BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(dwa wolne miejsca!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(trzy wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2025

Od Srebrzystego Nowiu CD. Piaszczystej Zamieci

Strzepnął uchem, napawając się satysfakcją z obecnego biegu wydarzeń. Z chęci podtrzymania dobrych relacji, to on zawsze wychodził z inicjatywą wyjścia poza obóz, nieraz siłą wyciągając Piaska, wmawiając mu, że klan nie umrze, jak go chwilę nie będzie. Zazwyczaj szło mu to z marnym skutkiem, a jednak starania zdawały się odpłacić.
— Pierwszy dzień bycia normalnym ci sprzyja — stwierdził swobodnie. Czuł od partnera zapach ziół, i chociaż on sam miał na karku księżyców tyle, ile nigdy nie chciał mieć, tak nieustannie, od kocięcego okresu życia, wszelkie medykamenty były dla niego równoznaczne ze smrodem.
Kremowy zmrużył oczy, spoglądając na niego powątpliwie.
— A to wcześniej nie byłem normalny? — mruknął, zdając się brzmieć z lekka na urażonego.
Srebrzysty wykrzywił pysk w śmiały uśmiech, ruchem głowy zachęcając kocura do podniesienia się z ziemi i przetruchtanie się jak najdalej od zgiełku obozowiska. Wiedział, że bez słów Piaszczysta Zamieć zrozumie każdy jego ruch, spojrzenie, czy chociażby te nieodłączne, krzywe grymasy.
— Tak.
Wbrew pozorom cisza nie była niezręczna. Był jawny ze swoim nieraz specyficznym poczuciem humoru i chcąc nie chcąc, Piasek z pewnością już do tego przywyknął.
— I to jest twoja odpowiedź? — westchnął z dezaprobatą, kręcąc głową. Wibrysy za to drgnęły mu z rozbawienia.
— Jeśli cię nie zadowala, to mogę ją rozwinąć, ale pod warunkiem że się ruszysz i znajdziemy się wśród ładniejszych terenów — oświadczył, muskając końcówką ogona jego grzbiet. — Twoja łapa szybciej postawi krok w starszyźnie niż poza obozem jeśli będziesz się tak wlec... — zasugerował z uśmiechem.
Ku jego zaskoczeniu, kremowy nie odezwał się do niego ani słowem. Przez dłuższą chwilę wręcz nie ruszał się, by zaraz to Srebrny mógł tylko zaobserwować, jak kocur ostrożnie go wymija, by zaraz to dać susa pośród krzewy.
Niebieski, dotychczas przebierający łapami w miejscu, przystanął na moment, lekko zaskoczony. Minęło tak niewiele czasu, odkąd Piasek porzucił rolę zastępcy, a zdawał się być zupełnie inną wersją siebie. I to w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeni. Zaczerpnął oddech i pognał w ślad za jasną kitą.
Nic nie było przyjemniejsze od opuszczania obozu. Otwarte przestrzenie zawsze porywały go do biegów, pozwalały na uczucie wolności, odsunięcie w niepamięć myśli o żmudnych, rutynowych patrolach i tym podobnych "bzdet". Czuł, że kończyny same go niosą, a szczególne przyspieszył, gdy tylko udało mu się dogonić Piaszczystą Zamieć.
Były zastępca dotarł niemalże pod same granice klanu. Przed nimi rozpościerał się widok na spokojny nurt rzeki, za którą, na drugiej stronie brzegu, rozrastały się wysokie drzewa. Te terytoria nie należały do żadnego ugrupowania, co czyniło wizję ich odkrycia dosyć kuszącą. Gdyby tylko mieli zdolności Nocniaków, zmoczenie futra nie stanowiłoby problemu.
— Zastanawiałeś się czasem, co jest po drugiej stronie? — zagadnął go kremowy, jak gdyby miał pełen wgląd do jego myśli.
— W każdej chwili o tym myślę — odparł beztrosko. — To musi być przygoda. Zostawić tak wszystko za sobą i żyć bez żadnych zobowiązań — wymruczał. Nawet, jeśli nie był w stanie już stać się młodszym, stokroć bardziej wolał spędzić starość na czymś, co wzbudzi w nim adrenalinę, aniżeli leżeć całymi dniami w ciasnym legowisku.

<Piasku?>

Od Mirabelki cd. Jeżyny

Korzystała z promieni słońca, myjąc sobie łapę po zjedzeniu posiłku. Kątem oka zauważyła małą Jeżynę, która niosła w pyszczku wieniec złożony z pnącego się gatunku kwiatu i kolorowych liści. Mirabelka musiała przyznać, że nawet z daleka wyglądał dość zjawiskowo. Ciekawe, co zamierzała z nim zrobić. Może chciała ozdobić nim jakieś miejsce? Albo uplotła go specjalnie dla wybranej osoby? 
Zwiadowczyni nie spodziewała się jednak, że właśnie w tym momencie kocię zwróci swoją uwagę w jej stronę. 
— Pani jest taka piękna! Mam dla pani prezent! — zawołała Jeżyna, szybko podbiegając do starszej i upuszczając dzieło przed jej łapami.
Szylkretka zamrugała powiekami, zaskoczona. 
— Och, dla mnie? — powtórzyła z nutą zainteresowania w głosie. — A z jakiej to okazji?
Ślepia koteczki rozbłysły. 
— Z takiej, że ma pani naprawdę śliczne futerko, które idealnie pasuje do mojego wianka! — wyjaśniła z dumą. — To on panią wybrał.
— Jestem zaszczycona — zaśmiała się tortie. — Ale wiesz co, tobie też z pewnością by pasował. W końcu kolorystycznie nie różnimy się od siebie aż tak bardzo — zauważyła, wskazując na sierść młodszej. — Tak samo jak ja, masz bure umaszczenie. Inny odcień, to prawda, ale nadal podobny. Ja mam na sobie pomarańczowe plamki, a ty oczy tej barwy. Myślę, że wyglądałabyś w nim równie świetnie! 
— Naprawdę pani tak uważa? — Jeżyna z zadowoleniem przyjrzała się swojemu futerku, podczas gdy starsza kiwnęła głową. — Wianek, tak czy siak, należy do pani! 
Na pysk Mirabelki wkradł się rozczulony uśmiech. To pierwszy prezent, jaki dostała, od czasu opuszczenia żłobka. 
— Dziękuję, miło mi. — Podniosła wieniec z ziemi i z precyzją ułożyła go na swojej głowie. — I jak się prezentuje? 
Koteczka przed nią omal nie podskoczyła. 
— Świetnie! 
Zwiadowczyni musiała przyznać, że w swoim nowym wyglądzie czuła się bardzo dobrze. Gdyby tylko nie krótka żywotność zerwanych roślin, to kto wie, może noszenie wianków stałoby się nawet jej cechą rozpoznawczą? 
Na ten moment jedno było pewne – podarek od Jeżyny będzie nosić tak długo, jak to tylko możliwe. 

***

Odkąd odnaleziono ciało Kamyczka, w Owocowym Lesie panowała szalenie napięta atmosfera. Każdy zdawał się mieć własną teorię na temat tożsamości zbrodniarza i jego motywacji. Samej Mirabelce przechodziły przez głowę setki pomysłów, wraz z upływem czasu tylko gorsze. Widziała jednak ile emocji i zamieszania wywoływało samo dzielenie się swoimi przypuszczeniami na forum, dlatego trzymała język za siekaczami. Najgorszy dla niej był pogląd Orzeszka, któremu z zaskakującą łatwością przyszło szkalowanie imienia niedawno zmarłej kotki oraz nagłe podawanie się za eksperta w naukach o Wszechmatce, jednocześnie tworząc sprzeczne z tą wiarą wytłumaczenia. Spekulacje Bukszpana i Ambrowiec z kolei… wzbudzały w niej silny lęk. Nie miała możliwości sprawdzenia, czy to, co mówią, jest prawdą, ale uzasadniali swój punkt widzenia na tyle szczegółowo, że na razie nie miała powodów, aby im nie ufać.
Jednak jeszcze nie wszystko było stracone. Na tę chwilę nie mogli określić, kto stał za tym wszystkim, ale jedno mogli stwierdzić na pewno – sprawca umyślnie próbował ich między sobą skłócić, zdezorientować. I do tej pory wychodziło mu to zatrważająco doskonale. Dlatego sama z determinacją próbowała uświadomić resztę, że zamiast dzielących społeczność dyskusji, powinni wszcząć realne działania w celu dorwania tego psychopaty. 
— Uważaj! 
Pogrążona w swoich myślach, o mało co nie wdepnęła w ptasie fekalia. 
— O fuj! Dziękuję Jeżyno — zwróciła się do towarzyszki patrolu, na co ta posłała jej wzrok mówiący „nie ma sprawy”. 
Właściwie to Mirabelka chętnie usłyszałaby, co bura ma w tej sprawie do powiedzenia. Była jedną z bardziej rozgarniętych osób, miała kontakt z wyraźnie dotkniętymi sytuacją Czereśnią i Skałką. Może miała przez to dokładniejszy pomysł, jakie działania najlepiej byłoby podjąć, od czego zacząć?
— Powiedz mi — zaczęła, stopniowo ściszając głos — co sądzisz o tej całej sprawie? Tej… z Kamyczkiem. — Zerknęła na z niepokojem. — Wydajesz się rozsądną partnerką do chłodnej rozmowy na ten temat. 

<Jeżyno?>

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Postrzępionej Łapy

Z dumą w oczach spoglądała na Postrzępioną Łapę. Uczennica szybko pojęła, jak wykorzystywać teren dookoła siebie. Mimo niewielkiego wzrostu radziła sobie doskonale, a jednak Pietruszkowa Błyskawica już teraz wiedziała, jak unikać jej ataków.
— Jasne — mruknęła, podnosząc się ciężko na łapy. Machnęła wyzywająco ogonem, zachęcając młodszą do ataku. Szylkretowa nie czekała ani chwili dłużej! Wyskoczyła w stronę nauczycielki, licząc, że ta spróbuje uniknąć jej ruchu w lewo lub w prawo. Jednak Pietruszka również skoczyła do przodu. Złapała Postrzępioną Łapę w locie i z impetem powaliła ją na ziemię, uderzając bokiem o trawę. Następnie, mocnym kopnięciem, wypchnęła młodszą z objęć. Uczennica nie spodziewała się tego — zaryła pyskiem o ziemię, ale niemal od razu podniosła się do dalszej walki. Pietruszkowa Błyskawica okrążała ją, machając groźnie nastroszonym ogonem. Wróble i wrony siedzące na pobliskich gałęziach przyglądały się całemu zdarzeniu. Postrzępiona Łapa znowu zaatakowała jako pierwsza. Tuż przed starszą zrobiła szybki zwrot w lewo — ale właśnie tego spodziewała się Pietruszka. Zgrabnym ruchem odskoczyła do tyłu, po czym błyskawicznie obróciła się i pomknęła w stronę drzew. Uczennica gnała za nią, starając się dotrzymać jej kroku. Czekoladowa wojowniczka wbiegła po pniu drzewa, a potem zwinnie odwróciła się w powietrzu, lądując prosto na Postrzępionej Łapie.
— Dobrze ci szło. Myślę, że jesteś gotowa na wszystkie testy — zamruczała Pietruszkowa Błyskawica, siadając na ziemi i zaczynając myć łapę. Przejechała nią po uszach, spoglądając na młodszą. Postrzępiona Łapa wciąż leżała na plecach, wpatrując się w niebo. Pietruszka ułożyła się obok niej.
— Nadal czuję, że nie jestem wystarczająca — wydukała nagle uczennica, zakrywając łapkami oczy. Po chwili przekręciła się na bok, odwracając plecami do przyjaciółki, i ciężko westchnęła. Pietruszka podniosła się do siadu i delikatnie przejechała łapą po jej boku.
— Dlaczego tak uważasz? — zapytała cicho, troska brzmiała w jej głosie. Spojrzała w niebo, zastanawiając się, co kieruje tymi myślami młodszej. Przecież radziła sobie świetnie. Wręcz wyśmienicie!

<Postrzępiona Łapo?>

Od Topielcowego Lamentu

— Jak wam idzie? — Po lesie poniósł się głos Lamentującej Toni, która sama tkwiła w jakiejś dziurze i węszyła dookoła.
— Nic — stwierdziła po prostu Jaskółcze Ziele, podnosząc się z gleby i otrzepując futro. — Jeśli poszukiwania będą dalej trwać w takim tempie, to zwyczajnie nic nie znajdziemy.
Wszyscy tracili nadzieję. Poranny ziąb paraliżował im łapy, a wschodzące słońce paliło w oczy, gdy starali się pracować. Zero poszlak, odpowiedzi - jedyne, co im zostało, to się poddać.
— Lecz… Jeszcze nikt nie sprawdzał jej grobu, czyż nie? — Pośród ciszy dało się słyszeć głos Borsuczej Puszczy, która poczyniła kilka kroków bliżej Topielca.
— Powinniśmy się tam udać, tak sądzę — wtrąciła Zalotna Krasopani, płynnie włączając się do rozmowy. — Przezorność nikomu nie szkodzi. Prowadź.
°•☆》★-=✧°•÷.•`.⊹ೄྀ☀︎☁︎˚∘•꧂.•=-★《°•☆
— Jestem pewien, że coś tu widzę! — rzucił poirytowany, odwracając się do reszty patrolu i na próżno szukając w ich ponurych ślepiach aprobaty. Było już późne popołudnie, a od wschodu słońca bez przerwy tkwili przy grobie i szukali jakichkolwiek śladów czy wskazówek. Drzewa niechętnie poddawały się podmuchom wiatru, trzeszcząc niczym stare deski uginające się pod czyjąś nogą, a słońce ledwie przenikało poprzez warstwę liści, barwiąc na złoto tu i ówdzie różne rośliny, które weszły mu w drogę. Na Drodze Grzmotu huczały Potwory, które złowrogo błyskały ślepiami i warczały na patrol.
Borsucza Puszcza uniosła pysk znad ziemi, marszcząc nos i rzucając mu dość powątpiewające spojrzenie. Tak jak reszcie patrolu poszukiwania nie szły jej zbyt dobrze, jednak teraz zdawała się powoli odzyskiwać nadzieję.
— Wydaje mi się, że to mogą być odciski łap jakiegokolwiek kota, Topielcowy Lamencie. Za to ta woń… — Uchyliła pysk i mlasnęła językiem, smakując powietrza. — Nie jestem pewna, czy coś oznacza, lecz mam wrażenie, że jest bardziej wiarygodna od śladów, które odnalazłeś. Zdaje mi się, że powinniśmy ruszyć w prawo.
— Jak my wszyscy pewnie zdajesz sobie sprawę, że tak może pachnieć cokolwiek. Nie musi nic konkretnie nam mówić, a szczególnie o sprawie, którą próbujemy rozwikłać.
Kotka nie wyglądała na przekonaną, lecz nie miał czemu się dziwić - przecież nikt nie chciał, by podważano jego zdanie. Szczególnie też patrząc na fakt, że oboje nie byli pewni swoich znalezisk i tylko od nich zależało, który kierunek obiorą.
— Przecież zawsze możemy zagłosować — wtrąciła Zalotna Krasopani, podchodząc do nich lekkim krokiem. Dotąd sama nie obrała żadnej ze stron w dyskusji. — Większość zadecyduje, gdzie wybierzemy się najpierw.
Lamentująca Ton niepewnie pokiwała głową, chwilę później dołączyła do niej Jaskółcze Ziele i reszta patrolu. Ta bezstronnicza opcja wszystkim odpowiadała, choć nie było ich wiele. Wpierw wykroczyła czarno-biała, twierdząc:
— Moja matka ma rację. Jej trop jest pewniejszy, więc obieram jej stronę.
Bura przyjęła to z lekkim uśmiechem, lecz nie rzuciła żadnego kąśliwego komentarza. Następnie dwie młode wojowniczki przedstawiły swoje zdanie, które naprostowało, że one pokładają wiarę w tym, co odnalazł dymny.
°•☆》★-=✧°•÷.•`.⊹ೄྀ☀︎☁︎˚∘•꧂.•=-★《°•☆
TW: opis zwłok, wnętrzności

Od Szafirkowego Wiatru Do Modliszkowej Ciszy

 Mimo że śnieg powoli topnieje, to nastrój wojowniczki niezmiennie był taki sam. Pomimo jej największych chęci, nie mogła się podnieść po śmierci jej rodziców oraz brata. Co noc przed oczami widziała ten sam obraz, a czasem miała wrażenie, że nadal słyszy smutne zawodzenie Smarka gdzieś w obozie. Na początku nie miała siły ukrywać tego, co czuje, lecz po kilku zachodach słońca zauważyła, że jej rodzeństwo martwi się jej stanem. Postanowiła więc udawać. Udawać tę samą kotkę, którą była przed tragedią, którą spadła na jej rodzinę. Codziennie przed wyjściem z legowiska, brała głęboki oddech i wstawała ze sztucznym uśmiechem na pyszczku, prezentując się dla towarzyszy jako zawsze uśmiechnięta, niezdarna kotka. Miała nadzieję, że z czasem nie będzie musiała udawać, ale ból nie znikał, wręcz wzrastał. Nie chciała, by ktokolwiek z rodzeństwa widział jej stan, więc postanowiła ich unikać na tyle ile to możliwe. Wychodziła na strasznie długie polowania i starała się nie chodzić na patrole razem z nimi. Wiedziała, że nie może uciekać przed rodziną do końca życia, jednak czuła się bezsilna. Szafirkowy Wiatr obudziła się z brakiem chęci do wykonywania jakiegokolwiek zadania. Opuściła legowisko wojowników, a łapy nieświadomie kierowały ją do legowiska lidera. Gdy kotka zauważyła, gdzie idzie, szybko się otrząsnęła i spojrzała na wyjście z obozu. Czy kiedyś pozbędzie się ciężaru straty? By odwrócić swoją uwagę od kolejnego przykrego snu, wyszła na polowanie powolnym krokiem. Pogoda była piękna, jednak jak na złość nie udało jej się nic złapać. Miała wrażenie, że nawet gdyby mysz przebiegła jej pod nosem to by jej nie złapała! Wróciła do obozu, dopiero gdy słońce zaczynało chować się za horyzontem. Spojrzała na pełny stos zwierzyny i dopiero teraz przypomniała sobie o głodzie. Wzięła niechętnie małą mysz, chciała już uciec na sam skraj obozu, by samotnie, zjeść posiłek jednak Modliszkowa Cisza zaszedł ją od tyłu.
— Szafirkowy Wietrze, możemy pogadać?
Futro na karku wojowniczki delikatnie się podniosło i równie szybko opadło, gdy usłyszała nieoczekiwanie głos brata. Spojrzała w jego stronę, usiadła i odłożyła swój posiłek przed siebie.
— Pogadać? O czym? — zapytała zdziwiona.
— O tym, że unikasz mnie i Czuwającej Salamandry już od kilku księżyców.
Końcówka ogona Szafirkowego Wiatru zaczęła nerwowo latać z jednej strony na drugą, a jej poduszki zaczęły się nieprzyjemnie pocić. Mimo wielkich starań, jej rodzeństwo zauważyło. Klanie Gwiazdy dopomóż…

<Modliszkowa Ciszo? >


Od Pierzastej Łapy (Pierzastej Kołysanki)

Przed mianowaniem Mureny i Łuski

Patrol składał się z książąt, Sumowej Płetwy i Algowej Strugi. Pierzasta Kołysanka udała się z nimi, by poszukać więcej ziół i sadzonek. Srebrna szła z tyłu, nerwowo poruszając ogonem, zastrzygła uszami. Nie miała ochoty wychodzić z obozu, bo czuła, że coś nadchodzi. Coś bardzo, bardzo groźnego.
— Już! — Usłyszała gdzieś z krzewów. Zaraz po tym podejrzanym sygnale, z pobliskich paproci wyskoczyły koty. Włóczędzy powoli okrążali patrol, patrząc się na nich szyderczo. Ogrodniczka powstrzymywała swoją panikę, ale było to widoczne. Bura kocica naskoczyła na Murenową Łapę, cynamonowy szylkret na Łuskę. A ruda zielonooka kotka wskoczyła na barki Sumowej Płetwy. Czy tak wygląda prawdziwa wojna? Wojna, o której opowiadała jej babcia… Krwiste plamy pojawiały się na ziemi, tworząc ogromny rozgardiasz. Pręgowana kotka odsunęła się dalej w stronę krzaków. Nie umiała za dobrze walczyć, brała małe lekcje u Mureny, ale nadal nie była w pełni sił. Po chwili dostała ataku paniki, gdy czekoladowy kocur zmierzał w jej stronę. Czy to było zaplanowane? Skoro tak, musieli mieć szpiega.
— Pierzasta Kołysanko… Schowaj się! — krzyknęła Algowa Struga. Jej biało czarne futro splątało się z jego brązowym. Po chwili, do jej walki dołączył jej brat Szałwiowa Łapa. Żółte oczy jednej z samotniczek zamknęły się, a jej ciało upadło na ziemię. Murena cała we krwi popatrzyła na nią z wyższością. Zaraz po tym cynamonowy szylkret padł na ziemię, ale z Łuską nie było dobrze. Do księżniczki nie dolatywały już żadne słowa, gdy zobaczyła poranionego brata. Szybko do niego podbiegła i zobaczyła, co da się zrobić.
— Trzeba będzie amputować — powiedziała wyrok. Książę był nieprzytomny, nawet nie wiedziała, czy się wybudzi. Po chwili podbiegła do niego Murenowa Łapa.
— Będzie dobrze… Trzymaj się — szepnęła.

Teraźniejszość

Pierzasta Kołysanka zaczęła nucić piosenkę, sortując zioła w magazynku.
— Jest tu ktoś? — Usłyszała. Wyjrzała zza rogu i rozejrzała się, a ku jej oczom ukazała się Piastunka. Ta wyszła z rogu, aby się pokazać. Skinęła głowa i popatrzyła na kotkę.
— Ja się tym zajmę! — powiedziała nagle Różana Woń — Ty idź do Lśniącej Ikry — dokończyła. Ta skinęła głową i pobiegła do zielonookiego wojownika.
— Co dolega? — zapytała.
— Kaszel… — wymruczał.
— … Poczekaj tu! — mruknęła. Pręgowana księżniczka ruszyła do magazynka, ominęła stertę już nieprzydatnych ziół, szukając czegoś na zielony kaszel.
— Mamy kocimiętkę? — krzyknęła ogrodniczka.
— Poszperaj, a znajdziesz! — Usłyszała głos Zimorodkowego Życzenia. Ta z mozołem zaczęła przeszukiwać sterty ziół. Bo co to za pomysł, żeby posortować zioła według wielkości?! Już ją to denerwowało, zwłaszcza że każde rosły podobne.

* * *

Tym razem srebrna mogła zająć się własnymi sprawami. Była na wyspie, sama w ciszy i spokoju. Nikt jej nie przeszkadzał, nikt nie hałasował. Był to dla niej raj, bajka, w której mogłaby zostać na zawsze. Kotka łapą kopała małe dołki w ziemi i sadziła starannie sadzonki. Tam, gdzie już owoce były dojrzałe, tam pyszczek młodej zawitał. Pierzasta Kołysanka uwielbiała słodki zapach malin czy jagód. A trujące zioła chowała w swoim schowku, myśląc, że przydadzą się do czegoś lepszego. Do tego te piękne, zielone łodygi, liście i barwne kwiatki, które niedługo dorosną. Jej rola była czymś, w czym mogła się spełniać.

Od Miłostki

 Młoda kotka wyskoczyła do góry. Jej smukłe, łanie nogi odbiły się od podłoża, wzbijając małą chmurkę pyłu. Jedną łapę wyciągnęła najwyżej jak tylko była w stanie, pazury miała wysunięte, gotowe, aby zaznaczyć miejsce na pniu grabu, który wzrastał obok obozu. Drasnęła gładką, szarą kore, a następnie lekko, chociaż nie z największą elegancją, upadła na ziemie. Uśmiechnęła się triumfalnie, kiedy ujrzała, że udało jej się niemal i pół długości swojej kończyny przeskoczyć szramę wykonaną przez brata. 
— Ha! Ha! — zaśmiała się Miłostka prosto w skrzywiony pysk Sekrecika. Uczeń wojownika zmrużył ślepia i odsunął się od siostry. — Głupio ci teraz, co? Kulawy zając! — rzuciła, a następnie odwróciła się do najstarszego, obecnego pod drzewem terminatora. — Widziałeś Len? Skacze najwyżej ze wszystkich kotów w Owocowym Lesie! 
— Widzia-
— Ja widzę, że może i ja zaznaczyłem niżej, ale ty ledwo przebiłaś się przez korę! — przerwał kremowemu Sekrecik. 
— Ojejku, no! Nie przeszkadzaj! Teraz Len będzie skakać. On na pewno wbije pazury głębiej niż ty. No i na pewno wyżej! — zganiła go Miłostka. Następnie obróciła się do przyjaciela, który już ustawiał się do wyskoku. — Dawaj! Na pewno skoczysz prawie tak wysoko, jak ja.
Usiadła i owinęła sobie ogonek wokół łap. Wpatrywała się jak zaczarowana w napinającego się ucznia, a gdy wzbił się do góry, ona też powstała. Pazur, chociaż kocur próbował wyciągnąć się jak najmocniej, zadrapał miejsce niemal na tej samej wysokości co młodszy brat szylkretki. On też był pierwszym, który to zauważył i nie miał zamiaru pozwolić, aby ktokolwiek to przeoczył. 
— Ha! Widzisz to! Len jest starszy, a taka z niego miernota! Jeśli ja jestem kulawym zającem, on jest  takim, co się urodził już bez nóg! — Szczera radość i złośliwy entuzjazm wylewał się z płowego pyszczka. 
— Hej! Pilnuj się, bo ci myszy powykradam na treningach! — zawtórował mu starszy. 
— Spróbowałbyś! Malinek powyrywa ci wąsy z tej twojej ładnej buźki! 
— Em... Może będziemy troszkę ciszej, co..? — Niespodziewanie odezwała się Kruszynka, która nie uczestniczyła w zawodach, ale lojalnie siedziała z nimi przed obozem i wszystkiemu się przyglądała. — Tatuś będzie zły, że mu przeszkadzamy. — Dokończyła. Cała czwórka, jak na znak, odwróciła łebki w stronę czekoladowego wojownika leżącego na boku kilka susów dalej, w miejscu, gdzie jeszcze jakiś czas temu była plama słońca. Oddychał miarowo, a koniuszek jego ogona bujał się delikatnie. Ucho nawet mu nie drgnęło. 
— Oho! To mówi? — zażartował Len. 
— Ojciec zasnął, zanim jeszcze zdążył się położyć — powiedziała całkowicie poważnie Miłostka, ignorując niemiłe słowa przyjaciela. Siostra wbiła morskie ślepia w pączek trawy, który miętoliła wcześniej. Już się nie odezwała.
— Hej! Nie zapominajmy, że ten oto starszy uczeń wojownika, właśnie został zmieszany z błotem. — Sekrecik wskazał na niego paluchem. 
— Przestań; nikt nie bierze tego na poważnie, tylko ty. — Miłostka westchnęła i radośnie uśmiechnęła się do brązowookiego. — Nie martw się, jestem pewna, że to po prostu dlatego, że miałeś cięższy trening z Listkiem, a mój robaczywy brat się obijał. 
— No cóż, zapewne tak było. Chociaż... Liczyłem, że nikt nie zauważy, że jestem senny i wymęczony — powiedział trochę zbyt teatralnie, przez co młodszy kocurek przewrócił oczami. — No ale ty, Miłostko, masz świetny zmysł obserwacji, to pewnie dlatego! Nic ci nie umyka. Dlatego jesteś moim zwiadem, a ja twoim mózgiem. — Koteczka zaśmiała się. Obrzydzenie na płowej mordce robiło się coraz bardziej widoczne z każdym uderzeniem serca. Brat wiedział, że gdyby sam coś takiego powiedział, dostałby po głowie. 
— Poliżcie się jeszcze po zadkach... — prychnął, ale nie chciał dłużej roztrząsać tematu tej dwójki razem. — A ty, wścibski robalu, co takiego robiłaś, skoro niby tylko niezmęczone lenie potrafią dać z siebie wszystko? 
— Po pierwsze, ja nie dałam z siebie wszystkiego, bo jakbym dała, to musiałabym do was mówić z gałęzi — zaczęła, siadając i przymykając ślepia. — A po drugie, właśnie robiłam coś bardzo podobnego! Ćwiczyłyśmy z Pieczarką szybkie wchodzenie i schodzenie z drzew; idzie mi coraz, coraz lepiej. Już prawie się nie męczę, kiedy mam wdrapać się nawet na wysokie dęby. Noo... Chciałam też to porobić jutro, ale Pani Pieczarka źle się czuła na końcu... Powiedziała, że jutro raczej pójdę z kimś innym, żeby mogła spędzić noc u Pani Świergot, albo w ogóle nie będę musiała iść na trening, bo tak super mi idzie. Trochę mi szkoda, ale i tak wpadłam na ten super pomysł z zawodami.
— Żeby móc się chwalić swoimi umiejętnościami? — zapytał kpiąca młodszy. 
— Dokładnie tak — przyznała.
— Ja nie widzę w tym nic złego. Jeśli ktoś jest w czymś dobry, warto to pokazać. Wtedy wiadomo, że w danej dyscyplinie nie warto stać z takim kotem po przeciwnych stronach. — Len pokiwał głową. — Przykładowo, Sekreciku, nigdy bym nie próbowałbym rywalizować z tobą w polowaniu na robaki. Jesteś w tym niesamowity, za każdym razem, gdy próbujesz złapać nornice, a wyciągasz dżdżownice... Po prostu brak mi słów.
— Haha! — zaśmiał się szczerze kocurek, dziwiąc się sam sobie. — Len... Ja bym w życiu nie był w stanie pobić cię w pakowaniu się w kłopoty z moją głupią siostrą, nawet jeśli miałem więcej czasu i sposobności na trening. — Starszy uczeń również odpowiedział entuzjastycznym rechotem. Miłostka zrobiła wielkie oczy i posłała pytający wzrok do Kruszynki, która kompletnie nie zrozumiała, o co jej biega. Zielonooka wzniosła głowę ku niebu; być może istnieje dla nich przyszłość bez wrzucania się nawzajem do bajora z zajęczych bobków... Jeśli istniał Klan Gwiazdy, jeśli istniała Wszechmatka... Jeśli istnieje jakakolwiek siła, która czuwa nad kotami, niech się przygotuję, bo moment, w którym ta trójka przestanie płatać sobie niemądre figle, a zacznie kooperować, aby sowizdrzyć wspólnie przeciwko innym... To będzie koniec Owocowego Lasu... Rozniosą go szybciej niż jakiekolwiek zabłąkane, wściekłe dusze, szybciej niż najstraszniejsi samotnicy.

[902 słów + wspinaczka na drzewa]

[przyznano 18% + 5%]

Wyleczeni: Pieczarka

Od Bursztynowego Brzasku CD. Mandarynkowego Pióra

Wpatrywał się w śpiącą już partnerkę z uśmiechem. Chyba tylko w takich momentach mógł jej się tak długo przyglądać. Wyglądała tak bezbronnie i niewinnie, całkowicie inaczej niż za dnia, gdy pewnym głosem i dumną postawą rozporządzała patrole, by umocnić swoją pozycję zastępcy w klanie. Wyobraził sobie jej spojrzenie, gdyby nazwał ją bezbronną i niewinną i aż lekko zatrząsły mu się wąsy z rozbawienia. Ale czy to było aż takie złe, że patrzył na nią w inny sposób niż reszta klanu? Przez te wszystkie księżyce przywiązał się do tej dumnej, zawsze najlepszej księżniczki i chciał by mogła odnajdywać w nim wsparcie. Zwłaszcza po tym ile nowych obowiązków na nią spadło, gdy Algowa Struga zniknęła w żłobku. Położył pysk na łapach, na tyle blisko futra kotki, by czuć jej zapach. Ciekawe czy komuś jeszcze się coś takiego zdarzyło. Tak w pełni nieplanowana historia miłosna, a jednak kończąca się faktycznym uczuciem, ślubem, a nawet piątką kociaków. No… Może nie do końca w tej kolejności.

***
Obudził się wypoczęty, jednak Mandarynki już nie było. Westchnął delikatnie, jednak nie był zbyt zdziwiony. W końcu kotka zwykle wstawała wcześniej, żeby osobiście sprawdzić czy pierwszy patrol wyrusza. Był ciekawy czy już jadła śniadanie. Przeciągnął się i ruszył na zewnątrz. Odszukanie kotki nie zajęło mu zbyt wiele czasu, bo rozmawiała akurat ze Spienioną Gwiazdą. Odczekał więc uprzejmie chwilę nim zaproponował posiłek.
– Tak, tak, wypadło mi to z głowy… – tłumaczyła się kotka myślami wciąż jednak będąc gdzie indziej.
Niewiele myśląc przyniósł jej jedną z ryb, które znajdowały się już na stosie. Pierwszy patrol musiał już wrócić, spał dłużej niż założył. Podsunął piszczkę partnerce i podzielili się nią.
– Jak twoje biodro? – spytała kotka, mierząc Bursztynka oceniającym spojrzeniem.
Skrzywił się. Zwichnął je poprzedniego poranka, co chwilowo uniemożliwiało mu pełne uczestniczenie w patrolach łowieckich. A dodatkowo wypadek był bardzo głupi – żadnych heroicznych walk z lisami czy przepędzania samotników, Bursztynek zwyczajnie spadł z drzewa i jedyne co mógł winić to źle obliczone przez siebie ryzyko. Tamta gałązka cały czas wyglądała, jakby mogła się złamać, trzeba było na nią nie wchodzić bez względu na to jak tłusta zdobycz znajdowała się po drugiej stronie.
– Już dużo mniej boli, ale pójdę jeszcze po nowy opatrunek do Zimorodkowego Życzenia – westchnął. – Może spotkam Piórko, zapytam co tam u niej.
Mandarynka potaknęła niemrawo, patrząc na ostatnie kęsy ryby.
– Nie przemęczasz się ostatnio…? – zaryzykował pytanie. – Wiesz, że jakbyś czegoś ten, no, potrzebowała… To zawsze możesz się odezwać, prawda?

<Mandarynkowe Pióro?>
Wyleczeni: Bursztynowy Brzask

Od Karasiowej Ławicy

Skradała się przez zarośla stałym tempem. Wśród dni wędrówki weszło jej to w nawyk i teraz oboje, wraz ze Skrzelikiem, poruszali się całkowicie bezszelestnie. Woleli zachować ostrożność, po tym jak za młodu nasłuchali się o tym jak okrutni potrafią być samotnicy – dbający tylko o siebie, skupieni na przetrwaniu w dziczy. Mimo to, monotonia wędrówki pozwoliła im przestać się jeżyć na każdy drobny szelest i byli już spokojniejsi. Bezpiecznie ominęli terytorium lisów, a samotnika żadnego nie spotkali. Dni mijały podobnie – polowali kiedy tylko była okazja, najadali się na zapas, nigdy nie zostawiając resztek, a potem wędrowali długie godziny, czasem rozmawiając o swoich planach i nadziejach, czasem komentując piękną okolicę a czasem po prostu milcząc i skupiając się na równym odkładaniu łap i parciu do przodu. Wieczorem wynajdowali mniej lub bardziej wygodną kryjówkę na noc i układali się do snu. Czy tęskniła za klanem Nocy? Do pewnego stopnia na pewno. Czuła żal, że odchodzi w konflikcie z mamą i siostrą. Tak jakby zostawiała nierozwiązaną sprawę. Ale uważała, że postąpiła dobrze. A Skrzelik zdawał się spokojniejszy i Karaś czuła się dzięki temu dużo lepiej. Dlatego każdego nowego dnia wstawała, zaczynała dzień od polowania i po śniadaniu ruszali. Gdzieś z tyłu pojawiała jej się myśl, że mogłaby się do tego przyzwyczaić. Żyć w ciągłej drodze, każdego dnia spotykać coś nowego. Jedynym problemem było to, że od jakiegoś czasu pobolewała ją łapa - być może właśnie od długich wędrówek. Zaczęło się od lekkiego bólu stawu, na który starała się brać znalezione pewnego razu ziele - pamiętała z czasu spędzonego kiedyś z Cisowym Tchnieniem że ma lekkie działanie przeciwbólowe. Nie pomogło, a kończyna po długich wędrówkach zaczęła nawet drętwieć, ale niczego mocniejszego nie szukała, wątpiąc w swoją nikłą wiedzę. Na razie musiała wytrzymać. No, może ewentualnie zarządzić jedną dodatkową przerwę w ciągu dnia…

Letnie dolegliwości!

 Nadeszła Pora Zielonych Liści, a wraz z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Temperatura utrzymuje się na podobnym poziomie, co nowymi liśćmi – słońce grzeje, ale nie pali w grzbiety. Niebo przeważnie jest czyste, czasem tylko zasłaniają je na chwilę przelotne burze. Łąki pokrywają się ogromem kwitnących kwiatów, a krzewy wydają swoje owoce, przyciągając nieostrożne ptaki i gryzonie. Zwierzyny jest wszędzie aż nadto; patrole łowieckie wracają z pełnymi pyskami, pozwalając kotom na relaks. Jedyną przeszkodą dla klanów wydają się pojawiający częściej na terenach dwunożni, nierzadko w towarzystwie psów. Niektórzy nawet w lasach rozbijają "obozy" i sypiają w skórzanych legowiskach. Choć znikają po najwyżej kilku dniach, u wielu wywołują sensację. Zaleca się ostrożność (szczególnie w przypadku tych z czworonożnymi kompanami), lecz nie stanowią większego niebezpieczeństwa... przynajmniej na tę chwilę.

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Nagietkowy Wschód - niestrawność
Pozłacana Pszenica - ugryzienie przez szczura
Gradowy Sztorm - katar
Kwiecista Knieja - gorączka
Czuwająca Salamandra - wyczerpanie

Klanu Klifu:
 
Delikatna Bryza - kolec w łapie
Mniszkowy Nektar - użądlenie
Rozświetlona Skóra - wybicie barku
Źródlana Łapa - kłopoty z oddychaniem
Paprociowy Zagajnik - swędząca infekcja

Klanu Nocy:

Gąbka - infekcja gardła
Nimfie Zwierciadło - infekcja ucha
Siwa Czapla - ból stawu
Bursztynowy Blask - zwichnięcie biodra
Bratkowe Futro - popękane poduszki łap

Klanu Wilka:
 
Jarzębinowa Łapa - infekcja oka
Brukselkowa Łapa - katar
Pokrzywowy Wąs - przegrzanie
Dynia - odwodnienie
Iskrząca Nadzieja - ból stawu

Owocowego Lasu:
 
Czernidłak - ból głowy
Skałka - biały kaszel
Pieczarka - gorączka
Maślak - kolec w łapie
Przepiórka - zwichnięcie przedniej łapy

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Marionetka - bezsenność
Mamrok - gorączka
Amfitryta - infekcja ucha

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Klifu:
 
Eter - ugryzienie przez szczura > infekcja w przedniej łapie medycy kk jestem wami zawiedziona.

Klanu Nocy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Wilka:
 
Iskrząca Nadzieja - zatrucie pokarmowe > wymioty

Owocowego Lasu:
 
Wszyscy wyleczeni!

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Celestyn - infekcja gardła > chrypa
Karasiowa Ławica - ból stawu > odrętwienie kończyny
 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka latem.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Nocnego Kwiatu CD. Liściastego Futra

- Mogę ci jakoś pomóc? - rozległ się cichy głos. Nocny Kwiat drgnęła, jednak po chwili rozpoznała Liściaste Futro. Przykucnęła i owinęła łapy ogonem.
- Chodzi o Poranny Zew. Nie żyje od tak dawna, a ja mam wrażenie, jakbym umarła wraz z nią. Ta poprzednia, prawdziwa ja. Poranek wyciągnęła mnie z kłopotów, a wszystkie moje problemy zaczęły się po tym, jak ją utraciłam. Przepraszam, że tak długo nie chciałam o niej rozmawiać.
- Nic nie szkodzi - odparła Listek. - Wiem, co czujesz. Sama straciłam siostrę, która jednak nie umarła, a uciekła z klanu. Zostawiła mnie, a kiedy po nią przyszłam, nie chciała ze mną wrócić.
Nocny Kwiat pokiwała ze zrozumieniem głową. Zawiodła tyle osób… Przyczyniła się do okaleczenia jej matki. Namieszała. Teraz była jednak w nowym Klanie, z nowymi kotami, które szanowały ją. Niektórzy patrzyli się krzywo na jej blizny, ale dzięki nim dostawała wiele wsparcia.
Wtedy rozległ się głos liderki zwołującej zebranie klanu. Dwie kotki, nie wiedząc, o co chodzi, wyszły z legowiska i usiadły obok siebie.
- Ja, Liściasta Gwiazda, przywódca Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Nocny Kwiecie, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? - zapytała. Nocny Kwiat nie wierzyła w to, co się dzieje. Czy wreszcie, po tylu księżycach będzie w pełni akceptowana w klanie? Będzie miała miano oficjalnego wojownika?
- Przysięgam - odpowiedziała głosem drżącym z emocji.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Nocny Kwiecie, Klan Gwiazdy ceni twoją wytrwałość i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu - zakończyła Liściasta Gwiazda. Kiedy wojownicy skandowali jej imię poczuła coś dziwnego. Przynależność? Pojednanie? Nie, poczuła się po prostu jakby była w domu. Z uśmiechem przytuliła się do Liściastego Futra, czując, że wszystkie jej troski na chwilę zniknęły.

< Liściaste Futro? >

Od Liściastego Futra CD. Łuny (Źródlanej Łapy)

*jakiś czas temu*
Pokiwała głową, przyjmując tę wiadomość ze spokojem, ale też zmartwieniem. Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że z Półślepym Świstakiem dzieje się coś niedobrego. Prawdopodobnie chodziło o jej stan psychiczny, ale chciała dla pewności sprawdzić, czy na pewno jest zdrowa i nie dolega jej ból. Zanotowała to w pamięci i pokiwała głową, zastanawiając się, co może poradzić Łunie.
– Nie martw się, dobrze robisz – miauknęła, mrużąc delikatnie oczy w zamyśleniu. – Odrobina towarzystwa przyda się każdemu. Pamiętaj, tylko żeby o siebie też dbać.
Zauważyła, że zmartwienie i niepewność w oczach kocięta nie ustały. Najwyraźniej słowa medyczki nie uspokoiły dymnej, więc dodała:
– Porozmawiam z nią, dobrze? Dowiem się, o co chodzi.
Teraz Łuna pokiwała głową, podziękowała i wyszła z legowiska, a Liściaste Futro wróciła do swoich spraw.

***

– Boli… – sapnął Króliczek, z otwartym pyskiem skierowanym ku górze, kiedy asystentka medyczki uważnie oglądała jego gardło. Po chwili puściła głowę kocięcia i zaczęła szperać po półce medycznej, na której znajdowały się zioła. Przy okazji wyjaśniła mu i Pikującej Jaskółce, jak doszło do choroby.
– Wszystko się zgadza. Dostaniesz zioła i powinno być po wszystkim. – Podała kremowemu plaster miodu i uśmiechnęła się na widok, jak zajada ze smakiem. – Jeśli się pogorszy, powiesz o tym mamie, prawda?

***

Jakiś czas później do legowiska weszli Zielone Wzgórze i Stary Klif, pociągając nosem. Liściaste Futro podała kocurowi zioła na katar i oczywiście poinstruowała go, aby wrócił, gdyby choroba się pogorszyła. Następnie wyszła z legowiska i rozejrzała się po obozie. Po chwili zauważyła młodą istotkę o dymnym futerku i skierowała swoje kroki w jej stronę, widząc, że ta nie jest aktualnie zajęta niczym ważnym.
– Źródlana Łapo, wybacz, że zajęło mi to tyle czasu – zaczęła powoli, zastanawiając się, co powiedzieć. – Rozmawiałam z Półślepym Świstakiem parę razy i myślę, że może tu chodzić o jej…niepełnosprawności. Ma trudniej niż inne koty. Dlatego muszę wiedzieć, czy ktoś się z niej śmiał? Albo czy myślisz, że czuje się niepotrzebna? Oczywiście, możesz nie wiedzieć, ale jakby przyszło ci coś do głowy, to poinformuj mnie, dobrze?

<Łuno?>

Wyleczeni: Króliczek, Szary Klif

30 marca 2025

Od Marionetki CD. Wisterii

⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄

Znak, znak na pewno. Zesłany, ciekawy, drugi raz już napotkany. Teoria jedna istniała, że osobę raz spotkaną, drugi raz spotkasz na pewno. Nie wiadomo gdzie do końca ani kiedy, lecz to los wybiera, byli pewni, świat im w łapy kota wciskał, rusałkę.
- Kiełek rozkwitł - stwierdzili po przyjrzeniu się Wisterii, która w rzeczywistości zaczęła już bardziej przypominać kwiat, od którego to imię dostała, a dobre traktowanie i pożywienie robiło swoje. Ciekawe tylko, co planuje? Co w głowie siedzi jasnej, pod słoneczną czupryną. - Pytanie, czy nie uschnie zbyt szybko... - dodali, przekręcając głowę i przyglądając się małej, rudej kotce. Szkoda by było, doprawdy, by kwiecie zbyt szybko opadło, wianki zwiędły i rumieniec ze sobą zabrały. W końcu dopiero się rozwija, dopiero tragizm tworzy a i może Marionetkę zdoła jednocześnie zabawić i pozwolić się porwać do tańca. A w tle pieśń będzie brzmiała, miękka i ciepła, acz czasem zatroskana, w rozpacz wpadająca, a wszystko dzięki możliwościom użycia młodej duszy i ścieżkom, które obrać może. - Czy mają się czym ciekawym po tym czasie podzielić?
- Obawiam się, że nic wielkiego - przyznała w odpowiedzi młoda, odwracając spojrzenie. - Wiele się nie wydarzyło. Pozwiedzałam parę zakamarków miasta, to z ojcem, a to z jednym z braci... Spotkałam parę kotów, pozbierałam trochę kwiatów, pooglądałam klucze ptactwa... Nie za wiele, jeśli mam być szczera.
- Ptactwo za wysoko dla kiełka, czy nie chciałby zamiast płatków, skrzydła rozwinąć? Czy miasto ciekawe? Czy koty w nim smaczne w guście, czy ciekawe? Czy wszystkich poznano? - Zalali pytaniami. Może za bardzo ciotkę przy tym jaką przypominając natarczywą, uporczywego sąsiada. Nie odczuwali tego jednak wcale, a chcieli się dowiedzieć, ot, z czystej ciekawości.
- Wszystko dookoła jest ciekawe, towarzyszu drogi, wszyściutko... Na pewno nie poznałam wszystkich kotów, nie widziałam wielu. Ci, na których stanęłam drodze, raczej nie byli przyjaźni.
Z gardła Marionetki wydobył się pomruk aprobaty. 
- A czy chcieliby więcej poznać? Albo czy podzielić się czym ciekawym?
- Oczywiście, że chciałabym nawiązać więcej znajomości - jej oczy zabłysły - Na razie utrzymuję kontakt tylko z moją rodziną, oraz właścicielami, jeżeli oni też się liczą... Nie byłam w stanie się jeszcze z nimi porozumieć, nie ważne, jak bardzo się staram.
- Stojące istoty swój język zdają się posiadać, nas nie rozumieć, jak my nie rozumiemy ich. Chociaż zdaje się, że podobnie odczuwamy, tak jak istoty inne. Powie mi, czy próbowała nawiązać kontakt z innym stworzeniem? - Dwunożne istoty, tak bliskie a tak dalekie... dla Marionetki nie byli oczywiście zagadką. Rozgryźli ich już dawno, jak wszystko na świecie, podobnie jak ich język... a przynajmniej część. Zawdzięczali rozumienie słów niektórych swemu bratu, który jak wiadomo, bratem prawdziwym nie był. Być może z matki jednej powstali, lecz dusza Marionetki, w przeciwieństwie do mięsa, którym była odziana, nie należała do świata śmiertelników. Dusz pustych, łaknących chwały i sławy. Władzy. Śmiertelnicy, takie nędzne i prostolinijne stworzenia, zawsze chciały jednego, bez ani krzty w sobie jakiejś pasji, bez chęci do nauki bezinteresownej. A może i to tu stworzenie było jakieś lepsze? Skoro nie było ponad to, jak Marionetka, to może było proste. Prostota w tym świecie niezwykle miłą się stała stwórcy. 
- Nie pamiętam... Na pewno przysłuchiwałam się świergotom ptaków, próbowałam je naśladować, ale jedynie się mnie bały - spuściła  nieco uszy - Później powróciłam do rozmów z bliskimi.
- O tak, rozmowne to stworzenia, pięknie upierzone, pięknie patrzące, plotki niosące. To przyjaciele, tak, tak, wierni pomocnicy sceny, niezastąpieni słuchacze. Czasem szeptają to i owo, lecz nie zawsze podlecieć podlatują. W końcu piórka takie ładne, oh tak... - Co się kryło za tymi słowy? Czy to sugestia jaka, dlaczego ptaszyny zbliżać się bały?
- Tak!! Są śliczne - uśmiechnęła się - Widzę, że dekorujesz swe futro ich pierzem. Pasują wam, wędrowcu. Mój ojciec kiedyś podarował mojej mamie jedno tak wyjątkowo piękne... Świergotów też jest miło słuchać. Myślisz, że czasami chcą się z nami jakąś nowinką podzielić?
- O tak, tak, chociaż częściej między sobą plotki niosą, wsłuchać się więc trzeba - kiwnęli krótko głową. - Niechętnie się dzielą nimi z obcymi. A i Pączek piórek nie chce nosić? - Spytali zaciekawieni, patrząc na młodszą kotkę. Błękit by jej pasował, czerwieni może by oddali, może czegoś w miętę wchodzącą. Może można to to jeszcze ukształtować i przystroić, może jakie dzieło stworzyć? Tylko powyginać by trzeba było, a wtedy już pyska więcej nie otworzy do nich, więc nie. Nie mogą. Jedynie ozdobić spróbują. A Pączek, kwiat piękny zdaje się ich nie obawiać, jeszcze lepiej, cudownie. Oczy młódki znów zalśniły, jak iskierki, słońce tańczące na wzruszonej wodzie. 
- Jeżeli znalazłabym jakieś, na pewno bym chciała - rozmarzyło się nieco stworzonko. 
- A więc czemu nie szuka? Czy się boi? Możemy przystroić, wyrzeźbić, zbudować. Kształt jaki ulepić, który Pączkowi by odpowiadał - zaproponowali z małą jakąś zmianą w tonie, może pasją, którą ukryć chcieli, a i przyznać musieli, że Pączka polubili. 

<Kwiatku rozkwitnięty?>

Od Mniszka (Mniszkowej Nektaru) CD. Leto (Złotej Łapy)

Klan Gwiazdy wie kiedy

— Czasami trzeba złapać mysz za miecz! — powiedział kocurek. Liliowy spojrzał na niego z mieszanym wzrokiem.
"Co to… Miecz? To jakiś rodzaj polowania?" — pomyślał.
— Możemy spróbować… Ale czy na pewno nie chcesz poszukać swojej matki? — zapytał. Kremowy łebek kocura pokręcił głową. — To może… Zacznijmy od czegoś prostego — zaczął — Czego chcesz spróbować? — westchnął.
— Walki! Walki, jak szlachetni rycerze na swych rumakach! — powiedział z entuzjazmem.
"Rycerze? Co on wygaduję? Te młodziaki w tych czasach potrafią mieć wyobraźnię" — zdziwił się.
Liliowy ogon musnął Leto, tak aby młody się rozluźnił. Kiedy młody nieco ochłonął, Mniszek wyjaśnił mu podstawowe ruchy obronne.
— Teraz się skup Leto, będę cię atakował. A ty musisz się bronić — mruknął. Srebrny kiwnął łebkiem i ustawił się naprzeciwko liliowego.
"Jestem pewien, że już kiedyś się bił, ale muszę być łagodny" — pomyślał.
Prędko ruszył w stronę kocurka, a ten wycofał się w kierunku kamiennego muru. Zielone ślepia starszego prędko znalazły czuły punkt kota. Zasłaniał przednią łapę jak na młodego kota bardzo długą. Liliowy szybko schylił się i zrobił wślizg pod Leto, podcinając mu kończyny. Ten od razu się przewrócił, ale jego wola walki była silniejsza i szybko wstał. Tym razem to młody zaatakował, ale kocur powalił go jedną łapą i odepchnął go na bok. A ten wykoziołkował uderzając w ceglany mur, Mniszek prędko do niego podszedł, pomagając mu wstać.
— Może jeszcze doszlifujemy te ataki — rzucił.
— Dobrze! — krzyknął. Nadal miał w sobie ten zapał, Mniszek chętnie poszedłby spać na dachu.

Teraźniejszość

Mniszkowy Nektar ze spokojem wylegiwał się na skale, odpoczywał po patrolu łowieckim, śmiesznie machając ogonem. Zamknął oczy i pozwolił wietrze mierzwić swe futro. Nie minęła chwila, a jego odpoczynek został przerwany, przez niespodziewany odgłos dobiegający do jego uszu.
— Wstawaj! — Usłyszał. Szybko spadł z półki skalnej na inną. Rozkojarzony pokręcił głową i zobaczył Pikującą Jaskółkę. Kremowa kotka popatrzyła na niego z góry z figlarnym uśmieszkiem.
— Chodź, idziemy na patrol — powiedziała.
— Musimy… Dopiero co byłem na patrolu łowieckim — wymamrotał cicho. Po chwili do obozu wparował Stokrotkowa Pieśń wraz z Postrzępioną Łapą. A za nimi podążał… Znajomy mu pysk. Liliowy zmrużył oczy i przekręcił łeb w stronę Jaskółki. Kremowa równie zaskoczona zeskoczyła z półki skalnej i spojrzała na trójce, która zmierzała do jamy liderki.
— Wiesz, kto to jest? — zapytała.
— Skąd taki pomysł! — odgryzł się jej.
— Bo wiesz… Byłeś samotnikiem — urwała, bo Judaszowy Pocałunek przywołał ich ruchem ogona. Czyżby to był Leto? Ten mały kocurek, którego Mniszek spotkał w Betonowym Świecie? Szanse były nikłe, jednak Mniszkowy Nektar przypominał sobie całą sytuację. Przez resztę drogi liliowy robił wolniejsze kroki, opóźniając patrol.
— Mniszkowy Nektarze! Obudź się, bo wyglądasz, jakby ci ktoś zabrał zwierzynę sprzed nosa — zażartował zastępca. Ten kiwnął łbem i ruszył do przodu, wąchając bliższe krzaki.

* * *

— Dobrze nam poszło! Nie Spodziewałam się, że tyle złapiemy! — powiedziała zadowolona Jaskółka. Czekoladowy kocur kiwnął głową, a Mniszek wpatrywał się osłupiały w ziemię. Kotka szturchnęła go w bok, a później podbiegła do sterty zwierzyny odkładając zdobycze. Tak samo zrobił Judasz a zaraz po nim Mniszek.
"Coś mi się przewidziało… To nie mógł być on"
— pomyślał rozkojarzony.
Prędko udał się w kierunku do legowiska wojowników, a wtedy zobaczył przed nim ten znajomy wyraz twarzy.

<Leto, czy to ty?>

Od Szczawika CD. Jarzębinowej Łapy

Kocurek uwielbiał opowieści! Szczególnie te o medykach. Wydawali się o wiele ciekawsi niż wojownicy. Ich obowiązki zdawały się ważniejsze, a kontakt z klanem gwiazdy był jak magia! Często słuchał, jak ludzie o niej mówią. Może to klan gwiazdy był magią? Gdy kotka nie chciała odpowiedzieć na pytanie, zrozumiał powód. Nie mogła o tym mówić, przestrzegała kodeksu medyka.
— Cóż, rozumiem. Choć mogę się domyślić, że pewnie ich spotkałaś. W końcu jesteś medykiem od wielu księżyców! — Podskoczył do góry, patrząc na nią podekscytowany. Tylko przy niej czuł się na tyle komfortowo. — To musi być świetne uczucie. Nie dość, że jesteś ważną częścią klanu i pomagasz każdemu, to w dodatku potrafisz widzieć swoich przodków!
Widział lekki smutek w oczach kotki. Dlaczego miałaby być smutna? Przecież jest taka ważna! Kociak nie wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby medycy nie istnieli. Po chwili uczennica potrząsnęła głową i spojrzała znów na niego.
— Tak, chociaż każda rola w klanie jest ważna. Nawet takie małe kociaki jak ty są przydatne! — powiedziała kotka, trącając go delikatnie łapą, na co kociak zaśmiał się.
— Chyba masz rację... Chwila, czy ja byłbym w stanie zobaczyć waszych przodków? Nie jestem z Klanu Wilka, nie znałem ich... — Kocurek spojrzał w dół. Nie należał tu nawet, nie powinien tu być. Przecież powinien teraz być bezimienny i trącany przez matkę i ojca na każdym kroku. Spojrzał na Jarzębinową Łapę. Wydawała się być zamyślona. Pewnie nawet ona nie zna odpowiedzi na to pytanie.
— Nie wiadomo. Jestem pewna, że było wiele kotów, które potrafiły rozmawiać z przodkami jako medyk, nawet jeśli nie urodzili się w klanie — uśmiechnęła się do młodszego.
— Może i tak... — Szczawik zastanawiał się jeszcze przez chwilę.

<Jarzębinowa Łapo?>

Od Postrzępionej Łapy CD. Pietruszkowej Błyskawicy

Gdy Pietruszkowa Błyskawica zdecydowała się zmienić miejsce ćwiczeń, kotka delikatnie się zasmuciła, jednak zaakceptowała jej wybór. Podążyła za nią do miejsca, które wybrała. Gdy wojowniczka ruszyła na uczennicę, ta nadal rozmyślała o kocurze z Klanu Wilka. Ciekawe jak się miewa? Czy wszystko u niego w porządku? Nagle Postrzępiona Łapa poczuła uderzenie i znalazła się na ziemi. Wpatrywała się zdziwiona w wojowniczkę, która zaskoczyła ją tak szybkim atakiem. Młodsza wstała i postanowiła się tym razem skupić. Wbiła pazury w ziemię i oceniła ruchy wojowniczki. Gdy ta ruszyła na nią, zauważyła kątem oka kamień. Wyskoczyła na niego, unikając ataku, a z tego kamienia wybiła się w górę, lądując na plecach Pietruszkowej Błyskawicy. Przytrzymała się mocniej, starając się nie wbić w nią pazurów, i zbliżyła zęby do karku, oczywiście nie wbijając ich w niego. Pietruszkowa Błyskawica z uznaniem skinęła głową.
— No, i to był atak! Wiedziałam, że umiesz dobrze walczyć. — Kotka pochwaliła uczennicę, która zeskoczyła z niej i wypięła pierś dumnie.
Czekoladowa wskazała ogonem na drugą stronę polany. Znowu przybrały swoje pozycje, tym razem jednak Postrzępiona Łapa miała inny pomysł. Użycie jej niskiego wzrostu mogło być dobrym pomysłem! Gdy starsza znowu pobiegła w jej stronę, uczennica schyliła się, wbiegając między jej nogi, jedną z nich chwytając tak, aby starsza przewróciła się. Gdy to jej się udało, wyskoczyła na jej plecy. Przypomniała sobie, jak tego ruchu użyła na Kosaćcowej Łapie. Jego też udało się jej powalić! A był o wiele większy, choć młodszy. Stąd wiedziała, że może się jej udać i tym razem.
— Świetnie! Ale już możesz ze mnie zejść, wiesz? — zaśmiała się czekoladowa, a uczennica speszona zeszła z niej.
— Przepraszam, chyba się zamyśliłam... To co, kontynuujemy? — Postrzępiona Łapa spojrzała na starszą.

<Pietruszkowa Błyskawico?>
[278 słów]

[przyznano 6%]

Od Mżącego Przelotu CD. Ćmiego Księżyca

*timeskip, księżyc później*

Gwiazdy powoli pokazywały się na szarym niebie, gdy siedziała wraz z Ciemką na plaży. Słońce zdążyło już zajść, barwiąc horyzont na lekkie pomarańcze i róże. Gdy spoglądała na przyjaciółkę, mogłaby przysiąc, że i na jej srebrnym futerku odbijają się śliczne kolory. Siedziały tak już przez dłuższy czas, gdy skończyły się tematy, na które mogły by rozmawiać. Żadnej z nich to nie przeszkadzało.
Medyczka podniosła spojrzenie na niebo, gdzie powoli zaczął pojawiać się księżyc. Przypatrzyła się blademu sierpowi, a Mżawka podążyła w jej ślady.
— Jest śliczny, prawda?
— Prawda — przytaknęła jej cicho koteczka. — Niedługo spotkanie medyków...
Połączenie faktów zajęło jej moment, ale prędko podchwyciła temat.
— Może to okazja, aby i twoja siostra została medyczką? — zaproponowała — Powiedz mi... Czy jest to straszne przeżycie? Ja na pewno bałabym się kontaktować z przodkami...
Oczy srebrnej zaiskrzyły lekko.
— To wręcz cudne przeżycie — westchnęła, pochmurniejąc jednak lekko. — Ale nie mogę ci dużo powiedzieć. To by było... Nieodpowiednie.
— Oczywiście, rozumiem — zapewniła ją szybko. — W  takim razie, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. Pozdrów siostrę ode mnie!

***

Przewróciła się na bok na swoim posłaniu, próbując zmrużyć oczy choć na moment. Westchnęła, czując, jak niepokój kłębi się jej w brzuchu. Niczym chmara motyli. Lub bardziej natrętnych much z ich drobnymi skrzydełkami. Ściskały jej wnętrzności, nieprzyjemnie łaskocząc po bokach. Dlaczego? Nie miała przecież powodów do strachu. Ani do obaw. 
Oparła głowę o mech i wbiła spojrzenie nieobecnych oczu w liściaste sklepienie legowiska. To na pewno nic. Nie miała powodów do niepokoju, musiała się po prostu przespać. Tak czasami chyba było.

***

Może jednak miała powody do niepokoju. Siedziała między drzewami, obserwując granice z klanem Klifu. Ta, na którą czekała, nie zjawiała się już przez długi czas. Nerwowo polizała wargi, patrząc na plaże, nie należącą już do jej terytorium. Wypatrywała Ciemki, mrużąc powieki i wytężając wzrok. 
Nawet gdy słońce zniknęło, porwane falami morza, po srebrnej koteczce nie zauważyła nawet śladu. Wolała nie myśleć, dlaczego się nie pokazała, chociaż na krótką chwilkę - w końcu na pewno była zajęta, tak sobie to tłumaczyła. Mimo to w krańce jej umysłu wkradały się gorsze scenariusze, których nawet nie chciała wymawiać na głos, aby przypadkiem nie zapeszyć.
Gdy łapki zaczęły jej marznąć, a zimny wiatr zmierzwił futro, podniosła się z ziemi. Rzuciła ostatnie, smutne spojrzenie w stronę klifów i odwróciła się. Zaczęła powolnym krokiem zagłębiać się w las, kierując się do obozu. Może zobaczy ją na następnym zgromadzeniu i rozwieje swoje wątpliwości.

***

Nie spotkała jej na zgromadzeniu, jednak nie poddawała się i jeszcze raz wybrała się w drogę do ich miejsca spotkań. Miała nadzieję, że tym razem przyjaciółka uraczy ją widokiem swojego pysia i zapewni, że nic się jej nie stało. Że była zapracowana, zajęta pomaganiem chorym i opieką nad klanem.
Późne promienie słońca ogrzewały jej grzbiet, tworząc także wzorki na trawie, gdy przebijały się przez korony drzew. Wyciągnęła w ich stronę pysk, licząc, że ich blask rozświetli trochę jej myśli. Po niedługim czasie dotarła na granice, decydując się usiąść miedzy kępami wysokiej trawy. Pospiesznie wyczyściła futerko próbując ukoić nieco swoje nerwy, jak i podekscytowanie. Czas nieco jej się później dłużył, ale słońce nadal pozostawało raczej wysoko na niebie, więc miała go dużo. Bardzo dużo.
Zrezygnowała z wpatrywania się w klify i majaczące nad nimi chmury, bo jeszcze jej imaginacja ujrzałaby tam przedwcześnie futerko przyjaciółki i rwałaby się na powitanie niepotrzebnie. Uznała, że mogłaby zapolować. Przydać się na coś, może Ciemka będzie głodna. Zaczęła skradać się między krzewami i węszyć uważnie. Już po krótkim czasie pod łapy nawinęła się jej drobna mysz, którą prędko złapała. Podniosła głowę ze zdobyczą w szczękach i odwróciła się, zabierając ją na poprzednio zajęte miejsce i odłożyła, podniosła głowę... I zastygła w miejscu.
Pyszczek zaczął się jej radować na widok przyjaciółki. Od razu podskoczyła do nie, uśmiechając się szczerze, patrząc jej w oczy... Zamarła na moment. Prześliczne, blade ślepia medyczki, niczym dwie gwiazdki, były zamglone i nieco nieobecne. Niegdyś ostre źrenice rozmyły się księżycowo białym blaskiem.
— Ciemko..? — głos jej zadrżał, mimo, że tego nie chciała. Przysunęła się o kroczek bliżej. — Jak ja cię dawno nie widziałam... Dlaczego? Co ci się stało... Moja droga? Ktoś Cię skrzywdził? Oh, Ciemko — miauknęła przestraszona, a jej wąsy zadrżały.

<psiapsia?>

Od Czereśniowego Pocałunku CD. Szałwiowej Łapy

Szylkretka wpatrywała się w ucznia. Jej czujne uszy wyłapywały każde jego słowo, jednak serce próbowało je wyprzeć. Z każdym kolejnym miauknięciem uśmiech stopniowo znikał z pyska wojowniczki. Widząc, jak kocurek mówi to wszystko szczerze, jak przebiera łapami ze stresu, Czereśniowy Pocałunek czuła, jak ściska ją w piersi. Spojrzała na bukiet od Szałwika z niezrozumiałymi emocjami w oczach. Niebieskie kwiatki zdawały się migać, jakby znikały na jej oczach. Mózg Szylkretowej robił wszystko, by wyprzeć tę sytuację z istnienia. Błagała, by to był tylko sen. By to nie była prawda. Serce łomotało jej w piersi, a łapy ledwo widocznie drżały. Jej gęste futro było nastroszone, a chwilę potem zmierzwił je nagły podmuch wiatru. Wyglądało jak przerażające fale oceanu, gotowe zniszczyć wszystko na swojej drodze. Dreszcz przeszedł od jej łap aż po samo serce, gdzie zdawał się zatrzymywać, specjalnie drażniąc kotkę. Mimo nadchodzącego ciepła teraz było jej zimno. Czuła się, jakby ziemia chwytała ją za łapy i wciągała do bagna. Nigdy nie spodziewałaby się takiej sytuacji. W jej sercu nie pojawił się nawet cień romantycznych uczuć do kogokolwiek. Kotka nawet o tym nie myślała — jej zdaniem nie trafił się jeszcze nikt taki. A jednak... Może jej serce biło szybciej przy jednej z księżniczek? Ale czy tak samo zachowywałoby się dla księcia? Kochała Szałwiową Łapę. Ten kocurek był dla niej jak brat. Kochała go tak, jak powinna kochać Kunią Łapę, ale nigdy nie była z nią blisko. Uwielbiała spędzać czas z młodszym i uczyć go nowych rzeczy. Nawet ciche siedzenie obok siebie dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Czereśniowy Pocałunek zbudowała w Szałwiku swój bezpieczny azyl, który teraz runął jak wieża z klocków. Nigdy nie pomyślałaby o Szałwiku jako o romantycznym partnerze. Ale nie chodziło tylko o niego. Wojowniczka nigdy nie czuła, że podobają jej się książęta. Zawsze zwracała uwagę raczej na księżniczki. Rozmawiając z samcami, czuła się po prostu dobrze — jak przy przyjacielu czy bracie. Nigdy nie pomyślałaby, że ktoś mógłby ją pokochać. Że Szałwik mógłby ją pokochać. Nie mieściło jej się to w głowie. Nie chciała niszczyć ich przyjaźni, ale nie chciałaby też czegoś więcej. Czuła się jak mysz uciekająca z własnej norki. Mogła w niej zostać i zniknąć, zasypana ziemią, albo mogła uciec i zginąć z łap drapieżników, bo nie miałaby już schronienia. Przez głowę Czereśniowego Pocałunku przelatywało tysiące myśli. Nie wiedziała, co zrobić. Nic nie mówić? Po prostu spojrzeć na niego wymownie? Nie, to nie wchodziło w grę. Czy Szałwiowa Łapa nadal będzie chciał być jej młodszym, niepisanym braciszkiem? Czy jednak stanie się jej wrogiem? A jeśli powie mu, że go nie kocha… czy znienawidzi ją za to? Czy cały klan odwróci się od niej? Ale przecież nie mogła być z nim w głębszej relacji. Nie wytrzymałaby tego. Na samą myśl o dzieleniu z Szałwiową Łapą czułości jej ciało drżało. Mogła myć mu futerko. Mogła spać obok niego. Ale tylko wtedy, gdy był to wyraz czystej, przyjacielskiej więzi. Robienie tego samego ze świadomością, że kocur czuje do niej coś więcej… to ją przerażało. Czy było coś z nią nie tak? Dlaczego nie czuła tego samego? Przecież lubiła spędzać z nim czas. Był miły, kochany. Był jak promyczek w jej życiu. A jednak... nawet nie potrafiła powiedzieć, czy był przystojny. Był uroczy, ale... Szylkretka nie była pewna, czy w ogóle umiałaby powiedzieć o jakimkolwiek wojowniku, że jest przystojny. Nawet ci najbardziej oblegani książęta nie wydawali jej się atrakcyjni. To nie była wina Szałwika. To nigdy nie była jego wina. W jej głowie biegały obrazy rozżalonego pyska przyjaciela. Czuła jego łzy na swojej skórze, jakby wypalały w niej dziurę prosto do serca. Ale nie były w stanie do niego dotrzeć. Nie ważne, ile uśmiechów, ile wspólnych chwil by przeżyli – nigdy nie pokocha go w taki sposób, w jaki on by tego chciał.
W końcu jej natłok myśli musiał zostać przerwany. Mimowolnie uniosła głowę znad kwiatów i spojrzała na kocurka. Wydawało się jej, że trwało to całe godziny, a minęło zaledwie kilka uderzeń serca, odkąd Szałwiowa Łapa skończył mówić. Kocurek patrzył na nią swoimi morskimi oczami. Jego szare futro zdobiły delikatne rumieńce, a pyszczek przyozdabiał uśmiech. Ten sam uśmiech, który Czereśnia widziała po raz pierwszy, gdy go poznała. Ale gdy tylko ich spojrzenia się spotkały — uśmiech ucznia natychmiast znikł. Czereśniowy Pocałunek patrzyła na niego z żalem w oczach. I niczym więcej. Nie czuła złości. Nie czuła obrzydzenia. Jak mogłaby czuć coś takiego wobec niego? Cała ta odraza… była skierowana ku niej samej. Czuła, że gdy tylko się odezwie, stanie się kimś godnym jedynie Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Że tam właśnie trafi po śmierci. I że utonie w łzach Szałwiowej Łapy — łzach, które zaraz miały popłynąć z jego oczu. Zamrugała dwa razy, próbując odegnać własne łzy, zbierające się w kącikach jej oczu. Już wiedziała, że kocurek powoli zaczyna rozumieć, co zaraz usłyszy. A mimo to wciąż czekał. Czekał w milczeniu, aż to ona pierwsza się odezwie.
— Szałwiowa Łapo, ja… — urwała, próbując zebrać myśli. Przełknęła gulę, która narastała w jej gardle, jakby jej własne ciało chciało powstrzymać ją przed wypowiedzeniem tych słów.
— Ja… nie kocham cię tak, jak ty kochasz mnie — powiedziała w końcu, patrząc na ucznia.
Jej zdrowe ucho drgnęło. Usłyszała trzask. Czy to właśnie dźwięk łamiącego się serca Szałwika? Mimo to musiała mówić dalej. Musiała wyjaśnić wszystko jak najlepiej, choć wiedziała, że niezależnie od tego, co powie, ich relacja nigdy nie będzie już taka sama.
— Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jesteś dla mnie jak brat. Lubię spędzać z tobą czas. Uwielbiam twój uśmiech, jesteś moim promykiem słońca… ale nie potrafię pokochać cię w taki sposób, w jaki ty kochasz mnie — jej głos był pełen żalu. Opuściła głowę. Nie chciała widzieć wyrazu jego pyszczka.
— Em… to znaczy… wszystko w porządku! Nic nie szkodzi, możemy być przyjaciółmi! — wydukał kocurek, walcząc z łzami. Wstał na łapy i zaczął ugniatać trawę, jakby szukał w niej oparcia.
— Przykro mi, Szałwiowa Łapo… Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz — wymruczała, zerkając na niego spojrzeniem pełnym żalu, ale i cichej nadziei.
— Wiesz… właśnie sobie przypomniałem, że miałem pomóc… mojej mamie! Pogadamy później! — rzucił chaotycznie i szybko cofnął się o krok.
Obrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem, byle dalej. Jak najdalej od Czereśni. Jak najdalej od tej sytuacji. Wojowniczka patrzyła za nim, ale on już się nie odwrócił.
Długo siedziała samotnie nad rzeką. Wpatrywała się w bukiet, który jej zostawił, oraz w miejsce, gdzie przed chwilą siedział. Trawa wciąż była tam ugnieciona. Czuła, jakby świat na chwilę zamarł. Jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czy wrócić do obozu? Czy może po prostu zostać tutaj na zawsze, pozwolić, by mech ją pochłonął? Ale wiedziała, że nie może. W końcu się podniosła, wzięła w zęby wiązkę kwiatów i ruszyła w stronę obozu. Gdy dotarła na miejsce, wślizgnęła się do legowiska i usiadła na swoim posłaniu. Nie czuła nigdzie świeżego zapachu Szałwiowej Łapy. Czyżby jeszcze nie wrócił? Westchnęła cicho i położyła pyszczek na bukiecie. Zamknęła oczy.

<Szałwiowa Łapo, przepraszam…>

Od Ćmiego Księżyca

 Leczenie, kiedy nie możesz już polegać na swoim niezawodnym wzroku, jest ciężkie. A na pewno jest takie na samym początku, kiedy to wszystkie liście wydają się mieć taki sam kształt, taką samą teksturę, a po nacinaniu pazurem, aby móc ich posmakować, z każdego wypływają małe kropelki takiego samego, gorzkocierpkiego soku. Skupianie się na smaku i dotykaniu medykamentów wrażliwym nosem nie przyniosło większych skutków, zwłaszcza po tym jak Ćmi Księżyc poparzyła sobie cały, delikatny narząd liśćmi pokrzywy. Pozostał jej więc węch. Na samym początku było bardzo ciężko, gdyż przez utratę wzroku, jej powonienie znacznie się wyostrzyło, a aromat roślin w składziku zaczął inaczej na nią działać. Była jednocześnie oszołomiona jego intensywnością, ale i oczarowana przeróżnymi zapachami, których wcześniej, jak jej się wydawało, nie potrafiła do końca określić i wyodrębnić. Zdecydowanie pomogło jej wynoszenie kilku pęków na zewnątrz, gdzie mogła z łatwością je rozpoznać, a potem użyć w razie potrzeby.
Siedziała właśnie przed lecznicą. Pod łapami miała kolejno krwiściąg, macierzankę i łopian, które bez pośpiechu badała pod każdym względem. Nadgryzała ich liście, aby zapoznać się ze smakiem; przenosiła skubnięty kawałek po całym pysku, co musiało wyglądać bardzo komicznie; na szczęście ona nie widziała, żeby ktoś na nią spoglądał. Na koniec wypluwała resztkę pod kamień. Potem zaciągała się, trzymając mordkę blisko miejsca, gdzie uszkodziła liście; brała głęboki wdech, aby aromat rozlał się po jej ciele i dotarł aż do głowy. Chciała dobrze go zapamiętać, aby umieć dokładnie rozpoznać go w wypełnionym składziku. Na koniec przeciągała delikatnie łapę po całej długości, aby sprawdzić, czy żadna część nie jest kłująca; potem powtarza to bardziej czułym nosem. Robiła to od kilku dni, przynosząc po kolei wszystkie zioła, które miały akurat w swoich zapasach. Gdyby nie głośne chrząknięcie, nie zdałaby sobie sprawy, że stoi przed nią Promieniste Słońce. Podniosła łeb. 
"Faktycznie... Widzę jego skrzące wnętrze..." — pomyślała.
— Ee... Jak już skończysz pluć ziołami i zaglucać je swoim nosem, to... Mogłabyś... Chociaż, na psotne myszy... Może powinienem pójść do Zaćmienie... — mamrotał brat kotki. Szybko z lekkiej irytacji, jego głos przeszedł na zawstydzenie. Nie wiedział, czy Ćma będzie w stanie mu pomóc. 
— Do sedna — rzuciła, patrząc na przestrzeń nad wojownikiem. Chciała wrócić do swoich poprzednich zajęć.
— Mam kleszcza... Wyciągniesz go? — zapytał.
— Mhm... — mruknęła, ale potem zamilkła w bezruchu. Wciąż jej ślepia wbite były w sklepienie jaskini. Promyk przestaną z łapy na łapę. 
— No to... Co? — Przerwał ciszę. 
— Potrzebuje myszy. — Bez kolejnych pytań kocur pokłusował do stosu ze zwierzyną, zabrał jedną wychudzoną jeszcze przez Porę Nagich Drzew piszczkę i wrócił do siostry. Położył ją pod jej łapami, ale kotka tego nie zauważył. Fuknął pod nosem i podsunął ją tak blisko, że jej brudne futro dotykało jasnych paluszków. Dopiero wtedy asystentka wybudziła się z transu. — Ah! Dziękuję. 
Poobracała ją między łapami, dokładnie studiując jej ciało. Promieniste Słońce przyglądał się jej zaciekawiony i lekko rozbawiony.
— Nieźle wyszło, co? Z tymi twoimi oczami — rzucił bez namysłu, ale medyczka nawet nie podniosła głowy. — Teraz jesteś bardziej ślepa niż ja. A widzisz to? — Zamachnął się łapą, będąc pewny, że siostra ma jeszcze jakiekolwiek, nawet minimalne zdolności poznawcze w oczach. Kotka jednak, ku jego zdziwieniu, nawet nie drgnęła, przez co jego poduszki płasko wylądowały na jego czole. Nie było to mocne plasknięcie, ale nie obyło się bez reakcji Wiecznego Zaćmienia, która właśnie wchodziła do legowiska po ich prawej. 
— Ty jesteś głupszy, niż kodeks wojownika przewiduje, wiesz? — syknęła sucho szylkretka, marszcząc brwi w stronę brata. 
— Byłem pewny, że się uchyli, no co?! — bronił się wojownik. Ćmi Księżyc, kiedy otrzepała się od pyłu, który spadł spomiędzy palców Promyka, wróciła do rozkrajania myszy. Odnalazła jej woreczek żółciowy i wykroiła go delikatnie, uważając, aby go nie uszkodzić zbyt wcześnie. W międzyczasie dwójka wciąż prowadziła dyskusję na temat inteligencji wojownika.
— Co w słowach "oślepienie" jest zbyt nie jasne, aby twój mysi móżdżek nie potrafił tego zakodować?
— No one przecież nie są zawsze takie same! Ja widzę zarysy postaci i światła moim uszkodzonym okiem! 
— Boś sam siebie tak pokiereszował, a Ciemka dostała wgląd w inne rzeczy. To co innego. Klan Gwiazdy nie odbiera częściowo i nie daje w kawałkach... — powiedziała i wślizgnęła się do ciemnej lecznicy. Brat fuknął pod nosem.
— Co robisz? — zapytał młodszej. 
— Zbieram żółć. — Krótka odpowiedź nie usatysfakcjonowała kremowego. 
— A po co?
— Kleszcz odpadnie sam.
— Aaahaa — przeciągnął i wrócił do czekania. — A długo jeszcze? 
— Nie. — Wykonała ostatnie cięcie, a wokół dwójki uniósł się okropny, gorzki swąd. Promieniste Słońce skrzywił się jedynie, ale Ćma niemal nie zwróciła posiłku. Wcześniej nie miała problemu z zapachem mysiej żółci; teraz było inaczej. Przełknęła to, co podeszło jej do gardła. Mimo drżącego ciała wzięła na łapę okropny śluz. — G-gdzie? — wycedziła z trudem.
— O-o tutaj, czekaj. Trzymaj tak, a ja podłoże łopatkę dokładnie pod twoje śmierdzące... Coś... — Tak też zrobił. Kiedy asystentka poczuła jego futro pod łapą, położyła żółć. Po krótkiej chwili pajęczak sam odpadł. — O! Dziękuje ci siostrzyczko. Trzymaj się, ja muszę lecieć! — Odbiegł, wciąż śmierdząc mysimi wnętrznościami. 
Ćmi Księżyc też pobiegła. Nie zważając na inne koty, które i tak schodziły jej z drogi, pędziła do wyjścia z obozu. Kiedy poczuła wodną mgiełkę wodospadu, kucnęła i zwymiotowała. Swąd rozkrojonego woreczka... To było dla niej zbyt wiele. Ktoś inny będzie musiał się zajmować tą brudną robotą. Ona może oporządzać zainfekowane rany, nastawiać kości i odbierać porody, ale niech tylko Liściaste Futro lub Wieczne Zaćmienie zajmą się głupimi kleszczami...

Wyleczeni: Promieniste Słońce

Od Celestyna do Marionetki

Tęsknił. Boleść jego duszy była tak ogromna, że zapewne byłaby w stanie wypełnić cały Eden, aż po szeroko rozciągnięty nad ziemią nieboskłon, zatopić się w każdym ze złocistych kłosów zboża i rozbrzmieć w każdym ptasim trelu, a i tak zostałoby jeszcze wiele żałości, której tak bardzo chciał dać upust.
W swym sercu wciąż starannie pielęgnował nadzieję, niczym maleńki płomień rozgrzewający jego ducha kawałek po kawałku; a mimo to wiedział, że jego myśl o powrocie Petuni wraz z Leto oraz Wisterią było tylko wierutnym kłamstwem. Podłym łgarstwem, którym codziennie sam siebie karmił, dla choć odrobiny otuchy, przebłysku radości w tych deszczowych dniach.
Przynajmniej miał Amfitrytę, czyż nie?... Na tę myśl odwrócił pysk, rzucając ciemnej kotce krótkie spojrzenie; jednak zamiast ujrzeć cudowną damę, jaką była Wisteria, dostrzegł małą, krwiożerczą bestię, ostrzącą swe białe niczym kość słoniowa pazury na kanapie dwunożnych. Nie… Zdecydowanie kocica nie była tym, czego w danym momencie potrzebował. Jego serce pragnęło czegoś zupełnie innego; czegoś tak mu bliskiego, a jednocześnie obcego. Marzył o powrocie wręcz idyllicznych dni, gdy to, jako ledwie wyrostek, wygrzewał się w blasku słońca, u boku czule liżącej go matki i słuchał jej historii… Gdy całą szóstką biesiadowali w ogrodzie, ciesząc się życiodajną pogodą oraz powabną wonią kwiecia róży, dobiegającą do ich nozdrzy.
Poprawił się na aksamitnej, wyszywanej różnymi wzorami poduszce i ziewnął przeciągle, wyginając grzbiet w łuk. Ostatni raz omiótł pokój wzrokiem i w zamyśleniu zeskoczył z fotela, kierując się do kuchni.

。゚•┈꒰ა ♡ ໒꒱┈• 。゚

Łapami ugniatał błękitny koc, mrużąc oczy pod wpływem promieni słońca, natarczywie padających na jego jasny pysk. Światłe szale z mocą uderzały o witraż, rozczepiając się na milion barwnych smug i tworząc pełen życia spektakl, rozgrywający się tuż obok Celestyna; na ścianie pomieszczenia. Języki czerwieni, zieleni, pomarańczy i błękitu na zmianę przeplatały się ze sobą, co jakiś czas ginąc w swych objęciach, a następnie ponownie wyłaniając się spod mieszaniny kolorów i na moment zastygając.
Celestyn rozprostował kończyny, wyciągając je mocno do przodu; w takiej pozycji leżał przez jakiś czas, aż kątem oka nie ujrzał Amfitryty; woląc nie ryzykować oberwaniem po zadku jak niegdyś Leto, czym prędzej dźwignął się na łapy, truchtem opuszczając pomieszczenie i kierując się do salonu. Napiął mięśnie i jednym, długim susem wskoczył na parapet, nieco niezdarnie lądując na czterech łapach. Przycupnął przy otwartym oknie, spoglądając w dal. Dopiero wtedy dostrzegł parę brązowych, szeroko otwartych ślepi, wpatrzonych w jego jasne oblicze. Zrobił gwałtowny krok w tył (omal nie spadając z półeczki) i ze świstem wypuszczając powietrze z płuc.
— Kim jesteś, zjawo? — Uniósł nieznacznie brew, po chwili zastanowienia ostrożnie zbliżając się do okna.
Istota nie odpowiedziała; wpatrywała się w jakiś bliżej nieokreślony punkt za plecami kocura, a gdy ten tylko odwrócił głowę, aby wzrokiem powędrować za jej spojrzeniem, w pomieszczeniu rozległ się dźwięk kocich łap. Kocica przekroczyła próg domu, lądując na jednej z komód.
Celestyn ze zdenerwowaniem rozejrzał się, ogonem smagając powietrze i wziął głęboki wdech.
— Po co przybyłaś? Jestem przekonany, iż moje domostwo nie jest odpowiednim miejscem dla takiej… — urwał, mierząc wzrokiem nieznajomą. — Intrygującej… Istoty.

<Ee, duchu?>

Od Motylkowej Łapy CD. Fluorytu (Dryfującej Łapy)

Szylkretka co jakiś czas spoglądała na kociaka. Fluoryt zdecydowanie wyróżniała się spośród młodych. Była inteligentna i aż chciało się z nią rozmawiać! Motylkowa Łapa już teraz wiedziała, że będzie odwiedzać kotkę tak często, jak tylko będzie mogła w ciągu dnia. Uśmiechnęła się ciepło do kociaka.
— Chciałabym ci powiedzieć, ale niestety medyków obowiązuje tajemnica. Jedynie przywódca i inni medycy mogą znać przepowiednię. Chyba że jakieś inne koty również muszą się o niej dowiedzieć — wyjaśniła, spoglądając w niebo. — Jednak wydaje mi się, że gdyby to było coś pozytywnego, podzielenie się z innymi nie byłoby takie złe. Na razie i tak nie mam czym się dzielić — dodała, lekko spuszczając głowę. Nie czuła się najlepiej okłamując kociaka, jednak cóż musiała tak zrobić. Ostatnio otrzymała przepowiednię od przodków. Pamiętała jej szczegóły do dziś. Ciepło, które ją wtedy otulało, przyjemne zapachy i króliki! Wszędzie, dokąd sięgnąć wzrokiem. A potem ten cudowny ptak — biały jak śnieg, jak obłoki na niebie. Szybko jednak ziemia go pochłonęła, pozostawiając po sobie czysto białe kwiaty, tak samo śnieżne jak jego pióra. Potem jednak nadszedł dziwny zapach i szalejąca burza wokół nich. Zamiast deszczu i piorunów — duszące powietrze. Mimo to Motylkowa Łapa nie przejmowała się tą wizją. W tamtym śnie ona i reszta kotów zdawali się być całkiem bezpieczni. Kotka na chwilę pogrążyła się w myślach, a dopiero westchnienie rozczarowania młodszej kocicy wyrwało ją z zamyślenia.
— W takim razie muszę to sobie wyobrazić... Ale się nie obrażę, bo lubię moją wyobraźnię! — uśmiechnęła się, przyglądając się niebu. — Jak myślisz... co takie koty mogą o nas sądzić? Uważają, że jesteśmy warte uwagi, czy może jesteśmy dla nich nieciekawe? A może... czytają nam w myślach! Och, w takim razie chciałabym być na ich miejscu! Wyobrażasz sobie czytać w myślach? Niesamowite... Natura na pewno potrafi takie rzeczy! Wiatr przecież przelatuje nam przez uszy, więc dostaje się do wnętrza głowy! — powiedziała z zachwytem, wpatrując się w otaczający je obóz.
— Myślę, że bardzo nas kochają. Jeśli podążamy za ich zasadami, nie krzywdzimy innych i każdego dnia staramy się być najlepszą wersją siebie, to z pewnością nas lubią. Ale gdy sprawiamy innym ból, na pewno są bardzo źli — westchnęła. — Czytać w myślach? Może potrafią! Ale na pewno umieją czytać w naszych sercach. Wiedzą, co czujemy i kiedy kłamiemy. Myślę jednak, że ja sama nie chciałabym mieć takiej umiejętności. Wolę, żeby ktoś sam mi coś wyznał, niż żebym musiała wkradać się do jego głowy — zaśmiała się nerwowo.
— Och... Ale przecież są dni, w których nie masz siły na nic. Co wtedy? Natura przyjmuje nas z otwartymi ramionami, nieważne, jakie błędy popełniliśmy i jak bardzo nie stosowaliśmy się do zasad — zawsze otuli nas swoimi promieniami i cichymi szeptami — powiedziała, zaciskając oczy z zainteresowaniem. Słuchała słów koleżanki z lekko uchylonym pyszczkiem.
— Racja... Oby nie patrzyli na nasze łapy, a na serca i miłość... Bo przecież to one są najważniejsze — lekko zadrżała, czując na plecach niemiły powiew.
— Klan Gwiazdy nie karze nas za chwile słabości. W takich momentach chce być przy nas i dodawać nam otuchy w trudnych czasach — zamruczała ciepło Motylka. — Jednak notoryczne krzywdzenie innych to coś, czego nigdy nie zaakceptują.
Jej ogon delikatnie poruszył się po ziemi, gdy mówiła dalej:
— Każdemu zdarzyło się kiedyś złamać zasady kodeksu. Ważne, by zrozumieć swój błąd i nie popełniać go ponownie. Klan Gwiazdy zawsze daje więcej niż jedną szansę.
Zatrzymała się na chwilę, spoglądając na młodszą z czułością.
— Ale ty nie musisz w ogóle martwić się o ich osąd. Jesteś kociakiem, a przodkowie zawsze przymykają oko na wasze małe występki — dodała z wesołym mruknięciem. Jej oczy błysnęły łagodnym ciepłem.
Fluoryt wpatrywała się w swoje łapy, chłonąc każde słowo Motylkowej Łapy. Po chwili uśmiechnęła się ciepło i z entuzjazmem dodała:
— W takim razie... mają dużo wspólnego z naturą! Może działają wspólnie, a może są tymi samymi istotami, tylko pod inną nazwą... To bardzo skomplikowane! Ale z pewnością oboje robią wszystko, abyśmy promieniowali najmocniejszym słońcem każdego dnia — spojrzała na przyjaciółkę.
— Dokładnie tak! Przodkowie chcą, aby było nam jak najlepiej. Wystarczy otworzyć serce — zamruczała i spojrzała w niebo, jakby czuła na sobie ciepłe spojrzenie przodków.
Fluoryt otworzyła pysk, chcąc wymruczeć kolejne przemyślenia, ale wyrwało ją z tego wołanie dochodzące ze żłobka. Oblała koleżankę przepraszającym wzrokiem i przytulnie wymruczała:
— Wybacz, Motylkowa Łapo, muszę wracać. Ale było mi bardzo miło cię poznać! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzisz... Bo jesteś z pewnością jedną z tych, które otula opieka naszych bóstw. Promieniejesz ogromnym ciepłem — wstała pośpiesznie na łapki i skinęła łebkiem.
Odwróciła się i krótko dodała:
— Do zobaczenia!
Po tych słowach czmychnęła zwinnie do żłobka.
— Och, jasne! Mnie również było miło cię poznać! Na pewno odwiedzę cię jeszcze nie raz. Do zobaczenia! — wymruczała i odprowadziła kotkę wzrokiem.
Szylkretka jeszcze przez chwilę siedziała przed żłobkiem, rozmyślając nad wszystkim. W końcu machnęła ogonem i skierowała się do legowiska medyka, by się do czegoś przydać.

[792 słów]

[przyznano 16%]

Od Czyhającej Mureny CD. Czereśniowego Pocałunku

— Czemu koty Klanu Nocy miałyby ginąć za obcy im klan? Może to trochę egoistyczne, ale byłabym w stanie pomóc im tylko, gdybyśmy mieli w tym jakiś interes.
Czereśnia pokiwała głową ze zrozumieniem i zmrużyła oczy, unosząc nieco łeb ku górze.

。゚•┈꒰ა ♡ ໒꒱┈• 。゚

Śnieg powoli topniał, jakby ze zrezygnowaniem ustępując zieleni, powoli wyłaniającej się spod mroźnego puchu. Barwne, kwietne główki ospale rozpościerały swe malachitowe łodygi, starając się jak najbardziej piąć w kierunku słońca, a leciutki, frywolny wiaterek poruszał zmarzniętymi gałęźmi drzew.
Jasne smugi światła wpadały wprost do środka obozu, odbijając się od pozostałości śniegu; w ten sposób cała lodowa okrywa mieniła się cudownie, przywodząc na myśl taflę wody.
I nagle dostrzegła ją. Zgrabna sylwetka, elegancki, pełen gracji oraz finezji krok, powalający uśmiech… I te oczy. Brązowe niczym kora drzew, z charakterystycznym, pełnym życia błyskiem. Dwubarwne, rozwiane kosmyki sierści mignęły jej przed oczami, a miła, acz subtelna woń prędko dotarła do nozdrzy wojowniczki.
— Witaj Mureno, co porabiasz? — Nawet nie zauważyła, gdy serce zaczęło bić jej nieco szybciej, a oddech minimalnie przyśpieszył.
A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie był to jednorazowy przypadek, spowodowany jej ostatnio pogorszonym zdrowiem lub osłabieniem… Zauważyła, że pewnego dnia po prostu coś dziwnego się z nią stało; zaczęła z lubością wyczekiwać kolejnych spotkań z przyjaciółką, żeby tylko ponownie poczuć jej zapach, usłyszeć głos… Mówiąc szczerze, nie wiedziała, czy jej to odpowiada. Nigdy nie czuła się tak zależna od kogoś.
Szylkretowa kocica przycupnęła tuż obok księżniczki, nieznacznie poprawiając futro na szyi.
— Och, nic takiego… Po prostu tu siedzę. Pogoda jest wyjątkowo śliczna o tej porze, czyż nie?
Czereśnia pokiwała powoli głową, wzrokiem podążając za spojrzeniem Czyhającej Mureny.
— Racja. Słońce tak przyjemnie grzeje, że z chęcią opuszczam legowisko — stwierdziła dymna. — Dni stają się coraz dłuższe, a pogoda szybko się ociepla; nie mogę się doczekać, gdy będzie już całkiem ciepło!
— Ja również…

。゚•┈꒰ა ♡ ໒꒱┈• 。゚

Chwilę przed oświadczynami Szałwika

Ostrożnie podążała za Kolcolistnym Kwieciem, co jakiś czas posyłajac krótkie spojrzenie Szałwikowi, kroczącemu tuż przy niej. Zaraz za nimi szła uśmiechnięta Nenufarowy Kielich, rozglądając się na boki i gawędząc wesoło.
Murena coraz częściej opuszczała obóz, jako ochotnik zgłaszając się na różnego rodzaju patrole; zwłaszcza na terytoria niczyje. Mówiąc szczerze, liczyła, że uda jej się spotkać samotników i odpłacić im się za to, co zrobili Łusce oraz Czereśni… Jednak mimo starań księżniczki, za każdym razem kończyli bez niczego, co mogłoby dać im poczucie przybliżania się do celu. Tak było i tym razem, gdy z rezygnacją wkroczyli do obozu; nawet na pysku Neny nie widniał już jej zwyczajowy uśmiech.
Czyhająca Murena mruknęła jakieś słowa pożegnania, zanim odwróciła się, aby zniknąć w legowisku. Po drodze chwyciła pierwszą lepszą płotkę ze stosu, zanim wkroczyła do ciemnej jamy. We wnętrzu dostrzegła brązowe ślepia Czereśni, utkwione w jej pyszczku. Tortie uśmiechnęła się promieniście na widok młodszej i przejechała ogonem po ziemi.
— Co u ciebie? — zapytała.
Pomarańczowooka usiadła przy wojowniczce, wbijając zęby w rybę.
— Byłam na patrolu z Nenufar, Szałwikiem i Kolcolistnym Kwieciem, ale jak zwykle nic nie znaleźliśmy — westchnęła Murena, przegryzając kolejny kawałek mięsa. — A ty?
— Dopiero co wstałam, więc nie powiem ci za dużo. — Czereśnia zakołysała się nieznacznie, z rozbawieniem spoglądając na księżniczkę. — Przed tym jak opuściliście obóz rozmawiałam chwilę z Szałwikiem, ale oprócz tego nic większego nie zdążyłam zrobić.
— Rozumiem… A co z nim? — Odwróciła łeb, gdy zdała sobie sprawę, że nieco zbyt długo wpatrywała się w przyjaciółkę. Ostatnimi czasy często widywała jej brata z Czereśnią, ale dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, czy aby nie za często…

<Czereśnio?>

Od Złotej Łapy CD. Postrzępionej Łapy

 Zamyślił się. Od kiedy miał zacząć swoją opowieść? Nie mógł też przecież powiedzieć wszystkiego; nie każda rzecz, która mu się przytrafiła, była odpowiednia dla uszu młodej panienki, a co dopiero takiej, którą ledwo zna. 
— No cóż... Takie życie nie jest proste, a tym bardziej litościwe. Zwłaszcza jeśli próbujesz się przez nie przedzierać samemu. Nikt nie wyciąga do ciebie pomocnej łapy, chyba że może mieć z tego korzyść, teraz lub później. Mi wyłącznie raz udało się natrafić na kota, w którym honor był większy niż głód, zawiść i chęć wyrządzania krzywdy. Jest to trudniejsze niż w waszych progach; tutaj jesteście niczym gościnny rój — powiedział i oplótł ogonem łapy. W kilku kęsach wpałaszował do końca posiłek, który przyniosła mu Postrzępiona Łapa. 
— A co się stało, że tak wcześnie musiałeś liczyć na pomoc obcych? — zapytała, a w jej intensywnie niebieskich oczach iskrzyła ciekawość. — Albo nie! Daj mi odgadnąć! — zamilkła na moment, aby się zastanowić nad możliwymi scenariuszami. Złota Łapa potulnie czekał i nie wtrącał żadnych wskazówek. — Czyżbyś został otoczony przez zgraję miastowych samotników i nagle pokazał się ich lider, który miał serce bardziej honorowe niż jego pachołkowie? O! O! Albo wielka bestia przyszpiliła się co ziemi, a nagle zza roku wypadł ogromny kocur, który powalił ją jednym zamachem łapy, oswobadzając cię spod jej cielska? Czy zgadłam? 
— Prawieś zdołała odgadnąć! Byłaś, panienko, całkiem blisko z drugą historyjką, ale nie dokładnie. Uciekałem przed psimi szczękami, za mną roznosił się wściekły skowyt, a pchała mnie do przodu jedynie myśl, że kryję tyły mojej ukochanej siostrze, która pędzi przede mną. Nagle jednak, kiedy ona preciskała się przez przerwę między szczeblami w płocie, runęła na mnie sterta okropnie pachnących śmieci. Utknąłem pod nią, najpewniej zginąłbym z powodu ssącego głodu i palącego pragnienia. Wtedy jednak przybył tajemnicy gość, który wyciągnął mnie i pokierował dalej; to on po raz pierwszy wspomniał o was. O kotach z leśnej dziczy, o kotach żyjących na skraju wielkiej wody, o kotach pływających w rzekach niczym sumy, o kotach, które pędzą szybciej od samego wiatru. 
— Wo ~ — zachwyciła się uczennica. Na pysku jednak miała wymalowane miliony innych pytań. — Czy to było dawno? Ile byłeś całkowicie sam?
— Nie jestem niestety w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi... Od pewnego momentu większość dni zlewa mi się w jeden, wypełniony nieustającym głodem, przenikliwym chłodem i uprzykrzającym, rozrywającym od środka, poczuciem klęski i zguby moralnej — wyznał szczerze. 
— Oh... To musiało być, w takim razie, niezwykle ciężkie... Sama nie wiem, czy poradziłabym sobie pozostawiona tak bez nikogo, w miejscu, którego kompletnie nie znam... 
— Zapewne nie — rzucił bez większego namysłu, co bardzo zdziwiło Postrzępioną Łapę. Zwróciła lekko zmarszczony pysk w górę, aby skrzyżować z kocurem wzrok.
— Przepraszam? Skąd taka pewność? Umiem polować, jestem nie najgorsza w walce, a nawet wspinaczka z czasem zacznie iść mi coraz, coraz lepiej — powiedziała, a w barwie jej głosu było słychać zalążki irytacji. 
— Być może... Ale to nie jest miejsce dla kotek, nie takich jak ty. Widziałem garstkę takich, które przez życie w brudzie i swądzie utraciły swój powab i piękno duszy. To nie jest wartę przetrwania. Myślę, że dla każdej panienki, która z jakiegoś powodu znalazłaby się w takiej sytuacji, lepszym wyjściem byłoby oddać się w ręce pierwszych napotkanych Bezwłosych, którzy w oczach mają skierkę łagodności, aby nie zatracić tego, co powinno być dla nich zdecydowanie najważniejsze. 

