*dobre parę księżycy temu*
Mandarynka w końcu dorobiła się tych swoich pociech. Piątki irytujących, głośnych kłębków futra, którzy objęli kontrolę nad żłobkiem. Cieszyła się szczęściem księżniczki... Ale nie chciałaby się znaleźć na jej miejscu. Była pewna, że srebrnej głowa pęka od ilości i natężenia kocięcych pisków.
Sama zajrzała do kociarni dopiero parę dni po ich przyjściu na świat. Chciała dać kotce czas na dojście do siebie, a poza tym, nie była pewna, czy była tam mile widziana na samym początku. Nie były ze sobą jakoś wielce blisko, pomimo tego, że Mżawka bardzo by tego chciała. Podświadomie miała na oku szansę na zaprzyjaźnienie się z samą księżniczką, ale chciała po prostu być dobrą przyjaciółką i oparciem. W końcu, jako tak ważna osoba, pręgowana musiała mieć dużo rzeczy na głowie. Szczególnie teraz.
Zawitała do żłobka ze świeżo złowioną rybą. Miała nadzieję, że karmicielce zasmakuje. Z uśmiechem na pysku rozpoczęła z nią konwersację, wypytując o samopoczucie, kochasia (w końcu musiała się upewnić, że Bursztyn dobrze ją traktuje) i problemy z maluchami. Mandarynka była trochę zmęczona, ale miała wrażenie, że radzi sobie o wiele lepiej, niż ona sama kiedyś. Dymna miała ochotę oderwać sobie uszy, aby nie słyszeć pisków własnej, małej zgrai, a jej koleżanka z obojętnością znosiła ich protesty przy jedzeniu czy czyszczeniu. Nawet z piątką szkrabów.
Nie została na długo, ale starczyło jej czasu na poznanie imion każdego z dzieciąt i uważne przyjrzenie się im. Każde mniej czy bardziej przypominało mamę... Trochę gorzej z Bursztynkiem, ale przynajmniej większość dzieci miały przywilej posiadania przepięknego, czarno-białego umaszczenia. Jej wzrok przykuła drobna Murena, ze śmiesznie łaciatą mordką i jaskrawymi, czerwonymi znaczeniami na czole. Koteczka łypnęła na nią pomarańczowymi oczętami, na co Mżawka odpowiedziała lekkim uśmiechem, zanim wyszła na zewnątrz.
*teraz*
Słońce piekło jej dymny grzbiet, gdy szła wzdłuż rzeki wraz z Mewią Łapą. Skrzywiła się na ostre promieni wpadające w oczy i dyskomfort w w pyszczku. Od paru dni czuła się, jakby bez przerwy połykała piasek. Jej głos był chropowaty, a ból gardła dawał się we znaki, ale nie poszła z tym do żadnej z medyczek. Na pewno samo jej przejedzie, nie ma co marnować ziół na takie drobiazgi, tym bardziej taką porą.
Wszystko było mokre. Deszcz przestał sączyć się z nieba dopiero po szczytowaniu słońca, więc i on, i jej podopieczny zostali całkowicie przemoczeni. Nie to, że była to jakaś afera - a w końcu część czasu i tak spędzali po brzuchy zanurzeniu w wodzie rzeki - ale przemierzanie terenów z ciężkim, wilgotnym futrem podczas duchoty nie należało do najprzyjemniejszych zajęć.
Gdy zbliżyli się do obozu, zauważyła w wodzie dwie znajome sylwetki. Mewa trajkotał coś o wyprawie z Siwą Czaplą, na co zaniepokojona strzepnęła uchem, ale rozluźniła się, gdy łaciaty zapewnił ją, że nie będą się oddalać. Usłyszała coś o szukaniu kamyczków... Chyba. nie była pewna. Przytaknęła głową na jakieś pytanie i zanurzyła łapy w rzece, chcąc już wrócić. Pieczenie w gardle coraz bardziej jej przeszkadzało, ale chociaż słońce zostało z powrotem przysłonione przez chmury. Przepłynęła na drugi brzeg i odwróciła się za siebie, aby sprawdzić czy Mewa nadąża, zanim zlustrowała wzrokiem dwie kotki stojące przy brzegu.
— Algowa Strugo, Murenowa Łapo, miło was widzieć — miauknęła z lekkim uśmiechem na pyszczku — Wybieracie się na trening? Jeżeli tak, to chyba idealny moment, bo w końcu się rozpogodziło.
<Mureno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz