwszym razem. Nie zależy mi jednak na byciu wojowniczką w szybkim tempie — przyznała Czereśniowa Łapa.
— Ja również chciałabym móc tak zrobić, ale chyba powinnam zostać mianowana jak najszybciej... Sama wiesz, żeby nikt z rodzeństwa mnie nie prześcignął — mruknęła Murena, rozglądając się dookoła. Czereśniowa Łapa spojrzała na nią uważnie.
— Wiesz, najlepiej ścigać się z samą sobą. Jeśli znajdziesz w sobie wartość, to pokonywanie innych stanie się dla ciebie obojętne. Niech sami się ścigają, a ty dąż do perfekcji tak długo, jak chcesz — wygłosiła jedną ze swoich wielu merytorycznych myśli. Murenowa Łapa zamyśliła się na chwilę.
— Może i masz rację... Ale czy wtedy zostanę doceniona przez resztę kotów? — wypaliła w końcu.
— Jeśli ktoś ma cię doceniać tylko dlatego, że coś wygrasz lub będziesz najlepsza, nawet wbrew sobie... to ja bym się tym nie przejmowała. Doceniaj siebie sama, a w końcu znajdą się koty, które zobaczą wartość w tym, kim jesteś. Jeśli nie chcesz się ścigać, to się nie ścigaj. Może ktoś będzie na to zły, ale na pewno ktoś inny to doceni. Może twoja mentorka? Może zauważy, że chcesz się uczyć dłużej, by naprawdę doskonalić swoje umiejętności, a nie tylko odbębnić trening jak najszybciej — odparła Czereśniowa Łapa. Po chwili dodała ciszej: — I ja cię doceniam.
Delikatne rumieńce okryły jej ciemne policzki, lecz szybko zniknęły. Murenowa Łapa również poczuła, jak ciepło oblewa jej pysk. Kąciki jej ust delikatnie uniosły się w czymś na kształt zawstydzonego uśmiechu. Zamrugała kilka razy, zanim znów się odezwała.
— Dziękuję... — wyszeptała, zakrywając łapy ogonem. Czereśniowa Łapa zamrugała parę razy, po czym spojrzała przed siebie.
— Więc... co ci się podoba w treningach? — zapytała nagle, przerywając ciszę.

<Murenowa Łapo?>

Szanta została zaadoptowana!

 


Od Margaretkowego Zmierzchu

 W kociarni chyba dawno nie było tak tłoczno, jak teraz. Gdyby nie Brzęczkowy Trel, Margaretkowy Zmierzch na pewno by osiwiała. Zajęcie się dwójką, czwórką kociąt nie brzmiało wcale tak źle, ale ósemką?! Na szczęście kocięta przyprowadzone przez Cykoriowy Pyłek nie były znajdkami, a jego własnymi kociętami, dlatego też opiekunką w żłobku została ich babcia. Dla kociąt to nawet lepiej, że zajął się nimi członek rodziny, niż obca kotka. Bo w końcu komu jak nie rodzonej babce przyjdzie z łatwością rozpieszczanie własnych wnuków.
– Im dłużej się im przyglądam, tym jestem pewna, że ich matka musiała być naprawdę piękną kotką. – podjęła Margaretka, przenosząc spojrzenie z bawiących się wspólnie kociąt na drugą karmicielkę. – Szylkretką najpewniej, patrząc, jak barwne futerka mają. – dodała, starając się samej zwizualizować wygląd matki czwórki kociąt.
– Szylkretką? Hm, pewnie masz rację. – zgodziła się starsza, a w jej spojrzeniu dało się dostrzec smutek, który powodowała świadomość tego, skąd Margaretka miała taką wiedzę. I wcale tu nie chodziło o wiedzę medyczną, która zdobyła od swojego mentora, bo niestety z nim nie uczyła się krzyżówek genetycznych, aby określić możliwe umaszczenie kociąt, które rozwijały się w brzuchu ciężarnej kotki. Kto inny wbił jej do głowy tę wiedzę, która była mimo wszystko dość przydatna. W końcu, która królowa nie starała się wyobrazić, jak jej kocięta mogłyby wyglądać? I tutaj pojawiała się Margaretka, która mogła pomóc pobudzić fantazje karmicielek, bądź rozwiać wątpliwości mniej, lub bardziej precyzyjnie. 
– Dobrze, że mój syn przyprowadził je do Klanu Burzy. Dzięki temu wyrosną na porządne koty. Szkoda tylko, że Malwowy Rozkwit nie mógł ich poznać, przytulić... Byłyby jego oczkiem w głowie.
– Na pewno czuwa nad nimi z Klanu Gwiazdy. Być może to właśnie z jego pomocą dotarli bezpiecznie do klanu, nawet pomimo panującej pory nagich drzew. – Mówiąc to, dostrzegła, jak kącik pyszczka cynamonowej unosi się
– Mhm. – Lekko skinęła głową, mrużąc oczy, prawdopodobnie chcąc powstrzymać łzy.
Być może ktoś jeszcze inny pomógł im bezpiecznie dostrzec do klanu, ktoś, kto był wśród nich. Wzrok szylkretki spoczął na liliowym szylkrecie stojącym na "bramce", którego imię, jak i sam wygląd przy pierwszym spotkaniu sprawił, że powróciły wspomnienia, które chciała z całych sił wymazać z pamięci, a raz za razem dostawała w pysk od losu, który wręcz grał jej na nosie. I był powodem, dla którego udała się porozmawiać z Pajęczą Lilia, mając nadzieję, że rozmowa, a nie powrót do ziół jej pomoże.
A może to Gwiezdni i ich kolejne zagrywki? Być może faktycznie się nudzili tam na górze i uznali, że bombardowanie Margaretki kopiami kotów, które znała kiedyś, nim te zginęły tragicznie, dobrze jej zrobi. A czy robiło? Niekoniecznie, bywały momenty, przypominające jej stan sprzed ciąży, na szczęście ograniczały się tylko do lekkiego wzdrygania podczas snu. 
Po stoczonej walce na granicy Nagietkowy Wschód został upodobniony do ich matki, jakby samo podobieństwo jego do rodzicielki nie powodowało ataków paniki u kotki. Mały "Rumiankowe Zaćmienie" cały i zdrowy plątał się po kociarni, a kotka miała nadzieję, że malec nie zechce zostać medykiem. Pewnie jeszcze by się znalazło kilka kotów, którym udało się "uciec" śmierci, jednak ich podobieństwo nie było aż tak uderzające, jak tej dwójki. No i jeszcze był jej syn Echo, jednak on po prostu był małą kopią jej partnera i już przywykła do tego, że część wojowników nazywała go Mały Królik, bądź Królik Junior, co niekoniecznie się małemu wojownikowi podobało. Marszczył swój mały pyszczek, okazując niezadowolenie, które magicznie znikało, gdy matka lekko szturchała jego bark noskiem.
"Ciekawe czy wujek Piasek, będąc małym kociakiem, przeżywał takie kocięce rozterki jak mój syn, gdy w oczach innych był czyjąś kopią, a nawet uznawany był za reinkarnację samej Piaskowej Gwiazdy przez rodzinę. Pewnie tak."
– Do mnie podaj! Do mnie!
– Nie, do mnie!
– Zablokuj go!
Dwoje z kociąt wpadło na siebie, na szczęście nie było to nic poważnego, co wymagałoby zabraniem ich do medyków. Malce leżały na sobie, by już po chwili poderwać się z ziemi i po wymierzeniu kuksańca drugiemu przez pierwszego powrócić do zabawy. Chwilę później dało się usłyszeć okrzyk radości jednej z drużyn, do której należał Echo.
– Dobra robota! – wykrzyknął, przybijając łapę z rudym kocurkiem, któremu udało się strzelić bramkę. – Ale jak mówię podaj, to masz podać. Gdyby Kruczek nie wpadł na Kaczkę, to z pewnością zabrałaby ci mech. – Błękitne oczy kociaka przeniosły się na matkę. – Widziałaś?! Wygraliśmy! – podbiegł do kocicy, dumnie wypinając pierś. Tuż obok niego powolnym krokiem zbliżył się Kruczek, który po przegranej ani trochę nie tryskał energią.
– Gdybym się nie zderzył z Kaczką, nie wygralibyście. Przez ten cały czas mieliśmy przewagę, dopiero pod koniec zaczęliście zdobywać punkty... – westchnął dymny. Ponownie rzucił przepraszające spojrzenie starszej kotce, gdy ich oczy się spotkały, jednak kotka oddaliła się w przeciwną stronę wraz z siostrą. – Ugh. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zła za to, że z mojej winy przegraliśmy... Co, jeśli się do mnie już nigdy nie odezwie?!
– Na pewno nie. – Margaretka chciała pocieszyć syna, jednak zdecydowała się doprecyzować swą myśl. – No dobrze, może faktycznie przez chwilę być zła, to normalne. Na pewno nie będzie chowała urazy do końca życia. Jeszcze nie jeden raz będziecie bawić się kulą mchu i nie jeden mecz stoczycie.
– Następnym razem będzie w mojej drużynie. Zwycięstwo wtedy będzie proste jak pochwycenie królika!
– Echo.
– No co. Taka prawda. Nikt przynajmniej jej wtedy nie przewróci. Kto to widział przewracać księżniczkę. – wywrócił oczami. – No już Kruk, żartuje przecież, nie zamartwiaj się, bo siwy będziesz!
– Łatwo ci mówić... Wujek Nagietek i Płomyk nie lubią innych kotów, tylko dlatego, że uważają się za lepszych! Zawsze się znajdzie jakiś powód, aby się obrazić na kogoś, albo go nie lubić... W tym wypadku głupi mecz.
– Skoro zależy ci na tym, aby wasze relacje były dobre i głupia przegrana ich nie popsuła, to może, zamiast zbyt dużo myśleć, podejdź do niej i porozmawiaj? – Jakie to się wydawało w tym momencie banalnie proste! – Może daj jej też jakiś prezent na znak przyjaźni? Może piórko kaczki? – uśmiechnęła się, a w oczach syna dostrzegła błysk. – W Łapkowie na pewno jakieś się znajduje w basenie pierza... Chyba że poczekasz do ceremonii ucznia i sam znajdziesz piórko, które mógłbyś jej dać.
– Ja...
– Pomyślisz nad tym innym razem. A teraz chodź! – Pociągnął za ogon brata, odciągając go od matki i drugiej królowej.
– Kociaki... Z nimi nigdy nie jest nudno. – zaśmiała się Brzęczka, a Margaretka wypuściła powoli powietrze. Odkąd została matką, nie nudziła się ani trochę. Nie mogła się doczekać, aż jako wojowniczka będzie mogła sobie chociaż trochę odpocząć od "królewskiej" rutyny i większość dnia będzie spędzać poza obozem.

Od Wisterii

Śnieg chrupał pod jej łapami. Nadal nie przyzwyczaiła się do życia w lesie. Ani do zimna, które zdawało się ogarniać cały świat. Wkradało się między kosmyki fura, sprawiało, że poduszeczki jej łap czerwieniały i pękały. Ani do dziwnego pokarmu. Sama uczyła się zdobywać jedzenia, za pomocą Wrzosa czy częściej jego milszego partnera, Owsa. Kremowy kocur z uśmiechem zabrał ją na polowanie, pokazując parę sztuczek i ucząc, jak znaleźć myszy między korzeniami drzew. Nie szło jej idealnie, ale zapewnił ją, że wymaga to pracy.
— Myślisz, że Wrzosik potrzebuje jeszcze jakiegoś zielonego? — zapytał, przerywając ciszę — Skarżył mi się na katar, macie wszystko w zasięgu łapy?
— Raczej tak — uznała, pociągając nosem — Sprawdzałam zanim wyszliśmy, mówił, że dla niego na pewno starczy. Ja nie potrzebuję, moi byli właściciele dawali mi... Leki, aby upewnić się, że nie zachoruję.
Żółte oczy spojrzały na nią zaciekawione. 
— Myślisz, że działają?
— Tak. Jak widzisz, mam się dobrze — uśmiechnęła się lekko — Wracając. Mówiłeś, że czym dzisiaj się zajmiemy?
Kocur przyspieszył kroku, ona za nim. 
— Idziemy w stronę drogi grzmotu, chciałbym ci coś pokazać.
— Grzmotu?
— Ta, po której jeżdżą potwory?
— Masz na myśli tą, która biegnie między drzewami? 
— Dokładnie — rozpromienił się lekko — Zapewne macie dużo takich w mieście?
— Bardzo dużo — skinęła głową — Zazwyczaj nie są tłoczne, mieszkałam na obrzeżach. 

***

Kora drzewa była śliska pod jej łapami. Niepewnie wbiła w nią pazury, śladem Owsa podciągając się do góry. Brakowało jej siły, toteż podróż na szczyt trwała dobry kawał czasu. Kremowy końcowo wciągnął ją na jedną z gałęzi, instruując, aby mocno się trzymała. Dokładnie o zrobiła.
— Dobrze? 
— Oczywiście. Nie jestem jednak przystosowana do takich... Ekspedycji.
Kocur zachichotał cicho.
— Jeszcze do wszystkiego się przyzwyczaisz — zapewnił ją w końcu — A teraz. Widzisz tamtą gałąź?
Wskazał na nią ogonem. Powoli skinęła głową, nieco niepewna. Uśmiechnął się w jej stronę pokrzepiająco. 
— Spróbujemy się na nią przedostać. Jakbyś to zrobiła?
— Powoli — to pierwszy, co przyszło jej na myśl — Pazury wbite w korę, bo inaczej istnieje szansa, że polecę w dół wraz z ptakami. 
Zadowolony pokiwał głową.
— Zaprezentuj.
Poruszała się uważnie, ale i zwinnie. Z tym akurat nie było problemu. Po niedługiej chwili znalazła się u celu. owies uśmiechnął się szeroko. Uspokoiła nerwy i odwzajemniła gest.

***

— Co widzisz? Co czujesz?
— Dym potworów — uniosła głowę — Ciebie. Widzę wiewiórkę, gdzieś w koronie drzew. Tam na prawo. Coś szura w krzewach za nami, chce się schować.
— Coś jeszcze?
Szara połać asfaltu rozciągała się przed jej łapami. Ciekawe, czy prowadziła z powrotem do miasta. Może kiedyś się o tym przekona. Może to właśnie na nią trafił jej braciszek. Serce nadal krajało jej się na myśl, że błąka się po lesie niczym ona. Ale on był silny. Nie tak jak ona. Na pewno da sobie radę.
Wysiliła wzrok. Szare chmury przysłaniały słońce. 
— Nie, przykro mi — wysunęła pazury i wbiła je w śnieg —  A powinnam?
— Sam nie wiem — westchnął — Mój nos i wzrok nieco już szwankuje. Myślę, że to tyle na dzisiaj.
Uśmiechnął się do niej, ona odwzajemniła gest. Jakie miala szczęście, że napotkała na tak miłych towarzyszy. Chętnych do pomocy.
— Dobrze ci poszło — strzepnął uchem i zasygnalizował powrót.
— Dziękuję. Zasługa nauczyciela.
— Oj, nie musisz staremu kotu tak słodzić — parsknął — Ale również dziękuję.

[518 słów, trening wojownika; poruszanie się po drzewach + umiejętność obserwacji]

Od Syczkowego Szeptu

na poprzednim zgromadzeniu
Kiedy został wybrany na zgromadzenie, nie czuł tego samego, co jego towarzysze. Młodszych zawsze ekscytowała wizja poznania kotów z innych klanów i nieraz przebierali oni podekscytowani łapami, nie mogąc się doczekać znaku przywódcy do wymarszu. Starsi zadowalali się wysłuchiwaniem przemów, rozmowami ze starymi znajomymi i podsłuchiwaniu nowinek. Syczek wiedział, że nawet jeśli nie przepadał za zebraniami, powinien być z siebie dumny – w końcu bycie jednym z wybranych było zaszczytem. Dla niego jednak był to tylko obowiązek, który musiał odbębnić, czy tego chciał czy nie. 
Wcześniej, gdy poszukiwał w tłumie Algowej Strugi, może i miały one jakiś sens. W końcu jednak nawet to przestało go motywować. Być może i nie należał do najbardziej spostrzegawczych, lecz by na kilku zgromadzeniach z rzędu nie być w stanie znaleźć jednego kota? Dodatkowo członka rodziny królewskiej, która zawsze byli wybierana, by reprezentować Klan Nocy? Nie był pewien, dlaczego. W końcu jego przyjaźń z Algą nie zakończyła się burzliwie, jedynie zatarła przez dzielącą ich odległość. Czy ona nigdy go nie szukała? Może nawet celowo unikała? Syczkowy Szept chciał wierzyć, że to wcale nie było tak – może Aldze się coś stało, nie chodziła już tak często na zgromadzenia, miała inne zajęcia, być może także wypatrywała go w tłumie, tylko pech chciał, że nigdy się nie spotkali. Trudno mu było jednak przekonać do tego nawet samego siebie. Gdy szedł ciemnym lasem w stronę Bursztynowej Wyspu, już wyczekiwał powrotu. 
Obecność Brukselkowej Łapy, która szła niedaleko swojego mentora, wcale nie dodawała mu otuchy. Nadal nie przywykł do posiadania ucznia, co dopiero tak trudnego i krnąbrnego jak Brukselka. Nie nadawał się do tej roboty, a nawet nie wiedział, co zrobił źle. Skąd w tej niewinnie wyglądającej kuleczce puchu tyle jadu i nienawiści? Tęsknił za dniami, gdy jedyną rzeczą, którą się przejmował, było dobre wypadnięcie na treningach walki. Teraz każdy poranek rozpoczynał się od głębokiego westchnienia, a następnie koncertu wrzasków, syków i prychnięć, który nie kończył się aż do powrotu do obozu. Jedynie wtedy mógł liczyć na chwilę wytchnienia. Syczkowy Szept raz po raz nerwowo spoglądał w stronę swojej podopiecznej, nawet kiedy już znaleźli się na wyspie. Powinien jej pilnować, lecz nie miał do tego głowy. Kiedy Brukselkowa Łapa zniknęła w tłoku, poczuł ulgę. Miał tylko nadzieję, że nie wpadnie jej tej nocy do głowy żaden głupi pomysł. 
Mijały godziny, a Syczek w końcu stwierdził, że miał tego wszystkiego dość. Zaczął przemierzać Bursztynową Wyspę, mijając wesoło szczebioczące ze sobą koty. Tłum powoli się rozrzedzał, a zgiełk cichł, przynajmniej odrobinkę. Nie zamierzał wracać do obozu, a jedynie usiąść w bardziej ustronnym miejscu, wolny od bolącego w uszy jazgotu. Zresztą, nie był jedyny. Choć większość kotów kłębiła się blisko skały liderów, oczekując w zniecierpliwieniu ich przemów, znajdowali się i tacy, co woleli odpocząć w względnej ciszy. Cieszyło go, że choć był odludkiem, przynajmniej nie był w tym sam.
I właśnie wtedy, gdy mijał obce mu koty, okazyjnie rzucając pod nosem ciche pomruki, zupełnym przypadkiem na kogoś wpadł. Miał już rzucić nieśmiałe “przepraszam” i odejść jak najdalej, by zapomnieć o krępującej sytuacji, gdy spojrzał nieco wyżej. Na chwilę zabrakło mu tchu. 
Algowa Struga we własnej osobie. Ta, której wypatrywał od księżyców na każdym zgromadzeniu.
Przez dłuższą chwilę nie wiedział co powiedzieć i zdawało się, że ona również. Po prostu wpatrywał się w nią, stojąc w bezruchu. Wyglądała praktycznie tak, jak ją zapamiętał – niska, o lśniącej, pofalowanej sierści i ciepłym uśmiechu. Jedynie jej oczy zdawały się jakieś inne. Brakowało w nich charakterystycznych, radosnych iskier.
— Algowa Strugo! Dawno się już nie widzieliśmy — miauknął w końcu nerwowo, przerywając przedłużającą się ciszę. 
— Syczkowa… No, wydaje mi się już, że nie Łapo… Zostałeś już mianowany, prawda? — odpowiedziała żartobliwie, a obojgu zadrżały z rozbawienia wąsy. 
— Nie przesadzajmy, aż tak kiepski nie jestem… — Zmrużył oczy. — Syczkowy Szept.
Choć uderzenie serca przedtem kotka się uśmiechała, po jego słowach widocznie stała się bardziej przygnębiona. Mógł zobaczyć to po jej pysku. Kocur zmartwił się.
— Wszystko… dobrze?
— Ładne imię — miauknęła, a Syczek nie był pewny, czy zignorowała jego pytanie czy go zwyczajnie nie dosłyszała. — Pasuje do ciebie — dodała po chwili. 
Syczek zastanawiał się przez moment, czy ją o to dopytać. Zrezygnował. Nie chciał, by zrobiło się niezręcznie.
— Dziękuję. A co słychać w Klanie Nocy? — Zmienił temat. 
— No, słychać sporo… Nasza zastępczyni zmarła, a moja siostra, Mandarynkowe Pióro, pamiętasz? Urodziła kocięta. Parę wschodów słońca temu stały się uczniami… Nawet ja zostałam mentorką jednego z nich — ciągnęła. — Mieliśmy jeszcze problemy z lisami, ale to już przeszłość. Teraz już wszystko idzie w dobrą stronę. 
Wciąż miał wrażenie, jakby kotka nie mówiła mu całej prawdy. Poza tym zmienił się sposób, w jaki ta mówiła. Zapamiętał jej głos jako żywiołowy, wesoły, prawie za szybki i głośny. Teraz jakby spokorniał, posępniał.
— Dobrze to słyszeć — odpowiedział i wahał się przez moment, czy zwrócić na to uwagę. W końcu przegrał ze sobą tę walkę. — Wydajesz się jakaś taka… przygaszona. — Po wypowiedzeniu tych słów od razu zamilkł. Napłynęło mu do jego myśli mnóstwo wątpliwości. Chyba nie powinien…
Algowa Struga nieznacznie napięła mięśnie, uciekając na chwilę wzrokiem. Wzięła nerwowy wdech.
— Mam dużo na głowie — przyznała, owijając wokół łap długi, smukły ogon. — W końcu nie jestem księżniczką tylko dla tytułu. Muszę myśleć o swojej przyszłości. 
— Mówisz o przejęciu władzy po Sroczej Gwieździe, tak? 
Kotka skinęła głową. 
— Ani Srocza Gwiazda, ani Spieniony Nurt nie będą żyły wiecznie. Udowodniła to już Tuptająca Gęś… Może będzie to za kilka księżyców. Może za kilkanaście. Kilkadziesiąt, kto wie. — Wzruszyła ramionami. — Wniosek jest jeden. Muszę być na to przygotowana.
— Rozumiem — odpowiedział, wpatrując się w kotkę ze zmartwieniem. Czyli to przez to straciła swoją werwę? — Mogę ci powiedzieć jedno. Na pewno będziesz świetną przywódczynią — zapewnił kotkę i nieśmiało pogładził jej bok końcówką ogona dla otuchy. — Podołasz temu. Wierzę w ciebie.
— Dziękuję. — Księżniczka uśmiechnęła się delikatnie. — A co u ciebie w Klanie Wilka?
Na pysku Syczkowego Szeptu pojawił się nagły niepokój. Zastanawiał się przez chwilę, co powinien powiedzieć. Odkąd widzieli się po raz ostatni w jego życiu dużo się zmieniło; miał wiele zmartwień. Nie mógł się jej jednak zwierzyć z większości z nich...
— Jest spokój — odpowiedział w końcu i na chwilę zamilkł. — Jakiś czas temu zostałem mentorem — dodał po chwili, nie chcąc wywołać niezręcznej ciszy.
— To świetnie! I jak wam idzie trening?
Syczkowy Szept uciekł wzrokiem.
— Powiedzmy, że… Akceptowalnie.
Zanim Alga zdążyła dopytać o tę dziwną odpowiedź, ich rozmowę przerwało energiczne wypadnięcie z tłumu brązowej kotki. Gdyby wojownik się nie przesunął, ta puszysta kula sierści runęłaby wprost na niego, w konsekwencji prawdopodobnie przewracając na ziemię całą ich trójkę.
— Syczek! Na litość Klanu Gwiazdy, gdzie ty się schowałeś?! Szukałam cię po całej wyspie, a po tobie ani śladu! — Po jej psotnym, udawanie wściekłym tonie głosu szybko zdał sobie sprawę, że była to Iskrząca Łapa. Skrzywił się nieco na pysku. Nie chciał, by przeszkadzała mu i w tej rozmowie. — Widzę, że znalazłeś sobie koleżankę! Cześć, jestem Iskierka!  Ciebie znam, Algowa Struga, nie mylę się? — przedstawiła się, gdy tylko zdała sobie z obecności dodatkowej osoby.
— Dlaczego mnie szukałaś? Stało się coś ważnego? — mruknął w jej stronę ze spoważniałym wyrazem twarzy. W końcu po co miałaby go szukać po Bursztynowej Wyspie przez pół nocy? Kotka była ogromną przylepą, lecz wyglądała na taką, co korzystała ze zgromadzeń…
— Nie mogłam znaleźć nikogo, z kim dałoby się pogadać, więc stwierdziłam, że pójdę cię znaleźć! — Po chwili poczuł ocierające się o jego bok gęste futro Iskierki. Temu wszystkiemu przyglądała się Algowa Struga, lecz z jej pyska trudno było wyczytać jej reakcję.
— Wygląda na to, że jeszcze coś wydarzyło się u ciebie, odkąd ostatni raz rozmawialiśmy… Pogratulować — mruknęła z drgającymi delikatnie w rozbawieniu wąsami. W tamtej chwili Syczkowy Szept poczuł ogromną wdzięczność do przodków za to, że dali mu gęste futro – pod nim skóra paliła się do czerwoności.
— Nie, nie, nie! — powtarzał, wyglądając na wyjątkowo zakłopotanego. Odsunął się od uczennicy. — Jesteśmy przyjaciółmi! Nie parą!  — Gwałtownie zaprzeczał. 
Widząc tę panikę, Algowa Struga tylko zachichotała.
— Spokojnie, wierzę ci. Poza tym, miło było się spotkać po tych wielu księżycach, ale chyba na mnie już czas. Wygląda na to, że niedługo mają zacząć się przemowy — wymruczała, odwracając się na pięcie. — Do zobaczenia, Syczkowy Szepcie!
— Do zobaczenia… — miauknął słabym głosem i wlepił wzrok w odchodzącą księżniczkę. W jego umyśle pojawiły się naraz dziesiątki myśli, z czego każda napawała go coraz większym wstydem. 
Iskrząca Łapa nie podzielała jego zażenowania.
— Jeju, czy ona naprawdę myślała, że jesteśmy razem? — Roześmiała się głośno, przyciągając parę zainteresowanych spojrzeń. — Nie wierzę! Myślisz, że naprawdę tak wyglądamy? 
Kocur przełknął głośno ślinę i uciekł wzrokiem od swojej towarzyszki. To pytanie również ciążyło mu w glowie. Nie chciał, by ktokolwiek myślał, że był w związku, a w szczególności nie z Iskrzącą Łapą. Nie czuł nic w jej stronę, ale to było jego najmniejsze zmartwienie. W końcu była jeszcze uczennicą, nawet jeśli przewyższała większość z nich wiekiem. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co pomyśleliby sobie o nim inni. Och, na gwiezdnych… Nie chciał być postrzegany jako jeszcze gorszy dziwak!
— Nie wiem. Chyba nie chcę wiedzieć — wymruczał, a przez jego ciało przeszedł lodowaty dreszcz.

01 marca 2025

Od Łuny (Źrodlanej Łapy) CD. Liściastego Futra

Żółte oczy spojrzały na nią uważnie.
— Nijak — mruknęła najpierw, zanim spoważniała nieco i odchrząknęła — To znaczy, nie wiem jak powinna się zachowywać, ale... Jest przygnębiona. Zdecydowanie bardziej niż Blask, kiedy zakazali mu wyjść na zewnątrz. Leży i... Nic nie robi. Nie, żeby miała co tutaj konkretnego robić — rzuciła kątem oka na śpiącą karmicielkę — Staram się z nią rozmawiać, bo w końcu sama nie mogę się zanudzić. Blask dotrzymuje jej towarzystwa i zadaje głupie pytania.
Medyczka zmarszczyła brwi, nieco zmartwiona. 
— Coś się stało? — dodała.
— Nie nie, upewniam się, że wszystko u niej dobrze — miauknęła, jednak bez krzty wiary, że wszystko rzeczywiście dobrze jest — Myślisz, że dużo je? Wychodzi stąd czasem?
Strzepnęła uszami i wyprostowała grzbiet. 
— Je, gdy przyniesie jej coś któryś z uczniów — uznała w końcu — Czasem wychodzi, głównie, gdy Blask się gdzieś zaszyje i nie wraca. Mam wrażenie, że nie chce chodzić, bo coś ją boli. Strasznie się krzywi.

***

Pomimo bycia uczennicą, nadal była częstym gościem w żłobku. Nie dla młodych kociąt, oczywiście, których nawet jeszcze tam nie było. Tylko właśnie dla pani Świstak.
Straszą wyglądała jeszcze gorzej. Od momentu, w którym wraz z bratem opuściła legowisko, prawie przestała się ruszać. Łuna przynosiła jej jedzenie, jak nie codziennie, to na zmianę z Blaskiem. Tak było i też tym razem. Położyła przed wieczną karmicielką świeżo upolowanego kosa. Kocica łypnęła na nią niebieskim okiem. Po jej grzbiecie przeszedł dreszcz, mruknęła coś pod nosem. 
— Niech zje pani, proszę — miauknęła, gdy miała już wolne szczęki — Jak dzień mija?
— A jak może mijać? — westchnęła starsza — Tak jak zwykle. Chociaż, twój brat znowu przyszedł do mnie wcześniej. Chwalił mi się czymś... Już nie pamiętam.
Kącik jej pyszczka uniosły się lekko. Skinęła głową w stronę piszczki; na pysku Świstak prędko pojawiła się nutką zdegustowania.
— Nie jestem głodna, kochana. Coś od rana mnie w żołądku skręca, zjem później...
Spojrzała na nią, nieprzekonana. Odpowiedziała jej podniesiona brew i mrugnięcie zdrowego oka.
— No dobrze — mruknęła w końcu — Wrócę do ciebie później. Na pewno będzie Ci się nudzić.

***

Po opuszczeniu legowiska, swe kroki pokierowała od razu do siedziby medyków. Coś było na rzeczy. Nie zapoznała się dobrze z całą armią medyczek, ale jedną poznała, Liściaste Futro. Na pewno będzie chciała wiedzieć o samopoczuciu starszej, tymbardziej, że sama pytała o nie parę księżyców wcześniej.
— Liściaste Futro? — zajrzała głową za skalną ścianę — Nie przeszkadzam, tak? 
— Coś nie tak? — starsza, niebieska kotka podeszła o kroczek bliżej.
— Ze mną wszystko dobrze, ale pani Świstak chyba gorzej się czuje — skrzywiła się, ale w jej oczach można było zauważyć nutkę troski — Straciła apetyt, i wogole, jest jakaś taka... Smutna. Smutniejsza, niż wcześniej. Staram się codziennie spędzać z nią czas, ale nie wiem, czy to pomaga.

<Listek?>

[439 słów]

Od Mżącego Przelotu CD. Mewiej Łapy (Mewiego Puchu)

Zmarszczyła czoło, bardziej ze zmęczeniem niż irytacją. I znowu to samo.
— Patrzyłeś na mnie?
Mewa uciekł oczyma gdzieś w bok. Po chwili ociągania pokiwał niepewnie głową i wydął dolną wargę. Westchnęła. Najchętniej tupnęłaby łapą i strzeliła focha, czując, jak powoli traci chęci.
— W takim razie, jeszcze raz, bo ci nie wierzę — miauknęła w końcu, przygarniając ucznia do siebie łapą.
Pisnął zaskoczony. Zanim zdążył się zachwiać i wpaść do wody przytrzymała go za sierść na karku, delikatnie, ale stanowczo kierując jego głowę w stronę wody. Cofnęła się o krok i stanęła obok niego, upewniając się, że tym razem patrzy się na nią i na rzekę, a nie chmury. Poczekała cierpliwie, aż jakaś drobna rybka przypałętała się na płyciznę, i ponownie zaprezentowała ruch synowi. 
— Teraz twoja kolej — uczeń spojrzał na nią niepewnie — Chodź, pomogę Ci.

***

Śnieg ciągnął się w dal, aż po horyzont. Zmrużyła brwi. Jedyne, co przerywało biel, to pas brzozowych i dębowych drzew. Słońce nie zdążyło jeszcze całkowicie wzejść, ciesząc jej oczy. W końcu nie odbijało się od jasnego puchu, nie przywoływało mroczków i kolorowych blasków światła za jej powieki. 
Brnęli w ciszy, w stronę lasu przed nimi. Jeszcze poprzedniego dnia, wieczorem, Spieniona Gwiazda podeszła do niej z prośbą o poprowadzenie kolejnego ze specjalnych patroli wraz z dwójką kotów jej wyboru. Prędko z jej języka uciekły dwa imiona, jedno starszego syna, drugie młodszego. Już następnego ranka, obudzona, zanim zrobiło się jasno, stanęła z nimi na ośnieżonym polu. Wiatr szarpał jej futrem.
Jej oddech przyspieszył, drobne ciało upadło pod jej łapy. Łaciata sierść prędko pokryła się czerwienią. Spanikowane oczy złączyły z nią spojrzenie; wzdrygnęła się, chciała cofnąć, ale jej łapy protestowały. Reszta patrolu zamarła w bezruchu. Widziała ich kątem oka, niewyraźny wzrok skupiając jednak na samotniczce i szkarłacie otaczającym jej głowę niczym aureola. Przełknęła z trudem. Przypominało jej to Kruczy Szpon oraz jej brata... A przecież od tamtego wydarzenia minęły już cztery sezony. Zamrugała, gdy Czereśniowy Pocałunek podeszła bliżej, nadal ubrudzona własną krwią, i trąciła nieznajomą nosem-
— Mamo? Idziemy dalej? — Ikra przysunął się do niej o krok bliżej i musnął jej policzek swoim — Czy coś nie tak?
Ocknęła się, nawet nie notując momentu, w którym jej myśli zaczęły gdzieś odpływać. Jej łapy zaczęły sztywnieć z zimna. Odwróciła głowę w stronę orientala i uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową. Wojownik odwzajemnił gest, z iskrą w oczach, ale i także nutką zmartwienia. Nie zwróciła na to uwagi.
Zagłębili się między drzewa. Było tu nieco ciemniej, ale udało jej się nie wpaść na nic i nikogo. Nie przemyślała wcześniej kierunku ich patrolu, więc wybrała losowy. Cisza przerywana tylko bablaniną Mewiej Łapy... Jeżeli miała przyznać, nie skupiała się za bardzo na otoczeniu. Dopiero, kiedy dobiegł do niej szelest, którego nie spowodował żaden z jej towarzyszy, kazała mu ucichnąć na moment. Stanęła, spięta, spoglądając w kierunku dźwięku. 
Oderwała łapy od ziemi i cofnęła się o krok. Spieniona Gwiazda zaczęła pocieszać zszokowaną Nimfie Zwierciadło, której ogromne oczy wbiły się w szyję nieznajomej. Wymieniły ze sobą parę słów, coś o pochówku, coś o twardej ziemi... Orientalka podeszła bliżej, drżenie ogona ledwo widoczne. Już po chwili łaciate ciało znikło, zakopane pod śniegiem. Łodyżka czerwonych jagód położona na grobie-
Zza krzaków nie wychyliło się nic ani nikt. Ponownie nastała cisza, wiatr szarpał gałęziami drzew. Otrząsnęła się. Straszy z synów podszedł bliżej, delikatnie stawiając łapy. Nie zatrzymała go, gdy wsadził pysk między krzewy. Wstrzymała jednak oddech.
— Nikogo tu nie ma.
Rozluźniła łapy. Mewa wychylił się zza jej boku; oboje podążyli wzrokiem za wiewiórką, która zbiegła z drzewa. Zdradliwe zwierzę.
— To dobrze — słowa wyrwały się z jej pyska — Znaczy, właściwie to niedobrze. Chyba jestem przewrażliwiona — bąknęła.
Lśniąca Ikra cofnął się z powrotem do grupy. Posłał mamie zamyślone spojrzenie, na które odpowiedziała podniesioną brwią. Po chwili wydął policzki i strzepnął ogonem.
— Ah, prawie o tym zapomniałem — odchrząknął — Jeszcze nie miałem okazji rozmawiać z Czereśniowy Pocałunkiem... Ale wyglądała na przygnębioną.
— Biedna, na pewno nie spodziewała się takiego niefortunnego obrotu spraw — dreszcz przebiegł wzdłuż jej grzbietu — Ale była dzielna. Zdobyliśmy... W miarę dużo informacji.
— Chociaż tyle, że nie straciła ucha na marne — skrzywił się — Dziwnie to zabrzmiało. 
— Straciła ucho? — żółte oczy Mewy pojawiły się tuż przed jej pyszczkiem — Jak? Odpadło? Nie będzie teraz słyszeć?
Mimo woli parsknęła cicho. Buzia ucznia zaczęła zamieniać się w podkówkę.
— Będzie słyszeć, głuptasie. Nie ma tego fragmentu, o tutaj — wskazała to miejsce na własnym uchu.
— A mi ucho nie odpadnie, prawda? — jego ślipia rozszerzyły się bardziej, nieco w panice — Prawda?
— Twoje uszy są bezpieczne — mruknęła — Dopóki nie będziesz pakował się w żadne bójki, to zostaniesz w całości.
Mewa pokiwał powoli głową. Zmarszczył brwi i przyjrzał się jej pyszczkowi. 
— Mamo, a ty pakowałas się w bójki?
— Nie przypominam sobie — odpowiedziała niepewnie — Dlaczego?
— No bo patrz, masz taki znaczek na nosie. Bliznę — podniósł łapkę i pacnął nią dokładnie to miejsce — Tutaj.
Odruchowo cofnęła głowę i zamrugała parę razy.
— Wiem, że tam jest — odpowiedziała z nutką suchości w głosie. Nie chciała teraz myśleć o jej historii — Nie walczyłam z nikim, jest już dosyć stara... Ktoś kiedyś bardzo się na mnie zezłoscił, i oto proszę — skrzywiła się — Ale pamiętającie, tak nie robimy. Nigdy nie krzywdzimy kogoś, dlatego, że nas wkurzył. Zrozumiałe?
Poczekała, aż uczeń przytaknie. Podniosła brew na brak reakcji że strony Ikry. Kocurek przełknął ślinę i zgodził się pod jej uważnym spojrzeniem.
— Wiem o tym, mamo.
— Bardzo się z tego cieszę.

***

Mewi Puch. Według niej brzmiało ładnie, uroczo. Nie jak wojownicze imię, ale tu musiała się z synem zgodzić - na wojownika także nie wyglądał. Nie zachowywal się, także... Nadal widziała go jako małego, nieporadnego brzdąca. Może coś w tym było.
Nie zważając na to, była dumna. Udało się jej nauczyć go tego i owego, nawet mimo niechęci. Raz z jej, raz z jego strony. Utuliła go, siarczyście wycałowala główkę. Pogratulowała. Nowomianowany mruczał głośno, ona także. Teraz wszystko się ułoży.

<bagieta?>

Od Mewiej Łapy (Mewiego Puchu)

Śnieg otaczał świat. Mewa prawie znikało wśród odcieni bieli i szarości. Lepszego kamuflażu nie mogło sobie wyobrazić. Na dodatek turlając się w nim tworzyło sobie dodatkową warstwę bieli. Było całkowicie niewidzialne. Szkoda tylko, że po jakimś czasie robiło się im zimno. Niezadowolone próbowało z siebie strzepać go, lecz śnieg nie chciał odejść. Lekko spanikowane odszukało wzrokiem rodzicielki. 
— Mamo! — pisnęło zupełnie jak małe kocię rzucając się ku kotce. 
Mżawka zmarszczyła brwi, nie była zachwycona tym widokiem. 
— Śnieg nie chce mnie wypuścić! Czy teraz zostanę śnieżnym potworem? — miauknęło trochę jednak podekscytowane tą wizją. 
Wojowniczka westchnęła. 
— Chodź pomogę ci się otrzepać.
Grzecznie usiadło obok matki i cierpliwie czekało aż ta unicestwi śnieżne kule z ich futra.
— Słuchaj Mewia Łapo... — zaczęła kotka, po czym szturchnęła ucznia. — Słuchasz?
Bagietka grzecznie pokiwało łebkiem, szczerząc ząbki do kotki.
— Niedługo odbędzie się twoje mianowanie na wojownika. Myślę, że jesteś gotowy... — urwała zamyślając się na parę uderzeń serca. — Dlatego musisz teraz zachowywać się trochę poważniej. Chociaż przy innych kotach.
Przekręciło niepewnie łebek. 
— Dlaczego? 
Mżawka uciekła przed ich spojrzeniem. Miała taki zmieszany wyraz pyszczka. 
— Jesteś już duży. Dorosły. Zaraz zostaniesz wojownikiem. 
Bagietka pokazało mamie język.
— Nie chce. — miauknęło niezadowolone. 
Bycie dorosłym było takie nudne, sztywne i stresujące. Ciągłe patrole, marudzenie na nie oraz walki z intruzami. Bagietka wolało zająć się czymś fajniejszym. Badaniem morskiej głębiny. Ozdabianiem kwiatkami legowisk kotków. Mówieniem każdemu "dzień dobry". To były zajęcia godne ich osoby i chęci angażowania się w poważne rzeczy. 
— A muszę być wojownikiem? — pisnęło cicho. 
Mżawka ucichła. Otuliła ich swoim ogonem. 
— Tak będzie najlepiej. 
Mewa zmarszczyło brwi niezadowolone z tej odpowiedzi. Umysł próbował znaleźć inne rozwiązanie. Coś lepszego niż trudne wojownicze życie. 
— A nie mogę jak Kotewka? — dopytywało dalej. 
— Nie jesteś kotką. Poza tym nie wiem czy Spieniona Gwiazda by się zgodziła. Teraz tyle nerwów na głowie... — urwała Mżawka.

* * * 
Stało się. Odbyło się ich mianowanie. Całe zestresowane wciąż zerkało na mamę, gdy pani liderka mówiła do nich. Prawie zapomniało, że powinno się odezwać i trochę głupio wyszło, gdy dopiero pod ostrym spojrzeniem Mżawki pisnęło "Przysięgam". Potem już było głośno. Krzyczeli. Ich nowe imię. Było tym przytłoczone. 
— Gratuluję, Mewi Puchu. Teraz możemy w końcu wybrać się na przygody. — usłyszało głos przyjaciela. 
Mewiak spojrzało na Czaple. Uśmiechnęło się niepewnie. 
— Tak. 
Jedno oko zmrużyło się. Kocur przyjaźnie pogłaskał ich kitą po grzbiecie. 
— Będzie dobrze. A teraz uśmiechnij się i leć do Mżawki. Spójrz jaka jest z ciebie dumna. 
Kiwnęło łebkiem i pognało do mamy. Wtuliło się w jej sierść. Kotka mruczała cicho. Mówiła coś do nich, lecz nie było wstanie się skupić. Jej bicie serca było takie głośne. Tylko tego chciało teraz słuchać.