Powietrze było ciężkie i parne. Chmury złowrogo wisiały nad nieboskłonem, a drzewa szumiały niespokojnie, gałęziami kołysząc się w rytm wiatru. Lecz czy przeszkadzało to dwójce naszych bohaterów? Zapewne znacie odpowiedź. Leżeli wtuleni w siebie na soczyście zielonej trawie rozkoszując się chwilą, z premedytacją łamiąc swoje granice i pozwalając sobie na okazanie uczuć. W zasadzie byli w związku, mimo, że nigdy nie ubrali tego w słowa - liczył się sam fakt, że w duszy mieli co do tego pewność. To była nowa szansa na poczucie szczęścia. Zrozumienia samego siebie.
— Chociaż nie mam pewności, co wydarzy się za mgnienie oka, wschód słońca czy księżyc, nie myślę już o tym. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, tylko nareszcie cieszę się teraźniejszością — pośród ciszy rozległ się jej głos, łagodny niczym poranny wietrzyk. — Jeszcze bardziej doceniam każdy promyk słońca, oddech, radość bliskich mi kotów. Jestem wdzięczna za wszystkie chwile, które mogę z nimi spędzić, bo choć mówi się, że nie powinniśmy uzależniać swojego szczęścia od otaczających nas kotów, one mi je naprawdę dają i nie potrafię tego zmienić. Lecz jest ktoś, bez którego nie znaczyła bym nic — wyrzuciła, nie spoglądając mu w oczy. Bała się, że będzie miał do niej żal o te słowa. Nie spodziewała się jednak, że pociągnie nitkę…
— Kiedyś wyobrażałem sobie szczęście jako polanę, do której docieram po długiej, wycieńczającej ucieczce przez ciemny las. Wyobrażałem sobie, że się potykam, upadam, aż docieram do miejsca, w którym trawa jest soczyście zielona, niebo bezchmurne, a słońce świeci wysoko nad moją głową — rzekł na jednym oddechu. — Wyobrażałem sobie, że zrzucam z siebie cierpienie, biegnę i już nic mnie nie boli. Teraz, gdy nareszcie odnalazłem swoją polanę, gdy pod łapami czuję trawę, rozumiem, że nie jest ważne, jak na nią dotarłem, ale z kim na niej jestem.
Ból będzie w naszym życiu zawsze, każdego dnia w różnej postaci i z różnych powodów.
Bo przecież nie da się go wyzbyć, gdy się kocha.
I mimo, że ich los splótł się całkiem przypadkiem, mimo tego, że ich charaktery i doświadczenia były zupełnie inne, skończyli tu we dwoje. Odnaleźli swą bezpieczną przystań, chwilę wytchnienia w wędrówce, którą byli dla siebie nawzajem. A te z pozoru puste słowa były dla nich najpiękniejszą obietnicą, przypieczętowaniem niewypowiedzianych słów. Początkiem owocu ich miłości…
***
— Jestem w ciąży — wyszeptała, a jej serce jakby zgubiło rytm. Jak zareaguje? Będzie wściekły? Zrozpaczony? Nie odważyła się unieść wzroku i w milczeniu oczekiwała reakcji. Cisza trwała chwilę. Dwie. Aż w końcu pośród lasu rozległ się delikatny, niepewny pomruk.
— To cudownie… Będę ojcem, prawda? — Judasz nie wyglądał jednak na zbyt zadowolonego. Pysk oszpeciła mu niechęć, z całej siły przebijająca się coraz bardziej poprzez jego mimikę twarzy.
— Nie cieszysz się? — rezygnacja w jej głosie była wręcz namacalna. Jak to? Po tym wszystkim, co przeszli, nie mógł się poddać… Nie teraz.
Delikatnie przesunął ogonem po jej boku, jak gdyby chciał dodać jej otuchy.
— To nie tak — sprostował, próbując bezskutecznie złapać z nią kontakt wzrokowy. — Ja po prostu… Jak my się nimi zajmiemy? Żyjemy w dwóch całkowicie odrębnych światach. Ty masz swoje życie, a ja swoje…
W głowie zaświtał jej pewien pomysł i uznała, że warto się nim podzielić.
— A jakbyś dołączył do Klanu Nocy? Co by było wtedy? — ciągnęła, z każdą chwilą bardziej podekscytowana. — Znalazłbyś dom. Nie musielibyśmy się ukrywać!
— Ale co z Salomonem? Nie będzie przekonany… Nie ufa ci. To nie wyjdzie…
— Och, nie martw się! Na pewno go przekonamy — rzekła.
Choć wcale nie była tego taka pewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz