– Dobra, mamy kilka malinek, mysz i całkiem znośne w smaku liście – zauważył Mucha. Zaczęli jeść, według nauk matki, od liści. „Na początek zjedzcie warzywa lub to, co smakuje wam najmniej. Kiedy zapełnicie brzuchy mięsem, wtedy głód zniknie i nie zjecie warzyw. A nie wierzę w sytuację, w której po zjedzeniu roślin odmówicie sobie mięsa. Deser tylko i wyłącznie, jeśli zjecie CAŁY posiłek i będziecie mieć jeszcze na niego miejsce”. Tak więc zaczęli od przeżuwania liści.– Myślę, że powinniśmy iść dalej wzdłuż kamiennej drogi, w bezpiecznej odległości – powiedział po przełknięciu liści Sajgon, po czym skubnął następne. Mucha przytaknął, przeżuwając. Po chwili zabrali się za jedzenie myszki, by następnie wsunąć malinki. Przed kontynuowaniem drogi postanowili się jeszcze umyć, tak, chwilkę, by ułożyło się w brzuchach. Mucha pomógł Sajgonowi w wylizywaniu karku, kiedy sam czyścił sobie łapą pyszczek.
Tego nieszczęsnego dnia wraz ze swoją paczką urządzili sobie wyścigi, jednak podeszli do sprawy zbyt zaciekle. Wyszli z obrzeży Betonowego Świata w kierunku złotego pola, początkowo mieli ścigać się jedynie do jego końca, jednak nikt nie pozostawał w tyle, wszyscy zaciekle walczyli o zwycięstwo. Dotarli aż do brzegu lasu, a w ferworze wyścigu, nikt nie przerwał i wszyscy wbiegli do środka. W braciach obudziła się krew ich matki, która nie pozwalała im odpuścić, przez co dostali nową siłę. Czas oraz cały świat, przestał istnieć, a w ich głowach obecna była tylko jedna myśl, „Biec jak najszybciej”. – Dobra, czystszy nie będziesz, a choćbyś się mył cały dzień, to nigdzie nie zaczniesz pachnieć tak, jak na karku – dociął bratu z uśmiechem na pyszczku Mucha.
– Mmm, mysio-liściasty aromat. Teraz ty, wyjem wszystkie pchły z twojego karku, może przestaną ci się rzucać na głowę – odpowiedział Sajgon i przeskoczył za brata.
– Jak myszki kocham, pierdnę Ci zaraz – odciął się, a czarny kocurek tylko się zaśmiał i zaczął wylizywać kark bratu.
Tak naprawdę Sajgon i Mucha zaczęli robić się w pełni świadomi otoczenia oraz sytuacji, dopiero gdy poczuli zmęczenie biegiem. Zaczynało zachodzić słońce, a oni byli we dwójkę. Kovu, Kida, Śnieżek, Kłopot, wszyscy zniknęli gdzieś z tyłu. Właściwie zrobili tak dużo zakrętów, że ciężko było znaleźć ten „tył”.
– KŁOPOOOT!
– KIDAAA!
Odpowiadała im jedynie cisza.
–MAMOOO! - krzyczeli razem, ile sił w płucach. Jednak bezskutecznie.– CHRRRR! CHRRRR!
Kociaki zamarły w bezruchu, jednak odwróciły powoli głowy w kierunku dziwnego dźwięku.
– O raju! – zszokował się Mucha. O raju, pomyślał i Sajgon. Patrzył na nich dziwny stwór. Większy od nich dwóch razem wziętych. Z dwa, trzy razy wyższy niż Mucha, szeroki, miał wystające kły, dziwny pysk, cały w ciemnej sierści. Stał i patrzył na koty skupiony. Koty zaczęły odwracać się w jego stronę.
– Co robimy? – spytał Sajgon.
– WRRRRRR! – zawarczał dzik, podnosząc do góry ogon, podszedł dwa kroki w stronę braci i patrzył skupiony, skrobiąc odnóżem ziemię. Sajgon i Mucha, nie odrywając wzroku ze zwierzęcia, zaczęli się wycofywać. Powolutku. Krok za krokiem.
– KCHWIIIII! – Cóż, to był błąd. Przeciwnik zaczął szybki biec w ich stronę!
– AJAJAJ! – zawołał Mucha, jednak koty nie ruszyły się z miejsca, a wręcz jakby szykowały się na odparcie natarcia. Dzik był już prawie przed nimi. Brał zamach głową, by dźgnąć tych intruzów. HOP! Kociaki odskoczyły w przeciwnych kierunkach, a dzik przebiegł między nimi. Chybił! Jednak całkiem szybko zaczął się odwracać, obrał za cel niższego, Sajgon.
– UWAŻAJ! – krzyknął wyższy, po czym doskoczył kawałek do odbiegającego przeciwnika, próbując drasnąć go na odchodne. Zadrapał go w udo, jednak dość płytko. Wróg nie przejął się tym, szarżował na czarnego kota, oddalając się od Muchy.
– KCHWIIIII! – Sajgon był gotowy, chwilę przed kontaktem odskoczył w bok, zaczepiając się na pniu drzewa. Dzik nie trafił. Patrzył teraz na wszystko delikatnie z góry. Jego brat zaczął hałasować.
– EEE TUTAAJ! TU JESTEM! – Stał na tylnych łapach, machając przednimi. Rozbawił Sajgona w tej całej sytuacji. Jednak ich nowy kolega nie był rozbawiony, biegł już spod drzewa, na którym wisiał Sajgon, w stronę Muchy. Tylko na to czekał. HOP! Mucha przeskoczył nad nim, odbijając się tylnymi łapami od jego tyłka! Bez najmniejszego zadrapania.
– ŚCIĄGNIJ GO BLIŻEJ MNIE! – krzyknął Sajgon, a jego brat już wszystko zrozumiał. Zaczął biec w stronę drzewa, jednak minął je, zatrzymał się kawałek dalej i obrócił. Ich futrzany towarzysz zabaw już zmierzał w jego kierunku. Mucha zaczął pędzić w jego stronę, tak jakby chciał się zderzyć. Sajgon obserwował ich pozycje z góry. Biegnąc tym tempem, spotkają się w jego zasięgu. Biegli na siebie, szykowali mocne spotkanie! Dzik był coraz bliżej!
HOP! Tym razem to Sajgon zeskoczył z drzewa, kiedy pozostała dwójka była praktycznie w miejscu kontaktu, sam również leciał do tego punktu. Mucha przyśpieszył. Sajgon leciał. Dzik wywinął głowę w dół i w bok, by nabrać rozpędu przed uderzeniem głową i kłami! Mucha w ostatnim susie odepchnął się w kierunku ziemi, obracając na bok i wślizgując się z całym pędem pod dzika! Dzik chybił po raz trzeci! Sajgon skończył lot na jego karku, próbując wbić pazury w grubą skórę, a jednocześnie łapiąc zębami ucho ich kolegi. Mucha, sunąc pod dzikiem, nie omieszkał drasnąć go łapami tu i tam.
– KCHWIIIII! – Napastnik był skołowany, a jednocześnie poczuł uścisk na uchu i pieczenie na brzuchu. Zaczął wymachiwać głową, wierzgać, chciał zrzucić z Siebie wątpliwe nakrycie głowy. Sajgonowi nie udało się zaczepić pazurami na torsie i karku, jednak próbował zębami oraz przednimi łapkami trzymać uszy, brwi, głowę, COKOLWIEK! Mucha czekał na odpowiedni moment.
– KCHWIIII! – Machnął gwałtownie głową, a Sajgon, zataczając kilka obrotów w powietrzu, spadł na ziemię częściowo na prawe łapy, nie zachowując równowagi, upadł na bok, jednak w jednej chwili podskoczył i zaczął szybko biec. Mucha wykorzystał chwilę rozkojarzenia przeciwnika i stojąc blisko, drasnął ponownie udo. Bez większego efektu, jednak zwrócił na siebie uwagę. Zdezorientowany agresor jakby tracił pojęcie, co tu się w ogóle dzieje. Obrócił się na Muchę, który stał z trzy kroki dalej i ponownie ceremonialnie siedział, machając przednimi łapami. Sajgon jednak, zainspirowany zwinnością i rozsądnym pomysłem brata, swój szybki sprint zwieńczył susem skierowanym w ziemię, obrócił się na bok i przeleciał pod dzikiem, z jednego boku na drugi. A nie omieszkał przy tym delikwenta podrapać, najdotkliwiej jak zdążył.
– KCHWIIII!
– Nauczyć gówniarza, to chodzi i powtarza! – zaśmiał się Mucha. Sajgon na końcu ślizgu wstał i skierował wzrok na przeciwnika.
SZUUUU! Nagle spomiędzy gałęzi drzew wyskoczyło kilka kotów, na przód wybił się jeden, biały! Wylądował na przedzie głowy wielkiego futrzaka, w ułamku sekundy z pyszałkowatym uśmiechem spojrzał w oczy zwierza! Cmoknął go w czółko, po czym odbił się dolnymi łapami, drapiąc jednocześnie łuki brwiowe, powieki i oczodoły.
– KCHWIIII!
Ale nie odbił się po prostu! Skoczył do góry i w tył, wykonując jednocześnie przewrót w powietrzu! Wylądował też nieźle! „WOOOO” pomyślał Sajgon, zaimponowało mu to.
–KCHWIIII! CHR! KCHWIIII! – zawył zwierz, trzęsąc głową, na której futro miejscami delikatnie się czerwieniło. Grupa kotów zaczęła syczeć, eksponując w stronę dzika uzębienia. Jednak jemu w głowie było już co innego. Oddalenie się od tego wszystkiego. Zaczął biec w głąb lasu.
– KCHWIIII!
– Na co czekacie szczury, aż wam dupy przyrosną do ziemi? GONIĆ GO! – opryskliwie krzyknął biały kot. Reszta kotów krzywo na niego spojrzała, jednak pobiegła w kierunku, w którym uciekał dzik.
Z braćmi pozostały tylko dwa koty, ten, który zaatakował dzika, oraz drugi, pręgowany z jasnymi plamkami tu i ówdzie, wyglądał tak, jak mógłby wyglądać Mucha po kilku latach, gdyby się trochę zaniedbał.
– Nazywam się-
– CO TO BYŁO!? – zszokował się Sajgon.
– CO NIE!? – dopytał Mucha – WZIUUU, I TEN OBRÓT!
– A JAK DOSTAŁ! NIE WIEDZIAŁ, CO SIĘ DZIEJE!
Biały kot w pierwszej chwili poirytował się, że mu przerwali, ale skoro zaczęli prawić komplementy, uznał, że może chwilę poczekać, zanim się odezwie.
– PRZEPĘDZILIŚMY POTWORA! – ucieszył się Mucha.
– Wy się z nim tylko bawiliście – zapewnił biały kocur. - To JA go przepędziłem.
Koty speszyły się trochę. Może i zadał widowiskowy cios, ale radzili sobie i pewnie by sobie poradzili. Poza tym stwór pewnie przestraszył się dużej ilości kotów, zresztą dostał wcześniej w brzuch. Jednak nie oszukujmy się, ten ostatni atak był niesamowity.
Drugi kot zbliżył się do nich, obszedł kociaki, wpatrując się w nie uporczywie.
- Szło wam nie najgorzej, prawie tak dobrze jak mi, kiedy byłem w waszym wieku. Ale żadnego z was nie było jeszcze na świecie, a starsi ode mnie mają wodę w głowie i nie pamiętaliby co jedli na śniadanie, gdyby nie to, że ciągle jedzą to samo. - Kotki popatrzyły na kocura.
– Co Rokitniku, zapiekło, gdzie powinno? – zaśmiał się biały kot – Wracając, nazywam się Żagnica-
– Uważaj, żebyś nie obrósł w piórka. Chociaż z drugiej strony, przydadzą Ci się, kiedy już całkiem wyłysiejesz. To dlatego ostatnio byłeś w leżu medyka, tak?
– Zamknij się już, a jeśli aż tak cię piecze, to sam powinieneś się przejść, Świergot na pewno coś zaradzi! – „Co tu się-”
– Dobra dzieciaki, cała trójka, za mną! – odparł pręgowany kot i zaczął iść, biały kiwnął głową, dając młodym znać, by poszli z nimi, i ruszył.
– Idziemy?
– Idziemy – zgodzili się obaj.
– No jasne, że idziecie – skwitował biały kot. Rokitnik nie zatrzymując się w marszu – obrócił głowę.
– Jeszcze ich wystraszysz Żagnico, samym pyskiem nie zachęcasz, a co dopiero jak go otworzysz.
– Skoro wytrzymali walkę z dzikiem i kilka chwil Twojego biadolenia, to nie wiem, co byłoby w stanie ich przestraszyć. Chyba tylko zapach spod Twojego ogona!
- HSSSSS!
- HSSSSS!
Kociaki uniosły uszy, spodziewając się konfliktu, ale koty szły dalej, widocznie niewzruszone wymianą zdań. Przemówił Rokitnik.
– Najpewniej nieopodal was znajdowały się jakieś żołędzie lub ślimaki, choć akurat tutaj nie dostrzegłem żadnych dębów. Inaczej ten dzik by Was nie zaatakował. Przeważnie to samice atakują, gdy za bardzo zbliży się do ich dzieci. - Żagnica przystanął, podniósł łapę i okazał pazury.
– Uważajcie, bo małe dziki, tak jak małe kotki, łatwo mogą stać się czyimś jedzeniem! – machnął łapą, koty zdezorientowane odsunęły głowy, jakby miał je drasnąć. Ale nie drasnął, zaśmiał się i ruszył dalej za Swoim kompanem.
– No, chodźcie szybciej, pogromcy dzika, nie mamy dużo czasu, przed zachodem słońca musimy wrócić.
– Wrócić? – zapytał Sajgon – Dokąd wrócić? Dokąd nas prowadzicie? – Odpowiedział mu Rokitnik, którego krok stał się pewniejszy i bardziej ożywiony.
– Do miejsca, gdzie takie kocurki jak wy mogą z pożytkiem dla innych wykorzystywać Swoje zdolności. Do Owocowego Lasu! - Żagnica również przyśpieszył krok. Zaś Sajgon nachylił się do ucha Muchy i szepnął.
– Pogromca Dzika – Mucha zawstydzony dumnie się uśmiechnął.
– A nie, bo Ty!
– A dla mnie Ty! - Roześmiały się kotki. Również przyśpieszyły marsz, do pięknie i smacznie brzmiącego miejsca, zwanego Owocowym Lasem!