<Postrzępiona Łapo?>
[539 słów]

[przyznano 11%]

Od Sajgona

– Dobra, mamy kilka malinek, mysz i całkiem znośne w smaku liście – zauważył Mucha. Zaczęli jeść, według nauk matki, od liści. „Na początek zjedzcie warzywa lub to, co smakuje wam najmniej. Kiedy zapełnicie brzuchy mięsem, wtedy głód zniknie i nie zjecie warzyw. A nie wierzę w sytuację, w której po zjedzeniu roślin odmówicie sobie mięsa. Deser tylko i wyłącznie, jeśli zjecie CAŁY posiłek i będziecie mieć jeszcze na niego miejsce”. Tak więc zaczęli od przeżuwania liści.– Myślę, że powinniśmy iść dalej wzdłuż kamiennej drogi, w bezpiecznej odległości – powiedział po przełknięciu liści Sajgon, po czym skubnął następne. Mucha przytaknął, przeżuwając. Po chwili zabrali się za jedzenie myszki, by następnie wsunąć malinki. Przed kontynuowaniem drogi postanowili się jeszcze umyć, tak, chwilkę, by ułożyło się w brzuchach. Mucha pomógł Sajgonowi w wylizywaniu karku, kiedy sam czyścił sobie łapą pyszczek.
Tego nieszczęsnego dnia wraz ze swoją paczką urządzili sobie wyścigi, jednak podeszli do sprawy zbyt zaciekle. Wyszli z obrzeży Betonowego Świata w kierunku złotego pola, początkowo mieli ścigać się jedynie do jego końca, jednak nikt nie pozostawał w tyle, wszyscy zaciekle walczyli o zwycięstwo. Dotarli aż do brzegu lasu, a w ferworze wyścigu, nikt nie przerwał i wszyscy wbiegli do środka. W braciach obudziła się krew ich matki, która nie pozwalała im odpuścić, przez co dostali nową siłę. Czas oraz cały świat, przestał istnieć, a w ich głowach obecna była tylko jedna myśl, „Biec jak najszybciej”. 
– Dobra, czystszy nie będziesz, a choćbyś się mył cały dzień, to nigdzie nie zaczniesz pachnieć tak, jak na karku – dociął bratu z uśmiechem na pyszczku Mucha.
– Mmm, mysio-liściasty aromat. Teraz ty, wyjem wszystkie pchły z twojego karku, może przestaną ci się rzucać na głowę – odpowiedział Sajgon i przeskoczył za brata.
– Jak myszki kocham, pierdnę Ci zaraz – odciął się, a czarny kocurek tylko się zaśmiał i zaczął wylizywać kark bratu.
Tak naprawdę Sajgon i Mucha zaczęli robić się w pełni świadomi otoczenia oraz sytuacji, dopiero gdy poczuli zmęczenie biegiem. Zaczynało zachodzić słońce, a oni byli we dwójkę. Kovu, Kida, Śnieżek, Kłopot, wszyscy zniknęli gdzieś z tyłu. Właściwie zrobili tak dużo zakrętów, że ciężko było znaleźć ten „tył”.
– KŁOPOOOT!
– KIDAAA!
Odpowiadała im jedynie cisza.
–MAMOOO! - krzyczeli razem, ile sił w płucach. Jednak bezskutecznie.

– CHRRRR! CHRRRR!
Kociaki zamarły w bezruchu, jednak odwróciły powoli głowy w kierunku dziwnego dźwięku.
– O raju! – zszokował się Mucha. O raju, pomyślał i Sajgon. Patrzył na nich dziwny stwór. Większy od nich dwóch razem wziętych. Z dwa, trzy razy wyższy niż Mucha, szeroki, miał wystające kły, dziwny pysk, cały w ciemnej sierści. Stał i patrzył na koty skupiony. Koty zaczęły odwracać się w jego stronę.
– Co robimy? – spytał Sajgon.
– WRRRRRR! – zawarczał dzik, podnosząc do góry ogon, podszedł dwa kroki w stronę braci i patrzył skupiony, skrobiąc odnóżem ziemię. Sajgon i Mucha, nie odrywając wzroku ze zwierzęcia, zaczęli się wycofywać. Powolutku. Krok za krokiem.
– KCHWIIIII! – Cóż, to był błąd. Przeciwnik zaczął szybki biec w ich stronę!
– AJAJAJ! – zawołał Mucha, jednak koty nie ruszyły się z miejsca, a wręcz jakby szykowały się na odparcie natarcia. Dzik był już prawie przed nimi. Brał zamach głową, by dźgnąć tych intruzów. HOP! Kociaki odskoczyły w przeciwnych kierunkach, a dzik przebiegł między nimi. Chybił! Jednak całkiem szybko zaczął się odwracać, obrał za cel niższego, Sajgon.
– UWAŻAJ! – krzyknął wyższy, po czym doskoczył kawałek do odbiegającego przeciwnika, próbując drasnąć go na odchodne. Zadrapał go w udo, jednak dość płytko. Wróg nie przejął się tym, szarżował na czarnego kota, oddalając się od Muchy.
– KCHWIIIII! – Sajgon był gotowy, chwilę przed kontaktem odskoczył w bok, zaczepiając się na pniu drzewa. Dzik nie trafił. Patrzył teraz na wszystko delikatnie z góry. Jego brat zaczął hałasować.
– EEE TUTAAJ! TU JESTEM! – Stał na tylnych łapach, machając przednimi. Rozbawił Sajgona w tej całej sytuacji. Jednak ich nowy kolega nie był rozbawiony, biegł już spod drzewa, na którym wisiał Sajgon, w stronę Muchy. Tylko na to czekał. HOP! Mucha przeskoczył nad nim, odbijając się tylnymi łapami od jego tyłka! Bez najmniejszego zadrapania.
– ŚCIĄGNIJ GO BLIŻEJ MNIE! – krzyknął Sajgon, a jego brat już wszystko zrozumiał. Zaczął biec w stronę drzewa, jednak minął je, zatrzymał się kawałek dalej i obrócił. Ich futrzany towarzysz zabaw już zmierzał w jego kierunku. Mucha zaczął pędzić w jego stronę, tak jakby chciał się zderzyć. Sajgon obserwował ich pozycje z góry. Biegnąc tym tempem, spotkają się w jego zasięgu. Biegli na siebie, szykowali mocne spotkanie! Dzik był coraz bliżej!
HOP! Tym razem to Sajgon zeskoczył z drzewa, kiedy pozostała dwójka była praktycznie w miejscu kontaktu, sam również leciał do tego punktu. Mucha przyśpieszył. Sajgon leciał. Dzik wywinął głowę w dół i w bok, by nabrać rozpędu przed uderzeniem głową i kłami! Mucha w ostatnim susie odepchnął się w kierunku ziemi, obracając na bok i wślizgując się z całym pędem pod dzika! Dzik chybił po raz trzeci! Sajgon skończył lot na jego karku, próbując wbić pazury w grubą skórę, a jednocześnie łapiąc zębami ucho ich kolegi. Mucha, sunąc pod dzikiem, nie omieszkał drasnąć go łapami tu i tam.
– KCHWIIIII! – Napastnik był skołowany, a jednocześnie poczuł uścisk na uchu i pieczenie na brzuchu. Zaczął wymachiwać głową, wierzgać, chciał zrzucić z Siebie wątpliwe nakrycie głowy. Sajgonowi nie udało się zaczepić pazurami na torsie i karku, jednak próbował zębami oraz przednimi łapkami trzymać uszy, brwi, głowę, COKOLWIEK! Mucha czekał na odpowiedni moment.
– KCHWIIII! – Machnął gwałtownie głową, a Sajgon, zataczając kilka obrotów w powietrzu, spadł na ziemię częściowo na prawe łapy, nie zachowując równowagi, upadł na bok, jednak w jednej chwili podskoczył i zaczął szybko biec. Mucha wykorzystał chwilę rozkojarzenia przeciwnika i stojąc blisko, drasnął ponownie udo. Bez większego efektu, jednak zwrócił na siebie uwagę. Zdezorientowany agresor jakby tracił pojęcie, co tu się w ogóle dzieje. Obrócił się na Muchę, który stał z trzy kroki dalej i ponownie ceremonialnie siedział, machając przednimi łapami. Sajgon jednak, zainspirowany zwinnością i rozsądnym pomysłem brata, swój szybki sprint zwieńczył susem skierowanym w ziemię, obrócił się na bok i przeleciał pod dzikiem, z jednego boku na drugi. A nie omieszkał przy tym delikwenta podrapać, najdotkliwiej jak zdążył.
– KCHWIIII!
– Nauczyć gówniarza, to chodzi i powtarza! – zaśmiał się Mucha. Sajgon na końcu ślizgu wstał i skierował wzrok na przeciwnika.
SZUUUU! Nagle spomiędzy gałęzi drzew wyskoczyło kilka kotów, na przód wybił się jeden, biały! Wylądował na przedzie głowy wielkiego futrzaka, w ułamku sekundy z pyszałkowatym uśmiechem spojrzał w oczy zwierza! Cmoknął go w czółko, po czym odbił się dolnymi łapami, drapiąc jednocześnie łuki brwiowe, powieki i oczodoły.
– KCHWIIII!
Ale nie odbił się po prostu! Skoczył do góry i w tył, wykonując jednocześnie przewrót w powietrzu! Wylądował też nieźle! „WOOOO” pomyślał Sajgon, zaimponowało mu to.
–KCHWIIII! CHR! KCHWIIII! – zawył zwierz, trzęsąc głową, na której futro miejscami delikatnie się czerwieniło. Grupa kotów zaczęła syczeć, eksponując w stronę dzika uzębienia. Jednak jemu w głowie było już co innego. Oddalenie się od tego wszystkiego. Zaczął biec w głąb lasu.
– KCHWIIII!
– Na co czekacie szczury, aż wam dupy przyrosną do ziemi? GONIĆ GO! – opryskliwie krzyknął biały kot. Reszta kotów krzywo na niego spojrzała, jednak pobiegła w kierunku, w którym uciekał dzik.
Z braćmi pozostały tylko dwa koty, ten, który zaatakował dzika, oraz drugi, pręgowany z jasnymi plamkami tu i ówdzie, wyglądał tak, jak mógłby wyglądać Mucha po kilku latach, gdyby się trochę zaniedbał.
– Nazywam się-
– CO TO BYŁO!? – zszokował się Sajgon.
– CO NIE!? – dopytał Mucha – WZIUUU, I TEN OBRÓT!
– A JAK DOSTAŁ! NIE WIEDZIAŁ, CO SIĘ DZIEJE!
Biały kot w pierwszej chwili poirytował się, że mu przerwali, ale skoro zaczęli prawić komplementy, uznał, że może chwilę poczekać, zanim się odezwie.
– PRZEPĘDZILIŚMY POTWORA! – ucieszył się Mucha.
– Wy się z nim tylko bawiliście – zapewnił biały kocur. - To JA go przepędziłem.
Koty speszyły się trochę. Może i zadał widowiskowy cios, ale radzili sobie i pewnie by sobie poradzili. Poza tym stwór pewnie przestraszył się dużej ilości kotów, zresztą dostał wcześniej w brzuch. Jednak nie oszukujmy się, ten ostatni atak był niesamowity.
Drugi kot zbliżył się do nich, obszedł kociaki, wpatrując się w nie uporczywie.
- Szło wam nie najgorzej, prawie tak dobrze jak mi, kiedy byłem w waszym wieku. Ale żadnego z was nie było jeszcze na świecie, a starsi ode mnie mają wodę w głowie i nie pamiętaliby co jedli na śniadanie, gdyby nie to, że ciągle jedzą to samo. - Kotki popatrzyły na kocura.
– Co Rokitniku, zapiekło, gdzie powinno? – zaśmiał się biały kot – Wracając, nazywam się Żagnica-
– Uważaj, żebyś nie obrósł w piórka. Chociaż z drugiej strony, przydadzą Ci się, kiedy już całkiem wyłysiejesz. To dlatego ostatnio byłeś w leżu medyka, tak?
– Zamknij się już, a jeśli aż tak cię piecze, to sam powinieneś się przejść, Świergot na pewno coś zaradzi! – „Co tu się-”
– Dobra dzieciaki, cała trójka, za mną! – odparł pręgowany kot i zaczął iść, biały kiwnął głową, dając młodym znać, by poszli z nimi, i ruszył.
– Idziemy?
– Idziemy – zgodzili się obaj.
– No jasne, że idziecie – skwitował biały kot. Rokitnik nie zatrzymując się w marszu – obrócił głowę.
– Jeszcze ich wystraszysz Żagnico, samym pyskiem nie zachęcasz, a co dopiero jak go otworzysz.
– Skoro wytrzymali walkę z dzikiem i kilka chwil Twojego biadolenia, to nie wiem, co byłoby w stanie ich przestraszyć. Chyba tylko zapach spod Twojego ogona!
- HSSSSS!
- HSSSSS!
Kociaki uniosły uszy, spodziewając się konfliktu, ale koty szły dalej, widocznie niewzruszone wymianą zdań. Przemówił Rokitnik.
– Najpewniej nieopodal was znajdowały się jakieś żołędzie lub ślimaki, choć akurat tutaj nie dostrzegłem żadnych dębów. Inaczej ten dzik by Was nie zaatakował. Przeważnie to samice atakują, gdy za bardzo zbliży się do ich dzieci. - Żagnica przystanął, podniósł łapę i okazał pazury.
– Uważajcie, bo małe dziki, tak jak małe kotki, łatwo mogą stać się czyimś jedzeniem! – machnął łapą, koty zdezorientowane odsunęły głowy, jakby miał je drasnąć. Ale nie drasnął, zaśmiał się i ruszył dalej za Swoim kompanem.
– No, chodźcie szybciej, pogromcy dzika, nie mamy dużo czasu, przed zachodem słońca musimy wrócić.
– Wrócić? – zapytał Sajgon – Dokąd wrócić? Dokąd nas prowadzicie? – Odpowiedział mu Rokitnik, którego krok stał się pewniejszy i bardziej ożywiony.
– Do miejsca, gdzie takie kocurki jak wy mogą z pożytkiem dla innych wykorzystywać Swoje zdolności. Do Owocowego Lasu! - Żagnica również przyśpieszył krok. Zaś Sajgon nachylił się do ucha Muchy i szepnął.
– Pogromca Dzika – Mucha zawstydzony dumnie się uśmiechnął.
– A nie, bo Ty!
– A dla mnie Ty! - Roześmiały się kotki. Również przyśpieszyły marsz, do pięknie i smacznie brzmiącego miejsca, zwanego Owocowym Lasem!